piątek, 17 maja 2024

77 wizyta w Polsce /3/: wi-fi przez kartę sim

W mieszkaniu w Krakowie nie mamy stałego internetu. Nie było takiej potrzeby, jesteśmy tutaj tymczasowo, chociaż ta tymczasowość trwa już drugi rok. Oczywiście gdybym wiedział, że tyle potrwa załatwianie naszych Bardzo Ważnych Spraw, to pewnie od razu bym taki internet założył, ale, jak to mawiał zdaje się "Rado", swego czasu gwiazda YT: "człowiek wie gdzie się kładzie, ale nie wie, gdzie wstanie". Nie wiedząc, jak długo tutaj będziemy i tym samym nie chcąc się wiązać umową, do tej pory polegaliśmy na internecie w naszych komórkach, co po prostu wystarczało. W razie czego robiło się hotspot, i już. 

Niemniej wypatrzyłem na aliexpress taki bardzo tani modem z routerem, czy jak tam to zwał, na kartę sim. Kosztował ledwie 22 euro, czyli jakieś 100 złotych. Kupiłem, kurier dostarczył w ciągu niespełna 2-tygodni, podłączyłem, wszystko działa, jest normalne wi-fi w domu. Kartę sim mam w prepaidzie, co też jest dla mnie ważne. Oczywiście tutaj żadnych oszałamiających prędkości nie będzie, ale - spokojnie można oglądać filmy na YT, zdjęcia i filmy automatycznie się wgrywają do "chmury", aplikacje się aktualizują, itp. Oczywiście, to samo można wymusić i na zwykłym internecie w komórce, ale tak jest jednak nieco wygodniej. Mała rzecz, a cieszy ;-) Na tyle mała, że mieści się na dłoni, a że na kartę sim, więc można też wszędzie zabrać ze sobą.

/Powyżej: bezprzewodowy router 4G, który kupiłem/

77 wizyta w Polsce /2/: 7 rocznica ślubu

Naszą 7 rocznicę ślubu /która miała miejsce kilka dni temu, mam tutaj na blogu parodniowy poślizg/ świętowaliśmy trywialnie, w Krakowie ;-) Akurat tak nam wyszło że nie możemy się za bardzo ruszyć poza miasto, więc jest jak jest. Za to wybraliśmy się do wesołego miasteczka, gdzie m.in. przejechaliśmy się kołem widokowym, a Patryczek "zaliczył" większość atrakcji dostosowanych do jego wieku. Później spacer wzdłuż Wisły i kawka na jednym z zacumowanych tam statków.

/Powyżej: na kole widokowym/

czwartek, 16 maja 2024

77 wizyta w Polsce /1/: chcieli mi dać dowód innego Polaka

Wracam do Krakowa, tym razem standardowo: o 1:30 w nocy mam autobus do Dublina, o 7:00 rano lot do Krakowa. Z Cork na lotnisko w Dublinie jeździ dwóch prywatnych przewoźników: Aircoach i GoBus. Ten drugi jest o 2 euro droższy, za to ma bardziej komfortowe autobusy i nie jest tak zatłoczony, stąd ostatnio preferuję właśnie jego. Zasnąłem zaraz za Corkiem, obudziłem się już na lotnisku. Chyba jeszcze nigdy nie spało mi się tak dobrze.

Przy kontroli bagażu, już w Dublinie oczywiście, podeszła do mnie celniczka i zapytała, jak mam na imię? Po czym pokazała mi polski dowód osobisty, rodaka który też miał na imię Piotr, i z równie jak ja ogolona głową. Oczywiście drugie imię i nazwisko inne, ale tego już nie sprawdzała i była gotowa przekazać mi ten dokument, przekonana, że to ja go zgubiłem. Polak, Piotr i łysy, co może się nie zgadzać? ;-) Oczywiście wyprowadziłem ja z błędu, stwierdzając że może i podobny jestem, ale - to nie ja. Swoją drogą, sam  zawsze lecę z paszportem, w razie czego - daje więcej możliwości.

Na lotnisku w Krakowie czekała już na mnie Agnieszka z Patryczkiem, razem poszliśmy na taras widokowy z którego można było obejrzeć sobie samoloty. Tylko te "zaparkowane", bo widok startujących i lądujących był już poza zasięgiem znajdujących się na tym tarasie, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami, prawda?

I tak oto rozpoczęła się moja 77 wizyta w Polsce ;-)

środa, 15 maja 2024

A Matter of Time

Od 17.02 do 3.06 b.r. w Crawford Art Gallery w Cork ma m.in. miejsce wystawa A Matter of Time. Wystawa prezentowana na dwóch piętrach, składa się z 60 prac prac wykonanych przez 25 artystów i, jak napisali kuratorzy: "nawiązuje do zmian klimatycznych, narodowości, postkolonializmu, pamięci, zdrowia, urbanistyki, medytacji, nadziei, dziedzictwa, itp."

/Powyżej: fragment wystawy A Matter of Time/

wtorek, 14 maja 2024

Palacze, psiarze i cykliści

Jestem Polakiem, więc naturalne jest to, że narzekam i że denerwuje mnie wiele rzeczy. Taka już nasza natura, nie ma co z tym walczyć, trzeba akceptować. Co najbardziej wyprowadza mnie z równowagi? Palacze, imprezowicze, psiarze, rowerzyści i nosiciele plecaków. Czyli nie jest najgorzej.

Jak wiadomo, kto zabija palacza, temu Pan Bóg przebacza. No dobrze, nie jest to prawdą, chociaż czasami chciałbym, żeby było. Sam jestem byłym palaczem, paliłem przez dwadzieścia lat i rzuciłem dwadzieścia lat temu, czyli jak widać, wcześnie zacząłem, ale też wiem o czym piszę. Palacz najczęściej nie rozumie, że papierosowy dym jest dla niepalących czymś raczej obrzydliwym. Najczęściej to zresztą poślednie gatunki tytoniu upakowane w papierosach nawet znanych marek, ale gdzie im tam do szlachetnych cygar czy fajki, co nie znaczy oczywiście, że dym z tych ostatnich jest czymś wiele lepszym. A może i rozumie, ale odczucia innych ma w pogardzie, stąd biorą się takie cymbały palące na balkonie, klatce schodowej, czy choćby we własnym oknie, i za nic mający to, że ich papierosowy dym wciska się każdą szparą w cudze okna i drzwi. Zwróć takiemu uwagę, to ola Boga, ale jak to, przecież to jego balkon? Przy tym wszystkim rzucanie niedopałków gdzie popadnie, to już naprawdę drobiazg, chociaż nie mniej obrzydliwy, niż sam dym. Trochę się to ostatnio cywilizuje, zabroniono już smrodzić w lokalach gastronomicznych i na przystankach autobusowych, chociaż z przestrzeganiem tego ostatniego zakazu, różnie bywa. Ciągle jeszcze trzeba uważać na ulicy, żeby nie dostać znienacka chmurą dymu prosto w nos, albo żarem z niedopałka w oko, bo i takie przypadki się zdarzają.

