poniedziałek, 18 lipca 2011

Polski folwark zwierzęcy

4 czerwca 1989 r. miał skończyć się w Polsce komunizm. Komunizm i owszem, formalnie się skończył, ale w wyniku braku dekomunizacji szybko okazało się, że Polacy "nie o taką Polskę walczyli". Teraz sprawy zaszły już tak daleko, że oprócz dekomunizacji, należałoby przeprowadzić także desolidaryzację...

Tego dnia nie głosowałem w pamiętnych wyborach, bowiem do pełnoletności brakowało mi pięciu miesięcy. Ale przyglądałem się temu z mieszanymi uczuciami. Nie dlatego, broń Panie Boże, że taki był ze mnie prorok, tylko dlatego że demontaż systemu komunistycznego zaczął się znacznie wcześniej. Biznes w postaci dzisiaj już nieco zapomnianych spółek polonijnych działał od dobrych kilku lat, i widziałem, nawet z perspektywy niewielkiej miejscowości w której wtedy mieszkałem, kto w ten biznes wchodził i jak się zachowywał. Bowiem nieprawdą jest, że nomenklatura uwłaszczyła się dopiero po 1989 r. - ona zaczęła to robić od wczesnych lat 80-tych ub.w. Widząc takich "kapitalistów", nie byłem do końca pewny, co jest lepsze. Z kolei to co się stało w ciągu kilku lat po 1989 r., kiedy pod pretekstem prywatyzacji błyskawicznie rozwalono niemal cały przemysł w Polsce, tylko tę moją niepewność pogłębiło.

Jako młody chłopak podjąłem wkrótce pierwszą pracę w redakcji jednej z gazet. Były to czasy jeszcze przed internetem i telefonami komórkowymi, żeby o czymkolwiek napisać trzeba było udać się osobiście na miejsce i rozmawiać z ludźmi. Napatrzyłem się wtedy na opuszczone zakłady pracy, na "panów kapitalistów", co to, powtarzając za Tuwimem "mieszkają dzisiaj w pałacu a sr.ć chodzili za chałupę", i w końcu na zwykłą ludzką biedę, która nieuchronnie nadeszła. Widziałem całe bloki w popegeerowskich wsiach odłączane od prądu, bo mieszkający w nich, często już starsi ludzie, nie mieli pieniędzy na zapłacenie rachunków. Ale bywałem także na różnego rodzaju zebraniach rad gmin i przyglądałem się, jak biznes zaczyna się stykać z polityką, nawet na takim najmniejszym, samorządowym szczeblu.

Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę że w latach 90-tych ub.w. uważano że połączenie biznesu i polityki to nic złego, ba, to wręcz rzecz pożądana. Ówcześni politycy, także z pierwszej półki, chętnie bywali na rautach organizowanych przez świeżo upieczonych biznesmenów i równie chętnie fotografowali się z nimi, co pewnie niektórym z tych polityków odbija się czkawką po dzień dzisiejszy. Na niższym szczeblu wyglądało to tak, że np. lokalny bandzior w drogim garniturze, prowadzący lewe interesy za fasadą oficjalnie zarejestrowanej firmy, fundował niedofinansowanej milicji /pośpiesznie przerobionej na policję/, paliwo do samochodów, w zamian za to panowie mili..., tfu, poli-cjanci przymykali oko i odwracali się w drugą stronę, żeby nie zobaczyć tego, czego w opinii darczyńcy widzieć nie powinni. To nie jest jakaś bajka o żelaznym wilku, tak przez kilka lat się działo dosłownie wszędzie. Widziałem też mnóstwo innych obrazków, którymi nie chcę Was teraz epatować, żebyście nie uznali mnie za wcielenie Ikonowicza, bo jednak poglądy obydwaj mamy diametralnie różne. Dziennikarz to świetny zawód, szczególnie dla młodego człowieka, ale dojrzewa się przy tym znacznie szybciej. Siwieje też.

Odbiegłem nieco od tematu, niemniej powyższe kilkanaście autobiograficznych zdań było niezbędnych, żeby nakreślić mój punkt, z którego obserwowałem nadciągającą nową rzeczywistość. Upadek komuny i powstanie... czego? Na pewno nie był to kapitalizm, a jeżeli już, to jakaś jego wynaturzona wersja. Stanisław Michalkiewicz model gospodarczy III RP określił jako „kapitalizm kompradorski”, w którym tworzy się nieliczna warstwa uprzywilejowanych, zawdzięczająca swoją pozycję bliskiej współpracy z wpływowymi politykami. To pozwala z jednej strony na pozyskanie lukratywnych kontraktów, a z drugiej - na dekapitację konkurencji.

Dlaczego jest jak jest, dlaczego po 1989 r. nie powstał w Polsce ustrój ekonomiczny oparty na zdrowych podstawach? Zapewne dlatego, że znowu dotykamy problemu styku biznesu i polityki. To jest prostą pochodną braku dekomunizacji. Wszystkie osoby czynnie "umoczone" w tamten ustrój należało odsunąć, przynajmniej na dekadę, od wszelkich decyzyjnych stanowisk. Wtedy byłaby szansa na wytworzenie się nowych elit, które kierowałyby Polską. Teraz już oczywiście jest na to za późno, czy też - sama dekomunizacja byłaby nie wystarczająca. Należałoby jednocześnie przeprowadzić także desolidaryzację.

Dlaczego? Każdy kto czytał "Folwark zwierzęcy" Orwella pamięta zapewne ten fragment: "Słychać było dwanaście wściekłych głosów, a wszystkie brzmiały jednakowo. Nie było już żadnych wątpliwości, co się zmieniło w ryjach świń. Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł rozpoznać, kto jest kim". I tak mamy teraz, niestety, w Polsce. "Elyty" postkomunistyczne tak się zlały z "elytami" postsolidarnościowymi, że trudno rozpoznać, kto jest kim. I jedni i drudzy mają w pogardzie zwykłych ludzi, i jedni i drudzy wysyłają podległe sobie służby do pałowania niepokornych, i jedni i drudzy trwonią czas na "dworskie" intrygi zamiast zajmować się tym, do czego zostali przez Naród powołani.

Jedynym wyjściem byłoby więc odsunięcie CAŁEJ tej skompromitowanej warstwy narodowej, tych szumowin które wypłynęły na wierzch naszej polskiej zupy. Trzeba sięgnąć chochlą głębiej, licząc że w tym naszym narodowym garnku stojącym na ogniu historii znajdują się jednak normalni, odpowiedzialni i dobrze wykształceni ludzie, którzy udźwignęliby jarzmo odpowiedzialności za nasz kraj.

Ale, prawdę pisząc, obawiam się że albo chochla okaże się za krótka, albo garnek - pusty...

3 komentarze:

  1. Najpewniej jednak ten co chce zamieszać dostanie manto od świń...

    Mickiewicz w naszym kraju znów staje się politycznie niepoprawny... czy zupa czy lawa... Niektórzy wciąż wierzą, że w 1945 roku Polska została wyzwolona...
    Polecam film "New Poland" Brauna.

    I życzę żebyśmy doczekali dekomunizacji....

    OdpowiedzUsuń
  2. polska jest taka jacy sa polacy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Myśle że głównym winowajcą braku rozliczenia przeszłości jest Wałęsa :-) i do niego należy kierować największe pretencje, no ale jeśli był na służbie "SB" to już nie ma się czemu dziwić.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń