czwartek, 30 czerwca 2011

Tomasz Lis: "Polska, głupcze!"

"Polityka brytyjska czy niemiecka różni się od polityki polskiej tym, czym Izba Lordów od izby wytrzeźwień" - pisze w swojej książce "Polska, głupcze!" Tomasz Lis. I w tym przypadku - trzeba przyznać mu rację.

Książka po którą sięgnąłem została wydana co prawda w 2006 r., więc sporo rzeczy się zmieniło, niemniej warto ją przeczytać żeby przypomnieć sobie nieco już zapomniane polskie polityczne afery - i zwykłe błazenady - fundowane nam przez polskich (p)osłów.

Autor alfabetycznie przypomina to o czym zapomnieć nie powinniśmy, rozdając kuksańce na lewicę i prawicę, chociaż nie sposób nie zauważyć że np. Donald Tusk obrywa zdecydowanie mniej niż Jarosław Kaczyński. Niemniej, jak napisałem, rzecz się kończy na roku 2006, data 10.04.2010 była jeszcze baaardzo odległa, a linia podziału, chociaż już się rysowała, jeszcze nie tak wyraźna.

Nie wnikając w polityczne - chociaż coraz bardziej widoczne - sympatie dziennikarza, lektura dość ciekawa, zważywszy na to że autor mógł czerpać informacje pełną garścią, będąc zdecydowanie bliżej centrum przeróżnych wydarzeń. "Polska, głupcze!" - to niemal skrótowa, komiksowa nieco - ale zawsze, historia polskiej polityki w okresie ćwierćwiecza od tzw. "upadku komuny". Czyta się lekko, chociaż nie zawsze przyjemnie, gdy sobie człowiek przypomni, co polscy "politycy" wyprawiali - i wyprawiają nadal - w naszej Ojczyźnie...

środa, 29 czerwca 2011

Imieniny 2011

Dzisiaj, z okazji imienin dostałem sporo życzeń i - m.in. takie sympatyczny upominek jak na zdjęciu poniżej:

Są to: "ręcznie robiona" karteczka z życzeniami, bukiet z czekoladek;-) i "irlandzka" świeczka.

Bardzo dziękuję ;-)

wtorek, 28 czerwca 2011

Pieczarki nadziewane

Z serii moich kulinarnych sukcesów ;-): nadziewane pieczarki.

/Powyżej: przyrządzone przeze mnie nadziewane pieczarki/

Pieczarki nabyłem duże i wydrążyłem je w środku. Ugotowałem ryż, podsmażyłem cebulkę wraz z wydrążonymi wcześniej częściami pieczarek, wymieszałem to wszystko razem dodając też kukurydzę. Taką masą nadziałem pieczarki, dodając na wierzch sojowy ser, paprykę, szczypiorek i liście bazylii.

Pyszne ;-)

niedziela, 26 czerwca 2011

Procesja Bożego Ciała w Cork

W niedzielę, 26 czerwca b.r., a więc nieco inaczej niż ma to miejsce w Polsce, ulicami Cork przeszła procesja Bożego Ciała. Od sześciu lat uczestniczy w niej także polska grupa.

/Powyżej: polska grupa podczas Procesji Bożego Ciała/

W tym roku polską grupę poprowadził ks. Kazimierz Nawalaniec. Tak jak co roku, procesja przeszła od Cathedral of St. Mary and St. Anne do ołtarza przy ul. Grand Parade.

/Powyżej: Najświętszy Sakrament/

W procesji, oprócz grup religijnych czy narodowościowych (chociaż z tej ostatniej kategorii to tak naprawdę widziałem tylko nas, Polaków - i podążającą zaraz za nami grupę z Indii), wzięły udział także władze Cork, w tym radni znani z bardzo lewicowych poglądów.

/Powyżej: władze Cork/

Poniżej: nakręcony przeze mnie filmik pokazujący cała procesję w Cork, zaraz po wyjściu z katedry. Polską grupę można zobaczyć w 7:50 minucie filmu, zaraz za nami w 8:35 minucie jest malowniczo wyglądająca grupa z Indii, a w 10:45 minucie zobaczymy władze miasta.



Zapraszam do obejrzenia zdjęć z tego święta w Cork: KLIK.

Warzenie piwa w Franciscan Well Brewery

Dzisiaj w Franciscan Well Brewery w Cork miał miejsce pokaz sztuki warzenia piwa.