Gorsi od palaczy są imprezowicze, względnie uważających się za melomanów fani pseudomuzyki. Jakoś nigdy nie spotkałem słuchających na pełny regulator fanów muzyki klasycznej. Tutaj następuje pewna korelacja: im muzyka bardziej schlebia poślednim gustom, tym słucha się jej głośniej, często przymuszając do tego sąsiadów co wręcz przechodniów. Ci nasi współcześni Janko Muzykanci za nic mają to, że mieszkają w domach ze sklejki i mają współlokatorów z każdej strony swojej klitki. Na zwróconą uwagę, najczęściej sugerują, żebyś się wyprowadził gdzieś na wieś. Ty masz się wyprowadzić, bo idiota jeden z drugim robi ze swojego mieszkanka klub towarzyski, połączony z dyskoteką. O prawdziwych klubach, dyskotekach czy chociażby słuchawkach do uszu, chyba nie słyszeli. Podobnie jest z chłopcami w różnym wieku, słuchającymi na pełny regulator muzyki w swoim aucie. Co do zasady, jeżeli ja, siedząc w drugim aucie, słyszę muzykę z twojego autka, to znaczy, że coś jest z tobą nie tak. Powie ktoś: wolnoć Tomku w swoim domku, ale to działa w obie strony: może i masz prawo słuchać głośnej muzyki tam, gdzie akurat jesteś, ale to nie znaczy, że masz prawo zmuszać mnie do słuchania tego samego. Może faktycznie wyprowadzka jest dobrym pomysłem, ale to zdecydowanie ty powinieneś się wyprowadzić. Najlepiej pomiędzy takich samych jak ty, wtedy szybko zatęsknisz za cywilizacją.

Jednych i drugich przebijają psiarze. Niedawno media podały, że bulterier zagryzł 2-miesieczne niemowlę. Co ludzie pisali w komentarzach? "Biedny piesek, mam nadzieję, że nie stanie mu się krzywda, a rodzice zostaną ukarani za brak opieki nad dzieckiem", itp. Życie psa jest dla nich o niebo ważniejsze, od życia dziecka. Zezwierzęcenie, inaczej tego nazwać nie można. Już pomijam takie sprawy, jak spacery bez smyczy i kagańca, bo przecież "nie gryzie", niesprzątanie po swoich pupilach, itp. Trzeba przyznać, że w Polsce jest pod względem o wiele lepiej niż w Irlandii, na Zielonej Wyspie mamy stan mniej więcej taki, jak w latach 90-tych w kRAJu.

Oczywiście, co do zasady nie należy winić psa, tylko jego właściciela. Pies to pies, reaguje instynktownie i może niewłaściwe odczytać sygnały. Niemniej żyjąc w ludzkim stadzie, powinien być poddany pewnej socjalizacji. Tymczasem spora część psich właścicieli nie rozumie podstawkowych potrzeb swoich pupili. Stąd tak liczne skargi sąsiadów takich psiarzy, którzy muszą znosić całodzienne ujadanie biednego zwierzęcia, zamkniętego w czterech ścianach, gdy jego pan/i/ znika z domu często na 10-12 godzin, żeby zarobić na karmę dla niego i kieliszek chleba dla siebie. Nieszczęśliwy pies ma lęk separacyjny, cierpią też jego sąsiedzi, ale dla psiarza wszystko jest w porządku, bo przecież pies jest po to, żeby szczekał. A jeżeli ci się nie podoba, to, wiadomo: wyprowadź się, najlepiej na wieś. Tymczasem wieś to z pewnością bardziej naturalne środowisko dla psa /jak i każdego innego zwierzęcia/ niż miasto.

O rowerzystach to można epopeję napisać. Wiadomo: uważają się za pełnoprawnych uczestników ruchu drogowego, ale żadnych egzaminów potwierdzających znajomość przepisów - zdawać nie muszą. Skoro nie muszą, to z automatu ich nie znają, bo i po co? Tym samym nagminnie je łamią, z reguły nie ponosząc żadnej odpowiedzialności, no, chyba że nieszczęśliwie zatrzymają się na czymś większym od nich. Do tego nie dokładają się do dróg w formie żadnego podatku drogowego, ich pojazdy nie mają rejestracji umożliwiających identyfikację, z reguły są nieoświetlone, no po prostu hulaj dusza. I większość z nich skwapliwie z tego korzysta: kto nie wjechał kierowcy przed maskę, nie wymusił pierwszeństwa, nie przejechał na czerwonym świetle, nie zmusił pieszego do uskoku, podczas slalomu po chodniku czy w końcu jak król szos jechał środkiem drogi nie dając się wyminąć, niech pierwszy rzuci kamieniem. Część takich zachowań wynika z głupoty i braku instynktu samozachowawczego, a na to rady nie ma, ale część ze zwykłej niewiedzy. Za komuny, co do zasady Pareto, 80% było absolutnie złe i wymagające potępienia. Pozostałe 20%, po ewentualnym dostosowaniu do współczesnych realiów, można by ponownie wprowadzić w życie. W tym - obowiązującą niegdyś kartę rowerową. Sam jako dziecko na takową zdawałem, poznałem tym samym sporą garść przepisów i obowiązujących zasad. Teoretycznie i teraz w Polsce niepełnoletni kierujący rowerem powinni taką kartę posiadać, ale - kto to sprawdza? Rzecz się jednak powinna tyczyć dorosłych, bo to oni sprawiają najwięcej wypadków. I nakaz zdawania jakiejś formy egzaminów powinien obowiązywać w całej UE. Skoro jeździsz tą samą ulicą, co ktoś jadący autem, skoro uważasz się za tak samo pełnoprawnego uczestnika ruchu drogowego, no to może powinieneś zdobyć podobne uprawnienia?

Przy poprzednich wymienionych, nosiciele plecaków jawią się już całkiem sympatycznie. Chodzi oczywiście wyłącznie o tych delikwentów, którzy plecaka nie zdejmują nigdy, ze szczególnym uwzględnieniem komunikacji miejskiej. Naprawdę tak trudno zrozumieć, że gdy ma się spory dodatkowy garb na plecach, trzeba bardziej uważać, żeby kogoś nie uderzyć? Plecakowcy najczęściej nie widzą dalej, niż koniec tegoż swojego plecaka i najwyraźniej uważają, że świat się kręci wokół nich, czy też raczej - razem z nimi. Nie zliczę, ile razy musiałem robić uniki /nie zawsze udane/, gdy jakaś persona, szukała swego miejsca na Ziemi, choćby tylko w postaci właściwego fotela w samolocie. Naprawdę tak trudno go zdjąć, szczególnie w zatłoczonym i ciasnym miejscu? Czasami tylko obawa przed konsekwencjami wynikającymi z kodeksu karnego powstrzymuje mnie od..., a zresztą, mniejsza z tym.

Wszystkie te zachowania mają jeden wspólny mianownik: ewidentny brak kultury, połączony z kompletnym lekceważeniem zasad współżycia społecznego. Jak wiadomo, miło jest być ważnym, ale też ważne jest być miłym. Tutaj z reguły nie ma ani jednego, ani drugiego. Z czego to wynika? Po części, z braku wychowania wyniesionego z domu, trochę z fatalnego wykształcenia w szkole, gdzie nauczyciel już dawno przestał być autorytetem, za to przy każdej pensji jest pełen pretensji. Reszta jest pochodną tych dwóch pierwszych czynników i mamy samonapędzające się koło. Jak z tego wybrnąć? Niestety, tylko przez egzekwowalny system nakazów i zakazów, bo jak widać na edukację w domu, czy tym bardziej w szkole, nie ma co liczyć. Skoro udało się w Polsce w taki sposób nakłonić kierowców do ustępowania pierwszeństwa pieszym na pasach, powoli uda się wykorzenić inne złe nawyki.

Czego Państwu i sobie życzę.

poniedziałek, 13 maja 2024

Naszość - Tylko Dla Nienormalnych

Świetny dokument z 2023 roku, w reżyserii Magdaleny Piejko. Udało mi się obejrzeć na platformie vod tvp, o dziwo jeszcze nie usunęła go cenzura obecnej władzy.

Opis za dystrybutorem: "Grupa mieszkańców Poznania, tworzących w latach 90. „Akcję Alternatywną Naszość” wymyśla happeningi ośmieszające działaczy komunistycznych i organizuje protesty przeciwko zbrodniczej działalności Putina. Międzypokoleniowa i ideowo różnorodna grupa, na czele której stał Piotr Lisiewicz, wydaje także pismo „Naszość – tylko dla nienormalnych”, na łamach którego znalazły się rysunki oraz liczne wiersze tworzone przez członków formacji. Grupa wydała także tomik poezji zatytułowany „Flaki z nietoperza”. Ich potyczki z systemem sądowniczym, policją i mediami stają się opowieścią o nieznanej liście swoistych tabu tamtego czasu. Pokazują też uniwersalną i antytotalitarną moc śmiechu i ludzkiej kreatywności."

/Powyżej: plakat z filmu/

niedziela, 12 maja 2024

Reflecting Through Art

Na lotnisku w Cork ma miejsce m.in. wystawa Reflecting Through Art, na której swoje prace prezentują osoby, które, jak napisali kuratorzy: "doświadczyły wyzwań związanych ze zdrowiem psychicznym". Wystawa została przygotowana przez Cork Mental Health Foundation, który realizuje ten projekt od 1996 roku.

/Powyżej: tegoroczna wystawa/

sobota, 11 maja 2024

Pomnik Michaela Collinsa przy Grand Parade w Cork

W październiku 2023 roku, przy Grand Parade w Cork, odsłonięto nowy pomnik Michaela Collinsa. Pomnik jest wzorowany na fotografii, jaką zrobiono Collinsowi w 1922 roku w Wexford, a nawiązuje do faktu, że ten wielki irlandzki przywódca miał zwyczaj otwarcie poruszać się rowerem po Dublinie, pomimo że był poszukiwany a za jego głowę wyznaczono nagrodę. 

Pomnik ufundowano ze środków pozyskanych ze zbiórki społecznej, a nazwiska darczyńców zostały umieszczone w "kapsule czasu" pod pomnikiem. Miejsce postawienia pomnika nie jest przypadkowe: to tutaj 12 marca 1922 roku Michael Collins wziął udział w wiecu, podczas którego wygłosił pełne pasji przemówienie do 50-tysięcznego tłumu. Konwój Collinsa również minął to miejsce wczesnym rankiem 22 sierpnia 1922 r., podczas jego podróży z hotelu Imperial, w którym spędził ostatnią noc, w drodze do Béal na Bláth, gdzie został zastrzelony później tego samego dnia. Prawdopodobnie tą samą drogą przywieziono również jego ciało. 

W odsłonięciu pomnika wzięła udział Fidelma Collins, wnuczka Michaela Collinsa i jego najbliższa żyjąca krewna.

/Powyżej: pomnik Michaela Collinsa przy Grand Parade w Cork/

środa, 8 maja 2024

76 wizyta w Polsce /9/: wracam do Cork, przez Londyn

Dzisiaj razem z Agnieszką odprowadziłem Patryczka do przedszkola, pożegnałem się z nim, Agnieszka zawiozła mnie na lotnisko - i poleciałem do Cork, przez Londyn. Na szczęście - znowu tylko na kilka dni.

Patryczek wie, że tak musi na razie być, ciągle funkcjonujemy niejako w dwóch rzeczywistościach, tej polskiej i irlandzkiej, i chociaż obecnie zdecydowaną większość czasu jesteśmy w Polsce, czego wymaga od nas załatwianie tutaj Bardzo Ważnych Spraw, to jednak do domu w Cork zaglądać trzeba. Od trywialnych rzeczy jak podlanie kwiatków i odpalenie auta, po odbiór korespondencji i ewentualne reagowanie na nią. Niby wszystko jest już online, ale papier ciągle trzyma się mocno. A my, mieszkając tutaj od 20 lat, bardzo mocno tkwimy w tym systemie, czy tego chcemy, czy nie.

