Pokazywanie postów oznaczonych etykietą To my Polacy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą To my Polacy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 maja 2025

Selfie narodu: godność w trybie samolotowym

W mediach społecznościowych, jak w zwierciadle, odbija się kondycja naszych Rodaków w kRAJu. Wnioski są opłakane: nie mamy dla siebie i innych szacunku, dbanie o zyski korporacji stawiamy wyżej, niż troskę o własne kieszenie, a życie zwierząt staje się bardziej wartościowe, od ludzkiego. 

Miesiąc temu na tik toku pewna młoda pani opublikowała swoją historię z zakupów w Lidlu, w jednym z miasteczek w Polsce. Otóż śpiesząc się do pracy, jak zwykle kupiła kilka drobnych rzeczy, w tym trzy croissanty. Traf chciał, że jeden z nich był inny niż dwa pozostałe, czego w pośpiechu nie zauważyła, i skasowała w takiej samej cenie, co dwa pozostałe. Różnica wynosiła, z tego, co pamiętam, około złotówki. Zatrzymał ją ochroniarz, zażądał okazania zakupów i paragonu, i dość nieuprzejmie poinformował o zaistniałych fakcie. Pani przeprosiła, tłumaczyła, że nie zauważyła różnicy, była gotowa natychmiast ją dopłacić /przypomnę: chodziło o złotówkę/, ale ten odparł, że teraz nie ma o tym mowy, że to kradzież, i tym podobne bzdury. Zawołał kolegę, zaprowadzili panią gdzieś na zaplecze i wezwali policję. Na szczęście w tej formacji ciągle jeszcze trafiają się inteligentni ludzie, którzy zdecydowanie stanęli po stronie klientki, sztorcując jeszcze tych panów, że wzywają ich do takich bzdur. W międzyczasie klientka dostała silnego ataku paniki, z którego pomogła jej wyjść doświadczona policjantka. Finalnie znacznie spóźniła się do pracy i była w poważnym rozstroju nerwowym. Nagrała filmik o tej sytuacji, który stał się viralem i obejrzało go kilka milionów ludzi. Jak się skończyła ta sprawa? Najpierw Lidl ją przeprosił i dał voucher na 20 złotych, a później przysłał drugie pismo, w którym stwierdził, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. 

Zajrzałem w komentarze pod filmem i się nie zawiodłem. A raczej wprost przeciwnie, bardzo się zawiodłem na moich Rodakach. Zdecydowana większość z nich wzięła stronę... niemieckiego sklepu. Odezwały się ekspedientki, przytaczające historie o klientach przyklejających metki, odezwali się znawcy pieczywa, którzy od razu potrafią odróżnić dziesięć rodzajów bułek itp. Tymczasem w każdym normalnym kraju, taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Zatrzymać kogoś i zamknąć na zapleczu, bo skasował nie ten rodzaj pieczywa, tylko podobny? Wzywać policję na niego, oskarżać o kradzież? Wszędzie taki ochroniarz wyleciałby z roboty na zbity pysk, a sklep wypłaciły ciężkie odszkodowanie. W każdym normalnym kraju, łącznie z Irlandią. Ale - nie w Polsce, gdy rzecz dzieje się w niemieckim sklepie. Tutaj wszystko jest "zgodnie z procedurami". 

Taki sam brak szacunku do siebie, za to usilne dbanie o zyski korporacji, można zauważyć w każdej dyskusji o reklamach w sieciowych kinach. To jest naprawdę denerwujące, kiedy idziecie na film, zapłaciliście za bilet tyle, ile żądają, przepłaciliście z pięć razy za colę i popcorn, no ale - jest to swego rodzaju rytuał, i jeszcze musicie oglądać przez pół godziny dziesiątki reklam przed filmem. Pal licho, gdyby to były tylko zwiastuny nowych filmów o podobnej tematyce, ale - nie, musicie obejrzeć reklamy od mydła po powidła. Co mamy w komentarzach? Yyyy - to przyjdź pół godziny później, nie wiesz ile by kosztował bilet, gdyby nie reklamy, przecież kina muszą zarabiać! Ręce opadają. Ci ludzie, jak wspomniałem, bardziej się przejmują zarobkami tych korporacji, niż szanują swój czas. Byłem kilka razy w kinie w domu kultury, w małej miejscowości i wiecie co? Bilet kosztuje mniej niż w takim Krakowie i nie ma żadnych reklam przed seansem. Ba, nawet popcornem nie handlowali. Da się? Jak będę chciał oglądać reklamy, to sobie włączę Polsat, nie muszę w tym celu chodzić do kina. 

Kolejna rzecz: na przystanku w Cork zauważyłem plakaty z nową akcją społeczną. Przedstawia agresywnego psa i podpis: "jeżeli twój pies zaatakował dziecko, to nie jest wina psa. Tylko twoja". Wiecie, jak by to było w Polsce? Z tego, co czytam w różnych internetowych dyskusjach, gdyby pies zaatakował dziecko w naszym kRAJu, to jednogłośnie by uznano, że to wina dziecka. Pewnie sprowokowało biednego pieska. Ewentualnie rodzica, że nie dopilnował "kaszojada". Nie zapomnę pewnego komentarza, który mną wręcz wstrząsnął: pod artykułem opisującym jak to pies, niebezpiecznej rasy, zagryzł niemowlę, które było w wózku na spacerze, jedna z pań napisała: "mam nadzieję, że pieskowi nic się nie stanie a rodzice zostaną przykładnie ukarani, że nie zabezpieczyli dziecka". Szok i niedowierzanie, tym bardziej że jeszcze zebrała sporo "lajków ". 

Z ciekawostek: w zeszłym roku psy pogryzły w Polsce 27 tysięcy ludzi, tj. 73 osoby dziennie, przy czym chodzi tylko o przypadki, które wymagały pomocy lekarskiej i zgłoszenia do sanepidu. Prawdziwa ilość jest więc znacznie większa. To i tak niewiele, skoro psów jest już w Polsce ok. 8 milionów, czyli więcej niż dzieci i młodzieży w wieku do 17 lat. Tak, mamy więcej psów niż dzieci. Może ma to jakiś związek z tym, że mamy w Polsce również 8 milionów osób żyjących samotnie. Nawet ci żyjący w parach, coraz częściej zamiast dziecka, wolą "psiecko". Skoro tak, to nic dziwnego, że następuje pewne zrównanie wartości. Pies zastępuje dziecko, od rozmów z drugim człowiekiem wolimy pogawędkę z CzatGPT. Dziecko czy psiecko, wszystko jedno, nawet psiecko lepsze, bo mniej z nim kłopotów, a w razie czego, zawsze można uśpić. W Polsce dzieci jeszcze "uśpić" nie można, ale są środowiska, które nie miałyby nic przeciwko temu. Trochę inaczej zabija się człowieka w wieku 3 miesięcy od poczęcia, a inaczej w wieku 3 lat od urodzenia, ale w końcu i ten i tamten, to człowiek. Jak się godzi na jedno, niewykluczone, że zgodzimy się na drugie. Są już kraje zachodnie, gdzie eutanazja dzieci jest dopuszczalna, więc wszystko przed nami. 

Wracając do tematu: w ubiegłym miesiącu obchodziliśmy kolejną, już 15-tą rocznicę Katastrofy Smoleńskiej. Samolot wyprodukowany w Rosji, serwisowany w Rosji, rozbił się w Rosji. Co zrobił ówczesny i obecny premier polskiego rządu? Oddał śledztwo... Rosjanom, którzy oczywiście orzekli, że to wina polskich pilotów. Co zrobiła spora część Rodaków? Uradowała się do łez, że zginął nielubiany przez nich polityk. Jakież to dosłownie radosne pląsy sobie urządzali, krzyż z puszek po piwie, zdarzyły się bydlęta, które wręcz nasikały do zniczy, zapalonych przez tych, którzy wciąż czują się Polakami. Ten festiwal rechotu i nienawiści trwa do dzisiaj. W każdym normalnym kraju byłaby to rzecz absolutnie nie do pomyślenia. Ale - nie w Polsce. 

Jak nisko upadliśmy, w porównaniu z minionymi pokoleniami. Tysiąc lat temu Polska stała się królestwem, teraz wielu posiadaczy polskiego paszportu nie miałoby nic przeciwko temu, żeby nasz kRAJ zlikwidować, stapiając go w europejskim tyglu narodów. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z istnienia milczącej większości, ale to milczenie staje się w tym momencie nie złotem, a grzechem. Przez milczenie pozwalamy tej mniejszej, ale bardziej aktywnej grupce, wejść sobie na głowę i krok za krokiem odebrać wolność. Patrząc na naszych polityków, trzeba sobie uświadomić, że może z trudem, ale znajdziemy wśród nich tych dziesięciu sprawiedliwych. Pytanie: kto wybrał całą resztę? 

Najbliższe wybory prezydenckie rozstrzygną, czy jeszcze Polska nie zginęła, czy wprost przeciwnie, biało-czerwony sztandar należy wyprowadzić, a w jego miejsce wprowadzić ten niebieski, z dwunastoma gwiazdkami. Chociaż w Polsce w zupełności wystarczy tylko osiem. Oby nasi Rodacy w kRAJu wybrali mądrze, czego Państwu i sobie życzę.

czwartek, 2 stycznia 2025

81 wizyta w Polsce /11/: Rozrywka po polsku

Zabawa sylwestrowa za nami, przed nami całkiem nowy, Nowy Rok. Z pewnością będzie się w nim działo, zarówno na świecie, jak i w kRAJU. Jedynie w Irlandii, podejrzewam, że będzie bez zmian i ruchem jednostajnie przyśpieszonym będziemy zjeżdżali w dół. Bo tutaj, lepiej już było.

Wracając do sylwestrowej zabawy, mam nadzieję, że bawili się Państwo dobrze. Większość zapewne w gronie rodziny i przyjaciół, przed telewizorem, część na większych czy mniejszych domówkach, ale z pewnością sporo osób bawiło się na sylwestrowych imprezach, ze szczególnym uwzględnieniem tych polskich, organizowanych przez naszych Rodaków. Osobiście przerobiłem wszystko, chociaż zdarzało się i tak wylosować, że w Sylwestra trzeba było pracować, niemal do północy. Jak wspomniałem, zdarzało się i przed telewizorem, chociaż w gronie znajomych. Nie zapomnę zabawnej sytuacji z 2010 roku, kiedy to na Polsacie kątem oka oglądałem Sylwestrową Noc Przebojów. W pewnym momencie prowadzący, Krzysztof Ibisz, skierował mikrofon w stronę publiczności, licznie zgromadzonej na placu Konstytucji w Warszawie, z pytaniem: "- Ile minut pozostało jeszcze do północy?" - W ch*j! - zgodnie odkrzyknęła warszawska publiczność. No cóż, takie są uroki transmitowania imprez na żywo. Z ciekawości obejrzałem następnego dnia powtórkę, ale ten fragment już skwapliwie wycięto. Zresztą, później było już całkiem normalnie, czyli piosenki po angielsku, nawet te śpiewane przez polskie gwiazdki, stąd jedynie polsatowskie słoneczko w rogu ekranu tv oraz polskie przerywniki konferansjerów, usiłujących nakłonić ludzi do wysyłania mocno przepłaconych sms-ów, mamiąc ich szansą na wygranie samochodu, potwierdzały, że oglądam polską tv w Irlandii, a nie któryś z irlandzkich kanałów.

Tak naprawdę najważniejsze jest to, z kim świętujemy, sama forma jest już drugorzędna. Najbardziej cieszy fakt, że coraz częściej nasi Rodacy organizują te Polskie Sylwestry. W takim Corku, w którym mieszkam, szczyt przypadł na 2015 rok, kiedy były w tym mieście jednocześnie aż trzy takie polskie imprezy, organizowane w różnych miejscach przez różnych organizatorów. Później było już raczej stabilnie, czyli w każdym większym irlandzkim mieście Polski Sylwester jest, chociaż bez większego wyboru. Niemniej super, że komuś się chciało /i chce nadal/ organizować takie imprezy dla Polonii. Tak, żeby być precyzyjnym, to tych "większych miast", oczywiście przy zachowaniu miejscowej skali, jest w Irlandii zaledwie kilka.

Zasadniczo z Polonią w Irlandii, jest podobnie jak z Polonią na całym świecie: kiedy gdzieś pojawia się polska diaspora, najpierw organizuje sobie kościół, a później szkołę. Z reguły zawsze w tej właśnie kolejności. Musi być polski ksiądz i nauczyciele, uczący dzieci po polsku. Natomiast jakoś nigdy nie organizujemy sobie banków czy innych instytucji finansowych, kiepsko też jest z miejscami rozrywki. Pamiętam krótki, aczkolwiek spektakularny żywot dwóch polskich pubów w Irlandii: Zagłoby w Dublinie i Biało-Czerwonych w Corku. Oba miejsca miały potencjał, tylko klientela była z grupy tych, bez krawatów. A jak wiadomo z "Misia", klient w krawacie, jest mniej awanturujący się. Nieco lepiej, chociaż też bez szału, radzą sobie mniejsze lokale gastronomiczne prowadzone przez naszych Rodaków i serwujących m.in. dania kuchni polskiej. Warunek: nie może być w takim lokalu alkoholu, bo jeżeli jest, to zaraz pojawia się wspomniana, specyficzna polskojęzyczna klientela, bez krawata. Tacy skutecznie odstraszą innych, z rodzinami z dziećmi na czele, a sami z kolei nie wygenerują na tyle zysku, żeby komukolwiek się opłacało ciągnąć ten biznes. No niestety, dochód z wniesionej po kryjomu i lanej pod stołem wódki, z pewnością nie trafia do właściciela danego przybytku, więc jest jak jest. Jeżeli istnieje gdzieś w Irlandii polski lokal, który serwuje alkohol i jednocześnie dobrze prosperuje, to stanowi on tylko wyjątek, potwierdzający regułę.

Jak widać, kościół i szkoła na co dzień w zupełności wystarczają nam do szczęścia i pielęgnowania polskości za granicą. No, może jeszcze jakiś mały lokal, gdzie można zjeść pierogi na ciepło, ale to nie jest warunek. Wystarczy, że mamy polskie sklepy, które w przeciwieństwie do lokali gastronomicznych, radzą sobie znacznie lepiej. Nie zawsze i nie wszystkie, rzecz jasna, ale ryzyko plajty jest zdecydowanie niższe. Tyle że polskie sklepy niewiele mają wspólnego z rozrywką, szczególnie gdy się spojrzy na ceny na paragonach. No cóż, miłość do polskiej kuchni staje się coraz droższa...

Nie mamy za bardzo stałych miejsc, zapewniających nieprzerwaną rozrywkę polskiej diasporze w Irlandii, ale mamy przynajmniej okazjonalne wizyty przeróżnych artystów. Tutaj ponownie zdejmuję czapkę przed organizatorami takich wydarzeń, choćby tych najbardziej komercyjnych, bo zdaję sobie sprawę, ile trzeba włożyć czasu, energii a nierzadko i własnych środków w zorganizowanie mniejszego czy większego widowiska, choćby tylko w postaci występu kabaretu. Dzwoń, dogaduj warunki, ustalaj terminy, rezerwuj loty, hotel, salę, sprzedaj bilety a na końcu módl się, żeby nic nieprzewidzianego się nie wydarzyło i żebyś przynajmniej wyszedł na zero. Pewnie, że idzie na tym zarobić, ale można też stracić, a artystę guzik obchodzi, że bilety się nie sprzedały.

Pies tam trącał artystów, oni z reguły wiedzą, z której strony wiatr wieje i skąd im nogi wyrastają, stąd niewielkie jest ryzyko zrobienia sobie problemów. Gorzej, gdy zaprosisz postać kontrowersyjną, przynajmniej dla części tych, co to wtedy gdy rozdawali rozum, stali w kolejce po farbę do włosów. Ot, weźmy takiego Wojciecha Cejrowskiego, który do Irlandii przyjeżdżał jako stand-uper, czyli komik mający zabawić wszystkich, bez względu na wiek, i od razu deklarujący, że jego występ pozbawiony jest wszelkich wulgaryzmów. Nie wiem, czy Państwo pamiętacie, ale znalazły się tutaj na Wyspie osoby, które były gotowe zrobić wszystko, żeby jego występy się nie odbyły. Taką tutaj mamy lewoskrętną wolność słowa. Z jednej strony gardłują nam o prawie do wyboru, w kontekście zabijania nienarodzonych dzieci, z drugiej - chcą decydować, kto tutaj może zabawiać publiczność, a kto nie. Z jednej strony mówią, że przecież nie musisz zabijać dziecka, ale nie wolno ci tego zakazywać innym, z drugiej nie wpadną na to, że sami nie muszą chodzić na występ tego czy innego nielubianego przez nich artysty, ale zrobią wszystko, żebyś i ty nie mógł pójść. Niektórym peron odjechał już dawno, na szczęście coraz więcej ludzi zaczyna przecierać oczy ze zdumienia, widząc w co daliśmy się zapędzić, i nabiera odwagi, żeby głośno o tym mówić.

Wracając do szeroko pojętej polskiej rozrywki w Irlandii, nie można pominąć wspomnianej na wstępie telewizji. Oczywiście żadnej lokalnej stacji dla Polonii w Irlandii nie mamy, przynajmniej na razie, i już raczej nie będziemy mieli, bo coraz częściej miejsce tv zastępują chociażby kanały na YouTube lub innych podobnych, za to mniej cenzurowanych, mediach internetowych. Nie znam statystyk, nie wiem nawet, czy ktoś to badał, ale zdecydowana większość moich znajomych, ma polską telewizję, więc zakładam, że jest to raczej rzecz zwyczajna w naszej diasporze. Oglądamy więc to samo, co nasi Rodacy w kRAJU, często niestety tym samym ograniczając sobie dostęp do informacji o tym, co się aktualnie dzieje na tej naszej wiecznie Zielonej Wyspie.

Tak swoją drogą, z niecierpliwością czekam czy ktoś pokusi się o otworzenie kanału na wspomnianym YouTube, dedykowanego dla Polonii w Irlandii. Tylko nie rzeczy w stylu: "10 rzeczy o Irlandii, o których nie miałeś pojęcia", czy "5 irlandzkich zamków, które musisz zobaczyć ", bo tego jest akurat w nadmiarze. Chodzi o kanał, który nadawałby przynajmniej raz dziennie wiadomości o tym, co wydarzyło się na Wyspie, relacjonował ważne polonijne wydarzenia i zapewniał rozrywkę na odpowiednim poziomie. Na razie nie ma niczego takiego, więc konkurencji praktycznie żadnej, a i grupa docelowa spora. Gotowy pomysł na biznes podaję na tacy, w teorii praktycznie bezkosztowy, chociaż wymagający mnóstwo czasu i zaangażowania. Sukcesu nie gwarantuję, ale żadnego procentu od zysku również nie żądam. Pewnie gdybym miał tyle lat, ile miałem przyjeżdżając tutaj, sam bym spróbował, ale z wiekiem człowiek ceni sobie coraz bardziej święty spokój, a przy takiej medialnej pracy trzeba bardzo uważać, żeby w pogoni za dostarczeniem Rodakom godnej rozrywki, przysłowiowego rubla zarobić a cnoty nie stracić, bo najczęściej bywa to odwrotnie.

Dużo zabawy i dobrego humoru w nadchodzącym roku Państwu życzę, pozdrawiając prosto z uśmiechniętej Polski. Chociaż wydaje mi się, że coraz częściej jest to uśmiech przez łzy, i nie są to łzy szczęścia...

czwartek, 12 grudnia 2024

Przysłowia emigranta

Na początku listopada b.r., spaliła się w Cork pralnia. Jak do tego doszło, nie wiem, na szczęście nikt nie ucierpiał. W sumie nic nadzwyczajnego, nieszczęścia przecież chodzą po ludziach a często i po biznesach przez nich prowadzonych. Może trochę dziwne, że pożar wybuchł w pralni, a nie w fabryce papieru czy sztucznych kwiatów, co byłoby bardziej naturalne, ale kto w takiej pralni pracował, ten się niczemu nie dziwi. Tak się akurat składa, że ja - pracowałem, i to konkretnie w tej, która poszła z dymem. Co prawda było to pięć lat temu i ledwie przez kilka miesięcy, ale zawsze.

Jak to mówi jedno z przysłów emigranta, "za granicą jest zasada taka, że nigdy nie pracuj dla Polaka". Akurat w tej pracy, chcąc nie chcąc, musiałem tę zasadę złamać, bo moim przełożonym był właśnie Polak. Zresztą jego zastępcą też był nasz Rodak. Nie wchodząc w szczegóły, muszę przyznać, że przysłowia naprawdę są mądrością Narodu. Nie twierdzę, że było tam jakoś bardzo źle, bo gdyby było, to bym się natychmiast odwrócił na pięcie i opuścił lokal, ale w każdym innym miejscu naszej Zielonej Wyspy, pracowało mi się lepiej. Tam była ciężka praca za minimalną płacę, za to z wyśrubowaną normą. Brak tego irlandzkiego luzu, który z kolei był na drugiej zmianie, którą nie zarządzali nasi Rodacy. Tak to, niestety, zapamiętałem.

Swoją drogą, była to najcięższa praca, jaką tutaj wykonywałem. Nie w fabryce tej czy innej, nawet nie na budowie jednej lub drugiej, ale właśnie w tej pralni. Druga dekada XXI wieku, teoretycznie większość czynności została już zmechanizowana i zautomatyzowana, a jednak nadal jest to ciężka praca, nawet dla mężczyzny. Stąd i pralnie sióstr Magdalenek, z pewnością nie przypominały sanatorium, co wynikało to z samego charakteru pracy. No cóż, każdy chciał chodzić czysto odziany, więc ktoś też to musiał robić. Dzisiaj mamy pralki w domu, ale pralnie nadal funkcjonują. Najczęściej pierze się w nich ubrania robocze pracowników wielu firm, od hoteli, przez fabryki, warsztaty samochodowe, szpitale, po rzeźnie. I nadal praca w nich jest po prostu ciężka. Tym bardziej, gdy za przełożonych ma się własnych Rodaków.

Abstrahując od tej konkretnej pralni, coś w tym jest, że Polacy za granicą są wspaniałymi kompanami w pracy /nie zawsze i nie wszyscy, rzecz jasna/, ale mieć ich nad sobą, to już naprawdę trzeba źle wylosować. Skąd taka determinacja i parcie na osiągnięcie wyników, często kosztem zdrowia, fizycznego i psychicznego, swoich podwładnych? Żeby irlandzki pan pochwalił, poklepał po ramieniu i dzisiejszy rekord uczynił jutrzejszą normą? Co siejesz, to i zbierać będziesz, dzisiaj kosztem własnych Rodaków zjesz resztki z pańskiego stołu, a jutro spłonie ta twoja przysłowiowa pralnia, i gdzie pójdziesz? Dlatego jeżeli nie wiesz, jak się zachować, to na wszelki wypadek zachowuj się porządnie i nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.

Skoro o przysłowiach emigrantów mowa, to te najbardziej znane mówi, że "jeżeli Polak za granicą ci nie zaszkodził, to już ci pomógł". Tutaj można całą epopeję napisać, a nie tylko skromny felietonik. Chyba każdy z nas natknął się tutaj na taką szumowinę, do której wyciągnęło się pomocną dłoń, uratowało przed sporymi problemami, podzieliło się dachem nad głową, a w zamian taki owaki obrobił wam cztery litery, gdzieś tam przed polskim sklepem? Pół biedy jeszcze, gdy tylko plotki rozsiewa, gorzej, gdy zaczyna szczuć na ciebie w pracy, dotykać twoją rodzinę, ze szczególnym uwzględnieniem dzieci.

Co to się z ludźmi wyprawia, naprawdę nie wiem. Zamiast czuć wdzięczność i poranny pacierz zaczynać od podziękowania Stwórcy, że postawił na jego drodze swojego wybawiciela, który mu załatwił pracę, mieszkanie, pożyczył pieniądze, czy choćby pomógł w tej, czy innej urzędowej sprawie, to gdy tylko z waszą pomocą stanie na nogi, od razu zaczyna wypierać ten fakt, lekceważąco stwierdzając, że sam też dałby sobie radę, a często jeszcze zaczyna nastawać przeciwko wam.

Z drugiej strony, czy to dzieje się tylko na emigracji? Absolutnie nie, w Polsce też się takie indywidua trafiają. Przecież najlepszym sposobem na to, jak stracić znajomego, jest pożyczyć mu pieniądze. Im większa suma, tym większe prawdopodobieństwo, że szybciej zniknie z naszego życia. Tyle że tutaj mamy już do czynienia ze zwykłym złodziejem, któremu gen oszustwa aktywowała nasza pożyczka.

W kRAJU takie sytuacje są o tyle rzadsze, bo ludzie mają jednak oparcie w rodzinie, są umiejscowieni w jakimś środowisku, które ich zna, wreszcie mogą korzystać z usług lekarza, nawet na NFZ, który przepisze odpowiednie pigułki, hamujące niestabilne zachowanie. Wyjeżdżając za granicę, nagle to tracą, a tym samym puszczają hamulce. Skoro nie ma znajomych ani rodziny, skoro do pewnego stopnia jest się anonimowym, hulaj dusza. Dochodzą problemy z pigułkami, bo kolejki do specjalistów długie a wizyty drogie. Do tego każdy z nas, z niżej podpisanym włącznie, ma tendencję do zawyżania własnej wartości, tym samym traktując przysługę wyświadczoną przez bliźniego, za coś oczywistego i należnego. Ba, niektórzy mają ego niesamowicie wystrzelone w kosmos, uważając, że wręcz łaskę robią, pozwalając sobie uratować wspomniane cztery litery.

Kiedyś już o tym pisałem, ale powtórzę raz jeszcze: życie na emigracji ma odmienne prawa niż życie w swojej ojczyźnie. Świetnie ujął to Piotr Czerwiński w swoim genialnym "Przebiegum Życiae", wydanej już w 2009 roku książce będącej obrazem najnowszej unijnej polskiej emigracji w Irlandii: "I tell you, emigracja to jak skok na główkę do zimnej wody. Drzesz się jak noworodek, marzniesz jak mrożonka i rodzisz się–umierasz–rodzisz się–umierasz dwadzieścia razy. (…) I zaciskasz oczy i pięści, tak mocno, że boli cię głowa, like jakby miała eksplodować. I desperacko próbujesz utrzymać się na powierzchni, więc machasz rękami jak najęty, kinda spalając pięćset milionów kalorii na sekundę. Jest szansa, że nie pójdziesz na dno i że w końcu zrobi się cieplej; ale nigdy nie wiadomo. (…) A ludzie naokoło kinda mają cię w dupie, bo albo czują się już dobrze w tej zimnej wodzie, albo krzyczą i zmagają się tak samo jak ty, a ty wiesz, co to znaczy zbliżyć się do kogoś, kto tonie. I tell you, kina po stokroć pierdolisty fun, emigracja".

Tak właśnie jest, przynajmniej na początku. Dlatego, jeżeli wtedy ktoś podaje ci rękę i wyciąga cię z tej zimnej wody, to wiedz, że zrobił dla ciebie coś, czego zazwyczaj nie robi się tutaj na co dzień. Tutaj każdy taki gest jest podniesiony do potęgi, tym bardziej że wielu naszych Rodaków wyznaje zasadę, że współziomkom nie ma co pomagać, ale można na nich zarobić, szczególnie gdy są w podbramkowej sytuacji życiowej. Dlatego czasami warto uderzyć się w pierś i powiedzieć: tak, gdyby nie tamten facet, wylądowałbym na ulicy, gdyby nie tamta dziewczyna, nie miałbym pracy. Nie ma co tego bagatelizować i stroić się w piórka, że sam dałbyś sobie radę. Nie dałbyś, skoro potrzebowałeś pomocy, względnie zajęłoby ci to znacznie więcej czasu i środków, których zapewne wtedy nie miałeś. Przecież nawet śpiąc na ulicy, możesz przetrwać tylko dzięki pomocy innych.

Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku, życzę Państwu napotkania na swojej drodze wyłącznie życzliwych i wdzięcznych ludzi. Czy to na emigracji, czy na Ojczyzny łonie...

niedziela, 4 grudnia 2022

61 wizyta w Polsce /4/: przez pazerność dorosłych - zabrakło prezentów dla dzieci

Na niedzielną Mszę Świętą wybraliśmy się do Sanktuarium św. Jana Pawła II. Po mszy - wszystkie dzieci zostały zaproszone na spotkanie ze św. Mikołajem i miały otrzymać prezent, którym była dość wypchana torba słodyczy. Niestety, z powodu karygodnego zachowania dorosłych, część dzieci otrzymały ledwie pół prezentu a niektóre - wcale.

Dzieci w kościele było ok. 200-300, przygotowanych prezentów aż 1000. Jak to więc możliwe? Pomimo dobrych chęci organizatorów, zabrakło doświadczenia. Brak kontroli nad wydawanymi paczkami spowodował że dorośli brali po kilka toreb, jak również wysyłali po kolejne swoje dzieci. Chyba w połowie organizatorzy zorientowali się, że paczek dla wszystkich nie wystarczy, więc zaczęli dzielić je na pół. Taką właśnie "połówkę" dostała dla Patryczka - Agnieszka. Najgorzej, że co najmniej 20 dzieci odeszło z niczym.

No cóż, przerabialiśmy to samo, gdy organizowaliśmy bezpłatne imprezy dla dzieci w Cork: na każdej znalazł się jeden taki rodzic, który - nie patrząc czy wystarczy dla innych dzieci - ładował po cichu do torby to czy owo. To samo z robieniem zdjęć: zapomnij że zrobisz dobre, bo wszyscy się pchają, kolejek praktycznie nikt nie uznaje, itp. To zdjęcie na dole zrobiłem kiedy już praktycznie wszyscy się rozeszli, było to ostatnie zdjęcie św. Mikołaja z dzieckiem. Na każdym innym zrobionym wcześniej - miałbym innego rodzica w tle. 

Na takich bezpłatnych imprezach potrzeba do pomocy znacznie więcej wolontariuszy, niż na tych biletowanych. Ale wystarczy wprowadzić symboliczną opłatę, która co prawda w żadnym wypadku nie pokryje nawet kosztów wynajmu sali, o innych kosztach nie wspominając, by sytuacja zmieniała się diametralnie: spokój, kultura, wszyscy mili. Dlaczego tak jest - nie wiem, ale działa.

Poniżej - ludzie czekający przed kościołem na św. Mikołaja i św. Mikołaj z Patryczkiem i Agnieszką:


czwartek, 27 września 2018

Działacze LGBT próbowali odwołać występy Cejrowskiego w Irlandii

W pierwszej połowie września b.r. w Irlandii gościł Wojciech Cejrowski, podróżnik, satyryk, dziennikarz, konserwatysta i katolik. W formie stand-up opowiadał Rodakom w Dublinie, Galway, Cork i Belfaście o swoich licznych podróżach. Bez wulgaryzmów i odniesień do polityki. Pomimo tego, środowiska pro-gejowskie zrobiły wszystko żeby do tych występów nie dopuścić. Na szczęście im się to nie udało, przynajmniej tym razem.

Wojciech Cejrowski już gościł w Irlandii w czerwcu ubiegłego roku z występem pt.: "Prawo dżungli". Obyło się bez żadnych lewackich prowokacji a publiczność bawiła się świetnie. Tym razem jednak odwołanie jego występów postawiła sobie za za punkt honoru mieszkająca w Belfaście Aleksandra Łojek oraz pro-gejowscy aktywiści z Cork skupieni wokół facebookowej strony "Cork Pride". Aleksandra Łojek była niegdyś, a jakże, dziennikarką m.in. Gazety Wyborczej i iranistką propagującą multikulti z przewagą, rzecz jasna, kultury muzułmańskiej. Oprócz akcji na fb pobiegła ze skargą również do brytyjskich mediów, uważając to jednocześnie za powód do dumy, czego wcale nie ukrywała. Cejrowskiemu przypięto łatkę "faszysty, homofoba i rasisty", czyli stały lewacki zestaw.

Podobna akcja miała miejsce w Cork - rozpoczęło się od wpisu na facebookowej stronie "Cork Pride" z tymi samymi idiotycznymi zarzutami, szybko powielonego i udostępnionego przez inne stronki tego typu oraz zwykłych tęczowych lewaków. Niestety, również tych polskojęzycznych. A dalej standardowo: nagłośniono to w "tradycyjnych" mediach i próbowano zastraszyć właścicieli wynajmujących sale na występy. W Cork, niegdyś dumnym "rebel city", to się udało: występ który miał odbyć się w szkole muzycznej musiał zostać przeniesiony do jednego z hoteli. Dobrze że organizatorom udało się znaleźć odpowiedni lokal: kiedy w 2015 roku miało miejsce spotkanie z kandydatami na urząd prezydenta RP, Grzegorzem Braunem i Marianem Kowalskim, tutejsze lewactwo obdzwoniło dokładnie wszystkie miejsca w Cork gdzie mogłoby się ono odbyć i zastraszyli wszystkich, tak - że końcu doszło do niego w... sklepie komputerowym prowadzonym przez naszych Rodaków. Jego właściciele dość długo boleśnie odczuwali skutki udostępnienia lokalu kandydatowi Ruchu Narodowego, bo o Kowalskiego tutaj chodziło, Braun był jedynie niegroźną dla nikogo przystawką.

Dodam, że mnie samego parokrotnie już usiłowano zniechęcić do pisania o tym i owym, pomimo że jestem tylko skromnym, nic nie znaczącym blogerem amatorsko piszącym sobie a muzom. Były skrajnie chamskie komentarze w necie, rozsyłanie na mój temat informacji do tutejszych mediów że jestem, uwaga "głównym i wpływowym faszystą w Cork" w dodatku "występującym przeciwko osobom LGBT" /poważnie??/, ba - w końcu w sklepie gdzie pracuję pojawił się jeden z tutejszych znany mi z widzenia "tęczowy" aktywista i bezceremonialnie zrobił mi komórką kilka zdjęć, zanim go wyprosiłem. Typowe lewackie bolszewickie metody. Na razie "tylko" tyle...

Zakazać występu Cejrowskiego w Irlandii? Tak wygląda w praktyce wolność słowa i tolerancja w wydaniu tutejszego środowiska LGBT. Takie jest ich, jak sami nazwali się na końcu rzeczonego posta - "postępowe i tolerancyjne społeczeństwo". Tutaj już nie chodzi o takie same prawa, tutaj chodzi o prawo do zamykania ust wszystkim, którzy mają odmienne zdanie.

Jest to również przestroga dla Rodaków w Ojczyźnie: jakiekolwiek ustępstwa na rzecz tęczowej bolszewii skończą się tak jak w Irlandii, gdzie ludzie boją się już publicznie wyrazić swoje zdanie, jeżeli nie jest ono zgodne z obowiązującym nurtem. Dodam, że sami Irlandczycy, niegdyś dumny naród, wpadli w pułapkę lewackiej politpoprawności. Właściwie o utracie przez nich dumy narodowej można mówić od 2009 roku, kiedy to powtórnie zorganizowano im referendum w sprawie ratyfikowania traktatu lizbońskiego, pomimo że rok wcześniej również w referendum zagłosowali przeciw. Od tego czasu poszło już szybko: w 2010 roku wprowadzono instytucję rejestrowanych związków partnerskich /w praktyce - dotyczyło to wyłącznie par homoseksualnych/, w 2015 - już "małżeństwa" homoseksualne, a w tym roku - zalegalizowano aborcję. I na tym, z całą pewnością, nie koniec, jeszcze sporo rzeczy pozostało do "zalegalizowania". O ile wybory nie zostały sfałszowane /a są takie głosy m.in. w przypadku ostatniego referendum/, to z ducha dawnej Irlandii nie zostało już nic, jest tylko cepelia dla turystów.

Sytuacja w Polsce wygląda nieco inaczej niż na Wyspach, gdzie za homoseksualizm wsadzano ludzi do więzienia a jeszcze w latach 60-tych XIX wieku - karano śmiercią i to na terytorium całego ogromnego brytyjskiego imperium. W Irlandii penalizację za stosunki homoseksualne zniesiono dopiero w 1993 roku. Z kolei Polska nigdy nie miała praw wymierzonych przeciw osobom homoseksualnym.  Stąd o ile na Zachodzie wajcha poszła w drugą stronę, o tyle w Polsce nie ma żadnego powodu żeby jakiejś grupie,wyłącznie z uwagi na jej odmienne upodobania seksualne, przyznawać jakieś specjalne prawa. A jeżeli ustąpi się w jednym to granica ta będzie stale przesuwana i wkrótce występy Cejrowskiego będziemy mogli oglądać sobie wyłącznie w domu na własnych komputerach. Pod warunkiem, że zdążymy je nabyć na dvd, zanim rozpowszechnianie takich treści będzie zakazane...

środa, 11 lipca 2018

Mecz Cork City - Legia

Wczoraj w Cork odbył się mecz Cork City - Legia. Wynik: 0-1. Dzisiaj z okna sklepu w którym pracuję mogłem zobaczyć /a wcześniej - usłyszeć/ kibiców Legii. 

Dwie ciekawostki: pierwsza, to, jak podają media, m.in. sportowefakty.wp.pl: "Do niecodziennej sytuacji doszło po wtorkowym meczu rundy el. Ligi Mistrzów Cork City FC - Legia Warszawa (0:1). Legioniści chcieli wymienić się z rywalami koszulkami, ale Irlandczycy nie mogli oddać swoich strojów ze względów ekonomicznych. O tym niespotykanym w zawodowym futbolu zdarzeniu poinformował na Twitterze irlandzki dziennikarz Andrew Horgan. Po końcowym gwizdku mistrzowie Polski udali się do szatni gospodarzy, by zgodnie ze zwyczajem wymienić się z nimi koszulkami, ale mistrzowie Irlandii nie mogli odwzajemnić gestu legionistów. John Caulfield, menedżer Cork City, przyznał, że jego zawodnicy nie mogli wymienić się z legionistami koszulkami ze względów ekonomicznych.- Ich budżet to sześćdziesiąt milionów, a nasz jest sześćdziesiąt razy mniejszy - stwierdził Irlandczyk."

Druga, to sytuacja opisana na fb przez Polish FANS Cork: "Do niezrozumiałej sytuacji i żenującej doszło w trakcie prezentacji obu zespołów. Korzystając z tego, że wszyscy oklaskiwali wychodzące na murawę stadionu zespoły człowiek udający? ,"fotoreportera," odwiązał i zaniósł na miejsca zajmowane przez zorganizowaną grupę kibiców Legii Warszawa naszą fanę ,"POLISH FANS CORK". (...) Ta fana miała wspierać i pokazać, że jesteśmy również obecni na meczu Legii - my kibice z Cork. Irlandczycy się śmiali i nie potrafili zrozumieć tego incydentu, bo obok wisiały ich banery. Nie potrafili zrozumieć jak Polak Polakowi taki numer wycina. Wstyd i żenada."

Narrację drugiej strony przedstawia portal weszlo.com: "Cóż – dość naiwnie sądziliśmy, że biało-czerwona ekipa z Cork grupa sympatycznych, futbolowych Januszów, którym po prostu pomylił się klimat meczu klubowego z reprezentacyjnym i dostali bolesną nauczkę za naiwność. Że Janusze – może i się zgadza, ale na pewno nie sympatyczni. Zasiąść na trybunach irlandzkiego klubu z  transparentem w narodowych barwach i lżyć klub oraz kibiców z Polski prostacką przyśpiewką? Ża-ło-sne. Łkać później na portalach społecznościowych? Tym bardziej słabe. Skoro tak ochoczo dokazywali i tak łatwo im przychodziło intonowanie wulgarnych piosenek, to trzeba się było wykazać odwagą również w obronie swojego transparentu. Pewnie, że takie okrzyki nie usprawiedliwiają „krojenia” flagi. Ale wychodzi na to, że obie strony tego żenującego konfliktu są siebie warte. Przykre, że gdy dwie grupy rodaków spotykają się gdzieś daleko od kraju, to zamiast się razem bawić na meczu, nie mają sobie nic więcej do zaoferowania niż konflikt, kradzież i bluzgi."

/Powyżej: kibice Legii na Oliver Plunkett Street/

Poniżej - krótki filmik:

poniedziałek, 9 października 2017

Wymiana kadr w Ambasadzie RP w Dublinie. Czy będzie audyt?

W Ambasadzie RP w Dublinie trwa wymiana kadr. Wracają do Polski "dyplomaci", mianowani tam za poprzedniej, słusznie minionej władzy. 

Co prawda PiS ustami swojego ministra zapewniał nie tak dawno, że "w Dublinie zmiany będą szybkie i głębokie", tymczasem zmiany są naturalne, zgodne z okresem kadencji, ale dobre i to. Przez ostatnie lata tutejsza ambasada była przez wiele osób postrzegana jako bastion lewactwa i KODziarstwa.

Cała ta komorowszczyzna, te, powtarzając za ich guru "profesorem" Bartoszewskim, dyplomatołki. Długo nie pamiętający o ważnych datach w historii naszego Narodu: 1 września, 17 września, 11 listopada, itp. Nie znajdujący czasu na udział w otwarciu wystawy "Prawda i Pamięć. Smoleńsk 2010", za to ściągający tutaj za pieniądze polskich podatników zaangażowanych politycznie funkcjonariuszy medialnych z antypolskiego radia, które w Dzień Niepodległości urządzało hucpy z czekoladowym orłem i różowymi balonikami. Pozwalający sobie na facebookowe uwagi o "wykopkach" - w kontekście Katastrofy Smoleńskiej. Odmawiający w sytuacji realnego zagrożenia pomocy dyplomatycznej Rodakom organizującym w Dublinie i w Cork spotkania z kandydatami na urząd Prezydenta RP. Itd., itp.

Na ich miejsce przychodzą nowi. Od czego powinni zacząć? Od tego samego co PiS po objęciu władzy: od audytu. Tylko przeprowadzonego rzetelnie, z wyciągnięciem odpowiednich wniosków - i konsekwencji.

Jak na razie, żadnemu z "dyplomatów" opuszczających Dublin nie dzieje się krzywda: mogą liczyć na kolejne intratne propozycje gdy tymczasem co najmniej kilku z nich, w mojej subiektywnej ocenie popartej jednak powyższymi faktami - powinno dostać wilczy bilet do pracy w jakiejkolwiek państwowej instytucji.

Oby w końcu i do Ambasady RP w Dublinie dotarła #dobrazmiana...

piątek, 18 listopada 2016

Praca zbiorowa: "Wygaszanie Polski 1989-2015"

Audyt PO-PSL tak naprawdę został przeprowadzony i opublikowany jeszcze w czasie ich rządów. Prezydentem był nadal pilnujący żyrandola Komorowski i nic nie wskazywało na to że coś się zmieni. Chociaż nie, pod dyktando Niemiec padły już jasne deklaracje że: "Polska przyjmie każdą ilość uchodźców", ze wszystkimi tego konsekwencjami. Właśnie wtedy opublikowano "Wygaszanie Polski 1989-2015".

Dwudziestu jeden wybitnych autorów na 232 stronach dokonuje gruntownej analizy stanu naszej Ojczyzny. W trzech głównych działach: społeczeństwo, gospodarka i obronność/państwowość opisują postępującą degrengoladę państwa, od roku 1989 - w którym w wyniku umowy komunistów ze współpracującą z nimi koncesjonowaną opozycją podzielono łupy jednocześnie urządzając dla Narodu farsę w postaci okrągłego stołu, po przełomowy rok 2015, w którym - o czym Autorzy jeszcze nie wiedzieli - wbrew wszelkim prognozom, sondażom i wytężonej propagandy lewackich mediów Prezydentem RP został Andrzej Duda a kilka miesięcy później - w wyborach parlamentarnych władzę praktycznie niepodzielnie przejął PiS. Oczywiście samorządy są nadal w rękach PO, Trybunał Konstytucyjny - o którym rok temu prawie nikt nie słyszał - dzierżą w garści kodziarze, ale zmiany, krok za krokiem, stają się coraz bardziej widoczne.

Ale zanim doszło do wyborów w 2015 roku i, miejmy nadzieję, #dobrejzmiany, przez ćwierć wieku trwało prawdziwe "wygaszanie" naszego państwa, w trakcie którego niszczono nie tylko narodową gospodarkę ale również, co jest jeszcze groźniejsze, zabijano w naszym Narodzie jego ducha i poczucie dumy z bycia Polakiem.

Dla porządku i dla zachęty lista autorów: Adam Bujak, Bogdan Chazan, Piotr Gliński, Marek Gróbarczyk, Andrzej Jaworski, Janusz Kawecki, Jerzy Kłosiński, Grzegorz Kwaśniak, Antoni Macierewicz, Krzysztof Masłoń, Piotr Naimski, Andrzej Nowak, ks. Dariusz Oko, Wojciech Reszczyński, Marek Sitarz, Leszek Sosnowski, Temida Stankiewicz-Podhorecka, Krzysztof Szczerski, Janusz Szewczak, Jan Szyszko i Artur Śliwiński.

Warto przeczytać.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Duda. Prezydent z facebookiem

Emocje z wyborami prezydenckimi za nami, przed nami październikowe wybory parlamentarne a w tak zwanym międzyczasie festiwal kompromitacji Partii Miłości. Na szczęście wszystko wskazuje że jest wreszcie szansa na to, o czym od 40 lat śpiewa Jan Pietrzak: żeby Polska - była Polską.

Kiedyś mieliśmy wieszcza Adama Mickiewicza, teraz musimy zadowolić się Adamem Michnikiem. Naczelny wieszcz z Gazety Wyborczej ogłosił, że Komorowski "mógłby przegrać wybory tylko wtedy, gdyby pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży". Wtórowało mu kolejne medialne cudowne dziecko transformacji ustrojowej, Tomasz Lis, który w lutym b.r., czyli na długo przed wyborami napisał na swoim portalu: "Jeszcze nigdy w politycznej historii tak wielkiego zainteresowania nie budziły wybory, których wyniki wszyscy znają. Wybory prezydenckie w roku 2015 wygrał Bronisław Komorowski. A teraz poekscytujmy się trochę kampanią wyborczą". Na szczęście Komorowski nie musiał nikogo przejeżdżać, pycha kroczy przed upadkiem a gdy Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera. Polskę już wystarczająco zresztą pokarał takimi Michnikami, Lisami i sporą grupą obecnie "trzymającą władzę", która poznała się śpiąc na styropianie i pijąc wódkę na internowaniu. Co się tymi ludźmi porobiło to aż szkoda palców na klawiaturze zdzierać, tak czy owak opozycja ze styropianu i ich medialna usłużna awangarda oderwała się od rzeczywistości dokładnie tak, jak poprzednio towarzysze z PZPR. Historia kołem się toczy, na szczęście z powodów naturalnych na polityczne salony wkracza kolejne pokolenie. Pokolenie Andrzeja Dudy.

Ale warto zauważyć, że wcale tak być nie musiało. Już nie raz byliśmy w Polsce świadkami "cudu nad urną". Pierwszy taki cud mieliśmy w wyborach parlamentarnych w 1947 roku, to wtedy ukuto nawet powiedzenie: "urna wyborcza to magiczna szkatułka, wrzucasz Mikołajczyka, wychodzi Gomułka". Od tamtej pory nieustannie jesteśmy świadkami różnych wyborczych "cudów". Zresztą, pamiętacie Państwo wypowiedź Grzegorza Schetyny, który na gorąco pytany o różnicę głosów między Dudą a Komorowskim stwierdził: "Tak, to jest sporo. To są setki tysięcy głosów, to wygląda poważnie, pewnie trudno będzie to odwrócić, nawet licząc już dokładnie głosy w nocy". Jak to mawiał tow. Stalin: "nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy", osobiście nie mam wątpliwości że gdyby ci towarzysze mogli, to przeliczyliby dokładnie tak jak sobie życzył Komorowski, który chciał "wygrać w pierwszej turze". Na szczęście po ostatnim psl-owskim "cudzie na urną" powstał Ruch Kontroli Wyborów, prawdziwe pospolite ruszenie którego przedstawiciele pilnowali prawidłowego liczenia głosów, jak również zwykłymi komórkami sfotografowali wszystkie protokoły i przesłali je przez internet. Ot, technologia w służbie obywatela, już nie tylko Wielki Brat patrzy ale i Wielkiemu Bratu można patrzeć na ręce.

Mamy wreszcie prezydenta który przynajmniej na pierwszy rzut oka robi dobre wrażenie. Na drugi zresztą też: młody a jednocześnie porządnie wykształcony, doświadczony - ale jeszcze w pełni sił. I co najważniejsze, to pierwszy polityk tej klasy który wreszcie nie ciągnie za sobą ogona umoczonego w komunie, czy to jej obalaniem czy popieraniem. I co warto zauważyć - za młody żeby służby mogły go trzymać w szachu jakimiś "teczkami", tak jak całą poprzednią opozycyjną generację która dorwała się do władzy. Nie da się go szantażować tak jak sporą część styropianowej opozycji, bo kiedy "Lechu skoczył przez płot i obalił komunę", to on jeszcze do podstawówki chodził. Chociaż na pewno już nad nim pracują ale jeżeli do tej pory nie znaleźli u niego skłonności do hazardu, gorzały czy sympatii do pań niezbyt ciężkiego prowadzenia się - co na pewno wyciągnęliby w kampanii wyborczej, to raczej ciężko będzie go "prowadzić", tak jak prowadzili poprzednich "umiłowanych przywódców" naszego Narodu. Chociaż oczywiście próbować będą, choćby uderzając w rodzinę bliższą lub dalszą. Poczekajmy, jak są hieny na pewno znajdzie się i padlina.

To pierwszy polski prezydent który aktywnie korzysta z "nowych mediów" tworząc własny kanał komunikacji. Gdzie i komu udzielił pierwszego wywiadu? Na facebooku, jego użytkownikom. A wywiad drugi? W TV Republika, na razie jeszcze dość niszowej stacji którą też spora część osób odbiera przez internet. Tym samym odebrał informacyjny monopol tzw. "wiodącym mediom", stając się nie tylko przedmiotem informacji ale i jej podmiotem, "twórcą i tworzywem" - jak objaśniał jeden z bohaterów "Rejsu". Już nie da się tak bezczelnie manipulować informacją jak to robiono np. w przypadku śp. Lecha Kaczyńskiego, bo teraz każdy może samodzielnie natychmiast sięgnąć do źródła i to zweryfikować. Inna rzecz, czy się komuś będzie chciało, ale przynajmniej taka możliwość istnieje. Wyboru zresztą obecny prezydent większego nie ma, bo w żadnym wypadku nie może liczyć na ochronny parasol, taki jaki nad Komorowskim otworzyły i przez całą kadencję trzymały usłużne prorządowe media, słusznie liczący na okruchy z pańskiego stołu.

Warto zauważyć, że Duda jest aktywny nie tylko na facebooku gdzie zgromadził już ok. 300 tysięcy "fanów" i ta liczba stale rośnie, ale także na twitterze, instagramie, itp. Dzięki facebookowi i jego nowej aplikacji "mentions" - poczynania prezydenta Dudy można śledzić na żywo. Diametralna zmiana, bo dla jego poprzednika największym wyzwaniem było w ogóle wychylenia nosa z pałacu, gdzie obrażony na cały świat - bo wbrew jego apelowi nie "rozstrzygnięto wyborów w pierwszej turze" - musiał spotykać się ludźmi którzy gremialnie radzili mu, żeby "zmienił pracę i wziął kredyt" czy też wyjechał "na Mazury macać kury" - o co najbardziej się pieklił dedykując całe swoje przemówienie, jak to określił "specjaliście od kur". Swoją drogą, cysorz to ma klawe życie, Komorowski chociaż wykopany przez Naród z posady, na mieszkanie kredytu brać nie musi, bo mieszkanie przymusowo nadal opłacają mu podatnicy. Jak to mawiał komuszy klasyk: "prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy". Żenada do kwadratu, ale jak pociesza się część Rodaków - to już ostatni szaber z jego strony. Miejmy nadzieję...

W październiku czekają nas wybory parlamentarne i solidne lanie spuszczone Partii Miłości. Chociaż nie ma co się bawić w naśladowanie Lisów i Michników i prorokowanie w jakim przypadku PiS mógłby przegrać wybory bo niestety, wyborcze decyzje moich Rodaków już od prawie dekady budzą we mnie zdziwienie. Jarosław Kaczyński podobno nie ma prawa jazdy, więc nikła jest szansa że kogoś przejedzie a tym bardziej na pasach, chociaż i tak wszyscy twierdzą że kieruje on z tylnego siedzenia. Może tak, może nie, jednak trzeba przypomnieć że w 2011 roku prezes PiS sam ogłosił, że jeżeli jego partia przegra ówczesne wybory parlamentarne /co się zresztą stało/, to on przekaże ster młodszym od siebie, co wydaje się właśnie robić. Trzeba przyznać, że wystawienie na kandydata Andrzeja Dudę było genialnym posunięciem. Młody, wykształcony, znający języki prawnik kontra nadęty "wujek z dubeltówką" robiący błędy ortograficzne, skaczący po krzesłach w parlamencie innego państwa czy też próbującego opowiadać dziwne dowcipy prezydentowi USA - to musiało się udać. Czy uda się również w październiku?

Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują że przestawiamy "wajchę w drugą stronę". Btw, kiedy niemal dwa lata temu w grudniu 2013 roku opublikowałem w MIRze felieton pod takim właśnie tytułem /można go też przeczytać na moim blogu/, to miejscowe lewactwo o mało nie dostało apopleksji. No i cóż towarzysze, minęło dwa lata i czyje na wierzchu? Żebym tak w totka potrafił obstawiać... Z drugiej jednak strony wyniki wyborów to trochę jak wróżenie z fusów, łaska wyborców na pstrym koniu jeździ a czasem wręcz na koniu czarnym, i taką czarną chabetą był cztery lata temu Ruch Palikota a teraz Ruch Kukiza. Jeden skończył marnie, drugiemu dobrze życzę chociaż widać że, jak to mawia młodzież, Kukiz tego "nie ogarnia" i raczej nic z tego nie będzie, para w gwizdek. Pożyjemy, zobaczymy.

Czy Duda nam się uda? Nie wiem, chociaż bardzo bym chciał, bo polska polityka wymaga radykalnej zmiany. Niemniej - początek ma świetny i zapowiada się że idzie Nowe. Duda dał nadzieję milionom ludzi do tej pory tłamszonym przez fałszywe styropianowe elity i łże media. Oczywiście, mieliśmy już w naszej najnowszej polskiej historii ludzi którzy zarówno byli "z nadziei" jak i z "nadzieji". Jeden skakał przez płot, drugi skakał po krześle, skutek taki sam - totalne rozczarowanie. Duda również może być takim rozczarowaniem. Może, ale nie musi. Dlaczego? Dlatego, że jak pisałem - to nowe pokolenie. Bez komuny, styropianu, okrągłego stołu i fatalnego zauroczenia pseudowieszczem Adamem M. Za to z gruntownym wykształceniem, znajomością "nowych mediów" i jednak, jakby nie patrzeć - sporą odwagą.

Trzeba trzymać kciuki bo Polska jest jedna - i najważniejsza. Niech w końcu się uda...

piątek, 24 lipca 2015

Jeremiah O’ Donovan Rossa Torchlit Parade. "Wolność dla Polski" - w blasku pochodni

W tym roku minęła setna rocznica śmierci Jeremiaha O'Donovan Rossa, irlandzkiego patrioty i działacza niepodległościowego. Z tej okazji w Skibbereen złożono mu niezwykły hołd, inscenizując pochód z pochodniami, który został przez niego zorganizowany 5 marca 1863 roku - dla poparcia polskiego Powstania Styczniowego.

/Powyżej: uczestnicy marszu z transparentami, kadr z filmiku/

Wówczas, pomimo formalnego zakazu, wzięło w nim udział ponad 6 tysięcy osób, które niosły polskie flagi i transparenty popierające polskie dążenia do niepodległości, a sam Jeremiah O'Donovan Rossa wygłosił płomienne przemówienie do zgromadzonych na rzecz wolności wszystkich narodów.

Oczywiście nie należy mieć złudzeń: ówcześni Irlandczycy zapewne wiedzieli tyle samo o Polsce, co współcześnie żyjący nasi Rodacy w swojej zdecydowanej większości wiedzieli o Irlandii nieco ponad dekadę temu, zanim ta otworzyła dla nas swój rynek pracy: czyli praktycznie nic. Więcej o Polsce słyszeli współcześnie żyjący rodowici mieszkańcy Zielonej Wyspy: bo Papież /zresztą jedyny który odwiedził ich kraj/, bo Solidarność, bo Lech Wałęsa który "przeskoczył płot i obalił komunę", sam, w pojedynkę, "tymi ręcami" - ale to już inna historia. Niemniej część z nich myślała że Polska leży gdzieś w Rosji, po ulicach chodzą u nas białe niedźwiedzie i byli zdziwieni że potrafimy włączyć mikrofalówkę. Na szczęście spora grupa z nich skuszona tanimi lotami i jeszcze tańszym piwem odwiedziła nasz kRAJ, co spowodowało źle maskowany opad szczęki i jednoznacznie położyło kres głupim dowcipom. My też zrozumieliśmy ze Irlandia i Islandia to dwa różne kraje, chociaż większość z nas mieszkająca tutaj od lat do tej pory nie zna irlandzkiego hymnu.

Niemniej, ponad półtora stulecia temu to Irlandczycy upomnieli się o "wolność dla Polski", chociaż zapewne był to tylko i wyłącznie pretekst by upomnieć się o wolność swoją, czego nie mogli wyartykułować wprost. Demonstrując w obronie Polski - sprzeciwiali się "tyranii niszczącej małe państwa". Jakiekolwiek były ich rzeczywiste intencje - panowie, czapki z głów...

W tym roku mieszkańcy Skibbereen również stanęli na wysokości zadania: całe miasteczko dzięki starannym dekoracjom dosłownie cofnęło się o ponad wiek a demonstranci przebrani w stroje z epoki, tak jak 152 lata temu ponownie ruszyli ulicami miasta domagając się... wolności dla Polski! Warto dodać, że tym razem wraz z Irlandczykami szła również grupa naszych Rodaków z Cork. Wrażenie niesamowite. Tym bardziej gdy sobie uświadomimy, że hasła skandowane ponad półtora wieku temu - niestety w dużej mierze nadal są aktualne.

/Powyżej: uczestnicy marszu z pochodniami/

"Freedom for Poland" - skandowali uczestnicy tegorocznego pochodu w Skibbereen. Można oczywiście wziąć za dobrą monetę bajania polskojęzycznej rządowej sitwy o "25 latach wolności", chociaż większość z nas już wie że była to wyłącznie wolność dla różnego rodzaju szumowin które zalęgły się w naszym kRAJu, a dla nas - była to wolność od zdrowego rozsądku, od narodowego majątku, od prawdziwej historii naszej Ojczyzny. Kiedy Sowieci wkraczali na nasze ziemie podobnie nas uwalniali - od fabryk, inwentarza czy zaskórniaków schowanych gdzieś za piecem. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że niemal cały nasz przemysł który przetrwał niemiecką okupację został zniszczony przez Sowietów, którzy demontowali i wywozili w głąb Sowieckiego Sojuza praktycznie wszystko. Zresztą złodziejstwo sołdatów Stalina było przysłowiowe, nawet słynną fotografię z wieszania sowieckiej flagi na Reichstagu ilustrującą wiele podręczników do historii trzeba było retuszować, bo ruski sołdat miał na nadgarstkach dwa zegarki. "Trofiejne", rzecz jasna. Teraz takich samych kradzieży tyle że w białych rękawiczkach dokonują ich mentalni spadkobiercy. Zresztą, czasami nie tylko mentalni ale jak najbardziej wywodzący się z prostej linii.

Kto wie, być może to wołanie w Skibbereen o "wolność dla Polski" ma także, wbrew pozorom, głębsze znaczenie. Nie może być wolnej Europy bez wolnej Polski. Oczywiście mam na myśli całą Europę, a nie to co zachodni historycy i czytelnicy ich książek często za Europę uważają. Dla nich Europa kończyła się na wschodniej granicy Niemiec a zaszczyt należenia do niej przypadał tylko co niektórym pięknym i bogatym krainom, które chociaż relatywnie nadal są bogate, popadają w coraz większa dekadencję. Tymczasem czy im się podoba czy nie, Europa to także Polska, Węgry, Czechy i Słowacja, to nie tylko kraje nordyckie ale i bałtyckie, to nie tylko zachód ale i pozostałe kierunki geograficzne, to w końcu również Białoruś i Ukraina. Jeżeli nie będzie wolnej Polski nie będzie też wolnej Litwy, Łotwy, Estonii, itp. Tak więc Irlandczycy skandując zarówno w 1863 jak i w 2015 roku "Freedom for Poland", wołają też o wolność dla innych. W tym - i dla swojego kraju.

/Powyżej: polska grupa z Cork tuż przed odjazdem z Skibbereen/

Warto jeszcze przypomnieć, że marsz pod hasłem "wolność dla Polski" i wtedy i teraz odbył się w blasku pochodni. Biedni polskojęzyczni lewacy, jak tu teraz skrytykować Irlandczyków za faszyzm, bo przecież według lewackiej logiki potępiającej takie marsze organizowane przez polskie środowiska patriotyczne - kto maszeruje z pochodnią, ten faszysta? A tutaj taki celtycki numer Irlandczycy im wykręcili, ci sami zresztą którzy nie tak dawno w tęczowym referendum wprowadzili u siebie małżeństwa tej samej płci. Jak to pogodzić, comrades? No chyba że wg lewaków monopol na bycie faszystą mają tylko wspomniani polscy patrioci - to wtedy co innego.

Wiadomo że faszyści z nas straszni, tak przynajmniej głoszą lewaccy tzw. "antyfaszyści", bo "polskie obozy pracy", bo "Nasze matki, nasi ojcowie", bo "Ida" i "Pokłosie". Winston Churchill podobno powiedział, że "w przyszłości faszyści będą sami nazywali siebie antyfaszystami", z kolei Joseph Goebbels - że "kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą." Z kolei gdy Chińczyk za kimś nie przepada to życzy mu aby "żył w ciekawych czasach". My niestety żyjemy w tych ciekawych czasach w których kłamstwo przedstawia się jako prawdę, prawdę - jako kłamstwo, a prym w mass mediach wiodą faszyści nazywający siebie antyfaszystami.

I w których o wolność dla Polski - apelują Irlandczycy. Choćby tylko w historycznych inscenizacjach...

Więcej zdjęć znajduje się w mojej galerii na fb: LINK. Poniżej - nakręcony przeze mnie filmik z parady w Skibbereen:

sobota, 18 lipca 2015

Swój do swojego po swoje

"Do Polski trafiają produkty drugiej kategorii? Jesteśmy śmietnikiem Europy!" - alarmują polskojęzyczne media w Polsce. Zorientowali się dobre 20 lat po fakcie, ale skoro w ogóle o tym piszą to znaczy że problem jest znacznie większy niż nam się wydaje. Zalew zachodniej tandety w kolorowym opakowaniu rozpoczął się na masową skalę po 1989 roku, ale po wejściu Polski do UE - to już jest potop. Zyskują zachodni producenci którzy odbierają zyski, traci na tym nasza Ojczyzna w której już "nic się nie opłaca" a jedyną perspektywą dla młodych ludzi jest wyjazd za granicę.

Koleżanka która odwiedziła Irlandię prosiła mnie kilkakrotnie o przywiezienie z Cork... herbaty, twierdząc że sprzedawana tutaj jest znacznie lepsza od dostępnej w Polsce. Hm, herbata nie rośnie ani w Irlandii ani w Polsce, więc co za różnica gdzie się ją kupi? - myślałem, ale jednak okazuje się, że to ona miała rację. Zresztą - nie tylko w przypadku herbaty.

Głośną burzę wywołały słowa Matta Simistera z brytyjskiej sieci Tesco który stwierdził że "do krajów Europy Środkowo-Wschodniej trafiają towary drugiej kategorii". Również niemiecki polskojęzyczny "Fakt" przyznaje, że do Polski trafiają produkty spożywcze znacznie gorszej jakości niż te sprzedawane w Niemczech.

Nie dość że w krajach Europy Zachodniej kupimy produkty lepszej jakości, to jeszcze z reguły zapłacimy za nie znacznie mniej niż w Polsce. Jak to możliwe? Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Ale - nie tylko. To wprost nie mieści się w głowie, że dajemy sobie wciskać coś czego nie kupiłby Anglik lub Niemiec i w dodatku płacimy za to znacznie więcej niż oni, pomimo że zarabiamy od nich jednak ciągle znacznie mniej? Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: dajemy się okradać.

Nie będę powtarzał rzeczy już powszechnie znanych: pozwoliliśmy zniszczyć rodzimy przemysł, najlepsze polskie marki przeszły w obce ręce a nam wmówiono że jedyne czym powinniśmy się w Polsce zajmować  - to usługi. Zupełnie kuriozalna sytuacja panuje na rynku mediów, gdzie niemal na palcach jednej ręki można policzyć polskie tytuły prasowe. Jeżeli największa codzienną gazetę wydaje niemiecki koncern który kontroluje również niemal wszystkie tytuły prasy lokalnej i sporą część kolorowej, to czy nie powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza?

Najwyższy chyba już czas wziąć przykład z Irlandczyków i innych nacji które bardzo podkreślają swoje przywiązanie do lokalnych produktów. My już przed wojną mieliśmy piękne hasło: "Swój do swojego po swoje". Skoro Irlandczyk który chce kupować w irlandzkim sklepie irlandzkie produkty jest przedstawiany jako wzór do naśladowania, dlaczego nie powinniśmy w Polsce robić tego samego, to jest nawoływać do kupowania w polskich sklepach polskich produktów? Oczywiście na takie pomysły polskojęzyczne lewactwo natychmiast dostaje szału wrzeszcząc coś o faszyzmie. Faszyzm, wszędzie faszyzm. Jak to możliwe, że na Zachodzie takie zachowania są pokazywane jako wzór, a u nas potępiane? Czy nie dlatego, że daliśmy się sterroryzować jakiejś głośnej, chociaż zupełnie marginalnej grupce idiotów?

Powie ktoś, że ludzie jednak głosują portfelem i nie chcą przepłacać. Zgoda, ale jak to możliwe że za polskie towary płaciliśmy więcej /czas przeszły, bo polskich towarów pozostało już jak na lekarstwo/, niż za importowane, które przecież trzeba było wieźć kawał drogi? Odpowiedź jest prosta: zawdzięczamy przede wszystkim naszemu fiskusowi, zus-owi i tym podobnym instytucjom. Zagmatwane prawo, koszmarnie drogi zus i skarbówka która ma normy do wykonania w postaci ściągania haraczu od wszystkich małych, ale za to polskich firm. Tych zagranicznych oczywiście nie ruszają.

Skąd się wzięło złe prawo i skąd taka pogarda dla polskiego przedsiębiorcy? Ryba psuje się od głowy, odpowiedzialność za barbarzyńskie prawo ponoszą polscy politycy którzy w rzeczywistości zapewne byli na żołdzie innych państw, przy okazji okradając własne. Nikt o tym nie mówi głośno ale jest tajemnicą poliszynela że w Polsce można kupić praktycznie każdą ustawę, to tylko kwestia ceny. I wydaje mi się, że średnio rozgarnięty prokurator któremu pozwolono by się tym zająć, szybko ustaliłby kto imiennie od roku pamiętnego 1989 działał na szkodę Polski, ile za to dostał i od kogo. Potrzeba tylko politycznej woli - no i sporego oddziału komandosów do ochrony tegoż prokuratora przed seryjnym samobójcą.

Druga kwestia - mentalność i wynikająca z niej urzędnicza pogarda dla każdego kto chce sam być sobie sterem, żeglarzem i okrętem. To już niestety spuścizna komuny która wtłaczała ludziom do głowy że "prywaciarz" to oszust i złodziej żerujący na klasie robotniczo-chłopskiej, więc urzędasy wyuczeni jeszcze w minionej epoce, a także ich "powkręcane" do budżetówki dzieci które, chociaż czasy już inne, mentalną komunę dostały w spadkach po rodzicach, robią co mogą by zwalczać "wrogów ludu", nawet przekraczając i tak już wspomniane bandyckie prawo. Z mentalnością jest jeszcze gorzej niż ze złym prawem, bo o ile prawo można zmienić pisząc je od nowa /bo to które jest nie nadaje się już do kolejnych poprawek/, to zmiana mentalności jest praktycznie niemożliwa w ciągu jednego pokolenia. A czasu - brak. Dlatego trzeba napisać prawo tak, żeby nie dawało żadnej możliwości dowolnej interpretacji przez urzędnika i całkowicie wykluczało jakąkolwiek uznaniowość.

Najważniejsze jednak żeby zając się naprawą zepsutego państwa, które - obserwując to co się ostatnio dzieje w UE - może być nam jednak potrzebne. Kto wie czy Grecy nie opuszczą jednak strefy euro co może spowodować efekt domina, Brytyjczycy myślą z kolei w ogóle o wyjściu z UE. My, dzięki Bogu, ciągle mamy swoją walutę a do UE weszliśmy stosunkowo niedawno więc może i wyjść będzie łatwiej, jeżeli zajdzie taka potrzeba, a przede wszystkim - jeżeli dokonamy bilansu zysków i strat.

Gdybyśmy tylko mieli rząd który kierowałby się polska racją stanu - a nie interesami innych państw - być może wystarczy nam sama obecność w NATO i w strefie Schengen, wraz z budowaniem silnej pozycji Polski wśród krajów Europy Środkowej.

A zacząć można od rzeczy prostych: swój do swojego po swoje...

środa, 17 czerwca 2015

Trzęsą się portki pętakom

Chociaż prezydenckie wybory już za nami, to POwyborcze emocje wciąż trwają. W Partii Miłości najpierw szok i niedowierzanie, później rozpaczliwe odcinanie się od "drogiego Bronka", a teraz z pomocą usłużnych rządowych mediów - uruchomienie Przemysłu Pogardy 2.0. Nawet brak gratulacji ze strony Ambasady RP w Dublinie dla dr Andrzeja Dudy, w sytuacji gdy raptem dwa dni wcześniej pośpiesznie i radośnie gratulowała Irlandczykom decyzji w "tęczowym" referendum - też ma swoją wymowę.

Po całym internecie niesie się, jak to określił jeden z jego użytkowników, "kwik ryjów odrywanych od koryta". Jeżeli kogoś razi to stwierdzenie, to dla równowagi cytat z być może bliższego mu ideowo Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego:
"Gdy wieje wiatr historii,
Ludziom jak pięknym ptakom
Rosną skrzydła, natomiast
Trzęsą się portki pętakom."

Dlaczego Polacy wybrali na prezydenta człowieka młodego, wykształconego, znającego języki obce zamiast wujka z dubeltówką strzelającego gafę za gafą? W samym pytaniu już tkwi odpowiedź, niemniej tym nierozumiejącym polecam lekturę "Folwarku zwierzęcego" George’a Orwella. Szczególnie wymowna jest końcowa scena, w której zwierzęta przyglądając się przez szybę wspólnie ucztującym ludziom i świniom przestają widzieć między nimi różnicę. Partia Miłości miała być nową jakością w polskiej polityce, czymś przeciwnym do tego co było przed nimi. Wielu niestety dało się na to nabrać. Ogromna w tym nabieraniu jest zasługa prorządowych mediów słusznie liczących na spory strumień państwowych pieniędzy, a osobista - naszego Słońca Peru, które oświeca teraz Parlament Europejski. Tymczasem świnie stały się ludźmi, ludzie upodobnili się do świń a towarzysze z Partii Miłości stali się nie do odróżnienia od towarzyszy z PZPR, który to skrót Leszek Moczulski występując swego czasu w sejmie rozwinął jako "Płatni Zdrajcy, Pachołki Rosji". Żeby było zabawniej, sam Moczulski został doradcą Komorowskiego. Ot, takimi meandrami wije się ludzki los.

Wyborcza klęska jak widać niczego nie nauczyła medialnych funkcjonariuszy. Co niektórzy już chcą rozliczać Andrzeja Dudę z przedwyborczych obietnic, pomimo że nie objął on jeszcze urzędu prezydenta. Zanim dojdzie do rozliczania Dudy, bardzo chciałbym zobaczyć rozliczenie z ośmiu lat radosnej działalności Partii Miłości. Inni rozdzierają szaty, że na Dudę rzekomo głosował elektorat ze wsi z podstawowym wykształceniem, co z kolei jest paradoksem na który wskazał inny internauta pisząc na twitterze: "Facet z doktoratem i 4 obcymi językami jest kandydatem rolników i robotników. Wujek co robi błędy ortograficzne jest kandydatem elit. Taka sytuacja."

Prawdę pisząc, wolę tego kandydata na którego wskazali mieszkańcy wsi niż tego, który jest z WSI /Wojskowych Służb Informacyjnych/, za co, mam nadzieję, wkrótce wraz z innymi stanie przed Trybunałem Stanu. I naprawdę nie chcę niczyjej krwi ani wtrącania tych, pożal się Panie Boże "elyt" za kraty, dlatego po uzyskaniu wszystkich informacji ważnych dla bezpieczeństwa polskiego państwa /zakładam, że będą się sypać na wyścigi/, proponowałbym zafundować całej tej "elycie" bilet do Moskwy, w jedną stronę, rzecz jasna.

Na razie to jednak, o dziwo, tutejsi fani tych "elyt" zachęcają do powrotu do Polski tych którzy nie potrafią ukryć radości że "wujek z dubeltówką" nie będzie już razem ze swoim szogunem skakał po krzesłach w parlamentach innych państw. Przezabawne. Nie oni ich tutaj zapraszali, nie oni pomagali odnaleźć się w tej rzeczywistości, za to oni i im podobni mieszkając w Irlandii - od pamiętnego 2007 roku głosują za ludźmi którzy fundują nam aferę za aferą. Dlaczego sami nie wrócili, skoro ich partia rządzi od ośmiu lat, a przez ostatnich pięć mieli praktycznie władzę absolutną pozwalającą kręcić aferę za aferą? Ot, zagwozdka. A ile tych afer było? Dzięki Bogu za internet - trafiłem na stronę która wyliczyła ich prawie 2 tysiące (!), a już dość dawno nie była aktualizowana... Rozumiem, że ktoś przeżył współczesną odmianę ukąszenia heglowskiego, nie jest też głupcem ten kto popełnia błąd ale ten, kto popełnia ten sam błąd dwa razy...

I jeszcze kilka słów o wyborach w Irlandii. Pomijam już fakt, że bierze w nich udział jakieś 8-10% Polaków tutaj mieszkających. To tyle, ile mają mieszkańców takie dajmy na to Mońki czy Parczew. Taka jest realna siła polskich wyborców z Irlandii, oczywiście niczego nie ujmując mieszkańcom tych miejscowości. Stąd trudno w jakikolwiek sposób analizować wyniki, bo nie ma to sensu. Tak wiem, ewenementem jest wysoka wygrana Pawła Kukiza w I turze, niemniej głosowało tak mało osób że trudno wyciągnąć jakiekolwiek wnioski oprócz tych oklepanych - że ludzie w nim upatrują zmiany, że nie chcą POPISu, itp. Sami wyborcy Kukiza w Irlandii to też wielka niewiadoma. Znam osobiście chyba z 20 osób które otwarcie deklarowało że na niego głosują, przy czym jest to rozstrzał od prawicy po skrajne lewactwo, ze wszystkimi odcieniami po drodze. Łączy ich jedno - rozbić to co jest /i słusznie/ i na to miejsce zbudować coś innego, przy czym już tutaj wizje tego co powstanie też są diametralnie różne.

Wracając do pracowników naszej ambasady, która gratulowała Irlandczykom tęczowej rewolucji ale nie zdobyła się na gratulacje dla Polaków /pomimo że publicznie zwrócono im na to uwagę/: nie lękajcie się, comrades! Jak to powiedział Pan Bóg do Kaina: "Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną." Jeżeli postępowaliście dobrze, a zakładam że tak, to miejcie "twarze pogodne". No chyba że z was jest bardziej kainowe nasienie?

Tak czy owak, jeden Duda wiosny nie czyni. Przed nami wybory parlamentarne, tymczasem wyraźnie widać że aparat państwowy dostał rozkaz sabotowania działań nowego prezydenta. Róbta tak dalej, skutek będzie dokładnie odwrotny od zamierzonego.

Dla nas, Polaków, najważniejsze jest żeby się nie dać znowu podzielić, do czego usilnie będą dążyły "wiodące media". Media które mają interes w trzymaniu ochronnego parasola nad całą tą zblazowaną ekipą i które przez ostatnie ćwierć wieku kreowały rzeczywistość, zamiast ją rzetelnie opisywać.

A na jesieni - się odmieni, czego Państwu i sobie życzę.

niedziela, 17 maja 2015

Obklejony szyld Ambasady RP w Dublinie

Cysorz to ma klawe życie. Jak widać, pracownicy Ambasady RP w Dublinie również. 

Nie przemęczają się zazbytnio, wolne we wszystkie święta irlandzkie /bo ambasada jest w Irlandii/ i w polskie / bo to przecież polska ambasada/, więc może by tak chociaż poświecili chwilkę czasu i wyczyścili swój szyld? Codziennie tysiące ludzi przechodzi tamtędy i taką widzą wizytówkę Polski. Wstyd!


Może oddelegujcie do tej roboty tego konsula, od "to jest k... jakaś jeb... paranoja". Albo nowego Pana Ambasadora, który, jak rozumiem, miał gdzieś pomoc Rodakom, gdy opluwało ich irlandzkie lewactwo, z tutejszym politykiem na czele, o czym pisałem TUTAJ. Nic nie zrobił w tej sprawie i już nie zrobi, no to może by chociaż szyld przetarł?


Zdjęcia podesłał kolega z Dublina.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Zima wasza, wiosna nasza...

"Kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera" - głosi stare ludowe przysłowie, a przysłowia jak wiadomo są mądrością Narodu. Jednak idzie Nowe i czas się zastanowić nad innymi wariantami tegoż przysłowia. Bo co z tymi, którzy biorą i nie oddają albo którzy kupują, używają i zwracają?

Zacznijmy od oddawania: minęło pięć lat od chwili Katastrofy w Smoleńsku, a wraku samolotu w którym zginęła cala polityczna elita Polski jak nie mieliśmy, tak nie mamy. I nie zanosi się żeby Rosjanie nam go kiedykolwiek oddali. Żadne cywilizowane niepodległe państwo nigdy nie dopuściłoby do takiej sytuacji. Każdy POlityk który dopuścił do takiej sytuacji, gdyby miał chociaż tyle honoru co brudu za paznokciem, powinien sobie palnąć w łeb. Ewentualnie wyjechać do Irlandii i spróbować zarabiać na życie choćby jako "konik" sprzedający bilety przed stadionem, jak to próbował robić w Dublinie przed meczem Irlandia-Polska jeden z działaczy działacz PZPN, przez co zamiast oglądać mecz - spędził noc w więziennej celi.

Dlaczego Rosjanie nie chcą oddać wraku? Wraku, dodam, starannie przez nich zniszczonego, pociętego na kawałki i umytego? Czyżby zachodziła obawa, że polscy niezależni eksperci znaleźliby tam jednak coś czego nie powinni, a co mogłoby obalić tezę o "błędzie pilotów" za to potwierdziłoby tezę inną - o celowym działaniu lub wręcz zamachu? Dlaczego Donald Tusk, który bezkrytycznie oddał śledztwo Rosjanom, nie stanął przed polskim Trybunałem Stanu, tylko dzięki Niemcom zajął intratne stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej? Dlaczego próbowano nam wmawiać kłamstwa o pijanym generale w kokpicie, o kilkakrotnym podchodzeniu do lądowania, o błędach pilotów, gdy już wiemy - że to nieprawda? Dlaczego Ewa Kopacz, która z premedytacją kłamała w pierwszych dniach po katastrofie o "przekopywaniu ziemi na metr w głąb" czy też o "pracy polskich patomorfologów ramię w ramie z rosyjskimi", pomimo że dowiedzieliśmy się że były to kłamstwa - nie poniosła za to żadnej odpowiedzialności, a wprost przeciwnie - awansowała na premiera rządu? O co tutaj tak naprawdę chodzi?

Podobno, jak mówi inne przysłowie, gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Na pewno chodziło o pieniądze gasnącej gwieździe TVN, Jarosławowi Kuźniarowi, który bez cienia refleksji wyznał w jednym z kolorowych pism: "Na podróż z dzieckiem wcale nie jest trudno się spakować, nie trzeba brać wanienek, krzesełek i Bóg wie czego jeszcze. Fotelik samochodowy? Nie ma sensu. Do Kanady i USA nie braliśmy żadnych gadżetów. Pojechaliśmy do Walmartu, kupiliśmy wszystko, co było nam potrzebne, a pod koniec podróży wszystko oddaliśmy, mówiąc, że nam nie pasowało." Walmart to tania sieć supermarketów, Kuźniar zarabia - jak sądzę - przyzwoicie, ale zamiast oddać to co już mu niepotrzebne do jakiegoś charity shop, sklepu prowadzonemu przez organizację charytatywną w celu pomocy potrzebującym, nasza gwiazda postanowiła przyoszczędzić parę dolców kłamiąc w sklepie że "nie pasowało". Ten sam facet który, jak twierdził, na wakacjach omija Polaków, sam zachował się jak typowy wieśniak - przy czym nie mam zamiaru wcale obrażać ludzi ze wsi, którzy często maja zdecydowanie więcej oleju w głowie niż "młodzi, wykształceni, z wielkich miast". A najgorsze jest to, że tefałenowska gwiazda nie widzi absolutnie nic nagannego w swoim zachowaniu i jest zdziwiona o co to "hallo". No cóż, jacy dziennikarze taka i telewizja, która pompuje do głów milionów Polaków codzienną dawkę informacji z Ministerstwa Prawdy. Tak, to takie drobne sklepowe cwaniaczki "robią" u nas opiniotwórczą telewizję mówiącą Rodakom co mają myśleć, kto jest dobry a kto zły, kto jest autorytetem a kto "faszystowskim oszołomem chcącym podpalić Polskę".

No właśnie, wracając do starych przysłów w nowym wydaniu mówi się, że Komorowski z WSI wyszedł, ale WSI z Komorowskiego nie. Jeżeli ktoś ma problem z odczytaniem tego akronimu, śpieszę z pomocą: chodzi oczywiście o Wojskowe Służby Informacyjne, kompletnie spenetrowane przez rosyjską agenturę /i zresztą bezpośrednio z niej się wywodzące/ w obronę których zabrnął obecny lokator Pałacu Namiestnikowskiego. Mam nadzieję że zabrnie również na śmietnik historii razem ze swoim mocodawcami, o ile tylko Polska znowu będzie Polską.

A kiedy już tam zabrnie, mam również nadzieję że znajdą się tam jego wierni pretorianie, w tym i ci z Zielonej Wyspy. Gdyby ktoś nie pamiętał, to dla odświeżenia: pięć lat temu powstała na emigracji Lista Hańby, czy też, jak chcieli jej autorzy, lista: "Wybitnych Polaków za granicą popierających Bronisława Komorowskiego". Wtedy, w tym gorącym tuż po-smoleńskim okresie, kiedy miliony Polaków z niedowierzaniem przekonywało się ponownie, że tak jak w czasie stanu wojennego tak i teraz "TV(N) Kłamie", ci nasi "wybitni Polacy" naskrobali wiernopoddańczy list do, jak go tytułowali, "Drogiego Bronka". Co było w tym liście? Ano uwspółcześniona wersja wiernopoddańczego adresu jaki niegdyś do cesarza Austrii wystosował sejm galicyjski, zakończony słynnym: „Przy tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy”. Te nasze emigracyjne orły z czekolady zakończyły co prawda inaczej: "Drogi Bronku, możesz liczyć na nasze wsparcie!" no ale, jak wspomniałem na początku, idzie Nowe. Tak czy owak, "Wybitni Polacy" własnymi nazwiskami wsparli "Drogiego Bronka", a "Drogi Bronek" nie zapomniał się odwdzięczyć przesyłając nie tak dawno przez ambasady stosowne krzyże, medale i inne blaszki. Wicie rozumicie, wybory znowu idą, więc trzeba zachęcić i zanęcić do dalszego trudu w wyborczej kampanii, także w Irlandii. 

Oby tylko któryś z pretorian w uwielbieniu dla "Drogiego Bronka" nie posunął się do odrobiny kreatywności przy podliczaniu głosów w wyborczych komisjach. Mężów w tych komisjach potrzeba, mężów zaufania, rzecz jasna, bo czekoladowe orzełki mogły już wygrzebać ze skarbca naszych przysłów także kolejne: "kto nie smaruje ten nie jedzie". Ale jednak w jednym mieli rację adresaci listu do "Drogiego Bronka": faktycznie okazał się on i jego dwór drogi w utrzymaniu, jeden z najdroższych w Europie. Mają rozmach, sk*** - jak to skwitował w "Killerze" Stefan "Siara" Siarzewski.

Kilku tych misiów-konformistów którzy podpisali list do "Drogiego Bronka" zacierało łapki z radości gdy zniknęła wspierana przez kancelarię prezydenta strona internetowa z ich wiernopoddańczym apelem, ale na Boga - to jest internet, a internet nie zapomina. Strona ładnie zarchiwizowana odnalazła się gdzieś na jakimś amerykańskim serwerze i teraz nasze misie nie maja innego wyjścia jak zrobić wszystko, żeby znowu zwyciężył "Drogi Bronek". Bo co to będzie jak się nie uda i zwycięży Duda? Albo już, nie daj Panie Boże - Marian Kowalski z Ruchu Narodowego, którego obecnie boją się wszyscy, od lewa do prawa i nie cofną się przed niczym żeby zamknąć mu usta, wykorzystując do tego nawet bandyckie metody, jak ostatnio w Irlandii? Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie co to będzie? - wołał chór w Dziadach a echo tego wołania aż dudni w głowach wspierających "Drogiego Bronka". Ale - tacy jak oni jak zawsze płyną z prądem, ten typ cwaniaczka czuł się dobrze za sanacji, okupacji, a już najlepiej - za demokracji, chociaż ludowej. Ich mentalni potomkowie równie dobrze czują się w III RP.

Jak głosi kolejne przysłowie z naszego narodowego skarbca: "Choćby i najtęższa zima – tylko do wiosny trzyma." Tak, zima wasza, wiosna nasza, myślę sobie słuchając piosenki Andrzeja Rosiewicza, który ponad ćwierć wieku temu śpiewał: "Może wiosna też u nas, już na dobre zagości, może wreszcie zrejterują, stróże kłamstwa i ciemności?" Może, chociaż nie mam złudzeń. Ale jednak, gdzieś w głębi serca, kieruję ku Górze wołanie: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!"...

Czego Państwu i sobie życzę.

piątek, 20 marca 2015

Moja chata z kraja - czyli popatrykowe refleksje

Jak co roku, tradycyjnie w dzień św. Patryka, ulicami irlandzkich miast przeszły barwne parady. Również tradycyjnie w zdecydowanej większości tych parad zabrakło Polaków, pomimo że były tam widoczne inne nacje. W Cork było inaczej, ale to miasto - dzięki Stowarzyszeniu MyCork - jest chlubnym wyjątkiem na polonijnej mapie Irlandii. Ale nawet w Cork wcale nie było idealnie...

Ot, po siedmiu latach uczestniczenia w Paradzie wycofała się z niej Polska Szkoła w Cork. Dlaczego? Napisali to dość dobitnie na swoim fb: "Szanowni Państwo, Z uwagi na niewielkie zainteresowanie rodziców naszych uczniów braniem udziału w imprezach organizowanych przez szkołę - w tym w dorocznej Paradzie Św. Patryka - decyzją grona pedagogicznego oraz Rady Rodziców i przedstawicieli Stowarzyszenia podjęta została decyzja o niezgłaszaniu szkoły do udziału w paradzie w obecnym roku szkolnym.  W ubiegłym roku na ponad 700 uczniów plus szacunkowo około 1400 rodziców maszerowało nas niewiele ponad 50 osób z czego większość stanowili nauczyciele i ich rodziny. Jest nam przykro, że inicjatywy dyrekcji i nauczycieli są ignorowane, zwłaszcza, że mają one na celu integrację, zaznajamianie dzieci z tradycjami i kulturą, wspólne spędzanie czasu nie tylko na nauce. Dzieci chętnie brałyby w nich udział, ale niestety rodzice mają inne zdanie na ten temat. Prośba syna, aby rodzina pojechała na szkolne zawody albo piknik kwitowana słowami "SZKODA PALIWA" jest tego najlepszym dowodem. Rodzice posyłają do szkoły swe pociechy- tylko po co? Nauka języka to priorytet, ale co z resztą??? 17 marca Parada w Cork wraz ze stowarzyszeniem MyCork idzie grupa naszych uczniów - harcerzy. Będą oni nieśli szkolny baner. Osoby chętne mogą się przyłączyć. Zapraszamy jak zawsze bardzo bardzo serdecznie."

I tak się stało. MyCork chętnie "przygarnął" do siebie harcerzy i zgodził się na baner Polskiej Szkoły. Wyszło super, można o tym przeczytać i obejrzeć to tutaj: LINK. Ale - dlaczego jest tak, jak jest?

Stanowimy tutaj największą mniejszość - jakkolwiek by to brzmiało - ale w przeciwieństwie do innych mniejszości jesteśmy zupełnie niewidoczni w życiu społecznym tego kraju. To nie znaczy że tak dobrze się integrujemy bo jak z tą integracją jest to każdy widzi. To znaczy tylko że panuje u nas totalny, brzydko pisząc, "tumiwisizm", oczekiwanie że "ktoś coś zrobi za mnie" i filozofia "moja chata z kraja". Nie bierzemy aktywnego udziału w tutejszych eventach co najwyżej pokazując się w charakterze gapiów, nie uczestniczymy w lokalnych wyborach, ba - idę o zakład że większość z nas nawet nie zna irlandzkiego hymnu.

Część osób nie chce się wychylać czy to z powodu jakiejś przeżytej w Polsce traumy i związanej z tym potrzebą spokoju, czy to z powodu kłopotów jakie mieli na Ojczyzny łonie o których chcieliby zapomnieć, co jednak nie znaczy że problemy zapomniały o nich. Lepiej siedzieć cicho, bo a nuż pokaże się gdzieś o jedno zdjęcie za dużo, ktoś wklepie nazwisko w policyjną wyszukiwarkę i problemy gotowe. Takich osób jest zapewne margines, ale w tutejszej Polonii margines jest znacznie szerszy niż w kRAJu.

Duża grupa nie chce nic robić w obawie przed internetowym hejtem. Fakt jest faktem, zawsze się znajdą jakieś persony których życiową misją jest - najczęściej anonimowe - udowodnienie organizatorom różnych polonijnych wydarzeń że minęli się z powołaniem którym jest orka na ugorze czy inny wypas trzody. Takich "krytyków" to szkoda nawet na konserwy dla psów, żyją w swoim Matrixie i przeżyją w nim resztę życia. Młodość minęła, lepiej już było a przecież nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy - jak twierdziła noblistka Szymborska, gdy już przestała pisać peany na cześć Partii i Wodza Narodów. Jedyne co więc pozostało, to wrzucanie kamyczków do gnojówki, z nadzieją że kogoś ochlapie.

Przyglądając się grupom które co roku biorą udział w patrykowych Paradach widzę że dla wielu irlandzkich biznesów jest to świetna okazja do autopromocji. I tak maszerują szkoły sportowe i taneczne, adepci sztuk walki i kuglarstwa czy inni malarze i cykliści. No cóż, nasze polskie biznesy to głównie warsztaty samochodowe, lekarze i sklepikarze, więc pewnie niewiele da się z tego wydusić.

Spora część zasłania się brakiem czasu. Być może faktycznie dotyczy to kilku procent, ba - promili bardziej, jednak w zdecydowanej większości argument o braku czasu gdy codziennie przecieka im przez palce dobrych kilka godzin przed tv lub facebookiem - brzmi dość absurdalnie.

Jednak bierność pozostałej, największej części była i jest dla mnie zagadką. Co tak naprawdę powoduje, że większość Rodaków woli stać ściśnięta jak śledzie wśród tłumu gapiów, lub wręcz siedzieć przed tv, zamiast dołączyć do nielicznych polskich grup biorących udział w tych Paradach?

Powoli jednak widać że coś się zmienia. Pałeczkę przejmuje pokolenie które przyjechało do Irlandii jako dzieci, ale przez ostatnią dekadę zdążyło podrosnąć i powoli zastępuje "zmęczonych" 30 i 40 parolatków, którzy zdążyli się już wypalić w wolontaryjnej pracy na rzecz irlandzkiej Polonii. Pracy, do której trzeba dokładać z własnej kieszeni, za którą nikt nie podziękuje natomiast nie pytanych o zdanie pseudokrytyków jest cała chmara.

Swoją drogą, czy nie powinno być rolą polskiej ambasady wspieranie i aktywowanie polskiej społeczności w Irlandii? Niestety, w moim przekonaniu ambasada - przynajmniej w ostatnim okresie - jest kompletnie nieaktywna w tym temacie a nawet sprawia wrażenie hamulcowego niektórych inicjatyw. A PolskaÉire 2015 Festival? - ktoś zapyta. O tym mam nadzieję napiszę oddzielny tekst, ale nie zapominajmy że ta inicjatywa wyszła od strony irlandzkiej. Swoją drogą, zapytajmy Rodaków w Irlandii czy wiedzą jak się nazywa nowy - i poprzedni polski ambasador w Dublinie? Idę o zakład, że będzie to tak jak z tym irlandzkim hymnem. Ambasada kojarzy się wyłącznie z wyrabianiem paszportów, no i jeszcze ze słynnym "k***, to jest jakaś je**** paranoja" jak raczył wyrazić się swego czasu w pracy polski pan konsul z Dublina. No cóż, taką mamy w Dublinie dyplomację...

Akurat jest zmiana warty na ambasadorskich stołkach, miejsce Marcin Nawrota zajmuje Ryszard Sarkowicz. Tego pierwszego po czterech latach jego pobytu w Dublinie kojarzę tylko z "interwencji" jaką podjął po publikacji artykułu w jednej z irlandzkich gazet która opisała historię bezrobotnej kelnerki z Polski która chwaliła sobie życie na zasiłkach - oraz z odmowy wzięcia udziału w otwarciu wystawy "Prawda i Pamięć. Smoleńsk 2010" która miała miejsce w Dublin City Council. Tylko tyle, cztery lata i dwa wydarzenia. Ach, przepraszam, są jeszcze ambasadorskie youtubowe filmiki z życzeniami. Oczywiście, być może z perspektywy Dublina czy też członka organizacji uczepionej klamki ambasady i uzależnionej w swoim działaniu od grantów wygląda to inaczej, ja piszę to tylko i wyłącznie z perspektywy mocno przeciętnego faceta mieszkającego w Cork, który interesuje się nieco życiem Polonii w Irlandii.

Jaki będzie nowy ambasador? Trudno wyrokować, chociaż mam swoją teorię, że co drugi odciska swoje piętno. Mieszkam w Irlandii 11 lat, "przeżyłem" tutaj już niemal cztery ambasadorskie kadencje: był Witold Sobków, Tadeusz Szumowski, Marcin Nawrot i obecnie Ryszard Sarkowicz. Pierwszego nie kojarzę w ogóle, drugi - w moim przekonaniu mocno angażował się w życie Polonii w Irlandii często bywając również na "prowincji", z trzecim było jak napisałem akapit wyżej, zobaczymy co pokaże czwarty.

Niemniej, nie ma co patrzeć na ambasadę, tylko trzeba liczyć na siebie. Dopóki Polonia w Irlandii nie stanie się tak silną grupą jak inne, znacznie od nas mniejsze nacje mieszkające na Zielonej Wyspie, dopóty będziemy tutaj na znacznie gorszej pozycji niż te nacje, które potrafią same być ambasadorami swoich krajów aktywnie promując kulturę swoich narodów w Irlandii.

Choćby biorąc udział w Paradzie w Dniu św. Patryka...

piątek, 20 lutego 2015

Mnożenie przez dzielenie

W maju czekają nas wybory prezydenckie. Są to w zasadzie jedyne wybory na tak ważne stanowisko, na które Polacy mają bezpośredni wpływ. Wybierzemy mądrze, czy jak zwykle?

Do tej chwili naliczyłem już dziewięciu kandydatów. Towarzystwo, trzeba przyznać, dość egzotyczne. Jest kilku "zawodowych" polityków, ale również: muzyk, transseksualista, filmowiec, aktorka i ochroniarz. O ile ci pierwsi jakąś szansę mają, o tyle ci drudzy to polityczny plankton, chociaż każdy z nich na pewno ma to i owo interesującego do powiedzenia.

Liderem wg sondaży jest obecny lokator Pałacu Namiestnikowskiego. Oczywiście z sondażami jest tak jak z orkiestrą - kto jej płaci ten zamawia melodię, jednak wybory Rodaków są dla mnie tak irracjonalne, że nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście wybrali go ponownie. Precedens już zresztą był w postaci Aleksandra Kwaśniewskiego, komunisty i alkoholika, który prezydentem został dwa razy pod rząd, a pewnie by został i po raz trzeci, gdyby można było. Wniosek z tego taki, że albo wybory sfałszowano, albo spora część wyborców to idioci. Niestety, osobiście skłaniam się ku wersji drugiej, chociaż niczego wykluczyć nie można, bo przecież cały mit założycielski PRL oparto na sfabrykowanym referendum ludowym z 1946 roku i wszelkich kolejnych wyborach w trakcie których ludowa władza nawet niespecjalnie dbała o pozory.

Większa ilość kandydatów będących w opozycji do Partii Miłości, nawet jeżeli to wspomniany już plankton, jest na rękę wyłącznie owej partii. Demokracja to co prawda dobra rzecz pod warunkiem jednak że nie wybierają idioci, a konkurencja jest dobra w biznesie ale w polityce czasami trzeba grać ponad podziałami i do jednej bramki, szczególnie gdy stawka jest wysoka. Bowiem w polityce "nie ma sentymentów" - twierdziło Słońce Narodów /nie mylić z ledwie Słońcem Peru/, tow. Stalin, "co usta słodsze ma od malin", jak to opiewali swego czasu nasi czołowi poeci, z noblistką Szymborską na czele.

Tak czy inaczej, chyba w naszej narodowej naturze leży mnożenie się - przez podział. Powstają jakieś satelickie partyjki które chociaż mogą liczyć ledwie na kilka procent głosów są o tyle groźne, że tych kilka procent może zabraknąć opozycji która wreszcie wysadziłaby z siodła Partię Miłości, od lat żerującą w kRAJu na tym, czego jeszcze nie rozkradziono. To nie znaczy rzecz jasna, że powinien być, parafrazując: "jeden Naród, jedna Partia, jeden Wódz", bo to już z opłakanym skutkiem dla siebie i innych przerabiali nasi sąsiedzi ze Wschodu i Zachodu, ale jeżeli zbyt wielu szarpie za kierownicę to podróż musi skończyć się w rowie. Względnie na drzewie, gdzie zamiast liści powinni wisieć...hm, nieważne.

Tymczasem, powtarzając za Piłsudskim, powinniśmy razem jechać jednym tramwajem, przynajmniej do przystanku "Niepodległość". Później niektórzy mogą wysiąść, inni jechać dalej, ale do przystanku dojechać trzeba. Nie patrzmy na jakieś triumfalne odtrąbienie przez obecną władzę /chciałoby się wręcz napisać: władzę okupacyjną/ rzekomych "25 wolności", bo to rzewna kpina dobra do mydlenia oczu cymbałów "chowających babci dowód". Zresztą, powtarzając ponownie tym razem za samym Janem Pawłem II: "Wolność nie jest dana raz na zawsze. Trzeba ją stale zdobywać na nowo." Nawet jeżeli przez krótką chwilę wydawało nam się że odzyskaliśmy wolność, to teraz wiemy że staliśmy się tylko kolonią importującą świecidełka a eksportującą tanią siłę roboczą, która przesyłając rzekę funtów i euro jeszcze ratuje nasz kRAJ przed totalną zapaścią. Pytanie tylko - jak długo?

Mnożenie przez dzielenie można zaobserwować także na naszym polonijnym poletku. Swego czasu z powodu kompletnej nudy w pracy przeczytałem wnikliwie "Raport o sytuacji Polonii i Polaków za granicą" z 2009 i 2012 roku. To jest ogólnodostępny raport na który składają się informacje wysyłane z poszczególnych ambasad i najważniejszych organizacji polonijnych do MSZ. W każdym kraju wygląda to nieco inaczej, ale są też kwestie identyczne niezależne od miejsca, czyli: organizacje polonijne się mnożą i każda z nich oczekiwałaby od swojej ambasady pomocy w znalezieniu lokalu i środków na działalność. To oczywiście mrzonki i szkoda tracić czas na takie bzdury, chociaż z doświadczenia wiem, że są równi i równiejsi, niezależnie od efektów. Wspólną cechą jest też fakt, że pomimo wielu organizacji polonijnych - zrzeszają one ledwie promil Rodaków na emigracji. Ot w takim prowincjonalnym Cork w ciągu ostatnich dwóch lat naliczyłem dokładnie dziesięć! polonijnych ugrupowań, od polskiej szkoły przez grupy patriotyczne po kibiców piłki nożnej. Robi wrażenie? Robi, chociaż nie wiem czy działa w nich razem chociaż setka osób. Ale gdyby ta setka działała w jednej organizacji, ileż świetnych rzeczy można by było zrobić. No ale tak się nie dzieje, chociaż to z jednej organizacji wyszła spora część pozostałych. Mnożenie przez podział, mnożenie przez dzielenie...

Identyczna sytuacja jest też na naszym rynku mediów. Właściwie to ryneczku, bo w końcu jaki kraj i jaka Polonia, takie media. O gazetach nie ma się co rozpisywać, większość tytułów które się kiedyś ukazywały - już zostało zapomnianych. Jak się okazuje, na wydawanie gazety trzeba być, powtarzając za prezesem Orlenu, "dużym misiem". A małe misie? Ano bawią się w internety, zakładając kolejne polonijne portaliki. Biznesplan jest wszędzie taki sam: zakładamy stronkę, tłumaczymy na polski niusy z RTÉ i wystawiamy cennik za banery. I co? I nic, rzecz jasna. To się mogło sprawdzić przed Facebookiem a i to pod warunkiem wyróżnienia się na rynku. Parę euro może z tego wpaść, na domenę wystarczy, na serwery i inne bajery - już niekoniecznie. Być może lokalne portale oraz te znane od lat, mają jakąś rację bytu bo przez te lata zbudowały wokół siebie pewną społeczność, cała reszta - to hobby, prowadzone z reguły przez pojedynczych zapaleńców. A gdyby tak inaczej, razem, aż się boję tego słowa - together? Gdyby zbudować jeden, dwa duże portale w Irlandii, na których oprócz rżniętych z irlandzkich mediów wieści - można by też było przeczytać co słychać u Polonii w Dublinie, Cork, Limerick czy Galway?

Nie ma co gdybać, do tego trzeba by schować własną ambicję do kieszeni i spoglądając dalej niż koniec własnego nosa - wznieść się ponad podziałami. Czy może nam się udać? Czy jesteśmy w ogóle zdolni do takich rzeczy?

Być może przekonamy się już w maju...