niedziela, 19 marca 2006

Przyjazd "w ciemno"...

Dostaje coraz wiecej e-maili z pytaniami o "rynek pracy" w Cork. Kiedy odpisuje, ze jest po prostu zle i odradzam przyjazd tutaj "w ciemno", bez jezyka i z paroma euro w kieszeni, to z odpowiedzi jakie czasami dostaje wnioskuje, ze czesc z Czytelnikow uwaza ze cos ukrywam... "Napisz mi prosze - jak tu jest NAPRAWDE" - dostaje zwrotne odpowiedzi (o ile dostaje). Wiec - napisze.

Jak tutaj jest naprawde? Z miesiaca na miesiac - coraz gorzej. Zacznijmy od cen wynajmow: poszly znacznie do gory a mimo to - trudno wynajac jakies ladne i niezagrzybione mieszkanie. Zreszta: brzydkie i zagrzybione - tez. Powod jest oczywisty: popyt przewyzszyl podaz. Irlandczycy oczywiscie zdaja sobie z tego sprawe i wiedza - ze moga dyktowac warunki. Przede wszystkim: dokladnie sprawdzaja komu i ilu osobom wynajmuja swoje mieszkanie. Nasi Rodacy nauczyli ich juz, ze to, ze wynajmuje sie 3 pokojowe mieszkanie (+ livingroom, ale to jest oczywiste, wiec bede go pomijal) nie oznacza wcale, ze beda tam mieszkaly 3 osoby. To oznacza, ze moze tam mieszkac i 10 osob, z czego polowa nie ma pracy - i sa problemy z uzyskaniem zaplaty za czynsz, bo ta polowa ktora pracuje nie poczuwa sie przeciez do obowiazku placenia za swych bezrobotnych towarzyszy...

Dlatego ostatnio Ajrisze najchetniej zlecaja wyszukanie klientow agencjom nieruchomosci. Agencja bardzo dokladnie sprawdza, kto bedzie najemca mieszkania - i ile osob bedzie tam mieszkalo, czy potencjalni najemcy maja prace, itp., itd. Oczywiscie: wplacenie depozytu (w wysokosci 1-miesiecznego czynszu) jest regula. Ale na koncu - najczesciej juz po zalatwieniu wszystkich formalnosci i wplaceniu depozytu - decydujace zdanie ma jednak wlasciciel mieszkania. Pare dni temu wlasnie jeden z nich odrzucil moich dalekich znajomych, mimo ze spelniali wszystkie wysrubowane wymagania. Dwie pary chcialy wynajac domek z dwoma duzymi sypialniami, jednak wlasciciel stwierdzil, ze ten jego dom jest za maly dla 4 osob. To byl w zasadzie tylko pretekst, poniewaz wczesniej zaakceptowal ta ilosc. Po prostu - moze nie spodobal mu sie ich wyraz twarzy? Ma prawo - w koncu to jego dom, a chetni czekaja w kolejce. To tak ku przestrodze...

Co do pracy, to jest jeszcze gorzej. O ile mieszkanie (przy posiadaniu odpowiedniego zapasu gotowki) predzej czy pozniej sie znajdzie, o tyle z praca - jest niewesolo. Najgorzej jest oczywiscie w miesiacach letnich, kiedy przyjezdzaja tutaj studenci z calej Europy. Wtedy to w ogole najlepiej wyjechac z miasta - bo nawet na chodniku trudno sie przemieszczac... Co bardziej nerwowi wlasciciele pubow, fast-food'ow czy hoteli wywieszaja wowczas nawet kartki: "Przyjmujemy klientow, nie pracownikow". Autentycznie. Jak w Polsce...

Czy to znaczy ze odradzam przyjazd tutaj? Nie. To oznacza, ze odradzam przyjazd tutaj "w ciemno" i "na pale", bez znajomosci jezyka i bez pieniedzy. To sie ostatnio praktycznie zawsze zle konczy...

Zawsze mnie zastanawialo, o czym mysli taki mlody czlowiek, ktory wybiera sie w podroz przez pol Europy, a ktory spelnia "warunki" podane powyzej? Pamietam e-maila jakiego otrzymalem kiedys od takiego wlasnie mlodego czlowieka, ktory napisal mi, ze przylatuje do Cork z dziewczyna, jest praktycznie bez grosza, z jezykiem to tak sobie, niezazbytnio (ale mial w szkole, wiec wierzy, ze sie dogada) i nie wie, co zrobi po wyjsciu z samolotu. Po prostu nie wie. Ale bilet juz kupil, wiec cokolwiek bym mu nie napisal - to on i tak przyleci. No to co mam mu niby odpisac? I po co?

W ubieglym roku jeden z brukowcow ukazujacych sie w Polsce opublikowal slawny artykul, z ktorego wynikalo, ze w Irlandii pracodawcy czekaja na pracownikow juz na lotnisku, ba wrecz ich sobie z rak wyrywaja, ze jezyk nie jest potrzebny, bo i po co, itp, itd. Zamieszczono do tego "przewodnik" dla szukajacych pracy w Irlandii, i mnostwo osob uwierzyla tym bredniom. Przyjechali z gazeta w reku, sciskajac ja jak Biblie, a tymczasem - niespodzianka... I powrot do domu za ostatnie pieniadze... Ale o tym juz nikt nie pisal.

Moi drodzy, ja rozumiem desperacje osob, ktore chca wyjechac z Polski. Ale tak nie mozna... Wyjazd "w ciemno"? Zgoda, ale - jezeli znasz dobrze jezyk w ktorym sie w danym kraju mowi, no i masz odpowiedni zapas gotowki, ewentualnie jestes przygotowany(a) na to, ze ten wyjazd moze byc jedynie "wycieczka krajoznawcza". Bo prace mozesz znalezc po 2 - dniach, albo po 2 -miesiacach... Na co liczysz wyjezdzajac bez jezyka i pieniedzy, "w ciemno"? Na szczescie? A co bedzie, jak to szczescie Ci nie dopisze? Masz plan "B" (czyli chociaz - wykupiony bilet powrotny)? Z reguly ci, ktorzy wyjezdzaja w taki sposob, maja bilet tylko w jedna strone...

Co sie potem z nimi dzieje? Zalezy. Czesc wraca, korzystajac z pieniedzy przeslanych przez rodzine za pomoca np. Western Union. Czesc wraca - za pomoca irlandzkich instytucji rzadowych (bo polskie nie sa zainteresowane sciaganiem do kraju swoich obywateli, ktorym nie wyszlo).

Tak na marginesie: jakis czas temu byl glosny opisywany w tutejszej prasie przypadek Polki, ktora przyleciala do Dublina na zaproszenie swojego "narzeczonego" (Polaka oczywiscie, choc bardziej nalezaloby napisac: polaczka). Poza tym "narzeczonym" dziewczyna nie znala tutaj nikogo. Nie znala tez ani slowa po angielsku.

Jak myslisz Czytelniku, co sie stalo? Czy spelnil sie "irlandzki sen", w ktorym to krolewicz na bialym koniu podjechal pod dublinskie lotnisko, zabral ukochana i zalatwil jej posade przy tasmie w fabryce, gdzie ona po 12 godzinach codziennej pracy (tak, Polacy tak pracuja - oczywiscie - nie musza, tylko chca, za to biora dobra kase, ale nie maja juz czasu na nic wiecej ) uczeszcza na intensywny kurs j. angielskiego, a nastepnie bedzie jak w wierszu Edwarda Stachury:

"Jeszcze zdążymy tanio wynająć małą mansardę
Z oknem na rzekę lub też na park,
Z łożem szerokim, piecem wysokim, ściennym zegarem;
Schodzić będziemy codziennie w świat. "?

Nic z tego... Dlaczego? Ano dlatego, ze nie wypalila pierwsza zwrotka tego wiersza:

"Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć,
Tęskność zawrotna przybliża nas.
Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,
Cudnie spokrewnią się ciała nam. "

Bo oto "narzeczony" nie przyszedl na lotnisko. Po prostu. Nie pamietam szczegolow, dlaczego tak sie stalo - jak sie stalo, w kazdym razie - sie stalo. Co zrobila ta "sprzedana narzeczona"? No coz, nie bedzie happy end-u jak w operze Bedricha Smetany o tym wlasnie tytule... W koncu - to polska historia z Irlandia w tle... Ta dziewczyna - zostawiona sama sobie - przez 3 tygodnie koczowala na dublinskim lotnisku. 3 tygodnie. Zywila sie resztkami jedzenia wyrzucanymi przez podroznych. Dopiero po 3 tygodniach zwrocila na siebie uwage odpowiednich sluzb.

