poniedziałek, 31 października 2011

Dragon of Shandon Samhain Parade

Dzisiaj w Cork miała miejsce Dragon of Shandon Samhain Parade, uliczna parada celebrująca Samhain, najważniejsze pogańskie celtyckie święto.O paradzie pisałem rok temu. W tym roku udało mi się obejrzeć przedstawienie przygotowane przez dzieci i młodzież - i oczywiście samą paradę.

Tegoroczna parada była już szóstą od 2006 roku, kiedy po raz pierwszy wskrzeszony mityczny smok wraz z towarzyszącymi mu istotami z zaświatów wyruszył ulicami Cork w podróż pomiędzy światem żywych i umarłych. W tym roku rysownik William Corbett opracował mini powieść graficzną opartą na prawdziwej postaci barona Spolasco. Był to ekstrawagancki znachor, który przeżył katastrofę u wybrzeży Cork i był sądzony za zabójstwo ze względu na jego interwencje medyczne. Jego historia stanowiła zarys tegorocznej parady. Straszydła, upiory, zombi i wampiry wyszły na ulice Cork. Sercem parady był 12 metrowy smok zrobiony z taśmy, animowany przez dwanaście lalkarzy. Organizatorem parady jest Cork Community Art Link, wspierany m.in. przez Cork City Council i FAS.

Poniżej - Dragon of Shandon Samhain Parade:




Taka refleksja mi się nasunęła: w tym samym czasie, kiedy w Polsce Kościół generalnie potępia Halloween, tutaj paradę wspiera szereg szacownych instytucji, z urzędem miasta na czele. Ci sami urzędnicy nie tylko aktywnie uczestniczą m.in. w procesji Bożego Ciała, ale także wspierają organizację tego, było nie było, pogańskiego święta. Czy jest to na zasadzie że Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, czy też przyjmuje się że jedno i drugie jest dziedzictwem kulturowym Irlandii, czy chodzi tutaj o czystą politykę - nie wiem... Inna rzecz, że Samhain i Halloween to jednak dwie zupełnie różne rzeczy, chociaż ta druga - wyrosła z pierwszej.

niedziela, 30 października 2011

Halloween Party z MyCork

Dzisiaj zajrzałem na chwilę do pubu An Cruscin Lane, gdzie Stowarzyszenie MyCork zorganizowało Halloween Party. W udekorowanym halloweenowymi dekoracjami pubie można było m.in. powróżyć z kart u wróżki Tary oraz spróbować odczytać przyszłość z lanego wosku.

/Powyżej: uczestnicy Halloween Party/

piątek, 28 października 2011

Miałem sen...

Nie, nie będzie tutaj żadnych odwołań do Martina Luthera Kinga. Rzecz jest znacznie bardziej prozaiczna: od kilku lat raz na parę miesięcy mam ten sam, powtarzający się sen, w którym podjąłem szybką decyzję o "zjeździe" do Polski, zrobiłem to, i natychmiast poczułem się jak w pułapce, w dodatku z jakąś niemożnością powrotu do Irlandii czy w ogóle - wyjazdu z kRAJu...

Dziwny sen, tym bardziej że ja z reguły snów żadnych nie miewam, a nawet jak miewam - to nie pamiętam. Ten jest jednak, przyznam, dość koszmarny. Trochę otuchy dodały mi słowa Janusza Głowackiego z jego autobiograficznej "Z głowy" (jeszcze raz polecam tę książkę), który napisał m.in.: "Przez pierwszych kilka lat po przyjeździe do Stanów, kiedy już udawało mi się zasnąć, bo bezsenność męczyła, dopadał mnie ciągle ten sam koszmar: jechałem na chwilę do Polski, a kiedy miałem już wracać, odbierano mi paszport. Opowiedziałem sen paru znajomym i się okazało, że to był klasyk. Wszystkim co do jednego emigrantom, z Czesławem Miłoszem włącznie, to się kiedyś przyśniło."

Mam wrażenie, że to ten sam sen, tylko w wersji dla emigracji unijnej...

czwartek, 27 października 2011

Program V Festiwalu Kultury Polskiej w Cork

Zbliża się V Festiwal Kultury Polskiej w Cork, organizowany, jak co roku, przez Stowarzyszenie MyCork. W tym roku koordynatorem tego wydarzenia jest Paweł Świtaj.

Festiwal Kultury Polskiej jest co roku największych polonijnym wydarzeniem w Cork. Podczas jubileuszowego V FKP zaplanowano mnóstwo wydarzeń. Widać że z roku na rok festiwal się rozrasta i oferuje coraz więcej atrakcji. Trochę żałuję, że nie będzie mnie w Cork przez jeden z listopadowych tygodni, przez co ominie mnie m.in. "Test z historii Polski i Irlandii", w którym chciałbym ponownie spróbować swoich sił, tym bardziej, że niedawno przeczytałem "Historię Irlandii" Johna O'Beirne Ranelagh ;-), ale postaram się uczestniczyć w innych festiwalowych wydarzeniach i zdać z nich tutaj relację.

Poniżej znajduje się program festiwalu /kliknij, aby powiększyć/:


O II FKP można na moim blogu przeczytać TUTAJ, o III - TUTAJ, a o IV - TUTAJ. W pierwszym niestety nie brałem udziału.

środa, 26 października 2011

Powrót śmieciarzy

Przed rokiem pisałem TUTAJ o POlitycznych śmieciarzach w Cork. Jak się okazało, rozpoczęli oni niechlubną tradycję zaśmiecania tego miasta polskimi plakatami wyborczymi.

/Powyżej: nielegalnie naklejony plakat nieopodal Paul Street w Cork/

Chociaż już dwa tygodnie po wyborach, polskie plakaty nadal wiszą "na mieście" i pewnie jeszcze długo będą wisiały, bo jak rozumiem "rozklejacze" nie czują się zobowiązani do ich zdjęcia. Tym razem śmieciarze działali na tyle "sprytnie", że nie rozkleili plakatów popierających tą lub inną partię /a przynajmniej ja na takie nie trafiłem/, ale wyłącznie dyskredytujące jedną z nich. Kto to zrobił, /jeszcze/ nie wiem, ale jak mawiali starożytni, ten, kto miał z tego korzyść.

Za poprzednie zaśmiecenie Cork, inicjator tej akcji - rezydujący wówczas w Dublinie - otrzymał partyjne namaszczenie PO do wzięcia udziału w lokalnych wyborach w Polsce, w których oczywiście przepadł z kretesem.

Jaka nagroda i z której partii oczekuje na tegorocznych śmieciarzy?

wtorek, 25 października 2011

Kalpana

Dzisiaj wstąpiłem do Cork Vision Center żeby obejrzeć wystawę "KALPANA: Masterpieces of Figurative Indian Paintings".

/Powyżej: niektóre z obrazów prezentowanych na wystawie/

Swoje prace pokazuje tam 14 współcześnie tworzących artystów z Indii.

niedziela, 23 października 2011

Sonda

Od kilku dni oglądam na YT dawne odcinki "Sondy", kultowego polskiego telewizyjnego programu popularnonaukowego, nadawanego w latach 1977–1989.