/Powyżej: pracownicy Franciscan Well Brewery warzą - i jednocześnie objaśniają sekrety warzenia piwa/

Franciscan Well Brewery jest to pub i jednocześnie mikro - browar, który sprzedaje własne piwo, pod swojsko (dla mieszkańców Cork ;-) brzmiąco nazwami, jak Blarney, Rebel czy Shandon. Pub jest popularny także wśród obcokrajowców - oprócz Irlandczyków równie chętnie odwiedzają go przybysze z innych krajów, w tym - i nasi Rodacy.

sobota, 25 czerwca 2011

Richard Conniff: Historia naturalna bogaczy. Raport z badań terenowych

Właśnie skończyłem czytać ww. książkę. Dość zabawna, ale i pouczająca. Autor opisuje zachowania i zwyczaje najbogatszych ludzi, porównując je do zachowań w świecie zwierząt, szczególnie wśród osobników dominujących. Jeżeli chcecie jednocześnie poznać świat bogaczy i zwierząt - to jest to książka dla Was ;-)

Dla przeciętnych osób świat zwierząt i świat bogaczy to są równie odległe światy. Przy czym za "świat bogaczy" przyjmuje się nie tych, którzy, nawiązując do naszej polskiej najbliższej historii, pierwsze pieniądze zarobili we wczesnych latach 90-tych ub.w. sprzedając z łóżka polowego jajka i przywiezione z Berlina czekolady a następnie umiejętnie je pomnożyli wchodząc w układ z różnej maści byłymi sb-kami, politykami, etc, ale tych, którzy są bogaci od co najmniej kilku pokoleń i wzmocnili swoje bogactwo nie tylko poprzez trafne inwestycje, ale także poprzez szereg strategicznych małżeństw wśród członków równie bogatych rodzin, lub przynajmniej odpowiednio utytułowanych. Takich osób w Polsce brak, zawieruchy historii zrobiły swoje, naszych dawnych "dynastii" już nie ma, a nowych jeszcze nie ma, więc tym bardziej jest to świat dość egzotyczny.

Na odwrocie książki czytamy: "Jeżeli kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, to skąd do diabła wzięli się bogacze?" - to jedno z pytań, które zadaje autor - znany i wielokrotnie wyróżniany prestiżowymi nagrodami dziennikarz i eseista, współpracownik m.in. Smithsonian, National Geographic, Worth i Architectural Digest. Conniff z perspektywy naturalisty i biologa ewolucyjnego przygląda się najbogatszym przedstawicielom naszego gatunku i portetuje tę szczególną grupę z wielką dociekliwością i olbrzymim poczuciem humoru. Ukazując zaś na ich przykładzie kwestie społecznej hierarchii, dominacji, seksu i terytorializmu, Conniff sięga do porównań z innymi, równie dla nas egzotycznymi gatunkami - od pręgowców amerykańskich po szympansy. Podobieństwa zachowań, przynajmniej czasami, okazują się szokujące."

Interesujące ;-)

piątek, 24 czerwca 2011

Panorama IRL

Na polonijnym prasowym rynku w Irlandii pojawił się kolejny nowy tytuł: bezpłatny miesięcznik "Panorama IRL".

"Panorama IRL" jest to niejako "rozwinięcie" poprzednio lokalnej "Panoramy Meath". Jak napisał redaktor naczelny "Panoramy IRL" Marek Krzemiński: "W samym środku kryzysu ekonomicznego grupa zapaleńców lub szaleńców, jak kto woli, powołała do życia magazyn lokalny Panorama Meath. Pierwsze wydanie ukazało się w grudniu 2010 roku, i muszę przyznać trochę nieskromnie, ale szczerze, spotkało się z bardzo dobrym odbiorem. Idąc za ciosem postanowiliśmy wkrótce uruchomić jeszcze jeden magazyn lokalny Panoramę Dublin. Już w trakcie realizacji tego przedsięwzięcia, czytaj- pokonywania nieustannego toru przeszkód, narodził się genialny pomysł, taki miód na moje serce, by zamiast następnego kroku zrobić istny podbieg, i objąć zasięgiem całe terytorium Irlandii. Oto więc jest- Panorama IRL."

Pierwsze "ogólnoirlandzkie" wydanie "Panoramy IRL" jest drukowane w pełnym kolorze i zawiera 12 stron, na których znajdziemy kilka interesujących tekstów.

czwartek, 23 czerwca 2011

Świątynie w Cork: Church of Christ the King

Wybudowany w latach 1929-1931 r. Kościół Chrystusa Króla w Cork jest m.in. pierwszym w Irlandii kościołem z betonu.

Projekt kościoła był rewolucyjny, jak na swoje czasy. Z powodu ograniczonych środków zaprojektował go Barry Byrne, architekt z Chicago /rodzimi architekci za swoją pracę żądali znacznie więcej/, przez co jest to także pierwszy - i nadal jeden z nielicznych - kościół w Irlandii zaprojektowany przez architekta nie będącego Irlandczykiem. Ogromną rzeźbę Chrystusa Króla przed wejściem do kościoła zaprojektował amerykański rzeźbiarz John Storrs, a wykonał miejscowy artysta John Maguire.

/Powyżej: Church of Christ the King w Cork/

Jest to pierwszy kościół w Irlandii wybudowany z betonu, a nie z cegły i drewna. Rodzaj materiału również został wybrany ze względu na koszty - były niższe niż cena tradycyjnych materiałów budowlanych używanych do budowy świątyń. Church of Christ the King powszechnie jest uznawany za pierwszy kościół katolicki w Irlandii wybudowany w modernistycznym stylu. Świątynia może pomieścić 1200 osób, wnętrze kościoła nie ma filarów, aby umożliwić wiernym, niczym nie utrudniony widok na ołtarz z każdego miejsca. Kościół konsekrowano 25 października 1931 roku. Church of Christ the King mieści się przy Turner's Cross w Cork.

/Powyżej: wnętrze Church of Christ the King w Cork/

wtorek, 21 czerwca 2011

The Butter Exchange Band

The Butter Exchange Band jest to jedna z najbardziej znanych orkiestr w Cork. Zespół pod obecną nazwą istnieje od 1878 r., ale jego korzenie są jeszcze starsze i podobno sięgają do wczesnych lat 40-tych XIX w.

/Powyżej: The Butter Exchange Band podczas Shandon Street Festiwal w Cork/

Wiadomo na pewno, że w 1853 r. ks John McNamara, wikariusz Katedry św. Marii i św. Anny w Cork, powołał do celów religijnych zespół muzyczny "The Confraternity of the Immaculate Heart", który potocznie nazywano "Fr. McNamara's Band". Po przeniesieniu księdza McNamary do Monkstown, w 1875 r. zespół zmienił nazwę na "St. Mary's Band". Trzy lata później, w wyniku pozyskania wsparcia finansowego z The Cork Butter Exchange, gdzie członkowie zespołu pracowali, orkiestra ponownie zmieniła nazwę właśnie na "The Butter Exchange Band".

Przez wiele lat zespół grał w setkach miejsc w Irlandii, zdobywając wszelkie możliwe nagrody i wyróżnienia. W czerwcu 1963 r. Butter Exchange Band wystąpił podczas wizyty w Cork prezydenta USA Johna Kennedy'ego. Przez całe stulecie do zespołu należeli tylko mężczyźni, dopiero w 1978 r. przyjęto pierwszą kobietę - która należy do niego do dzisiejszego dnia. Obecnie w zespole gra 34 muzyków.

Stałym corocznym wydarzeniem The Butter Exchange Band jest jego udział w procesji Bożego Ciała wyruszającej spod katedry, z której orkiestra wywodzi swoje korzenie. Ponadto zespół bierze udział m.in. w Paradach św. Patryka - i w wielu innych wydarzeniach w Cork.

Ostatnio miałem okazję obejrzeć jego występ podczas Shandon Street Festiwal w Cork. Poniżej: krótki fragment ich koncertu podczas tego wydarzenia:


poniedziałek, 20 czerwca 2011

Homo sovieticus ma się w Polsce dobrze

Homo sovieticus, czyli "człowiek radziecki", wyrażenie użyte przez rosyjskiego socjologa Aleksandra Zinowjewa a w Polsce spopularyzowane przez ks. Józefa Tischnera na określenie osób dobrowolnie w pełni zasymilowanych i zintegrowanych z systemem komunistycznym, pomimo upływu ponad dwóch dekad od upadku "komuny" - nadal ma się świetnie w naszej Ojczyźnie. Niektórzy z tych homo sovieticusów dzierżą nawet stery władzy w Polsce...

Pamiętam gromy jakie spadły na głowę ks. Tischnera gdy po raz pierwszy publicznie użył tego określenia. Jakim to świętym oburzeniem zapałali niektórzy nasi Rodacy: jakże to tak? jak można tak obrażać Naród Polski? Itp, itd, etc. Niestety, po raz kolejny okazało się że ludowe mądrości zawarte w przysłowiach są ponadczasowe, czyli gdy się uderzy w stół to nożyce się odezwą i że na złodzieju czapka gore.

Co charakteryzuje homo sovieticusa? Są to m.in. (za Wikipedią): koniunkturalizm i oportunizm, agresja wobec słabszych i uniżoność wobec silniejszych, brak samodzielnego myślenia oraz działania, oczekiwanie że "ktoś coś załatwi", zniewolenie intelektualnie, pozbawienie osobowości i godności, ucieczka od wolności i odpowiedzialności. Wypisz, wymaluj - jest to obraz sporej części polskich polityków, urzędników, oraz, niestety, także po prostu naszych Rodaków... Ja od siebie dołożyłbym jeszcze powszechne chamstwo, niespotykane w innych krajach które miały to szczęście, że nie znalazły się pod sowieckim butem komunizmu.

Ryba jak wiadomo psuje się od głowy, zacznijmy więc od polskiej, pożal się Panie Boże, władzy. Każda z polskich partii, która za pieniądze polskich podatników robiła sobie w Polsce prywatny folwark, charakteryzuje się kompletnym brakiem odpowiedzialności. Każdą pozytywną zmianę przypisuje sobie, każde niepowodzenie zrzuca na poprzedników. Pisałem już o tym, ale powtórzę: ogromnym zaskoczeniem, ba, wręcz szokiem były dla mnie polityczne telewizyjne reklamówki jakie bodajże w 2007 r. pojawiły się w polskiej tv, kiedy to jedna z partii chwaliła się, że "za naszych rządów zmalało w Polsce bezrobocie" i pokazując sielski obrazek jak to "tata wrócił z Irlandii bo ma lepszą pracę w Polsce". Kiedy to oglądałem, czułem jak rosną mi pięści. Bezrobocie w Polsce faktycznie wtedy zmalało, ponieważ z Polski wyjechało ok. 3 mln osób. Kto, poza nielicznymi jednostkami, w 2007 r. wracał z Irlandii do Polski? Problem w tym, że bezrobocie zmalało wyłącznie wskutek wyjazdu milionów ludzi, a nie wskutek utworzenia nowych miejsc pracy, ale o tym już oczywiście nikt się nawet nie zająknął.

Natomiast chamstwo, także werbalne, polskich polityków jest wprost przerażające. Polscy "wybrańcy narodu" publicznie potrafią posługiwać się językiem tak plugawym, jakiego nie powstydziłby się ostatni żulik spod budki z piwem. Za sporą część sformułowań wypowiadanych przez naszych polityków - w innych krajach natychmiast traciliby stanowisko i odchodzili w niebyt, u nas - wprost przeciwnie, stają się ulubieńcami polskojęzycznych mediów. I, o dziwo, to chamstwo jest werbalizowane przez polityków każdej partii, czy to reprezentującej, jak to chciał Wałęsa, prawą czy lewą "nogę", czy zgoła będącej gdzieś pośrodku.

Chociaż mam wrażenie, że w Polsce poza może całkowicie kanapowymi partyjkami bez szans na znalezienie się w sejmie, nie ma prawicowych partii. Nikt nie chce oficjalnie pełnić roli "prawej nogi", być może dlatego że pozbawiłby się szans u licznych wyborców w których tkwi homo sovieticus. Dwie największe partie określają się więc jako centrowe (czyli, znowu powtarzając za Wałęsą, tkwiące gdzieś pomiędzy prawą a lewą nogą). Dopiero kolejną można określić jako lewicową. Polskie życie polityczne przypomina więc karła, pozbawionego prawej dolnej kończyny z mocno przykrótką lewą dolną kończyną, a stojącego na... a zresztą, to już dopowiedzą sobie Państwo sami.

Koniunkturalizm i oportunizm polskich politycznych karierowiczów najlepiej widać podczas wyborów, kiedy to głoszą wszystko co ludzie chcą usłyszeć, często wykonując akrobatyczne wolty o 180 stopni. Ale nie tylko u nich, rzecz jasna, na szczebelkach urzędniczych karier również największą szansę dostania się do najszerszego i najgłębszego koryta mają ci, u których przeważają cechy homo sovieticusa. Szczególnie pożądany jest brak samodzielnego myślenia i działania oraz uniżoność wobec przełożonych i chamstwo wobec petentów. Kto był zmuszony kiedykolwiek cokolwiek załatwiać w jakimkolwiek polskim urzędzie, ten wie o czym piszę. Oczywiście - jak wszędzie zdarzają się wyjątki, ale wyjątki mają to do siebie że potwierdzają regułę. A reguła jest taka, że w polskich urzędach komuna, której koniec chyba zbyt pochopnie obwieściła w 1989 r. w Dzienniku Telewizyjnym p. Szczepkowska ("Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm") - ciągle ma się dobrze, będąc naturalnych schronieniem dla kolejnych pokoleń homo sovieticusów.

Weźmy w końcu po lupę szeregowych obywateli którejś tam Przenajświętszej Rzeczpospolitej. Tutaj szczególnie wśród pokolenia wyrosłego na jedynie słusznych mediach, przekazujących jedynie słuszne opinie z Ministerstwa Prawdy, można dokładnie zaobserwować zniewolenie intelektualne (nie mające rzecz jasna nic wspólnego z ukąszeniem heglowskim) i brak samodzielnego myślenia. Mało tego, ciągle widoczne jest oczekiwanie że "ktoś coś załatwi", a podczas jakiejkolwiek wizyty w urzędzie, etc. - jak na dłoni widać "pozbawienie osobowości i godności". Dla polskiego urzędasa człowiek jest tylko petentem określonym kombinacją liter i liczb którego trzeba jak najszybciej spławić żeby nie przeszkadzał, załatwić odmownie, ewentualnie wszcząć przeciwko niemu postępowanie, względnie wydać jakiś kwitek za słoną opłatą.

Może ktoś stwierdzić: przesada, tak jest "wszędzie". Nieprawda, drodzy Państwo. Gdyby tak było, to dlaczego nasi Rodacy w takiej Irlandii przecierają oczy ze zdumienia (oczywiście mam na myśli osoby które mają jakieś porównanie, a nie dzieci które przyjechały z Polski podejmując w Irlandii pierwszą pracę), choćby idąc po raz pierwszy do urzędu? Dlaczego tutaj urzędnicy, policjanci, sprzedawcy, lekarze, kierowcy autobusów i Bóg wie kto jeszcze mają zupełnie inny stosunek do, było nie było, imigrantów, niż jest to w Polsce w stosunku do obywateli tego samego kraju, do własnych Rodaków?

Dlatego proszę Państwa, że homo sovieticus ma się w Polsce dobrze. Mało tego, nie jest to wcale gatunek wymierający, wprost przeciwnie - rosną tam ich kolejne pokolenia...

niedziela, 19 czerwca 2011

Światowy Dzień Uchodźcy w Cork

Od 2001 r. co roku 20 czerwca na całym świecie obchodzi się Światowy Dzień Uchodźcy. Z tej okazji dzisiaj w Bishop Lucey Park w Cork odbyły się imprezy związane z tym dniem. Władze Cork reprezentowała Lorraine Kingston /była też wykładowcą na kursie ESOL który ukończyłem/. Po jej przemówieniu otwierającym obchody tego dnia w Cork, publiczność mogła obejrzeć występy muzyczne różnych grup. Zainteresowani mogli poszerzyć swoją wiedzę m.in. na temat problemu uchodźców na świecie. 

Na moim kanale na YT możne obejrzeć fragment tego wydarzenia: LINK, poniżej kilka zdjęć:




sobota, 18 czerwca 2011

Shandon Street Festival 2011

Dzisiaj w Cork miał miejsce Shandon Street Festival.

Shandon jest to zabytkowa część Cork, niegdyś pełniąca ważną rolę ekonomiczną: to tutaj znajdowało się centrum irlandzkiego handlu masłem i wołowiną. Festiwal ma za zadanie promować to, obecnie nieco zapomniane, miejsce. Festiwal zaplanowano na sześć godzin, od 12.00 do 18.00. Zagrały różne muzyczne zespoły, był klaun i szczudlarz, malowano dzieciom twarze i robiono dla nich zwierzątka z baloników, swoje stoiska rozłożyli lokalni rzemieślnicy.

/Powyżej: szczudlarz zabawiający publiczność podczas Shandon Street Festival/

Poniżej: krótki filmik z Shandon Street Festival, a dokładniej - nakręcony tuż po jego rozpoczęciu:

piątek, 17 czerwca 2011

Piotr Owcarz: Wichman

Dzięki niezawodnemu Dariuszowi Rekoszowi, pisarzowi i animatorowi kultury, otrzymałem pocztą z Polski jeszcze ciepłą, debiutancką powieść historyczną Piotra Owcarza pt.: "Wichman" - wraz z autografem autora. Dziękuję Darku :-)

Przez ponad 500 stron autor brawurowo prowadzi nas przez mroki X wieku. Jak pisze we wstępie: "Działo się to w czasach, kiedy Polaków zwano jeszcze Lechitami, a Niemców Teutonami, kiedy Chrystus nad Wartą zostawał nowym bogiem i kiedy Berlin nie był jeszcze grodem, jeno malutką osadą słowiańską Beroliną, która nic kompletnie w świecie nie znaczyła. W czasach tych rządziła przemoc, a jedyne prawo stanowiły potężne rody. Owe wilcze zbrojne stada, opętane instynktem zachłanności, w imię własnych celów pustoszące wsie i miasta, pozostawiły po sobie zgliszcza, stosy niedopalonych trupów i setki pohańbionych kobiet. Wydawać by się mogło, że nic gorszego przydarzyć się juże ludziom nie może, a jednak się przydarzyło. U Sasów zrodził się człek, który zły nie był, wszak zło wielkie czynił. Cesarzowi rzymskiemu przestał służyć i z diabłem pozostając w zmowie, pomsty straszliwej na narodzie zażywał. Plądrował kościoły, niszczył groby, przewracał krzyże. Tak wiele krwi niewinnej przelał, że imię jego Wichman przeklęte na wieki ostało i po dziś dzień straszy. O nim jest ta historia... O niespełnionej miłości, zdradzie i cierpieniu...".

Ale niech Was nie zwiedzie ostatnie zdanie - ta książka nie ma nic wspólnego z romansidłem. To rzecz jak najbardziej mięsista i krwawa, gdzie trup ściele się gęsto, słychać brzęk rycerskich zbroi i odgłosy toporów walących w tarcze. Gdzie spotkamy Słowian, Wikingów i germańskie hordy. Gdzie nie bierze się jeńców, chyba że tych najbogatszych - dla okupu. Jedyny mankament - pomimo 500 stron książka kończy się za szybko. Mam nadzieję, że wkrótce doczekamy się drugiego tomu i kolejnych przygód tytułowego Wichmana.

Autor powieści, Piotr Owcarz, to człowiek ze wszech miar interesujący. M.in. w 2009 r. zasłynął na całą Polskę otwierając pierwsze w naszym kraju (i prawdopodobnie ostatnie) pop muzeum, tj. Muzeum Hansa Klossa w Katowicach. Była to prywatna placówka kulturalna, przedstawiająca ekspozycje związane z serialem "Stawka większa niż życie". Muzeum zostało otwarte 1 marca 2009 r., było stylizowane na wnętrze schronu. Znalazło się w nim m.in. wiele fotografii z filmu, figury woskowe głównych bohaterów serialu, a także egzemplarze broni z czasów II wojny światowej. W muzeum mieściła się także Cafe Ingrid, kawiarenka w której można było zamówić takie drinki jak np. "J23" czy "Żelazny Krzyż". W maju 2009 muzeum rozpoczęło organizowanie "Biesiad Literackich", czyli spotkań z ludźmi kultury i sztuki.