Jak to mozliwe? A jednak. Tlumaczono, ze czasami z tego lotniska znikala na pare - parenascie godzin, wiec kto mogl przypuszczac. Ponadto - nie rzucala sie za bardzo w oczy. Zahukana dziewczyna, z wzrokiem wbitym w ziemie. Nie popelnila zadnego wykroczenia, itp, a to przeciez wolny kraj, wiec dlaczego miano by ja zaczepiac i wypytywac?

Dlaczego nie wrocila, nie zadzwonila do rodziny w Polsce, dlaczego nie poprosila kogokolwiek o pomoc? Nie wiem. Moze nie miala pieniedzy, moze sie wstydzila, moze ogolnie byla niezaradna, a na pewno - nie znala angielskiego... Dzieki pomocy Irlandczykow - dziewczyna wykapana i nakarmiona zostala odtransportowana do Polski.

Tak wlasnie czesto koncza sie historie, kiedy za bardzo polega sie na innych, zamiast na sobie. Widzialem juz wielu ludzi bezradnie krazacych wokol dworca autobusowego w Cork, ktorych widok i zachowanie jasno wskazywaly na to, ze to nasi Rodacy, ktorzy od dluzszego czasu oczekuja na swojego dobroczynce, ktory nie stawil sie w umowionym miejscu i czasie. Slyszalem o jeszcze wiecej mniej lub bardziej drastycznych przypadkach, kiedy to najlepsi koledzy wyrzucali na ulice swojego - do niedawna - dobrego towarzysza z ktorym przyjechali z Polski, a ktoremu to skoczyla sie praca - i pieniazki na wspolne mieszkanie. Nie masz kasy? Nie mieszkasz. Zasady sa proste... Pamietaj: gdy w gre wchodza pieniadze, konczy sie lojalnosc wielu "skladow"...

Pare dni temu w kafejce internetowej z ktorej z reguly korzystam (m.in. piszac tego bloga) spotkalem grupke b. mlodych Polakow. Okupowali jeden komputer w 5 czy 6-ciu, piszac cv i kolejno wysylajac sms-y do rodziny i znajomych. Zachowywali sie na tyle glosno, ze nie sposob bylo nie wiedziec, co i do kogo pisza, a takze poznac ich historie tutaj - i w Polsce. Co do cv, to byli zbyt mlodzi zeby miec jakiekolwiek wieksze doswiadczenie zawodowe, wiec falszowali je na potege.
- "Ale czy nikt tego nie sprawdzi?" - jeden z nich mial obawy
- "Cos ty, Ajrisze to glupki, wierza na slowo" - uspokajal go herszt grupy (ktory, z tego co sie zorientowalem, zostal przywodca z uwagi na znajomosc kilkudziesieciu slow po angielsku)

Pozniej przyszla pora na sms-y. Byly praktycznie tej samej tresci: "jest tu zaje...., robote juz prawie mamy, dajemy rade!". Potem, z tresci ich rozmowy dowiedzialem sie, ze koczuja gdzies w opuszczonym domu zywiac sie posilkami rozdawanymi bezplatnie przez dzialajace tutaj instytucje charytatywne. Pracy poki co - zaden z nich oczywiscie nie ma. Co zrobili z pieniedzmi przywiezionymi z Polski? Odpowiedz nadeszla nieco pozniej... Kiedy wracalem wieczorem do domu, natknalem sie na nich w jednej z uliczek niedaleko sklepu off licence (tutejsze sklepy spożywczo-monopolowe). Tarasowali caly chodnik, dzielnie dzierzac zgrzewke piwa. Dlaczego nie zabrali tego na swoja meline, tylko rozpoczeli spozycie niemal przy sklepie? Nie wiem. Pewnie spragnieni byli... A moze chcieli sie "znieczulic" przed kolejna noca w opuszczonej ruderze?