Oglądałem go jako dzieciak, do dzisiaj pamiętam wrażenie jakie robiła na mnie fenomenalna czołówka "Sondy". Sam program, jak wspomniałem, jest kultowy. Dwóch prowadzących, Zdzisław Kamiński i Andrzej Kurek /zginęli razem w wypadku samochodowym/, w niezwykle przystępny sposób objaśniało nawet najbardziej zawiłe tematy naukowe i techniczne, i o ile ja sam nie miałem żadnych ciągot do nauk ścisłych, o tyle "Sondę" zawsze oglądałem niemal z zapartym tchem. Trzeba oczywiście wziąć poprawkę na kontekst: było to, można już tak napisać, kilkadziesiąt lat temu, w Polsce trwała komuna, a nowinki techniczne jakie przedstawiali prowadzący - dzisiaj będące w powszechnym użytku - wtedy były niemal czystą futurologią. Rewelacyjny był tez pomysł na samo prowadzenie programu, gdzie z reguły jeden z prowadzących był entuzjastą a drugi sceptykiem przedstawianych rozwiązań.

Oczywiście, kiedy teraz oglądam to po latach, jestem "mądrzejszy" o ponad ćwierć wieku, co we współczesnej nauce i technice jest całą epoką, niemniej - niektóre z odcinków można by bez problemu wyemitować jako współczesne - tak są ponadczasowe czy wręcz futurystyczne. Inne - są świetną lekcją najnowszej historii nauki i techniki, pokazują jakie rozwiązania spośród wielu, wtedy równoprawnych, zostały przyjęte, a które okazały się ślepą uliczką. A wszystkie - powinny być obowiązkową szkołą dla twórców programów tv.

sobota, 22 października 2011

Pociągi pod specjalnym nadzorem

Wczoraj przeczytałem opowiadanie Bohumila Hrabala "Pociągi pod specjalnym nadzorem", a dzisiaj obejrzałem jego oscarową ekranizację w reżyserii Jirzego Menzla.

Obydwie rzeczy niemal sprzed pół wieku, ale jakoś wcześniej albo nie było okazji, albo nie pamiętam. I opowiadanie i film rewelacyjne, chociaż nie ukrywam że do obejrzenia filmu skłoniła mnie również ciekawość sceny na stacji Kostomlaty z telegrafistką Zdenką Świętą i pieczątkami ;-) Film w niektórych niuansach różni się od opowiadania, ale są to praktycznie szczegóły, chociaż w samo zakończenie reżyser zaingerował chyba za bardzo...

Zastanawiam się, czy "Pociągi..." za jakiś czas nie trafią na indeks filmów nie tyle może zakazanych, co po prostu okrytych "zmową milczenia". Za co? Ot choćby za padające i w książce i w filmie słowa: "Niemcy to świnie. Nawet bydło to czuje", gdy tymczasem zgodnie z polityczną poprawnością wbija nam się ostatnio do głów, że wojny nie wywołali Niemcy, tylko bliżej nieokreśleni "naziści", "faszyści" czy "hitlerowcy". Że Żydów gazowali i palili ci "naziści" w "polskich obozach koncentracyjnych", itd., itp. Dlatego dla higieny psychicznej warto czasami sięgnąć po książkę i czarno - biały film sprzed pół wieku, gdzie nomen omen, czarne jest czarne a białe jest białe.

Gdybym jednak miał wybierać pomiędzy opowiadaniem a filmem, to wskazałbym na opowiadanie. Choćby dla kilkunastu opisów, które do filmu nie trafiły, jak np. ten: "Skądinąd miał pan zawiadowca zupełnie zrozumiałe zamiłowanie do hodowli gołębi. Przed wojną hodował z upodobaniem bagdety norymberskie, gołębie o agresywnych czarnych i białych strzałkach na skrzydłach, którym sam codziennie czyścił gołębniki, zmieniał wodę i sypał poślad. Kiedy jednak Niemcy tak brutalnie napadli na Polaków, a potem ich pobili, pan zawiadowca pewnego dnia nie otworzył kratki w okienku i przed wyjazdem do Gródka kazał dworcowemu posługaczowi wszystkie te bagdety norymberskie co do jednego podusić. W tydzień później przywiózł rysie polskie, gołębie o pięknym niebieskim wolu i prześlicznych skrzydłach, ozdobionych szarymi i białymi trójkątami, które tak są do siebie dopasowane jak kafelki w łazienkach".

piątek, 21 października 2011

Janusz Głowacki: Z głowy

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej tak się ubawił czytając czyjaś autobiografię. Janusz Głowacki, m.in. scenarzysta "Rejsu", pisze o sobie i innych z niezwykłym humorem i olbrzymim dystansem.

Nie jest to może klasyczna autobiografia, chronologia wydarzeń jest miejscami znacznie zaburzona, niemniej przez karty książki, oprócz osobistych wspomnień jej autora, przewija się całym tłum postaci znanych ze świata polskiej sztuki, zarówno żyjących jak i tych, którzy już odeszli. Janusz Głowacki, którego wprowadzenie stanu wojennego w PRL zastało za granicą, już tam pozostał. W "Z głowy" z humorem opisuje m.in. swoje losy emigranta.

Gorąco polecam.

czwartek, 20 października 2011

Matthew Byrne: Dublin and her people

Tym razem polecam album z kolorowymi zdjęciami Dublina z lat 80-tych ub. wieku.

Celtycki tygrys zaczynał dopiero prężyć się do skoku, nie było jeszcze Szpili, a w Polsce trwała komuna. Na niektórych fotografiach, zwłaszcza zabytków, upływ czasu nie jest zauważalny, w końcu to tylko ćwierć wieku dla budynków stojących nawet od kilkuset lat, na innych - pewne zmiany są widoczne. Fotografie są inne niż współczesne, cokolwiek to znaczy, widać że robiono je przed erą "cyfrówek".

Album jest porządnie wydany i opisany.

Alfabet mafii. Dekada mafijnej Warszawy

Film z 2004 roku. Dokument polskiej hańby trwającej od lat 90-tych ub.w., kiedy to wiejscy mafiozi, przeróżne "Dziady", "Wariaty", Pershingi”, „Słowiki”, „Kiełbasy” i "Masy", bawili się na całego, mogąc kupić sobie nawet ułaskawienie prezydenta RP /co zresztą przynajmniej jeden z nich uczynił/, przenikali do świata polityki a dziennikarze byli ich łącznikami i chłopcami na posyłki.

Ta hańba trwa do dzisiaj. Ci ludzie, nawet jeżeli siedzieli lub siedzą nadal za kratami ze śmiesznie niskimi wyrokami, zachowali swoje majątki zdobyte na kradzieżach, rozbojach, narkotykach, itp. W tym samym czasie polskie urzędy skarbowe z całą bezwzględnością ścigały - i ścigają nadal - osoby prowadzące jednoosobowe firemki którym nie starczyło na ZUS, względnie nie złożyły w terminie jakieś świstka. W tym samym czasie gdy gangsterzy całymi tonami zwozili do Polski narkotyki, nasi celnicy łapali szmuglerów kilku kartonów papierosów z Ukrainy czy paru butelek spirytusu ze Słowacji.

Kiedy oglądam ten dokument, w którym jeden z bandziorów opowiada jak to wysoko postawiony policjant - a ten, obecnie generał, potwierdza jego słowa - grzecznie poprosił go o zwrot kilku ton skradzionego specjalnego papieru, na którym mafia chciała wydrukować ruble i wprowadzić je do obiegu w Rosji, co mogłoby wywołać międzynarodowy skandal, to mi jest wstyd, że taką mamy policję, która dawała się wodzić za nos facetom, którzy do szkoły mieli wyraźnie pod górkę. Tym bardziej, że policja śledziła transport papieru, ale oczywiście została wyprowadzona w pole. I, uwaga, bandzior papier zwrócił, czy też ściślej - odsprzedał przyszłemu generałowi policji, co pan generał poczytuje sobie dzisiaj za swój wielki sukces, bo dzięki temu Rosjanie się na nas "nie wkurzyli", a bandzior - uznaje że spełnił swój "obywatelski obowiązek". No szlag mnie trafia, kiedy się dowiaduję że w czasie kiedy ja prowadziłem w Polsce własna firemkę naiwnie wierząc, że płacone przeze mnie podatki pomogą zwalczać przestępczość, w tym samym czasie, za te m.in. moje podatki, policja robiła interesy z bandziorami w celu ochrony systemu finansowego innego kraju. Musiałem ten fragment filmu obejrzeć dwa razy, bo nie wierzyłem, że to działo się naprawdę... Do jasnej cholery, w każdym cywilizowanym kraju o tradycji parlamentarnej dłuższej niż u nas i o prawach człowieka znacznie bardziej przestrzeganych niż w "Priwislennym Kraju", taki bandzior byłby zatrzymany choćby za rzucenie papierka na ulicę, nieposprzątaniu odchodów po swoim psie czy za "niemanie" świateł w samochodzie, a po zatrzymaniu - policje większości krajów świata mają swoje metody na wydobycie zeznań, których nie wahają się użyć na kimś, kto ukradł przysłowiowy worek cementu z budowy. Ale w Polsce najwidoczniej humanitaryzm wobec bandytów sięgnął takich wyżyn, że policjant z kopertą w zębach zjawia się u bandziora, odkupując skradziony towar. Co tu dużo pisać, był to czas w którym ci mafiozi mieli swoich ludzi w policji oraz w ministerstwach: sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Zresztą, chyba niepotrzebnie używam czasu przeszłego...

Czy dzisiaj w Polsce nie ma mafii? Oczywiście że jest, i ma się dobrze. "Masa", były bandzior a obecnie najbardziej znany świadek koronny w Polsce mówi w końcówce filmu: "Tego się po prostu nie dobiło, to jest dalszy ciąg "Pruszkowa". Bo jeżeli ja zeznaję o ponad tysiącu osobach, a jest aresztowanych pięćdziesiąt osób, no to jak pani uważa, gdzie reszta? Dalej te struktury działają i to nie jest żadna młodzież. To jest w dalszym ciągu grupa pruszkowska. Za szybko sobie przypięto te gwiazdki i wężyki generalskie."

Mój kolega opowiadał mi niedawno historię, jak to w jego miasteczku, mającym grubo poniżej 100 tysięcy mieszkańców, pewna pani po powrocie z Irlandii próbowała otworzyć własny biznes, jakąś mini kawiarnię czy herbaciarnię. Jeszcze zanim powiesiła szyld pojawili się u niej tzw. "ludzie z miasta", chociaż ani to byli ludzie, ani z miasta, żądając niebotycznego haraczu. Kobieta zgłosiła sprawę na policję, ale ci ograniczyli się tylko do wzruszenia ramionami i przyjęcia zawiadomienia, nie kiwając więcej palcem. Lokal został otwarty, kobieta odmówiła płacenia haraczu - m.in. dlatego, że pomijając wszystko inne, jego wysokość była absurdalnie wysoka w stosunku do możliwości zarobkowych przy takiej działalności. Lokal spłonął następnego dnia. Dziewczyna jest już z powrotem na Wyspach. Oto Polska Anno Domini 2011.

Ale mnie osobiście zdumiewa, że ci "polscy mafiozi", to, jak przynajmniej widać na wywiadach jakie z nimi przeprowadzali dziennikarze w "Alfabecie...", żadnymi orłami intelektu nie byli i nie są, niektórzy z nich mają nawet problem z poprawnym wysławianiem się. To zwykli faceci, którzy w Irlandii pewnie nawet nie załapaliby się na stanie "na bramce" w pubie, pomimo odpowiedniej postury. Jak to możliwe, że zrobili tak oszałamiające, choćby i gangsterskie, kariery w Polsce? Kto - i dlaczego - im na to pozwolił?

Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi zapewne o pieniądze. Po odpowiedzi na inne pytania - zapraszam do obejrzenia tego dokumentu. Najbardziej przerażające jest jednak to, że trzeba sobie jasno zdać sprawę że to, co pokazano na filmie, to tylko wierzchołek góry lodowej.

O ilu rzeczach nie mamy pojęcia?

wtorek, 18 października 2011

Pádraig Tyers: West Kerry Camera

Kolejny warty polecenia fotograficzny zapis dawnej Irlandii: tym razem z Półwyspu Dingle.

To bardzo specyficzna część Irlandii: nie tylko o wybitnych walorach turystycznych i fantastycznych krajobrazach, ale także chyba najbardziej "irlandzka" z całej Wyspy. Album ma ponad 200 stron z kilkuset czarno - białymi fotografiami, uporządkowanymi tematycznie /Ludzie, Praca, Folklor, Religia, Transport, Wojna, itp./, pokazującymi tę część Irlandię sprzed co najmniej pół wieku.

Album jest dwujęzyczny, angielsko - irlandzki.

poniedziałek, 17 października 2011

Inside Job

Trochę w nawiązaniu do sobotnich wydarzeń, wczoraj obejrzałem "Inside Job" (w Polsce znany jako "Szwindel: anatomia kryzysu"), nagrodzony Oscarem dokument z 2010 r. o przyczynach kryzysu finansowego.

Przyznam, że po obejrzeniu tego filmu zdałem sobie sprawę że moje myślenie o bankowości pochodzi z XIX wieku. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że jak dotąd sprawdzało się to w moim życiu i ustrzegło mnie od większych problemów.

Jeżeli chodzi o bankowość, to ogólnie mam z tym tyle wspólnego, że posiadam jakieś konto w banku, ale dokonanie przelewu przez internet jest już dla mnie szczytem wyrafinowania. Miałem i mam nadal wbite do głowy, że pożycza się cudze, ale oddawać trzeba własne i to z reguły dwa razy więcej niż się pożyczyło. Nie rozumiałem i nadal nie rozumiem, dlaczego ktoś mówi że kupił dom, gdy faktycznie zaciągnął na to kredyt, który będzie musiał spłacać przez najbliższych kilkadziesiąt lat, a jeżeli spłacać przestanie to zostanie z tego "swojego" domu bezwzględnie wyrzucony. Ale, jak zaznaczyłem na wstępie, moje myślenie o bankowości pochodzi sprzed wieku. Oczywiście, zdaję sobie sprawę że świat poszedł naprzód, ale ja jednak wolę swoim tempem dreptać z boku.

To trochę tak jak z fizyką: wiem że istnieje mnogość różnych teorii, chylę czoła przed Maxwellem, Einsteinem, i kolejnymi pokoleniami wybitnych naukowców, ale jak dla mnie aż nadto wystarcza fizyka newtonowska, która objaśnia mi wszystko na tyle, że mogę egzystować i uchronić się przed kłopotami związanymi np. z brakiem znajomości prawa powszechnego ciążenia.

Ale, wracając do filmu: ten dokument pokazuje w jaki sposób doszło do kryzysu finansowego na tak ogromną skalę, który dotknął szereg państw. Pokazuje nieuczciwość i chciwość "bankierów" i brak rządowych kontroli nad segmentem usług bankowych, co w efekcie wpędziło w tarapaty wiele krajów. Pokazuje tragedie zwykłych ludzi oraz obywateli tych państw, którzy dodatkowo zostali zmuszeni własnymi podatkami wspierać tych, którzy ich w te tarapaty wpędzili, a sami, poza nielicznymi jednostkami, nie ponieśli za to większych konsekwencji, a nawet wprost przeciwnie: otrzymali naprawdę pokaźne premie i odprawy. Pokazuje w końcu misterną sieć powiązań pomiędzy bankami, agencjami ratingowymi, doradcami rządowymi a w końcu nawet uniwersytetami, których kadra naukowa za sute honoraria wspierała swoimi autorytetami instytucje finansowe, które wkrótce okryły się niesławą.

Film pokazuje anatomię szwindlu na globalną skalę, czego skutki wszyscy możemy teraz doświadczać. Niektórzy mniej, niektórzy bardziej dotkliwie...

sobota, 15 października 2011

United For Global Change - demonstracja w Cork

Dzisiaj w Cork, tak jak w ponad 950 miastach w 82 krajach na całym świecie, pod hasłem "United For Global Change" miał miejsce pokojowy protest będący wsparciem dla Occupy Wall Street.

/Powyżej: demonstranci przechodzący St Patrick Street, główną ulicą Cork/

Poniżej - mój filmik z przemarszu demonstrantów przez St Patrick Street w Cork:



Osoby biorące udział w przemarszu udały się następnie na South Mall, gdzie swoje siedziby mają m.in. banki: Bank of Ireland, Allied Irish Banks i Ulster Bank. Następnie rozbito tam miasteczko namiotowe.

/Powyżej: miasteczko namiotowe przy South Mall w Cork/

Apel umieszczony na stronie organizatorów, 15october.net:

"15 października obywatele z całego świata wyruszą na ulice i place. Od Ameryki po Azję, od Afryki poprzez Europę, ludzie zjednoczą się żeby walczyć o swoje prawa oraz domagać się prawdziwej demokracji. Nadszedł czas dla nas wszystkich żeby przyłączyć się do globalnego pokojowego protestu. Władze rządzące sprzyjają nielicznym, ignorując wolę większości ludzi, a cenę za wyrządzone szkody w społeczeństwie i środowisku płaci każdy z nas. Czas aby skończyć z tą patową sytuacją. Zjednoczeni w jedynym głosie, damy do zrozumienia politykom oraz służącym im elitom ze świata finansów, że to my – obywatele zdecydujemy o naszej przyszłości. Nie jesteśmy towarem w rękach bankierów i polityków. Oni nas nie reprezentują. 15 października spotkamy się na ulicach, dając początek globalnym zmianom, których się domagamy. Będziemy demonstrować pokojowo, prowadzić rozmowy i jednoczyć się dopóki nie osiągniemy naszego celu.

Ten czas jest dla nas żeby się zjednoczyć, a dla nich żeby słuchać."

piątek, 14 października 2011

Defilada Zwycięzców

22 września 1939 r., w należącym wówczas do Polski Brześciu, odbyła się wspólna defilada armii obydwu agresorów którzy zbrodniczo napadli na Polskę: Wehrmachtu i Armii Czerwonej. O tych wydarzeniach, a także o przyczynach wybuchu II wojny światowej mówi film dokumentalny Grzegorza Brauna i Roberta Kaczmarka pt.: "Defilada Zwycięzców"

"Zadziwiające jest, że Niemcy napadły na Polskę, więc uznano, że rozpętały wojnę, podczas gdy Związek Radziecki uczynił to samo i w tym samym miesiącu, a mimo to nie uchodzi za najeźdźcę. Co więcej, uważa się, że w latach 1939-1941 nie brał udziału w tej wojnie" - mówi Wiktor Suworow. Wraz z nim te wydarzenia komentują polscy historycy i naoczni świadkowie.

Warto obejrzeć.

czwartek, 13 października 2011

Halloweenowe dynie już w sklepach

Dzisiaj w Tesco zobaczyłem całą stertę dyń, przeznaczonych na halloweenowe lampiony.

/Powyżej: dynie na Halloween/

Podobnie jak co roku, 31 października ma być w Cork The Dragon of Shandon Halloween Parade, o zeszłorocznym można przeczytać TUTAJ.

poniedziałek, 10 października 2011

Polska PO wyborach

Przez ostatni tydzień przed wyborami bawiłem w Londynie, będąc praktycznie odciętym od informacji z Polski. Kiedy w POwyborczą noc wróciłem do Cork i zobaczyłem wyniki wyborów - byłem, przyznam, zaskoczony...

Wbrew temu co próbują nam wmawiać polskojęzyczne media z Polski, wybory w naszej Ojczyźnie nie były na czołówkach newsów całej Europy. W swoim pokoju miałem tv z podstawowym pakietem bodajże ośmiu programów, i ani razu nie zobaczyłem tam Tuska, Kaczyńskiego, Palikota, Napieralskiego czy Pawlaka, że o reszcie tego towarzystwa nie wspomnę. Wyborami żyją, oprócz samych polityków, przede wszystkim media w Polsce, bo już wyborcy - niekoniecznie, czemu dała wyraz ponad połowa z nich zostając w domu. Jeszcze gorzej z frekwencją było na Wyspach: szacuje się że w Wielkiej Brytanii i w Republice Irlandii mieszka łącznie ok. 800 tysięcy Polaków, z czego do wyborów w Wielkiej Brytanii zarejestrowało się ok. 29 tysięcy naszych Rodaków a w Republice Irlandii - ledwie 9 tysięcy. Rzeczywista ilość osób które wzięła udział w wyborach na Wyspach była jeszcze niższa, dla przykładu w Irlandii zagłosowało tylko 7634 Polaków, niemniej szacunkowo można określić że w wyborach tutaj głosuje mniej niż 5% Rodaków, i ta liczba systematycznie z roku na rok jest niższa. Oczywiście komisje wyborcze podają nieco inne dane, np. dowiadujemy się że w Cork, cytuję: "frekwencja wyniosła 86,94%", przy czym nie dodaje się, że jest to procentowa liczba tych, którzy się do wyborów zerejestrowali. A zagłosowało tam ledwie coś z tysiąc osób, przynajmniej tak mi wyszło z dodawania, bo w chwili kiedy piszę ten tekst komisja nie podała jeszcze łącznej ilości oddanych tam głosów.

Głosy wyspiarskiej emigracji są, jak widać, zupełnie marginalne i praktycznie bez znaczenia. Najwyższy czas więc pójść po rozum do głowy i przestać szastać pieniędzmi polskich podatników wydawanych na tworzenie komisji wyborczych poza krajem. To jest moje zdanie, ale chyba nie jestem w nim odosobniony, sądząc po tutejszej wyborczej frekwencji.

Co z tą POwyborczą Polską? Pisząc ten tekst w pierwszym dniu po wyborach trudno prorokować, ale z tego co widać, będzie bez zmian. Polacy zdecydowali o utrzymaniu status quo, pomimo licznych błędów i afer poprzedniej rządzącej ekipy. Po części wynika to zapewne z tego, że Polska będąc beneficjentem Unii Europejskiej naprawdę jest "w budowie", o czym łatwo się przekonać spędzając urlop w kRAJu i porównując jak było przed naszym wejściem do UE, a jak jest teraz. PO jest gwarantem że nie zostanie przykręcony kurek z unijnymi pieniędzmi, choćby i dlatego że trudno od nich oczekiwać żeby np. na niemieckie takie czy inne uwagi zaproponowali wystawienie rachunku za zburzenie Warszawy, przed czym z kolei nie miałby oporów PIS. Ale nie należy zapominać, że jednak w sumie większość wyborców głosowała na inne, niż do tej pory "grupy trzymające władzę", tyle że ich głosy uległy rozproszeniu pomiędzy kilka partii.