Niestety, jedyne w Polsce pop-kulturowe muzeum zakończyło działalność 30.12.2009 r., po niespełna roku istnienia. Jak napisał na swoim blogu Dariusz Rekosz: "Niestety okazało się, że oddolna inicjatywa, jaką było uruchomienie jedynego w Polsce pop-kulturowego muzeum, napotkała na wiele przeciwności." O powodach zamknięcia muzeum oraz o tym, ile się tam wydarzyło w ciągu niespełna roku działalności muzeum możecie przeczytać na blogu Darka: http://www.blog.rekosz.pl/?p=947 Miałem to szczęście, że dzięki zaproszeniu Darka udało mi się zwiedzić Muzeum Hansa Klossa w sierpniu 2009 r., podczas mojej wizyty w Polsce.

Mam nadzieję, że kolejne inicjatywy Piotra Owcarza trafią na znacznie lepszy grunt. Przynajmniej w części tak dobry, jak jego debiutancki "Wichman".

czwartek, 16 czerwca 2011

Ulisses na Bloomsday

Od 1954 r., każdego 16 czerwca, cała Irlandia /i co raz więcej innych krajów, w tym i Polska/ obchodzi "Bloomsday", święto dla uczczenia twórczości Jamesa Joyce'a, jednego z najwybitniejszych irlandzkich pisarzy XX wieku.

Wybór daty nie jest przypadkowy: to właśnie 16 czerwca 1904 r. toczy się akcja jego najbardziej znanej powieści "Ulisses". Swoją nazwę z kolei Bloomsday bierze od nazwiska głównego bohatera powieści, Leopolda Blooma. W tym dniu w całej Irlandii odbywają się mniej lub bardziej uroczyste spotkania, w trakcie których m.in. czyta się fragmenty prozy Joyce'a, kosztuje tradycyjnych irlandzkich dań, etc. Uczestnicy tych spotkań często przebierają się w stroje stylizowane na początek XX w., w którym toczy się akcja "Ulisses"-a.

Ja uczciłem ten dzień na swój sposób, oglądając ekranizację "Ulisses"-a z 1967 r., w reżyserii Josepha Strick'a. Film do dzisiaj uchodzi za najwierniejszą adaptację dzieła Jamesa Joyce'a, był m.in. nominowany do Oscara właśnie za najlepszy scenariusz adaptowany. Chociaż należy dodać, że reżyser umiejscowił czas akcji raczej w latach 60-tych ub.w., a nie w roku 1904. Wspaniały, czarno-biały obraz, nakręcony oczywiście w Dublinie.

Podobnie jak oryginalne dzieło literackie, także film napotkał trudności w rozpowszechnianiu, dość wspomnieć, że aż do 27 sierpnia 2000 r. jego wyświetlanie w Irlandii było - zabronione!

środa, 15 czerwca 2011

Cork City Hall

Jednym z najbardziej znanych budynków w Cork jest City Hall, odpowiednik naszego urzędu miejskiego. Budynek został oficjalnie otwarty 8 września 1936 roku.

/Powyżej: Cork City Hall/

City Hall zastąpił stary ratusz, zniszczony przez wojska brytyjskie 11 grudnia 1920 r. W trakcie trwającej wtedy wojny o niepodległość Irlandii, Brytyjczycy spalili wiele budynków zarówno w Cork, jak i w całym kraju.

Po odzyskaniu niepodległości oraz bezsprzecznym udowodnieniu winy Brytyjczykom, rząd brytyjski w 1930 r. zgodził się sfinansować budowę nowego budynku dla rady miasta, który stanął na tym samym miejscu, co poprzedni. Kamień węgielny położono 9 lipca 1932 r., pierwsi urzędnicy rozpoczęli w nim pracę w marcu 1935, miesiąc później, 24 kwietnia, odbyło się pierwsze w nowym budynku posiedzenia rady miasta. Oficjalnie budynek został otwarty 8 września 1936 r.

Za Cork City Hall znajduje się m.in. widoczny na zdjęciu po lewej stronie Elysian, najwyższy budynek w Irlandii. W innej części miasta znajduje się z kolei Cork County Hall (w dużym uproszczeniu: odpowiednik urzędu wojewódzkiego w Polsce), który od momentu jego otwarcia w 1968 r. długo dzierżył palmę pierwszeństwa pod względem wysokości irlandzkich budowli. Dopiero w 2008 r., po 40 latach, otwarcie Elysian pozbawiło go tego zaszczytu ;-)

wtorek, 14 czerwca 2011

Mechaniczna mini orkiestra

Przy St. Patrick's Street w Cork natknąłem się na wesołą miniaturową kapelę ;-)

/Powyżej: "orkiestra" przy St Patrick's Street/

Orkiestra złożona z mechanicznych lalek, pod nadzorem swojego właściciela "grała" tradycyjną muzykę irlandzką, przyciągając tym sporo widzów. Poniżej: krótki filmik z tego "koncertu":

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Tygodnik PL

W Irlandii, Wielkiej Brytanii i w Niemczech pojawił się "Tygodnik PL", nowy polonijny tygodnik wydawany przez DT Press Publishing Ltd., wydawnictwo z siedzibą w Cork.