Tak wiec Drogi Rodzicu, ktory pozwalasz swemu dziecku (chociaz juz pelnoletniemu) wyjechac "w ciemno" do Irlandii, krainy miodem i piwem plynacej, ktory wierzysz ze Twoja latorosl, chociaz jezyka nie zna to i tak "da rade", bo przecie wszyscy jego koledzy z lawki pod blokiem wyjechali, i "daja rade", zastanow sie - czy informacje ktore dostajesz od niego w sms-ach wysylanych z internetu, faktycznie przedstawiaja prawdziwy obraz sytuacji... A moze tak pisze, bo nie chce przyznac sie przed Toba - i soba samym, ze zrobil glupote i nie ma sie jak wycofac? Bo skoro udalo sie 10 kumplom z osiedla (pytanie: czy faktycznie sie udalo?) - to i jemu musi sie udac? (wcale nie musi)...

Wracajac jednak do dalszej czesci odpowiedzi na pytanie "co sie potem dzieje z tymi, ktorzy przyjechali "w ciemno" - i im nie wyszlo? Jezeli nie wroca (czy to z pomoca rodziny czy tez irlandzkich instytucji) - to zostaja. Jak sobie radza? Roznie. Czesc z nich żebrze. W Cork osobiscie znam trzech Polakow, ktorzy sie tylko z tego utrzymuja. Oczywiscie - jest ich znacznie wiecej... Zebrzacy Polacy roznia sie od zebrzacych Irlandczykow. Bo Ajrisze tez zebrza - a jakze. Ale oni zebrza, bo chca, a nie bo musza... Zacytuje tutaj samego siebie z notki pt.: "Bezdomni w Irlandii" z 1 sierpnia 2005 (jest na blogu):

"Nawet w tak bogatym kraju jak Irlandia - sa bezdomni... Z reguly sa to osoby z tzw. marginesu spolecznego, ktore po prostu chca tak zyc - to jest ich wybor. Irlandia otacza swoich obywateli wszechstronna opieka. Irlandzki bezrobotny moze liczyc nie tylko na cotygodniowy zasilek pieniezny, ale takze na pokrycie np. kosztow wynajmu mieszkania (w tym takze depozytu), itp. Czesc Irlandczykow korzysta z tego, pracujac jednoczesnie "na czarno".

Tyle cytat. Czesc irlandzkich meneli oprocz pobierania zailkow - takze zebrze. I to nie na jedzenie (bo to ma za darmo), ale na to - czego za darmo nie dostana, czyli na alkohol i narkotyki. Ale oni stawiaja sprawe jasno - zebrza na to, na co zebrza. Taki styl zycia sobie wybrali. I smialo patrza w oczy przechodniom, ktorzy zreszta nie skapia im datkow. W miedzyczasie rozmawiaja przez komorki ze znajomymi, popalaja papieroski, zartuja z przechodniami... Polacy zebrza inaczej. Spuszczona glowa, wbity wzrok w ziemie, tekturka z napisem w lamanej angielszczyznie, ze ten oto czlowiek nie ma na chleb. Od razu widac - ze to nie Ajrisz. Ajrisz na chleb ma. Zawsze...

Co robi reszta z tych "wyjazdowiczow w ciemno"? Niektorym w koncu uda sie znalezc prace. Z reguly - musza za to zaplacic ciezki haracz Polakowi, ktory im ta prace "zalatwia". Zalatwianie najczesciej polega na tym, ze "zalatwiacz" idzie z delikwentem do agencji pracy, tam rozpytuje sie o prace dla "kuzyna", ktory po angielsku nie rozumie, ale jest dobrym pracownikiem, i - czasami sie udaje. W koncu - Polacy sa cenieni przez irlandzkich boss-ow. Pracuja ciezko, szybko - i dobrze. Trzymaja sie pracy kurczowo, bo wiedza ze jak ja straca, to nastepnej moga sobie nie znalezc.

A pozostali? Mieszkaja po przytulkach i czekaja na lepsze jutro...

Zastanow sie, czy na pewno warto przyjezdzac "w ciemno". Przeciez masz wybor...

Pamietajmy, ze nawet najwieksza milosc do "Zielonej Wyspy" nie moze byc usprawiedliwieniem do podejmowania nieprzemyslanych decyzji o przyjezdzie tutaj - bez nalezytego przygotowania. Bo sama miloscia - nie napelnisz zoladka, a Irlandia, chociaz piekna - jest surowa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz