piątek, 28 kwietnia 2006

"Nienawidzę" - monolog o Polakach...

Pare dni temu kolega (dzieki, Adam :-) pozyczyl mi ksiazke Marka Koterskiego pt.: "Dzien Swira". Slyszeliscie, prawda? Jesli nawet nie o ksiazce, to o filmie pod tym tytulem. Film podobno bije rekordy popularnosci w Polsce. Niestety, nie ogladalem. Jeszcze :-) Ale mam zamiar wkrotce to nadrobic :-) *

Marek Koterski (ur. w 1942 r.), rezyser filmowy i teatralny, dramaturg i scenarzysta, to m.in. autor glosnych w Polsce filmow: "Porno", "Nic smiesznego", "Ajlawju", no i przede wszystkim "Dzien Swira". Ksiazka wymieniona we wstepie, ktorej pelny tytul to: "Dzien Swira i inne monologi Adasia Miauczynskiego na jedna lub wiecej osob" zawiera m.in. teksty: "Dzien Swira", "Dom wariatow", "Zycie wewnetrzne" oraz "Nienawidze". Ten ostatni monolog zaczyna pelnic role kultowego tekstu wsrod polskiej emigracji.

Dlaczego? No coz, zeby to zrozumiec, trzeba go najpierw przeczytac. Ze wzgledu na wzgledy - nie moge tego tekstu zamiescic tutaj, jednak pozwole sobie zacytowac fragmenty ww. monologu, co choc w przyblizeniu daje pojecie o calosci. Zachecam przede wszystkim do nabycia ksiazki - naprawde warto, bez wzgledu na to, czy zgadzamy sie z autorem, czy nie...

Przy cytowaniu staralem sie zachowac oryginalna pisownie i interpunkcje, jednak byc moze przeoczylem gdzies popelnione przez siebie literowki... Ach - i jeszcze: ponizszy tekst zawiera tzw. wulgaryzmy, wiec jezeli masz bardzo wysublimowany literacki smak, etc, ewentualnie jestes osoba niepelnoletnia - to prosze Cie o zakonczenie czytania tej notki wlasnie w tym momencie...

Oddajmy glos autorowi "Dnia Swira":

----------------------------------------------------------

Marek Koterski: "Nienawidze". Monolog - na jedna lub wiecej osob - z piosenkami.

Jeslis mlody, to emigruj
chocby obcym nogi myc;
bo niepewny tutaj los twoj
- z bidy wyc i z glodu tyc.
Porzuc bliskich, zone, dzieci
Rzuc Ojczyzne, Polske rzuc
Gary myj, zamiataj smieci
Z kupa forsy silny wroc.
(...)
Chcialbym, zeby ten kraj przestal istniec. Zeby stal sie piecdziesiatym ktoryms stanem Ameryki, landem Erefenu, prowincja Kanady, kantonem Szwajcarii... Zamienilbym za to w sekunde! i godlo i sztandar i honor i ojczyzne... nienawidze tego pierrrr.. kraju! Zreszta prawie wszyscy wyklinaja na niego kazdego dnia. A zyja tu, bo musza; gdzie sie maja, gdzie sie maja podziac. Nie chca byc psami gdzie indziej, choc tu nie czuja sie ludzmi. Co mowie - psami! Kundlami! Psy rasowe maja tam czesto lepiej od nas. I godniej.
O Polsko Ciebie juz nie ma! Polsko ktora codziennie staramy sie usunac ze swych mysli, zeby juz zupelnie nie zwariowac. Nie ma cie, Polsko, nie ma ciebie! tutaj, bo nie istniejesz w sercach ludzkich! jest terytorium... Jest nazwa, a ciebie Polsko, nie ma. Bo nie ma cie w sercach Polakow. Nie ma cie w sercach ludzi, ktorzy chca wszedzie, byle nie tutaj. Moze potem, gdzies, tam - w sercach emigrantow - powraca twoj obraz, zlagodzony przez odleglosc i czas. Wyidealizowany. Slodki, bo nieprawdziwy. Ale tutaj cie nie ma. Nie ma cie w sercach tych wszystkich ludzi, ktorzy szarpia cie jak postaw sukna na zamkowym Placu. Do siebie tylko kazdy! Do siebie! Do siebie!
(...)
Byc Amerykaninem... Jak ktos mowi o czyms w jezyku angielskim, to od razu sie w to sie bardziej wierzy, chyba nawet i amerykanskim Murzynem juz lepiej byc... no, moze Murzynem nie... Orzel bialy... Czytalem, jak to niegdys rodzice zachecali synow do szczytnego obowiazku obrony Ojczyzny i jakos to rozumialem, choc przeciez drzalem na mysl o tym, to znaczy o mojego syna w takiej sytuacji. A teraz, gdyby ktokolwiek napadl na nas - powiedzialbym chlopakowi: - Wyrywaj! uciekaj jak najdalej!
Kogo bronic, czego?! tego zasyfionego kraju?! rodakow moich moze?!
Co i kogo kochac?! strony rodzinne?! pejzaz?! ludzi?!
(...)
Za granica tylko raz jeden zdenerwowalem sie na Zachodzie... jak spotkalem Polaczkow wlasnie... moich rodakow, niech ich szlag trafi. Wszyscy inni trzymaja sztame ze swoimi - czy Jugole, czy Turcy; dasz w ucho arabskiemu gowniarzowi, to za chwile masz na karku ze dwudziestu tych kasztanow z nozami, a Polacy tylko patrza jak sie wzajemnie podgryzc, dokopac sobie wzajemnie. Albo zakablowac na siebie do policji. Ze drugi na czarno pracuje, na przyklad.
Dochodzi do tego, ze sie ciesze kiedy Polacy w pilke przegrywaja. Se mysle: dobrze wam tak - niedolegom, przegrancom...
(...)
Przeciez u nas do kosciola sie chodzilo przeciwko komunistom. A Polak jest ostatnim, ktory by na co dzien zyl po chrzescijansku, bo jest agresywnym gnojem, wyzbytym milosci do bliznich, nietolerancyjnym, zazdrosnym, zawistnym, nieposlusznym, aspolecznym, anarchicznym warcholem, balaganiarzem, brudasem, pijakiem i leniem.
I juz metr od kosciola zagryzlby jeden drugiego (zreszta w kosciele - tez - tylko jeden Bog wie naprawde co Polacy mysla o sobie wzajemnie i czego sobie zycza).
(...)
Kiedy ranne wstaja zorze,
ledwie oczy swe otworze,
juz modlitwe ma zanosze
Bogu Ojcu i Synowi:
"Dopierdolcie sasiadowi!
Dla siebie o nic nie wnosze,
tylko m u dosrajcie, prosze"

Kto ja jestem! Polak maly.
Maly, zawistny i podly.
Jaki znak moj? - Krwawe galy.
Oto wznosze swoje modly
do Boga, Marii i Syna:
"Zniszcie tego skurwysyna!
- mego rodaka, sasiada
- tego wroga! tego gada!
Zeby mu sie tak nie wiodlo
Zeby go to zarcie bodlo
Zeby mu okradli garaz
(- nic dla siebie nie chce z tego,
tylko chciejcie m u do... tego!)
Zeby go przezyla stara.
Zeby mu sie corka... z czarnym
i wogle - zeby mial marnie
Zeby mu spalili sklep
(- ja nie musze byc bogaty,
lecz j e g o zrobcie na szmaty)
Zeby dostal cegla w leb!
Zeby mial ejtsa i raka!.."
- oto modlitwa Polaka.

Oto jestem mala Polka,
bojowniczka, matka-Polka.
"W imie Ojca, Syna, Ducha
chciej modlitwy mej wysluchac"
- zwracam sie ku Marii Matce
- "racz dopieprzyc mej sasiadce:
- zeby jej sie zbieglo w praniu,
- zeby ja zaparlo w sraniu,
- zeby jej zafarbowalo,
- zeby ja tam pojebalo!
- zeby nikt z nia nie chcial spac,
- zeby ja szlag! kurwa mac!
- zeby w grobie miala kolki!..."
- to modlitwa malej Polki.

Jedno tylko jest w tym "ale",
ze my nie wierzymy wcale.
- Ja nie wierze
- Ja nie wierze
Lecz nienawidzimy szczerze.

A w kosciele paranoja,
nasza polska paranoja:
"Przekazcie se znak pokoja"?!
Popatruje gnoj na gnoja:
"Ja mu mam dac znak pokoja?!
Moge dac ci znak pokoja,
lecz i tak cie mam za gnoja!
Potem ci pokaze gnoju,
jak wyglada znak pokoju!
Jak ci w oko splune gnoju,
to zobaczysz znak pokoju!
Jak ci zapierdole gnoju
to ci blysnie znak pokoju!"...

Trzymaj se lape w mej lapie
i tak ci slipia wydrapie!"

Jesli Polska nie zginela
m y ja dobijemy!
Czego obca moc nie wziela
- sami rozdrapiemy!
Jeszcze Polska!... Ojcze nasz!..
Poki my zyjemy!...
Nie bedzie Niemiec plul nam w twarz!
Sami se naplujemy!
(...)
Ten narod jednoczy sie tylko z lufa przy skroni... Trawiony ogniem... Zalewany woda... Przy temperaturze 36,6 ten narod ginie!... Ten narod potrafi tylko - wszystko albo nic. Wiec wciaz nie ma prawie nic.
Czuje msciwa radosc przy kazdym Polaku, ktory stad wyjechal. I zazdrosc oczywiscie. I gorzka pocieche, ze nie tylko ja mysle, ze jest tu nie do wytrzymania.

-----------------------------------------------------------------

Koniec wybranych cytatow z tekstu Marka koterskiego.

Osobiscie - goraco wierze w to, ze ww. obraz nas samych jest mocno przejaskrawiony. Ze Polacy - to jednak mimo wszystko wspaniali ludzie, tworzacy dumny Narod. Sam odczuwam dume z tego - ze jestem Polakiem. Ale czasami - nachodza mnie watpliwosci: a moze jednak racje ma autor "Dnia Swira"? Moze i ze mna jest tak, jak pisze Koterski o Polsce: "(..)w sercach emigrantow - powraca twoj obraz, zlagodzony przez odleglosc i czas. Wyidealizowany. Slodki, bo nieprawdziwy."


* Wkrotce po publikacji tej notki odezwal sie do mnie jeden z Czytelnikow, rowniez mieszkajacy w Cork, ktory udostepnil mi ten film (dzieki, Tomek :-) Film swietny (polecam!), ksiazka - jeszcze lepsza (tym bardziej polecam :-)) Swoja droga - wydaje mi sie, ze "Dzien Swira" ma szanse zajac miejsce kultowego, choc nieco juz podstarzalego - "Rejs"-u...

wtorek, 25 kwietnia 2006

Spis Ludności Republiki Irlandii 2006

W ubiegła niedziele, 23 kwietnia b.r. miał miejsce Spis Ludności Republiki Irlandii przeprowadzony przez irlandzki Centralny Urząd Statystyczny.

Formularze do tego spisu zostały dostarczone przez "rachmistrzów" wcześniej - i jeszcze nie wszystkie zostały odebrane. Teoretycznie spis ten ma m.in. oszacować liczbę wszystkich osób obecnych w Irlandii w nocy w niedziele 23 kwietnia oraz liczbę gospodarstw domowych w Irlandii, jak i warunków życia całej ludności.

Polacy, jak i mieszkańcy pozostałych krajów UE, w których językiem urzędowym nie jest j. angielski, na życzenie otrzymywali tłumaczenie formularza Spisu Ludności w swoim języku.

Formularz jest oczywiście imienny (czyli podajemy swoje dokładne dane personalne), bardzo szczegółowy, zawiera także pytania będące - wg mnie - na pograniczu prywatności, np. m.in. pytanie o wyznanie. Na marginesie: za odmowę wypełnienia tegoż formularza lub podanie nieprawdziwych danych grozi kara do 25 tysięcy euro :-(

Jeżeli macie ochotę dokładnie zobaczyć, jak wygląda taki formularz, możecie to zrobić klikając na poniższy link (jest to dokument w formacie pdf) http://www.cso.ie/census/documents/censusform_2006.pdf

Prawdę pisząc, osobiście reaguję dość alergicznie kiedy rząd chce zdobyć zbyt wiele informacji o obywatelu, ponieważ z Polski wyniosłem doświadczenie, ze jest to zawsze jedynie z korzyścią dla rządu - a nigdy dla obywatela. No ale: zaryzykowałem raz jeszcze :-)

Dzięki temu spisowi dowiemy się wkrótce, ilu np. Polaków znajdowało się w Irlandii dokładnie 23 kwietnia - ponieważ w zalezności od źródla padają zupełnie różne liczby...

Formularze maja być zbierane do 22 maja b.r.

niedziela, 23 kwietnia 2006

Morderstwo w "mojej" kamienicy

Wczoraj wczesnym przedpoludniem w kamienicy w ktorej wynajmuje mieszkanie odkryto zwloki zamordowanego modego mezczyzny. Zabil go jego partner - gej.

Do tej tragedii doszlo najprawdopodobniej przedwczoraj w nocy, kiedy to mieszkajacy na parterze Irlandczycy urzadzili sobie alkoholowa libacje.  Ofiara i sprawca byli bardzo mlodymi ludzmi. Doszlo miedzy nimi do awantury w trakcie ktorej morderca siegnal po noz... Co bylo powodem sprzeczki? Jak sie okazalo, byla to gejowska para, i doszlo tam do jakis scen, hm, zazdrosci... Policja juz aresztowala sprawce.

Media pojawily sie rownoczesnie z policja. Fotoreporterzy bez skrepowania robili fotki wszystkim lokatorom opuszczajacym kamienice.

A co z nami - lokatorami? No coz, mimo ze sprawce ujeto i sprawa jest raczej oczywista, musielismy ubiegla noc spedzic poza domem. Jak nam powiedziano - takie sa procedury. Ale, nie da sie ukryc - ze zajeto sie nami profesjonalnie: przydzielono nam na koszt policji jednoosobowe pokoje w malych hotelikach B&B (bed and breakfast) - czyli takich w ktorych rano dostaje sie jeszcze sniadanie.

Jednak - wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej... Na szczescie wlasnie odebralem telefon z policji, ze dzisiaj - po 18.00 moge wrocic do domu.

Jak widac - Irlandczycy tez swieci nie sa, wypic lubia (i to niekoniecznie w pubie), a kiedy wypija - to roznie to bywa. Tym razem - irlandzka libacja zakonczyla sie tragedia...

środa, 19 kwietnia 2006

Myśli nieuczesane karmiącego łabędzie

Lubicie karmic labedzie? Ja tak. Bardziej niz niewdzieczne golebie, ktore odkarmione wiadomo - jak sie rewanzuja... ;-) W Krakowie labedzie mozna karmic m.in. w zakolu Wisly tuz przy Wawelu. A w irlandzkim Cork? Mamy tutaj niedaleko od centrum jeziorko Lough.

/Powyzej - labedzie plywajace po cork-owskim jeziorku Lough/

Swoja droga, nie tylko ja lubie karmic labedzie :-) W mojej ulubionej ksiazce - "Dzienniki Gwiazdowe" Stanislawa Lema, rzecz jasna - pisalem juz o tym wczesniej :-) w opowiadaniu pt.: "Zaklad doktora Vliperdiusa" jest kapitalna scena, w ktorej glowny bohater - Ijon Tichy, zwiedzajac ten zaklad dla chorych psychicznie robotow (!), napotyka wlasnie na karmiacego labedzie :-)

"Opusciwszy altane, jakis czas przygladalem sie labedziom. Obok mnie jakis dziwak rzucal im pociete kawalki drutu. Powiedzialem, ze labedzie nie jadaja tego. - Nie zalezy mi na tym, by go jadly - odparl, kontynuujac swoja czynnosc. - Ale moga sie udlawic, bylaby szkoda - rzeklem. - Nie udlawia sie, bo drut tonie. Jest ciezszy od wody - wyjasnil rzeczowo. - Wiec po co pan go rzuca? - Bo lubie karmic labedzie. Temat zostal wyczerpany."

Swietny dialog :-) Podobny do tego, jaki w znanej wszystkim ksiazce Antoine'a de Saint-Exupéry'ego pt.: "Maly Ksiaze" tytulowy bohater wiodl z Pijakiem:

"Nastepna planete zajmowal Pijak. Te odwiedziny trwaly bardzo krótko, pograzyly jednak Malego Ksiecia w glebokim smutku. - Co ty tu robisz? - spytal Pijaka, którego zastal siedzacego w milczeniu przed bateria butelek pelnych i bateria butelek pustych. - Pije - odpowiedzial ponuro Pijak. - Dlaczego pijesz? - spytal Maly Ksiaze. - Aby zapomniec - odpowiedzial Pijak. - O czym zapomniec? - zaniepokoil sie Maly Ksiaze, który juz zaczal mu wspólczuc. - Aby zapomniec, ze sie wstydze - stwierdzil Pijak, schylajac glowe. - Czego sie wstydzisz? - dopytywal sie Maly Ksiaze, chcac mu pomóc. - Wstydze sie, ze pije - zakonczyl Pijak rozmowe i pograzyl sie w milczeniu. Maly Ksiaze zaklopotany ruszyl dalej. "Dorosli sa naprawde bardzo, bardzo smieszni" - mówil sobie po drodze."

A skoro jestesmy przy labedziach - i pijakach, to przytocze Wam prawdziwa, choc wcale niewesola historie...

Pare lat temu w Krakowie byla glosna "afera", jak to dwoch zezwierzeconych lumpow, chcacych zdobyc w jakis sposob pare zlotych do kolejnej flaszki wina marki "wino", zlapalo labedzia, zabilo go - i wystawilo na Kleparzu (znanym krakowskim bazarze) na sprzedaz jako duza i tlusta ges. Kto wie - moze by im sie ta sztuczka udala, ale zrobili jeden blad. Labedz ma bardzo dluuuga szyje - a te ludzkie bydleta o mozgach zniszczonych alkoholem obcieli labedziowi glowe na samym poczatku tej szyi... Totez lezacy na bazarowym stole kadlub tego pieknego ptaka wraz ze zwisajaca smetnie dluuuga szyja szybko wzbudzil podejrzenia wsrod przechodniow, ktorzy wykazali sie obywatelska postawa i zatrzymali lumpow az do przybycia wiadomych sluzb.

Swoja droga - czy to cos dalo? Napisano o tym w gazetach, lumpy dostaly pewnie jakas kare na kolegium, ktorej i tak nie zaplacili - i tyle. Labedziowi nikt zycia nie zwroci.

Z drugiej strony: czy nie wydaje Wam sie, ze wiekszosc ludzi jest kompletnie dwulicowa? Z jednej strony: zatrzymuja oprawcow labedzia, lituja sie nad potraconym psem lub kotem, ba - podejmuja kosztowne i zakrojone na szeroka skale dzialania, majace pomoc wielorybowi ktory przez pomylke wplynal nie tam, gdzie powinien i nie moze sam sie wydostac - a z drugiej strony: wysylaja na ocean wielorybnicze statki, chodza do chinskich restauracji, gdzie nieswiadomie (?) jedza m.in. psy i koty (tak, tak... - w Polsce tez byla nie tak dawno glosna sprawa o tym) lub chocby na bazar, gdzie kupuja duze i tluste gesi - ktore mozna by pomylic z labedziami...

Nie moge tego zrozumiec, jak ten sam czlowiek - ktory zatrzymuje w deszczu auto bo potracil psa, zabiera go z soba do weteryniarza, itp, itd - po powrocie do domu bez skrepowania wsuwa na obiad kotlet schabowy, pochodzacy z ciala swini - zwierzecia ktore wg badan naukowych dorownuje (a czesto i przewyzsza) inteligencja psu?

No coz, Albert Einstein stwierdzil kiedys: "Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej"...

Coz wiec mozna na to poradzic? Ja zostalem wegetarianinem. Dlatego moge karmic m.in. labedzie - bez moralnej schizofrenii.

Dodajmy, ze cytowany wczesniej Albert Einstein, najwybitniejszy przedstawiciel nauki, rowniez przeszedl na wegetarianizm. Dnia 30 marca 1954 roku w liście do Hansa Muehsama pisał: "So I am living without fats, without meat, without fish, but am feeling quite well this way. It always seems to me that man was not born to be a carnivore" /Tak więc żyję bez tłuszczów, bez mięsa czy ryb, ale czyniąc tak czuję się całkiem nieźle. Zawsze wydawało mi się, że człowiek nie narodził się, aby być drapieżnikiem/...

Zycze Panstwu wyciagniecia identycznych wnioskow :-)

sobota, 15 kwietnia 2006

Swieta Wielkanocne

Nie macie pojecia, jak trudno w irlandzkim Cork zdobyc wielkanocny koszyk. Po prostu wielkanocne swiecenie pokarmow nie jest praktywane przez Irlandczykow. Kupilem wiec koszyk ze slodyczami, wylacznie dla - koszyka ;-)

Swiecenie pokarmow w Cork oficjalnie odbylo sie tak naprawde po raz pierwszy wlasnie dzisiaj. Rok temu - z racji ze nie bylo jeszcze w Cork polskiego ksiedza (co prawda pierwsza polska msza w Cork miala miejsce 27 marca ub.r., ale polski ksiadz "na stale" zawital tutaj znacznie pozniej) - tylko nieliczni swiecili pokarmy, proszac o ta posluge irlandzkich ksiezy, dla ktorych jest to zwyczaj raczej malo znany w praktyce.

Z racji trudnosci z zakupem rzeczonych koszyczkow (ewentualnie - dosc zaporowa cena na nie :-) czesc Rodakow przybyla do "polskiego" kosciola w Cork z pokarmami ulozonymi po prostu na polmiskach lub wiekszych talerzach.

Jak widac - Polak potrafi :-)

/Powyżej: mój pierwszy wigilijny koszyczek - w Irlandii/

środa, 12 kwietnia 2006

Prawdziwa opowiesc o szukaniu pracy...

Otrzymalem e-maila od znanego mi z pewnego forum (nie zwiazanego z Irlandia) Internauty. Internauta ten zaproponowal mi umieszczenie swojego tekstu na moim blogu. Poczatkowo wahalem sie - poniewaz moj blog jest blogiem niejako "autorskim", jednak po glebszym namysle zgodnie z wola ww. postanowilem ten tekst opublikowac.

"Ku rozwadze" - a nie "ku pokrzepieniu serc"...
W zaden sposob nie ingerowalem w tresc, usunalem jedynie dane umozliwiajace identyfikacje autora tekstu...
------------poczatek tekstu---------------------

"Witam Cię z tej strony (...). Świetnie to opisałeś na swoim blogu , gdybyś chciał i spodobało Ci się moje krótkie podsumowanie mojej wizyty w Cork to proszę to umieść w swoim blogu, jeśli i Tobie nie wierzą, ą przestrzegasz ich, to może po mojej historii zastanowią się głębiej. Lecz bez nazwiska, tylko z Nickiem który jest na dole. Bardzo dobry artykuł i dobrze, że pojawił się dopiero niedawno, ponieważ odebrałbyś mi trochę przeżyć które teraz wykorzystuje


Przybyłem do upragnionego Cork po namowie kolegi który już jest tam ponad pół roku, a jego dziewczyna ponad rok. Było to niesamowite przeżycie i doświadczenie. Dziś się z tego śmieje, jednak tam nie było tak różowo, pomimo tego, że jestem życiowym optymistą.

Po przylocie wielki szok, jak tu dojechać do Centrum, koszt biletu 2,6 Euro to już cena zaporowa. Przyjazd do BusStation i kolejny szok. Gdzie dalej, co dalej. Na szczęście miałem wykupioną rezerwację w Sheilas Hotel. Dojście do samego Sheilas trwało jakieś 20 minut. Rozpakowałem się oczywiście w około pełno amerykanów i Hiszpanów. Byłem bardzo zmęczony a z kolegą miałem się spotkać dopiero o 9 wieczorem. Więc położyłem się, do pokoju weszły dwie hiszpanki które żwawo rozmawiały w swoim ojczystym języku. Troszkę zrozumiałem, ale wstałem i się przywitałem. Koleżanki z grzeczności przerzuciły się na język Angielski. I rozmawiały, że już miesiąc szukają pracy w CORK. Ja mówię dopiero przyjechałem więc i też od jutra będę szukał pracy? Dzisiaj mnie dziwi, że przez miesiąc było je stać na Hostel, zamiast na dwuosobowy pokój, zapewne z zwiększyły by o miesiąc swoje próby. Ich poziom angielskiego był bliski Fluent i one nie mogą znaleźć pracy? Trochę się załamałem, jednak mówię sobię, eee tam to kobiety. Dlaczego wiem, że był Lunet, ponieważ spędziłem z nimi dwa dni oraz widziałem jakie techniczne magazyny czytają. Tak to nie były kobiety w stylu Barbie.

Wieczorem spotkałem się z kolegą i byłem przygotowany i poinformowany gdzie i w jaki sposób szukać pracy. Zaczęliśmy jeździć do Centr handlowych. Sam sposób rozdawania CV był standardowy Podchodziłem lub wchodziłem do danego biznesu i pytałem się o Supervisora lub menadżera, lub jeśli nikogo nie było pytałem i zostawiałem CV pierwszemu lepszemu pracownikowi. Oczywiście rozmowa, że szukam pracy, że jestem na stałe. Pierwsze kierunek wzroku Irlandczyków był kierowany na numer telefonu oraz narodowość, oraz adres zamieszkania. Wszystko były spreparowane bo mieszkania jeszcze nie miałem.

Byłem w pierwszych dniach w Wilton, Blacpool, Mahpoint oraz kupowałem gazetę "Evening echo", tak tych co nawołują jak św.Jan. Podsumowując po przylocie miałem ponad 700 euro. Teraz należało znaleźć mieszkanie, żeby podszkolić język znaleźliśmy mieszkanie z trzema Irlandczykami na ulicy Evergreen. Z przyjacielem poszliśmy do kafejki i znaleźliśmy za 285 euro za miesiąc oraz 200 euro depozytu. Trochę drogo, ale pokój był dwuosobowy, i gdyby znalazła się druga osoba, miesięczny czynsz wynosiłby 200 euro, a takowa osoba miała się pojawić. Więc trzy centra handlowe były obskoczone, nie liczyłem ile tych Cv tam zostawiłem, ponad 100 na pewno.

Oczywiście numer telefonu już był dawno irlandzki. Karta Meteor czego dzisiaj żałuje, ponieważ mógłbym w Polsce sprawdzić, czy dostalem chociaż jeden telefon, niestety brak zasięgu. Tydzień przed samy wylotem jeszcze raz byłem w Mahpoint. Z samego Blackpool wracałem pieszo i tam zostawiłem parę CV. No cóż telefon z nową kartą był i notes gdyby ktoś zadzwonił w kieszeni też był. Ulice po tygodniu oraz autobusy znałem już na pamięć. Po opłaceniu mieszkań i kart telefonicznych oraz Hostelu i kafejk internetowych które kosztują 1 euro za 20 minut. Zostało mi 150 euro. Jedzeniem się nie przejmowałem ponieważ przywiozłem troszkę z polski. Tak myślałem, że to jest troszkę bo po 16 dniach już nic nie miałem.

W 5 dniu zacząłem atakować główną ulice ST. Patrick oraz poboczne, wchodziłem do każdego sklepu. Przez 3 godziny rano i trzy po godzinie 15, ponieważ o 14 większość robi sobie przerwę. Po 4 dniach miałem „obskoczone” wszystkie sklepy z ciuchami i żywnością. Zostały mi teraz sklepy elektroniczne, restauracje i bary. Troszkę tego w Cork było. Nie liczyłem ile CV zostawiłem, po prostu szedłem i szedłem, uśmiechałem się i mówiłem, że szukam pracy, że chce pracować na Full Time lub na Part Time jeśli takich osób szukają. Wiecie uśmiech zniknął po tygodniu. Mit Hiszpańki, że nie znalazła pracy stał się i moją wyrocznią.

Zacząłem wychodzić dalej poza Cork, myślałem, aby dostać się do słynnych parków jednak to graniczyło z cudem. Zacząłem odwiedzać FAS irlandzkie biuro pracy. Budynek obskurny, jednak ofert pracy średnio na dzień 10. Irlandczycy tak sobie myślę musieli się nauczyć. Kolega mówił, że na „English Markecie” sami pytali się o pracę, teraz wywieszają kartki i zbierają CV. Jeden z Irlandczyków mi powiedział, że nazbierali prawie 50 podań,a jeszcze pół roku temu można było tą prace dostać od ręki! Czasy się zmieniają a ludzie uczą.

Więc zacząłem drukować, stawiałem się jako pierwszy w Fasie. Nic to jednak nie dawało ponieważ jest wyznaczany czas Opening Date i Closing Date na przyjmowanie Aplikacji czy CV, jak wolisz. Więc pomyślałem, że zamiast tak jak wszyscy szukać nowych prac, wybiorę z tego komputerka wszystkie pracę z ostatniego miesiąca. Troszkę ich było, więc wybrałem ponad 100. Chodziłem do kafejek internetowych „bez reklamy tych żółtych” i dzwoniłem. Kazali wysyłać emaile, tylko 5% ofert było nieaktualnych, więc statystycznie opłacało się wysyłać te CV mailowo do wszystkich. W 20% przypadków dostawałem potwierdzenie, że moje CV jest rozpatrywane. W drugim tygodniu, zaatakowałem Pośrednictwa pracy, ale mam na myśli prywatne firmy typu: „Kellys Services”. Zostawiłem CV, krótka rozmowa, co bym chciał robić i skontaktujemy pana. Jestem inżynierem komputerowym oraz znam się na sieciach internetowych, całych systemach budowania WiFi, wiem jak postawić serwer na Linuxie i takie tam. Zresztą wezmę wszystko, jak to się mówi. Jednak gdy szło o restaurację i bary to nie bez obaw, wycinałem sprawy komputerowe i dawałem że mam pojęcie o restauracjach i barach. Widzisz prawdopodobnie gdy nie jesteś programistą C++/ Javy i innych daruj sobie sprawy komputerowe tzw.: Computer Clinic.

Cały czas były wydatki, mając 100 euro po 14 dniach człowiek musiał się głęboko zastanowić, co robić. Pracy nie ma po paru dniach tak jak przypuszczano i mówiono wszędzie na około. Jedzenie drogie, bilet do domu gdybym już chciał za drogi. Do tego brak kart kredytowych, nawet Visy, aby kupić taniej bilet przez Internet. Więc zaczęła się mała panika. Nie zostaje walczę dalej. Minęły trzy tygodnie ponad 300 CV rozdane i wysłane CV. Zero telefonów, więc zacząłem wyszukiwać ogłoszeń na sklepach, wcześniej tak robiłem, jednak teraz ze specjalną uwagę, kiedy pisało szukamy FULL ja pisałem FULL u góry na CV, kiedy Part pisałem ONLY PART. Jedzonko i konserwy się skończyły. Teraz pytanie czy dzwonić do Polski po 500 euro i czekać na upragniony telefon, czy wracać. Na szczęście trafiłem na wspaniałą panią Landlord nieokazała mi zapłacić za Media i mogę zapłacić pod koniec miesiąca więc już dostałem pewien luz psychiczny. Czego jednak nie doczekała.

Znów podsumowując. Wpływ języka na ten wyjazd był nikły dla mnie, ale ogromny bo była praca jako „telemarketer czy akwizytor, lub menadżer”. Nawet pełnym śmiechem blisko Washington street była napis: „poszukujemy do zmywaka wymaganie perfekcyjny angielski” z tego śmiechu jak wchodziłem zostawić CV, aż mi go nie przyjęli. W tym stresie powiedziałem im: „niech garnki i talerze przemówią”. Można się przyzwyczaić do magicznych wymagań Irlandczyków co do kandydatów. Ja nie dostałem nawet szansy na rozmowę kwalifikacyjną. Koledze powiedziałem (który jak mógł starał się załatwić mi pracę w dużym sklepie), że sukcesem będzie nie sama praca, ale rozmowa kwalifikacyjna.

Niestety mój poziom jak to pani jedna z Prywatnego pośrednictwa pracy powiedziała. „spotkamy się wkrótce, niech pan szybciej mówi, tu nie ma czasu na zastanawianie. Żeby płynnie mówić, trzeba jednak być jakiś czas i nie polegać na języku którym się posługujemy na studiach w klasach średnio-zaawansowanych. To możemy sobie darować. Po 27 dniach stwierdziłem, że lepiej będzie wrócić i nie liczyć na przychylność Irlandczyków czy pomoc naszych rodaków i wrócić, do tego brak jedzenia i doskwierający głód, powodował dodatkowy stres, zapewne i pogoda mogła się przyczynić do powiększenia paniki.

Jednak ja tu ten bilet lotniczy kupić, jak wrócić do upragnionej Polski, jeszcze ponad miesiąc temu „znienawidzonej i obrzydłej”, telefony po znajomych którzy mieszkali w CORK, szybko chodź do Kafejki musze bilet sobie kupić, minął mi termin, teraz za każdy dzień musze płacić za mieszkanie, o jedzeniu nie wspominałem bo dlaczego, my wiemy „nasza duma”. Nie spokojnie, damy rade. Dopiero po interwencji i telefonie już panicznym do Polski, zamówiono mi bilet liniami CentralWings. Na szczęście landlord była usatysfakcjonowana tym, że na moje miejsce przybędzie innych dwóch Polaków, takim sposobem odzyskałem 200 euro depozytu, co się rzadko zdarza.

Pierwsza myśl to McDonald, cały zestaw w Polsce kupię za cenę jednego małego Hamburgera w Cork. Wracając do Polski i widząc znów ten krajobraz, człowiek już nie jest ten sam. Nie miałem tego jak wracałem z Hiszpanii czy Francji, ale z Irlandii. Ten Shopping Irlandczyków, ich styl bycia, dobroć bo nie ukrywajmy spotykałem i współlokatorów i innych dobrych ludzi i pomocnych.

Jednak główny cel wyprawy nie został osiągnięty, może gdybym został i przysłano by mi 500 euro na następny miesiąc. Teraz to gdybanie, jednak odliczając 300 euro na czynsz i kartę telefoniczną, zostało by mi 200 euro na jedzenie i bilety? Czy dasz radę za tyle w Irlandii wyżyć zapewne tak, ale to już drugi miesiąc, po pierwszym głodowym. Nawet upragniona Pizza z Frytkami za 5 euro była tylko krótką promocją. Deszcz, głód i zero gotówki w portfelu może człowiekowi naprawdę namieszać w głowie. Mając już zamówiony bilet w Shannon AirPort, ogarnął mnie spokój, jednak cały czas było jakieś wewnętrzne oczekiwania i jednocześnie złość, że nikt nawet nie wyślę sms czy emaila z ofertą zatrudnienia. Ponad 800 euro poszło w błoto (liczę jedzenie kupione w Polsce i bilet lotniczy w obie strony). To zależy od Ciebie czy dałbyś radę i czekałbyś na te 500 euro dodatkowo może więcej i dalej roznosił CV, ale gdzie? Nigdzie po prostu zacząć turę od początku, ponieważ tam gdzie mogłem zaniosłem. Każdy adres email, na samochodzie czy reklamie, każdy budynek który przynosił jakiś zysk dostawał email lub telefon, może dwie kartki z CV.

Więc zastanówcie się bardzo mocno, nie wierzcie nawet jeśli to będzie gazeta Forbes w bajki o pracy po kilku dniach o pracodawcach na lotnisku. Może tak było, jednak wtedy gdy wchodziliśmy do Unii nie teraz. Teraz drogi czytelniku ucz się języka do poziomu fluent lub near fluent i oszczędź przeżyć, a szczęście pozostaw innym desperatom. Jeśli już naprawdę musisz, bierz ze sobą minimum 1500 euro, przygotuj się na dwa miesiące ciężkiej walki. W CV nie pisz jaki byłeś wielki w Polsce, tylko skromnie, pracowałeś tam, potem tam lub tu, byle dużo tego było. Gdy znajdziesz jakąś pracę nawet jeśli przepracujesz krótko i będzie to part time to możesz wpisać to w CV, Irlandczycy uwielbiają dzwonić do siebie i pytać się o rekomendację, do polski nie zadzwonią, ale do Siebie z pewnością. Gdy znajdziesz już prace na FULL, będzie Ci o wiele łatwiej, ale musisz ją znaleźć. Na pewno od razu zmieniaj kartę i drukuje centrach kserograficznych. Widzisz jak niewiedzą o tym zapłaciłem ponad 20 euro za wydruk ponad 50 CV. Szukaj więc centr kserograficznych.

Zapamiętaj tez drugą sprawę. Jest coś takiego jak „szok kulturowy”, jedzenie jest koszmarnie drogie porównując do polski. Czwarta sprawa, jest dużo Algierczyków, Marokańczyków i Hindusów, Czechów, Słowaków ba i nawet Rosjan. Dzisiaj wyjeżdżając nie myśl, gdzie jest mniej polaków, bo my Polacy jesteśmy wszędzie, tylko zadaj sobie pytanie? Gdzie sobie poradzisz, jakie masz umiejętności i ile możesz dać z Siebie oraz miej wsparcie w postaci rodziny w Polsce. Ani Cię nie zmotywuję do wyjazdu na pewno CI go nie odradzę. Wiem jak jest w Polsce i jakie motywy wpływają na wyjazd, ale musisz być naprawdę dobry i coś sobą reprezentować, trochę szczęścia i odpowiednia pora też będzie miała zapewne wpływ. Na dziś dzień, mimo że granicę nie są otwarte Francję lub USA. W Hiszpanii byłem i płacą po 4,5 euro a to samo co Ty, zrobi tam Bułgar czy Turek. Może Szwecję, lecz był fantastyczny program o Szwecji, więc uważaj tam na pobratymców.

Pozdrawiam was moi mili dla mnie to lekcja życiowa a dla was….. nie wiem
Shaker"
------------koniec tekstu--------------------

sobota, 8 kwietnia 2006

Co tam, panie, w polityce?

Kiedy rozmawiam z moimi polskimi znajomymi, nawet poznanymi tutaj - w Irlandii, rozmowa predzej czy pozniej schodzi na polityke w Polsce. Temat sytuacji politycznej w Kraju jest tez czesto poruszany w e-mailach, jakie od Was dostaje.

Ci, ktorzy znaja mnie nieco lepiej i wiedza ze gdzies tam na mojej zyciowej drodze "popelnilem" studia politologiczne, w zwiazku z czym moge sobie stawiac trzy litery przed nazwiskiem :-) pytaja mnie, co sadze o tym czy o tamtym - jako politolog. Chwilami czuje sie jak glowny bohater filmu pt.: "Gulczas, a jak myslisz?" :-)

Na tychze moich politologicznych studiach liznalem nieco wiedzy teoretycznej - m.in. z socjologii, psychologii, ba - filozofii nawet (polityk jak wiadomo musi miec odpowiedni "bajer"), troche umiejetnosci praktycznych, niezbednych kazdemu politykowi (np. jak radzic sobie z agresywnie nastawionymi osobnikami podczas odczytywania przemowienia na sali :-) - ale przede wszystkim: ze studiow wynioslem glebokie przekonanie, ze polityka to ta sfera dzialalnosci, w ktora normalny czlowiek, w normalnym kraju, pchac sie nie powinien...

No, moze poza jednym wyjatkiem: jezeli traktuje sie polityke jako mozliwosc dopchania do "koryta" i napelnienia sobie kieszeni pieniedzmi podatnikow. Ten ostatni motyw "wchodzenia w polityke" - chociaz moralnie naganny - jest jednak jedynym, ktory moge zrozumiec (co nie znaczy: zaakceptowac). Natomiast uwazam ze tych, ktorzy biora sie za polityke, bo czuja ze maja jakas misje do spelnienia - nalezy natychmiast zamykac w szpitalach psychiatrycznych, gdzie poddaloby sie ich dokladnym badaniom. Alebowiem realizowanie tej "misji" zawsze odbywa sie kosztem wlasnego Narodu...

Zeby bylo zabawniej: prosze zauwazyc, ze politykami z reguly bardzo rzadko zostaja... politolodzy (czyli ci, ktorych wyksztalcenie jak najbardziej pretendowaloby ich do obejmowania takich funkcji). Politykami zostaja natomiast osoby o czesto jakze "ezgotycznym" (w stosunku do polityki) wyksztalceniu czy wykonywanym zawodzie...

Zdumiewajace jest to, ze kiedy kladziemy sie na stol operacyjny, zadamy aby operujacy nas czlowiek posiadal studia medyczne o odpowiedniej specjalnosci, natomiast kiedy wrzucamy kartke do urny wyborczej - wyksztalcenie naszego kandydata jest dla nas sprawa trzeciorzedna. Tymczasem niedouczony chirurg moze co najwyzej zarznac pare osob - zanim zostanie odsuniety od wykonywanego zawodu i postawiony przed sądem. Z kolei niedouczony polityk moze podjac decyzje brzemienne w negatywnych skutkach dla calego spoleczenstwa - a i tak nie ma co marzyc o postawieniu mu jakichkolwiek zarzutow.

Z tego mozna wywnioskowac, ze polityka - to rzecz najlatwiejsza pod sloncem, bo w koncu politykiem w Polsce moze byc kazdy: od znanego chirurga, ktory jako pierwszy w Polsce dokonal transplantacji serca, poprzez rock-owego muzyka - po plantatora burakow... Po co wiec sa 5 - letnie studia politologiczne? Sam zachodze w glowe...

W normalnym kraju przecietny obywatel ma polityke dokladnie tam, gdzie jest jej miejsce... Zupelnie inaczej jest w krajach niedemokratycznych, w krajach w ktorych panuje dyktatura czy inny zamordyzm. Tam obywatele czy tego chca, czy nie chca, musza sie polityka "interesowac" - poniewaz wlazi im ona z butami w prywatne zycie...

Jakim Polska jest krajem? Demo - czy niedemo? Ocencie sobie sami...

Ja osobiscie wyzbylem sie zludzen gdzies tak na przelomie tysiacleci... Przelom roku 1999 i 2000 jest dla mnie cezura oddzielajaca panstwo, w ktorym mozna miec jeszcze nadzieje od panstwa - ktore nie pozostawia zadnych zludzen...

I nie chodzi tutaj wcale o nowego prezydenta (z ktorego, tak na marginesie , po glebszym przemysleniu, wielu z nas zyjacych tu - w Irlandii jest bardzo zadowolonych, bo od czasu kiedy objal on rzady, cena euro w Polsce systematycznie pnie sie w gore, co jest bardzo korzystne dla osob wysylajacych swoim bliskim w Polsce to rzeczone euro :-) Chodzi tu o cale minione poltorej dekady. 15 zmarnowanych lat... Czy mozna miec nadzieje, ze nastepne 15 lat bedzie lepsze? Ja juz tej nadziei sie wyzbylem.

A wraz z wyjazdem przed dwoma laty do Irlandii przestalem tez sledzic biezace polityczne wydarzenia w Polsce. I dobrze mi z tym. Odzyskalem psychiczny spokoj.

Czego i Panstwu zycze :-)

Totez - nie pytajcie mnie wiecej: "co tam, panie, w polityce?" :-) Bo jedyne co moge Wam odpowiedziec, to to, ze: "Chinczycy trzymaja sie mocno". Jak widac, od czasow "Wesela" Wyspianskiego - niewiele sie zmienilo. Ba, wg niektorych - Polska nadal jest pod zaborami...

I kto wie - moze wcale tak bardzo sie nie myla?

czwartek, 6 kwietnia 2006

Polski samochód w Irlandii

W swoich e-mailach coraz czesciej pytaja mnie Panstwo o sprawy zwiazane z przyjazdem do Irlandii wlasnym samochodem. Osobiscie nie mam w tym zadnego doswiadczenia, jednak bazujac na doswiadczeniach moich znajomych - odradzam.

Wiecej z tym problemow - niz to warte. Uzywany samochod w dobrym stanie (i z kierownica po wlasciwej stronie) mozna nabyc tutaj za znacznie nizsza cene niz w Polsce (w praktyce: juz za jedna "tygodniowke"), a ubezpieczenie i tak nalezy wykupic.

Ponizsze informacje podaje za Polską Ambasadą w Dublinie: http://www.dublin.polemb.net/index.php?document=22

"Każdy obywatel Polski chcący poruszać się polskim pojazdem po terytorium Irlandii powinien:

a) w przeciągu 24 godzin od przyjazdu do Irlandii zarejestrować pojazd w najbliższym Urzędzie Rejestracyjnym (Vehicle Registration Office). Z obowiązku rejestracji pojazdu zwolnione są jedynie osoby wjeżdżające do Irlandii w celach turystycznych na okres nie dłuższy niż 2 tygodnie.

b) opłacić podatek od rejestracji pojazdów VRT (Vehicle Registration Tax). Aby opłacić niniejszy podatek należy ze wszystkimi dokumentami samochodu udać się do lokalnego Urzędu Rejestracyjnego (Vehicle Registration Office) i wypełnić odpowiednie formularze. Właścicielom pojazdów, którzy nie opłacili VRT grozi kara w kwocie należnej opłaty VRT powiększonej o 10% wartości samochodu. Po opłaceniu VRT właściciel pojazdu otrzymuje irlandzkie tablice rejestracyjne. Zwolnione z tego podatku mogą być samochody które były zarejestrowane i używane w Polsce przez okres nie krótszy niż 6 miesięcy a pobyt właściciela pojazdu w Irlandii nie przekroczył 12 miesięcy (brana pod uwagę jest data przyjazdu właściciela, a nie data wjazdu pojazdu na teren Irlandii). Urząd Rejestracyjny, po rozpatrzeniu wniosku decyduje czy obywatelowi przysługuje zwolnienie z podatku. Uzyskanie zwolnienia z VRT nie zwalnia właściciela pojazdu z opłaty podatku drogowego i ubezpieczenia.

c) opłacić podatek drogowy

d) ubezpieczyć pojazd w Irlandzkiej agencji ubezpieczeniowej

W przypadku gdy pojazd zostanie zatrzymany przez policję informuje ona o tym Urząd Celny (Customs). Urząd celny kontaktuje się z właścicielem pojazdu i wyznacza termin odbioru samochodu oraz informuje o formalnościach i opłatach, których trzeba dopełnić aby go odzyskać."

/Na zdjęciu powyzej stoje przy spalonym wraku auta (na szczescie - nie mojego :-)/

Kradzieze samochodow w celu "przejazdzki" - a nastepnie ich porzucenie i podpalenie to jedna z czestych zabaw podpitej cork - owskiej mlodziezy wracajacej z imprez. Ich lupem padaja przede wszystkim starsze auta bez dodatkowych zabezpieczen, natomiast "lupem" Gardy (irlandzkiej policji) coraz czesciej padaja auta na polskich tablicach rejestracyjnych.

poniedziałek, 3 kwietnia 2006

Pogrzeb Stanisława Lema...

Jutro, tj. 4 kwietnia, o godz.12 na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie, zostanie pochowany Stanisław Lem - jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy ostatniego półwiecza.

Każdy z nas ma swoja ulubiona ksiązką, do której chętnie wraca mimo upływu lat. Dla mnie taka ksiązką "Dzienniki Gwiazdowe" Stanisława Lema. Dostałem ja jako 12-letni chłopak - i przeczytałem praktycznie natychmiast (a jest to dość obszerna "książeczka")...

Mam ja zresztą do dzisiaj, ten sam egzemplarz z 1982 r. Jest to jedyna książka, która towarzyszy mi bez przerwy od ponad 20-lat. Jedyna, która przetrwała wszystkie przeprowadzki, łącznie z ta ostatnia - do Irlandii. Przeczytałem ja co najmniej kilkanaście razy, z czego ostatni raz - raptem 2 miesiące temu.

W ogóle Lem był dla mnie arcyważną postacią w polskiej literaturze. Nigdy tez nie traktowałem go jako pisarza science - fiction. Dla mnie był filozofem...

Ponad 10 lat temu, po przeprowadzce do Krakowa, zapisałem się do osiedlowej biblioteki i poprosiłem o wskazanie półki na której mogę znaleźć książki Lema.
- "To ktoś jeszcze czyta Lema?" - zdziwiła się bibliotekarka...

Tak. Czyta... W końcu naprawdę dobre książki nigdy się nie starzeją...

Stanisław Lem zmarł 27 marca b.r.

Na zdjeciu powyżej trzymam "Dzienniki Gwiazdowe" Stanisława Lema - wydanie z 1982 r. Jest to jedyna ksiazka polskiego autora, którą zabrałem z sobą do Irlandii...

niedziela, 2 kwietnia 2006

Rocznica smierci Papieża

Dzisiaj minęła pierwsza rocznica śmierci Papieża Jana Pawła II. Pamiętamy o niej także w irlandzkim Cork.

W kościele oo. Augustianów (zwanym tez "polskim kościołem") odbyła się Msza Św. (głównie po polsku) w której uczestniczył również irlandzki biskup.

Na "polskiej mszy" była dzisiaj obecna także irlandzka telewizja (z programu TV3).

Nasi Rodacy tłumnie przybyli do kościoła, aby złożyć hołd Wielkiemu Polakowi...

Na zdjęciu powyżej widzimy ołtarz w kościele oo. Augustianów wraz z portretem Papieża i polską flagą...