Jest to z pewnością największe wydarzenie na polonijnym prasowym rynku w całej Europie: po raz pierwszy ukazuje się polonijna gazeta, wydawana w Irlandii, która swoim zasięgiem obejmuje trzy kraje. Tygodnik zawiera mutacje przeznaczone na poszczególne kraje.

Jestem właśnie po lekturze trzech pierwszych numerów - i trzeba przyznać że z numeru na numer tygodnik staje się coraz lepszy, chociaż wg mnie za mało jest tam tekstów dotyczących Polonii. Dlatego mnie osobiście bardzo cieszy fakt, że od bieżącego, trzeciego numeru, do zespołu redakcyjnego dołączył p. Jacek Rujna. Udział tego mieszkającego w Dublinie dziennikarza gwarantuje naprawdę wysoki poziom.

Jeżeli tylko tygodnik utrzyma taki poziom, i - co bardzo ważne, przynajmniej dla mnie - będzie publikował więcej tekstów dotyczących Irlandii pisanych przez dziennikarzy stąd, to z pewnością zdeklasuje całą konkurencję.

-------------------
dopisek z listopada 2011 r.: prawdopodobnie od września b.r. Tygodnik PL przestał się ukazywać.

sobota, 11 czerwca 2011

Cork Volunteer Week

Od 6 do 12 czerwca b.r. trwa Cork Volunteer Week, tydzień organizacji wolontaryjnych z Cork.

/Powyżej: stoisko MyCork w City Hall/

W trakcie tego tygodnia m.in. ponad 150 organizacji wolontaryjnych z Cork prezentuje się w City Hall. Na poszczególnych stoiskach można uzyskać informacje o działalności każdej z grup, a także wstąpić do wybranej organizacji.

Poniżej: filmik pokazujący stoiska organizacji wolontaryjnych w City Hall w Cork:


piątek, 10 czerwca 2011

St. John's Graduates Photography Exhibition

Dzisiaj w Camden Palace Hotel w Cork miał miejsce wernisaż wystawy "St. John's Graduates Photography Exhibition". Jest to wystawa na której swoje wybrane prace prezentują absolwenci St. John's Central College w Cork. Wystawa będzie trwała do 24 b.m.

/Powyżej: "Assorted Homogeneity", praca polskiej artystki Patrycji Klich/

środa, 8 czerwca 2011

Ryszard Kapuściński: Podróże z Herodotem

Świetna książka, w której splatają się relacje Herodota, pierwszego prawdziwego historyka, żyjącego niemal 2,5 tysiąca lat temu, oraz Ryszarda Kapuścińskiego, polskiego mistrza reportażu (zm. w 2007 r.)

"Podróże z Herodotem" miałem już okazję czytać 2004 r., w odcinkach publikowanych w jednej z gazet, wkrótce przed moim wyjazdem do Irlandii. Wtedy nie wywarły na mnie większego wrażenia, może dlatego że mam zwyczaj czytać książki w całości, a nie we fragmentach co tydzień, a może dlatego, że był to właśnie okres w którym podjąłem decyzję o wyjeździe z Polski i czym innym miałem zaprzątniętą głową.

Teraz udało mi się pożyczyć w bibliotece w Cork - i "wciągnęła" mnie od razu.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Wieczór Francuski w Cork

W każdy /lub w prawie każdy/ poniedziałek, Pani Joanna Wierszyllo organizuje tematyczne warsztaty dla kobiet, które mają miejsce w Studio J-Bay przy Paul Street w Cork. Dzisiaj miał miejsce Wieczór Francuski.

/Powyżej: uczestniczki spotkania/

Uczestniczki dzisiejszego spotkania miały okazję m.in. poznać historię, kulturę i kuchnię francuską, a także posłuchać w oryginale fragmenty prozy francuskiej. Pani Romana Mentel, absolwentka historii sztuki krakowskiego UJ, przestawiła historię plakatu francuskiego z czasów secesji oraz zademonstrowała plakaty głównych projektantów, grafików i malarzy tamtego okresu. Oglądano fragmenty znanego francuskiego filmu "Amelia", degustowano wino francuskie, cytrynową tartę francuską oraz ciasteczka z sera i rozmarynu. Na zakończenie spotkania uczestniczki wzięły udział w nauce jednego z francuskich tańców.

Poprzednie spotkania dotyczyły m.in. następujących tematów: masaż, ziółkowe warsztaty, czar herbaty, tarot, kosmetyki, itp.