Na pewno czarnym koniem tych wyborów okazał się Ruch Palikota, a wielkim przegranym - Sojusz Lewicy Demokratycznej. Nie da się ukryć, że Ruch Palikota odebrał wyborców przede wszystkim właśnie SLD, za co przewodniczący tego ostatniego, Grzegorz Napieralski, najprawdopodobniej zostanie odsunięty od ścisłej politycznej "wierchuszki" swojej partii. Być może zawirowań personalnych będzie zresztą więcej, w końcu Jarosław Kaczyński również ogłosił swego czasu, że jeżeli PIS nie wygra wyborów w 2011 roku - to on, jak to się wyraził, "ustąpi miejsca młodszym". Czy dotrzyma słowa - czas pokaże. Z kolei wyborczy wynik to wielki sukces Donalda Tuska, który powtórzył sukces z 2007 roku, pomimo gospodarczego kryzysu, Tragedii Smoleńskiej czy "opraw" przygotowanych mu przez kibiców, odgrażających się że obalą jego rząd, skandując "Donald, matole, twój rząd obalą kibole". Chcieli inaczej, wyszło jak zwykle. Po raz pierwszy od 1989 roku rządząca partia pozostanie u władzy przez następną kadencję, przez co otrzymała od wyborców bardzo mocny mandat do sprawowania władzy.

Przegrani za swoją porażkę obwiniają przede wszystkim media, że więcej i lepiej pisały o innych, a mniej i gorzej o nich samych. No cóż, czasami jednak trzeba przyznać się do błędów i uderzyć w piersi, ale tego próżno oczekiwać od naszych polityków. Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać i trzeba sobie jasno powiedzieć, że współczesny polityk to produkt medialny, "sprzedawany" konsumentom - wyborcom tak jak wiele innych produktów: musi dobrze wyglądać, poprawnie się wypowiadać, ocierać łzy płaczącym niewiastom, etc. Jeżeli tego zabraknie, to nie pomogą choćby najlepiej napisane programy, których zresztą i tak większość wyborców nie przeczytała, bo wymagałoby to od nich odrobiny wysiłku intelektualnego.

Czy w POwyborczej Polsce będzie lepiej? Trudno powiedzieć, ale być może będzie śmieszniej, co prawdopodobnie zagwarantuje ekipa Palikota.

Wylot z Londynu

Niedziela była moim ostatnim dniem podczas tej wizyty w Londynie. Byłem na polskiej mszy - i odleciałem do Cork.

/Powyżej: jestem w kościele pw. św. Józefa na Highgate Hill/

Na mszy byłem w kościele pw. św. Józefa na Highgate Hill. Były też wtedy chrzciny czworo polskich dzieci. Coraz więcej polskich dzieci rodzi się na Wyspach - ale to temat na inną notkę.

Autobus na lotnisko, odprawa bez żadnych zbędnych ceregieli, chociaż tak jak poprzednio leciałem Ryanairem, nikt nie mierzył i nie ważył mojej walizki, jak również nie studiował wnikliwie mojego paszportu, jak jest to za każdym razem w Pyrzowicach czy Balicach.

Po przylocie, okazało się że wylądowaliśmy z jednym z samolotów z Polski. Zorientowałem się dopiero przed samym wejściem na halę lotnisko, gdzie ustawiono maszynę do prześwietlania bagażu. Nas, z Londynu, przepuszczono jednym wejściem, pasażerów z Polski, zdaje się ze z Wrocławia, drugim - gdzie przynajmniej wyrywkowo kontrolowano bagaż. To podobna sytuacja z kontrolą którą opisałem w notce o przylocie. Żaden rasizm, żadne nierówne traktowanie - pomijając wszystko inne, z Londynu nikt raczej nie przemyca alkoholu i papierosów, bo to zdaje się o to przede wszystkim chodzi.

Taksówka - i już jestem w domu :-)

Londyn: polonijna prasa

Z racji, nazwijmy to, okołozawodowych zainteresowań, rozejrzałem się za polonijną prasą w Londynie. Znalazłem 6 tytułów, w dodatku bezpłatnych, chociaż pewnie jest ich więcej.

/Powyżej: polonijne bezpłatne tytuły prasowe dostępne w Londynie/

W Londynie byłem krótko, raptem 6 dni, więc zrozumiałym jest, że chciałem najpierw zobaczyć to, co "londyńskie", stąd nie skupiałem się na poszukiwaniu "polskich śladów" w tym mieście. Niemniej po tych sześciu dniach mogę stwierdzić, że w mojej prywatnej opinii informacje o "zalewie" Londynu przez Polaków są bardzo przesadzone. Londyn jest mocno multi-kulti, bywały chwile gdy byłem tylko jednym z kilku białych w pełnym autobusie czy metrze /raz nawet było groźnie z powodu rozrabiającej grupki młodych arabów/, na spokojnej uliczce przy której mieszkałem nie było kościoła, ale niewielki meczet - owszem. Piszę to po to, żeby podkreślić że Londyn jest obecnie silną mieszanką ludzi ze wszystkich stron świata i Polacy w tej "mieszance" nie są widoczni. Polski język, na który choćby z racji tego że jest to mój język ojczysty jestem szczególnie "słuchowo" wyczulony, słyszałem bardzo rzadko. O wiele rzadziej niż np. rosyjski, że o innych z mniej lub bardziej dalekiego wschodu czy południa nie wspominając. I o wiele, wiele rzadziej niż w Cork...

W ciągu tych 6 dni trafiłem na 1 (słownie: jeden) polski sklep i znajdującą się tuż przy nim również polską, hm, restauracjo - cukiernię. Za to widziałem całe mnóstwo "narodowych" sklepów, fryzjerów, fastfoodów, itp. prowadzonych przez inne nacje. Proszę mnie dobrze zrozumieć: to nie znaczy, że Polaków w Londynie "nie ma", bo to nie prawda. To znaczy tylko, że z mojego punktu widzenia tygodniowego turysty, w dodatku dobrze znającego język polski ;-) - nie spotkałem tak wielu śladów polskiej obecności jakby to wynikało z informacji w polskojęzycznych mediach w Polsce. Ba, byłem nawet na Victoria Coach, dworcu autobusowym w Londynie, na którym, wg tychże informacji, mają koczować bezdomni Polacy. Może i koczowali, ale na pewno nie wtedy kiedy ja tam byłem.

Na Victoria Coach wybrałem się oczywiście nie po to, żeby szukać bezdomnych Polaków, co z powodu swoistego sentymentu - to tutaj 7,5 roku temu przesiadałem się z autobusu Kraków - Londyn na Londyn - Cork. I niewiele zresztą brakowało, żebym w tym Londynie został, przez co dzisiaj czytalibyście zapiski blogera z Londynu, a nie z Cork ;-) Ale o tym napiszę może kiedy indziej.

Zdecydowanie zboczyłem z tematu, którym miała być tytułowa "polonijna prasa w Londynie". Jak wszedłem w posiadanie tylu tytułów, skoro nie napotykałem na każdym rogu "polskich sklepów"? Dzięki miłej pani z jednej z polskich firm przewozowych, mających swoją siedzibę właśnie w okolicy Victoria Coach, gdzie przez szybę zauważyłem stertę polonijnych czasopism. Były to, widoczne na zdjęciu: Cooltura, Goniec Polski, Halo TV, Panorama, Polish Express i Tygodnik Polski. Wszystkie te tytuły są bezpłatnymi tygodnikami, większość porządnie wydana, na dobrym papierze i ze sporą objętością tekstów, do których reklamy są dodatkiem, a nie odwrotnie. Jak napisałem, niewykluczone że takich bezpłatnych - i płatnych - tytułów polonijnych w Londynie czy też w całej Wielkiej Brytanii jest nieporównanie więcej.

Jednak już nawet taka dawka 6-ciu bezpłatnych tygodników jest wystarczająca, żeby zagłuszyć głód czytania - prasy ;-)

niedziela, 9 października 2011

Londyn: St Paul's Cathedral

Katedra Św. Pawła (St Paul's Cathedral) mieści się w samym sercu londyńskiego City. To tutaj odbył się m.in. ślub księcia Karola i lady Diany.

/Powyżej: stoję przed St Paul's Cathedral/

Katedra powstała na miejscu poprzedniej świątyni, zniszczonej przez pożar w Londynie w 1666 roku. Budowę rozpoczęto w 1675, ukończono 35 lat później. Katedra św. Pawła ma około 158 metrów długości i około 75 metrów szerokości, jej wysokość od posadzki do krzyża na kopule wynosi 108 metrów.

sobota, 8 października 2011

Londyn: Royal Albert Hall

The Royal Albert Hall jest to sala koncertowa dedykowana księciu Albertowi, mężowi królowej Wiktorii.

/Powyżej: stoję przed Royal Albert Hall nocą/

Salę koncertową, w której mieści się 8 tysięczna publiczność, otworzyła w 1971 roku sama królowa Wiktoria. Mieszczą się tutaj drugie pod względem wielkości organy w Wielkiej Brytanii. Ale w Royal Albert Hall miały miejsce nie tylko wydarzenia ściśle muzyczne czy kulturalne - to także tutaj odbyły się pierwsze na świecie poza Japonią zawody sumo, a przez prawie 20 lat miały też miejsce finały Miss World.

Londyn: 10 Downing Street

To jeden z najbardziej znanych adresów w Londynie. Mieści się tutaj siedziba Rządu Jej Królewskiej Mości.

/Powyżej: stoję przed budynkiem wchodzącym w skład siedziby Rządu Jej Królewskiej Mości/

Sama uliczka Downing Street jest zamknięta dla ruchu kołowego i dla turystów, zaczyna się przy bramie, której fragment widać w lewej części zdjęcia.

Londyn: Piccadilly Circus

Piccadilly Circus to znany londyński plac i skrzyżowanie ulic. Nieopodal znajduje się m.in. Chinatown, chińska dzielnica.

/Powyżej: jestem w londyńskim Chinatown/

Mnóstwo ludzi, knajpek serwujących chińskie specjały i atmosfera karnawału ;-)

Londyn: The Cathedral Church of Westminster

Katedra Westminsterska czy też, ściślej: Archikatedra Najświętszej Krwi Chrystusa (The Metropolitan Cathedral of the Precious Blood of Our Lord Jesus Christ), jest główną i największą świątynią katolicką Anglii i Walii.

/Obok: stoję przed Katedra Westminsterską/

Wybudowanie tej rzymskokatolickiej świątyni w anglikańskim Londynie stało się możliwe dopiero pod koniec XIX wieku. Budowę katedry w stylu neobizantyjskim rozpoczęto w 1895 roku a ukończono w 1903.

W 1977 roku świątynię odwiedziła królowa Elżbieta II. Jej wizyta była związana z odbywającą się tam wystawą kwiatów, niemniej była to pierwsza wizyta brytyjskiego monarchy w katolickim kościele od czasu Reformacji.

28 maja 1982 roku Mszę Św. w katedrze odprawił Papież Jan Paweł II, z kolei 18 września 2010 roku Mszę w katedrze celebrował Papież Benedykt XVI. W katedrze znajduje się wierna kopia figury św. Piotra, której oryginał jest w Bazylika św. Piotra w Watykanie.

Katedry Westminsterskiej nie należy mylić z znajdującym się nieopodal Opactwem Westminsterskim.

Londyn: Abbey Road

Pamiętacie słynną okładkę z ostatniego nagranego przez The Beatles albumu "Abbey Road"? Ja również byłem na tym kultowym przejściu :-)

/Powyżej: okładka kultowego albumu Beatlesów/

Płyta "Abbey Road" została wydana w 1969 roku, jest to ostatnia wspólnie nagrana płyta zespołu, chociaż została wydana jako przedostatnia, przed albumem "Let It Be".

Zdjęcie z okładki albumu, przedstawiające muzyków przechodzących przez przejście dla pieszych tuż obok studia w którym nagrywali, przeszło do historii. Fani wielokrotnie doszukiwali się w nim ukrytych znaczeń. Wiele zespołów imitowało później tę okładkę na wszelkie możliwe sposoby.

Samo przejście istnieje do dzisiaj i znajduje się oczywiście przy Abbey Road.

/Powyżej: przechodzę przez najsłynniejsze w historii rocka przejście dla pieszych ;-)/

Londyn: Tower Bridge

Jednym z symboli Londynu jest m.in. Tower Bridge, charakterystyczny most z dwiema wieżami połączonymi kładkami dla pieszych. 

Tower Bridge jest mostem zwodzonym, dzięki czemu mogą przepływać pod nim statki oceaniczne. Most został ukończony w 1894 roku, początkowo otwarcie jego środkowej części regulował mechanizm parowy, obecnie są to urządzenia elektryczne. Oświetlony Tower Bridge bardzo dobrze wygląda w nocy.

Powyżej: Tower Bridge/

piątek, 7 października 2011

Londyn: Westminster Abbey

Tym czym dla nas jest Wawel, tym dla Anglików jest Westminster Abbey, czy też bardziej ściśle: The Collegiate Church of St Peter /Kolegiata św. Piotra/. Jest to miejsce koronacji i pochówku brytyjskich monarchów. Są tutaj pochowani również wybitni poeci i pisarze, muzycy, aktorzy, uczeni, politycy i architekci. Tutaj miał miejsce także m.in. ślub księcia Williama i Kate.

/Powyżej: Westminster Abbey/

Londyn: Big Ben i Palace of Westminster

Big Ben to chyba najbardziej znana na świecie wieża zegarowa. Jest on częścią Pałacu Westminsterskiego.

Nazwą "Big Ben" określa się zarówno samą wieżę, umieszczony na niej zegar, jak i dzwon. Budowę wieży jak i znacznej części pałacu rozpoczęto w 1834 roku, po pożarze poprzedniego. Odbudowa trwała do 1858 roku. Tarcza zegarowa Big Bena ma 7 metrów średnicy, wskazówka godzinna mierzy 2,7 metra a minutowa 4,2 metra. Nocą, podświetlony, fantastycznie prezentuje się z daleka.

Pałac Westminsterski początkowo był siedzibą władcy, obecnie jest to miejsce parlamentu, tj. Izby Lordów i Izby Gmin. Najstarsza, ocalała z pożaru część pałacu, pochodzi z 1097 roku.

/Powyżej: Big Ben i Palace of Westminster/

Londyn: London Eye

Kolejną ze znanych, chociaż stosunkowo nowych, atrakcji turystycznych Londynu jest London Eye - Oko Londynu.

Oko Londynu to rodzaj diabelskiego młyna, wysokiego na 135 metrów, ale poruszającego się bardzo wolno, pełny obrót trwa ok. pół godziny. Dzięki wolnemu obrotowi wsiadanie i wysiadanie pasażerów odbywa się bez jego zatrzymywania. Na kole są zamontowane kapsuły pasażerskie, do każdej z nich może wejść nawet do 25 osób. Widoki oczywiście fantastyczne.

Bilet można kupić w kasie przed kołem, ale trzeba liczyć się z kolejkami. Ja kupiłem go przez internet, a następnie wydrukowałem w jednej z maszyn stojących nieopodal kas. Tuż przed zakończeniem podróży można zgodnie z głosowym komunikatem, stanąć w wyznaczonym miejscu, wówczas automatyczna kamera zrobi nam pamiątkowe zdjęcie które, za dodatkową opłatą, można odebrać zaraz po opuszczeniu kapsuły.

/Powyżej: London Eye/

czwartek, 6 października 2011

Londyn: British Museum

Muzeum Brytyjskie jest miejscem wielu fantastycznych wystaw prezentujących starożytną historię wielu krajów.

/Powyżej: jestem w British Museum/

Muzeum zostało otwarte w 1759 roku, budynek w którym mieści się obecnie powstał w połowie XIX wieku. Co roku odwiedza je ok. 5 mln osób. W centrum muzeum jest Wielki Dziedziniec, będący największym zadaszonym placem w Europie. W muzeum znajduje się m.in. Kamień z Rosetty - dzięki któremu stało się możliwe odczytanie egipskich hieroglifów. Do lat 70-tych ub.w. w Muzeum Brytyjskim mieściła się biblioteka i czytelnia, z której korzystali m.in. Karol Marks, Oscar Wilde, Bram Stoker, Mahatma Gandhi, Rudyard Kipling, George Orwell, George Bernard Shaw, Mark Twain i Włodzimierz Lenin.

Muzeum jest bardzo duże, na jego zwiedzanie warto zarezerwować sobie cały dzień. Wstęp jest bezpłatny, datki mile widziane.

Londyn: Hyde Park

W Londynie jest co najmniej kilka dużych parków, ale najbardziej znanym jest Hyde Park. Znanym przede wszystkim z tzw. Speakers' Corner, czyli Kącika Mówców, gdzie każdy może nieskrępowanie wyrażać swoje poglądy - jednakże pod warunkiem że nie będzie obrażał królowej.

/Powyżej: stoję przy Speakers' Corner w Hyde Park/

Do tradycji należy, że w Hyde Park mówcy pojawiają się w niedzielę rano. Przemawiało tam wiele osób, które później w bardziej lub mniej chlubny sposób zapisały się w historii, jak np. Karol Marks czy Włodzimierz Lenin.

Hyde Park został założony w 1536 roku przez Henryka VIII i jest położony na obszarze ok. 159 hektarów. W jego środku znajduje się jezioro Serpentine. W parku mnóstwo ludzi biega, jeździ na rowerach czy też odpoczywa na leżakach.

Londyn: Natural History Museum

Muzeum Historii Naturalnej w Londynie to duży obiekt z imponującą kolekcją.

/Powyżej: stoję przed szkieletem dinozaura w holu Natural History Museum/

Muzeum zostało otwarte w 1881 roku. Znajduje się w nim szereg wystaw dotyczących zarówno życia na Ziemi, jak i samej Ziemi. Muzeum Historii Naturalnej jest nastawione głównie na edukację, stąd najbardziej przydatne będzie dla osób młodych, ale i starsi nie będą się nudzić. Szczególne wrażenie robi symulacja trzęsienia Ziemi - łącznie z ruszającą się podłogą, oraz wystawa dinozaurów, łącznie z naturalnej wielkości ruszającym się modelem jednego z tych gadów. Wstęp jest bezpłatny, datki mile widziane.

Londyn: Tate Modern

Będąc w Londynie obowiązkowo musiałem zajrzeć do Tate Modern, słynnego muzeum sztuki nowoczesnej.

/Powyżej: stoję przed Tate Modern/

Muzeum, otwarte w 2000 roku, powstało w budynku w którym wcześniej mieściła się elektrownia. Wstęp jest bezpłatny, dobrowolne datki mile widziane. Fantastyczne muzeum, gorąco polecam wszystkim miłośnikom sztuki współczesnej. Na jego zwiedzanie warto zarezerwować sobie cały dzień.

W Tate Modern trafiłem m.in. na wystawę, czy też prezentację video polskich artystów, Przemysława Kwieka i Zofii Kulik, Variants of Red/The Path of Edward Gierek (Odmiany czerwieni, Droga Edwarda Gierka).

/Powyżej: jedno z dzieł w Tate - Michelangelo Pistoletto: Venus of the Rags, 1967/

Londyn: Trafalgar Square

Trafalgar Square to plac w centrum Londynu, umownie uznaje się, że tutaj jest środek miasta. 

 Plac powstał w 1829 roku, w miejscu dawnych stajni królewskich. W 1843 na środku Trafalgar Square ustawiono 55–metrową Kolumnę Nelsona. Wokół kolumny znajdują się figury czterech lwów, które miały być odlane ze zdobycznych dział floty francuskiej. Na placu znajdują się również dwie fontanny, oraz cztery cokoły z trzema pomnikami, natomiast na czwartym cokole co roku ustawia się inną rzeźbę. Ja trafiłem na "Nelson's Ship in a Bottle", rzeźbę statku Nelsona w szklanej butelce, długą na 5 metrów, wysoką na 3,25 metrów i ważącą 4 tony. Przy Trafalgar Square znajduje się m.in. National Gallery, Narodowa Galeria w Londynie. Od placu biegnie też The Mall, ceremonialna droga do Pałacu Buckingham.

/Powyżej: Trafalgar Square/

środa, 5 października 2011

Londyn: The Mall

The Mall jest drogą łączącą Pałac Buckingham z Trafalgar Square. The Mall została zaprojektowana na początku XX wieku jako "trasa ceremonialna". Jej powierzchnia jest koloru czerwonego, co ma symbolizować uroczysty czerwony dywan.

/Powyżej: The Mall/

Londyn: Pałac Buckingham

Pałac Buckingham to symbol Wielkiej Brytanii, oficjalna siedziba brytyjskich monarchów a także miejsce uroczystości państwowych oraz oficjalnych spotkań głów państw.

Pałac wybudowano w 1703 roku, później był wielokrotnie przebudowywany. W 1913 roku przed pałacem ustawiono pomnik królowej Wiktorii, który niestety podczas mojej tam wizyty był szczelnie osłonięty rusztowaniem. Za to udało mi się zobaczyć uroczystą zmianę warty.

Sam pałac, jak pałac, w telewizji wydawał mi się bardziej dostojny, a w rzeczywistości cały czas nasuwał mi skojarzenia z budynkami w Nowej Hucie ustawionymi wokół Alei Róż. Czyli królewski w treści, socrealistyczny w formie. Ale - ja się nie znam ;-) Wg mnie królewska rezydencja dyskretnie oświetlona znacznie lepiej wygląda w nocy. No i plus jest taki, że wtedy nie ma tłumu turystów.

/Powyżej: Pałac Buckingham/

Londyn: Harrods

Harrods to najbardziej znany dom towarowy w Londynie. Tutaj robi zakupy wiele sław, łącznie z rodziną królewską. Ale turystów przyciąga również znajdujący się w nim pomnik upamiętniający Lady Dianę i Dodiego Al Fayed'a.

/Powyżej: stoję przed Harrodsem/

Historia sklepu sięga 1849 roku, ale obecny budynek pochodzi z 1907 roku. Liczy sobie 7 pięter i pracuje tam niemal 4 tysiące osób. Przy drzwiach stoją odźwierni witający klientów i otwierający przed nimi drzwi. Sam kupiłem tam tylko... śniadanie ;-), ale wybrałem się do Harrodsa nie na zakupy, ale żeby zobaczyć pomnik poświęcony Lady Dianie i Dodi Al Fayed. Właściwie są tam dwa pomniki. Pierwszy pochodzi z 1998 roku i składa się z dwóch fotografii tej znanej pary. Przed nimi, w miniaturowej piramidzie, umieszczono zaręczynowy pierścionek, który Dodi miał podarować Dianie. Drugi pomnik został odsłonięty w 2005 roku i przedstawia Dianę i Dodiego tańczących na plaży. Przed pomnikami, szczególnie tym pierwszym, zatrzymuje się wielu turystów robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia.

/Powyżej: stoję przy pierwszym pomniku Diany i Dodiego w Harrodsie/

Skąd pomniki tej pary w Harrodsie? Właścicielem sklepu w latach 1985-2010 był Mohamed Al-Fayed, ojciec Dodiego.

Londyn: National Gallery

Przy Trafalgar Square znajduje się National Gallery, Narodowa Galeria w Londynie.

Początki londyńskiej galerii narodowej sięgają 1824 roku i kolekcji 38 obrazów. Wkrótce zaczęła się znacznie rozrastać i dzisiaj liczy ok. 2,5 tysiąca dzieł. Można zwiedzać ją bezpłatnie, chociaż drobne datki są mile widziane. Na miejscu można wypożyczyć audioprzewodniki, także w języku polskim.

/Powyżej: National Gallery/

wtorek, 4 października 2011

Przylot do Londynu

Z Cork do Londynu poleciałem Ryanairem. I, muszę to napisać, odprawa wygląda zupełnie inaczej niż gdy leci się tą samą linią do Polski, czy też przede wszystkim - z Polski. W pierwszym przypadku, tj. lotu Cork - Londyn nikt nie sprawdzał czy aby na pewno ma się tylko i wyłącznie jedną sztukę bagażu podręcznego, nie mówiąc już o jego mierzeniu czy ważeniu. Tymczasem kiedy się leci do Polski, a już szczególnie gdy się z Polski wraca, różnica jest diametralna. Dlaczego jest jak jest - nie wiem. Od razu zaznaczam, że o żadnych uprzedzeniach narodowościowych mowy by nie może, w końcu na lotnisku w takich Pyrzowicach czy innych Balicach pracują Polacy i to oni niemal z linijką w garści mierzą i ważą każdy bagaż - innym Polakom.

Odprawa paszportowa to również formalność, polegająca w zasadzie na trzymaniu paszportu na otwartej stronie ze zdjęciem, nikt nie porównuje wnikliwie mojej aktualnej fizjonomii ze zdjęciem w paszporcie, nie klepie czegoś w klawiaturze i nie wpatruje się długo w monitor, jak ma to miejsce za każdym razem w Polsce, obojętnie czy przylatuję czy wylatuję.

Niespełna godzina lotu, ląduję w Gatwick, później pociąg, metro i taksówka /oryginalna, czarna ;-)/. Zamieszkałem w jednym z domów w Stratford, w północno - wschodniej części Londynu. Pokój jak pokój, łóżko, tv. W sumie i tak więcej mi nie potrzeba, bo w końcu przyjechałem pozwiedzać.

/Powyżej: stoję przed domem, w którym przez tydzień mieszkałem w Londynie/

Londyn to duże miasto, największe w UE, w którym mieszka dwa razy więcej ludzi niż na całej Zielonej Wyspie, ale gęsta sieć metra pozwala w miarę krótkim czasie dotrzeć niemal wszędzie. Od razu kupiłem tygodniowy bilet na trzy strefy, co umożliwia mi swobodne podróżowanie każdym środkiem transportu w każde interesujące mnie miejsce.

Podczas pobytu w Rzymie kupiłem Roma Pass, rodzaj karty umożliwiającej zarówno poruszanie się metrem jak i wejście do wybranych muzeów - co było bardzo dobrym rozwiązaniem, wahałem się więc czy nie kupić tutaj jej odpowiednika, czyli London Pass, jednak największe galerie i muzea które planowałem zobaczyć są w Londynie bezpłatne, a w ciągu ledwie tygodniowego pobytu i tak nie zobaczyłbym więcej, więc z tego zrezygnowałem, co też okazało się dobrym rozwiązaniem ;-)

Londyn - miasto w Anglii

Wszyscy zapewne pamiętamy dialog na poczcie z kultowego "Misia":

- Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta – Lądyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...
- Ale Londyn – miasto w Anglii.
- To co mi pan nic nie mówi?!
- No mówię pani właśnie.
- To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć, gdzie to jest. Cholera jasna...

Ja również postanowiłem zobaczyć, gdzie to jest. Przeczytałem dwa przewodniki: "Podróże marzeń - Anglia", oraz "Londyn po polsku" i - poleciałem ;-)

niedziela, 2 października 2011

Worldwide Photo Walk 2011 w Cobh

W dniach 1-2 października b.r. ma miejsce Worldwide Photo Walk, czyli Światowy Spacer Fotograficzny. W tych dniach tysiące fotografów na całym świecie wspólnie wychodzi na ulice i robi zdjęcia. Podobnie jak w ubiegłym roku, w Cork organizatorem tego fotograficznego spaceru był Vito Werner.

/Powyżej: uczestnicy Worldwide Photo Walk 2011 w Cobh/

W tym roku pojechaliśmy do Cobh, portowego miasteczka leżącego nieopodal Cork. Cobh słynie z tego, że to z tego portu wyemigrowały miliony Irlandczyków w poszukiwaniu lepszego jutra, że właśnie tutaj po raz ostatni przed katastrofą zawinął Titanic, że to stąd wypłynął w pierwszy udany rejs transatlantycki statek parowy SS Sirius, a także że nieopodal Cobh został storpedowany w czasie I wojny światowej statek pasażerski Lusitania, który stał się symbolem okrucieństwa wojny na morzu.

Spotkaliśmy się dzisiaj o 8.45 na Kent Station, dworcu kolejowym w Cork, skąd pojechaliśmy pociągiem do Cobh. W ciągu trzech godzin obeszliśmy miasteczko robiąc setki zdjęć i rozmawiając o fotografii. Najlepsze ze zdjęć wezmą udział w konkursie organizowanym na stronie worldwidephotowalk.com.

Worldwide Photo Walk po raz pierwszy miał miejsce cztery lata, jego pomysłodawcą jest Scott Kelby, znany amerykański fotograf.

Zdjęcia z tegorocznego Worldwide Photo Walk w Cobh można zobaczyć TUTAJ.

sobota, 1 października 2011

Pod prąd

"Pod prąd" to pierwszy film dokumentalny poświęcony historii Konfederacji Polski Niepodległej. Zrealizował go w 2009 Maciej Gawlikowski. Emisja filmu została przez TVP wstrzymana, tym samym dokument ten stał się jednym z "półkowników" w III RP.

Konfederacja Polski Niepodległej była pierwszą w Europie Środkowo - Wschodniej partią o charakterze antykomunistycznym. Założył ją 1 września 1979 Leszek Moczulski. Film opowiada o 30 latach działalności tej partii. Jest w nim sporo interesujących materiałów archiwalnych jak i teraźniejsze wypowiedzi jej działaczy, komentujących najnowszą historię RP.

Warto zobaczyć.