wtorek, 17 kwietnia 2012

Łyżka soli w beczce miodu

Rodacy na emigracji wychwalają pod niebiosa polską żywność, napędzając tym samym klientów z innych krajów rodzimym producentom. Tymczasem ci ostatni coraz częściej strzelają sobie w stopę, uprawiając jawny sabotaż.

Przed miesiącem Polską wstrząsnęła "afera solna": rodacy w kRAJu dowiedzieli się, że od 10 lat jadali produkty z solą drogową, wypadową, czy jak tam ją zwał, ale na pewno nie była to sól spożywcza. I na tym wiedza się kończy, bo do jakich produktów ten chemiczny odpad został dodany, nie dowiemy się chyba nigdy. Zaraz po "aferze solnej" przyszła kolej na "aferę jajeczną": tym razem poszło o susz jajeczny w którym nie było jajek, ale za to był używany przez kilkadziesiąt jak nie kilkaset firm z branży żywnościowej, które robiły sobie jaja - z klientów. I tak idzie ku lepszemu: pamiętacie Państwo z kolei "aferę mięsną" z 2009 roku? Dla przypomnienia: sprowadzono wtedy ze Szwecji do Polski mięso "wyprodukowane" w latach 80-tych ub.w. Tak, to sproszkowane mięso miało ponad 20 lat. Trafiło do wyrobów garmażeryjnych. Których - także nie wiadomo do dzisiaj. Rok wcześniej okazało się z kolei, że do Polski trafiła z Irlandii bliżej nieokreślona, ale dość spora partia mięsa skażona dioksynami. Poinformowali o tym sami Irlandczycy, bo polskie służby sanitarne odpowiedzialne za kontrolę importowanej żywności - istnieją chyba tylko na papierze. To oczywiście, i co do tego chyba nie ma złudzeń, tylko wierzchotek góry lodowej. O ilu rzeczach nie wiemy?

Z tego typu aferą sam miałem do czynienia niemal 20 lat temu, gdy byłem początkującym dziennikarzem jednego z lokalnych tygodników. Na jej trop wpadłem zupełnie przypadkowo, pisząc relację o czymś błahym, przysłowiowym sporze o miedzę, inwestycjach we wsi czy uchwałach rady gminy - już nie pamiętam. Ot, "wygadał" się sołtys jednej z wsi w której byłem, a który na pytanie: "a co tam panie sołtysie jeszcze ciekawego słychać?", odpowiedział: "a nic, tylko wszystkie świnie nam zdechły". Gdzieś z tyłu głowy zapaliła się lampka, i po wypytaniu sołtysa udałem się do miejscowego weterynarza, żeby zapytać o te świnie. Ten, gdy przedstawiłem mu się że zarabiam na chleb pisaniem do gazety, wystraszył się nie na żarty. Niemniej wyciągnąłem od niego, oczywiście pod solenną przysięgą że nigdy go nie wskażę jako źródła informacji, że na terenie co najmniej kilku powiatów panował, jak to określił "pomór świń". Świnie masowo zdychały, ich mięso powinno się utylizować. Ale - nie robiono tego. Padlina szła do konserw, konserwy - głównie na eksport, ale także na polskie sklepowe półki. Informacje sprawdziłem i potwierdziłem. W trakcie tegoż "sprawdzania i potwierdzania", po raz pierwszy w swojej, w ogromnym cudzysłowie "dziennikarskiej karierze", próbowano wywrzeć na mnie nacisk, żebym dal sobie spokój z publikacją, argumentując, że mięso w konserwach jest podgrzewane do wysokiej temperatury która niszczy wszelkie wirusy, a poza tym, jeżeli o tym napiszę, to natychmiast ustanie eksport jak i sprzedaż w kraju konserw z tych zakładów mięsnych, a ludzie stracą pracę. Oczywiście - stracą ją... przeze mnie. Na moje argumenty, że nie byłoby problemu gdyby wszyscy uczestnicy tego procederu zachowywali się po prostu porządnie, usłyszałem inne "dobre rady", które powinienem od razu zgłosić na policję, jako groźby karalne.

Tekst oczywiście opublikowałem. Uważałem, że powinnością dziennikarza jest rzetelna informacja, a nie współdziałanie z podejrzanymi typami, którzy nabijają sobie kabzę kosztem ludzi nieświadomych tego, co kupują. Co dalej stało się tym zakładem? Ano nic, chociaż eksport z tej fabryczki konserw co prawda na jakiś czas rzeczywiście się urwał, bo za zachodnią granicą kRAJu takie rzeczy traktuje się poważnie, ale pracy nikt nie stracił: konserwy skierowano do sklepów w innych rejonach Polski. A sam zakład? Przetrwał kolejne piętnaście lat. Padł coś ze cztery lata temu, pewnie dlatego że do jego kierowania zabierały się różne "Staszki", które "chciały sprawdzić się w biznesie" - że przypomnę słowa byłego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka.

Jak widać, przez ostatnie dwie dekady niewiele się w Polsce pod tym względem zmieniło. Dziennikarze co jakiś czas nagłaśniają kolejne "afery żywnościowe", ale nikomu nie dzieje się krzywda /może poza niektórymi zbyt dociekliwymi "pismakami"/ a biznes kręci się dalej. Jak to w ogóle możliwe? Zapewne jest to efekt skali: kiedy zabijesz jednego człowieka - jesteś mordercą, kiedy zamordujesz tysiące lub wręcz miliony - zawsze znajdą się durnie którzy obwołają cię bohaterem. Stąd stara ludowa mądrość /chociaż rodem chyba spod budki z piwem/ mówi, że jak kochać - to królowe, jak kraść - to miliony. Nie wiem ilu jest w naszym kRAJu amantów królowych, ale miłośników przygarnięcia grubszej, za to nie swojej gotówki - nigdy nie brakowało. To jest właśnie polski paradoks: kiedy chce się otworzyć mały lokal spożywczy, sanepid bez trudu wykaże masę uchybień, ale gdy do Polski wjeżdżają całe tiry ze skażoną żywnością czy kilkudziesięcioletnim mięsem, do smaku dosolonym solą drogową, to problemu nie ma. No, chyba że ci wścibscy dziennikarze podniosą larum, wtedy trzeba będzie wykonać kilka pozorowanych czynności, pogrozić paluszkiem i zapowiedzieć, że ma to być /przed/ostatni raz...

Jeżeli prawdą jest, że, przynajmniej w jakimś stopniu, jest się tym, co się je, to aż strach pomyśleć kim są nasi Rodacy w kRAJu, po całej dekadzie wcinania soli drogowej... Na szczęście problem ten chyba nie dotyczy wszystkich, chociaż nie wiązałbym tego z coraz popularniejszymi tezami, że w Polsce żyją dwa narody polskie, czy też w naszej Ojczyźnie tak naprawdę niewielu jest Polaków, zamieszkałych wśród licznych tubylców. Jednak nie ma co ukrywać, że linia podziału naszego Narodu jest coraz wyraźniejsza. Widać to także po młodszym pokoleniu, które, umownie i z grubsza rzecz jasna, można podzielić na pokolenie JPII, wyznającego wartości przekazane przez Papieża-Polaka, i pokolenie JP (od inicjałów pewnego polityka), które wyznaje wartości często diametralnie odmienne. Jeżeli do tego dołożymy pokolenie MTV, o którym pisałem przed miesiącem, to mamy niemal pełny obraz złotej polskiej młodzieży.

A jak to napisał ponad 400 lat temu Jan Zamoyski: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Bo z młodzieży nieuchronnie wyrastają dorośli. Także ci, którzy później własnym Rodakom dosypią do beczki miodu - łyżkę soli. Drogowej, rzecz jasna...

1 komentarz:

  1. bardzo fajny artykuł, przeczytałem dopiero teraz, ale wciąż aktualny - Polska w pigułce. Pozdrawiam rodaka z PL. I znowu tęsknię za Irlandią i czasem studiów na Trinity...

    OdpowiedzUsuń