Zdjęcia warsztatów, w tym z Wieczoru Francuskiego, można zobaczyć TUTAJ.

niedziela, 5 czerwca 2011

Dzień Otwarty w MyCork

Dzisiaj miał miejsce Dzień Otwarty w MyCork. Wszyscy chętni mogli zapoznać się dokładnie z działalnością stowarzyszenia niejako "od kuchni", poznać członków MyCork oraz zadać pytania na dowolne tematy związane ze stowarzyszeniem.

Chociaż nie jestem już członkiem MyCork, zostałem zaproszony jako jego ex-prezes. Przedstawiłem projekty zrealizowane przez MyCork w trakcie mojej kadencji (do przeczytania TUTAJ), jednocześnie mając nadzieję że nie zanudziłem wszystkich którzy przyszli do Roundy Pub w Cork na to spotkanie.

A na spotkaniu można było dowiedzieć się o początkach MyCork, o projektach zrealizowanych przez członków stowarzyszenia, o finansach MyCork - i o wielu innych rzeczach związanych ze stowarzyszeniem.

/Powyżej: Dzień Otwarty w MyCork w Roundy Pub w Cork/

Podczas spotkania rozlosowano dwa bilety na występ w Cork kabaretu Ani Mru Mru oraz semestr na niestacjonarnych studiach licencjackich jednej z polskich uczelni, która otworzyła swoją filię w Dublinie. Na zakończenie - każdy mógł spróbować MyCork-owego tortu ;-)

Zdjęcia z Dnia Otwartego w MyCork można zobaczyć TUTAJ.

piątek, 3 czerwca 2011

7 lat w Irlandii

Dzisiaj, 3 czerwca 2011 r., mija 7 lat od dnia w którym przyjechałem do Irlandii.

Sporo się w tym czasie zmieniło. Zmieniła się polonijna emigracja /dzisiaj to w zdecydowanej większości zupełnie inne osoby i o diametralnie innym podejściu niż wtedy/, gastarbeiterów zastąpili emigranci. O tych zmianach szerzej napisałem przed rokiem TUTAJ, nie ma sensu się powtarzać. Przez te 7 lat zmieniła się otaczająca mnie rzeczywistość, na pewno też, pod wpływem różnych życiowych doświadczeń, zmieniłem się ja sam.

Ale przez całe te 7 lat nieprzerwanie prowadzę bloga ;-)

p.s. w dzisiejszą rocznicę przyjazdu dostałem taki oto "pamiątkowy koszyk" - z ciastkami w kształcie irlandzkich koniczynek ;-)


środa, 1 czerwca 2011

XX wizyta w Polsce (8): oszczędzaj płacąc

Powrót do Cork: bus z Krakowa do Pyrzowic, lot do Cork, taxi - i już w domu ;-)

Na lotnisku w Pyrzowicach ustawiono co najmniej kilka wag do ważenia bagażu. Opłata: 2 zł za sztukę. Do tego napis: "u na zaoszczędzisz czas i pieniądze". Co prawda mnie to nie dotyczy, bo od dawna latam już wyłącznie z bagażem podręcznym i nigdy nie zdarzyło mi się nawet zbliżyć do jego wagowego limitu, ale nie wiem na czym ma polegać ta oszczędność, w sytuacji gdy płacić i tak trzeba? Co innego, gdyby można było zważyć swoją walizkę bezpłatnie, ale, jak wiadomo, za darmo - umarło. Jeszcze niedawno można było zważyć walizkę na terminalu przed odprawą, teraz - nie: wszystkie wagi skrupulatnie powyłączano.

Proponuję iść za ciosem i wprowadzić opłaty za korzystanie z toalet na lotnisku, bo niby dlaczego nie? Na dworcach PKS i PKP trzeba płacić "od zawsze", więc nie ma co się cackać. A następnie można sięgnąć do narodowej skarbnicy filmowej, wyłuskać z niej nieśmiertelnego "Misia" i skorzystać z jednego z zamieszczonych tam patentów, a mianowicie polegającego na wpuszczaniu do hali odpraw tylko osób z biletami. Ci, którzy biletów nie mają, a jedynie odprowadzają członków rodziny, jak jeden z bohaterów tego filmu /"ale ja tylko mamę odprowadzam!"/ musieliby zakupić bilet na wejście na lotnisko. Ewentualnie, idąc dalej za sugestią z "Misia": "matkę możecie pożegnać machaniem z tarasu widokowego". Oczywiście, wejście na taras widokowy jest płatne już od dawna...

W Cork, po odprawie paszportowej i tuż przed wyjściem na halę, ustawiono maszynę do prześwietlania bagażu - i praktycznie sprawdzano każdy. Nie ma co ukrywać, że wraz z przylotem każdego samolotu z naszej Ojczyzny - do Irlandii wpływa przewożona w walizkach rzeka gorzały i papierosów w ilościach handlowych, a nie na własny użytek. Kontrole mają na celu ukrócenie tych geszeftów robionych przez naszych Rodaków...