Sama podróż minęła szybko, wydaje mi się że na lotnisku w Stansted znacznie wzrosły ceny. Ciągle jest taniej niż w Krakowie, gdzie za małą puszkę redbulla trzeba zapłacić 14 złotych /w Londynie - 2 funty/, ale jednak. Oczywiście nie zrzucałbym tego na brexit, ale za covidowe szaleństwa tudzież szeroko rozumianą nieprzemyślaną politykę - płacić trzeba. I za to zapłacą wszyscy, bez wyjątku, albo raczej - z wyjątkiem tych, którzy na tym zarobią...

niedziela, 5 maja 2024

76 wizyta w Polsce /8/: Ojcowski Park Narodowy

Od kilku dni mamy piękną pogodę, więc rodzinnie wybraliśmy się do Ojcowskiego Parku Narodowego, żeby zobaczyć kaplicę "Na wodzie" pw. św. Józefa Robotnika, zamek Pieskowa Skała i Maczugę Herkulesa.

Poniżej - kilka zdjęć: 




piątek, 3 maja 2024

76 wizyta w Polsce /7/: 3 Maja

Wybraliśmy się w oklice Placu Matejki w Krakowie, na którym obchodzono Święto 3 Maja. Patryczek m.in. wsiadł na konia i do wozów bojowych ;-)

Poniżej - z Patryczkiem:





czwartek, 25 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /6/: kwiatomat

Spośród wielu automatów sprzedajacych, coraz częściej widzę i te z kwiatami. Super rozwiazanie, można kupić kwiatki nawet w nocy o północy ;-). Bukiety są różne, w różnych cenach, które można oczywiście wcześniej sprawdzić. 

/Powyżej: jeden z automatów z kwiatami/

środa, 24 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /5/: hotel Reg Benz w Mielcu

Jak już pisałem, spędziliśmy dwa dni w Mielcu, a nocowaliśmy w hotelu Reg Benz. Sobie a muzom do odnotowania: bardzo dobry hotel, niedrogi, sympatyczna obsługa, niezła restauracja, duże pokoje. Tuż obok jest sklep, budka z kebabem i stacja benzynowa, więc w każdej chwili można dostać praktycznie wszystko ;-)

/Powyżej: Reg Benz w Mielcu/

wtorek, 23 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /4/: Mielec

Wybraliśmy się do Mielca. Agnieszka miała tam do przeprowadzenia pewne szkolenie, ja z Patryczkiem jej towarzyszyliśmy. Na jedną noc zatrzymaliśmy się w hotelu Reg Benz.

Poniżej - samolot przy naszym hotelu i pomnik gryfa na rynku:


niedziela, 21 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /3/: irlandzkie świeczki w polskim kościele

Dzisiaj niedziela, więc wybraliśmy się do Sanktuarium Miłodzierdzia Bożego na Mszę Świętą. Tam, gdy zapaliliśmy świeczki w intencji naszych bliskich, zobaczyłem że pochodzą one /świeczki, nie bliscy, chociaż kilka bliskich osób - też ;-)/ z Irlandii. Trochę to dziwne. 

Tak jak jest dziwne to, że polski rynek mięsa jest zalany irlandzką wołowiną, co zresztą wyszło dość przypadkowo, gdy w 2008 roku okazało się, że mięso jest skażone dioksynami. Wybuchła wtedy lekka panika, pamiętam że z irlandzkich sklepów praktycznie na 1 dzień zniknęło całe mięso, a od kolejnego pojawiły się kartki w witrynach, że teraz mięso pochodzi z Danii, Włoch czy tam innej Hiszpanii, nieważne. Niemniej wtedy odkryto również, że spore partie trafiły do Polski. W kRAJu oczywiście nikt niczego ze sprzedaży nie wycofywał. Podejrzewam że w Irlandii też nie, ale przynajmniej zrobiono spektakl pod publikę.

Wracając do świeczek: dlaczego w polskich kościołach są irlandzkie świeczki? Naprawdę nie mamy lokalnych producentów, tylko musimy dawać zarabiać innym? Zrobienie świeczki to żadna filozofia, Agnieszka robi je w warunkach domowych, i to z wosku pszczelego, więc w czym jest problem i dlaczego jest, jak jest? I w ilu jeszcze dziedzinach - tak jest?

/Powyżej: świeczki z Irlandii w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie/

sobota, 20 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /2/: wystawy Centrum Edukacji Przyrodniczej UJ

Wybraliśmy się z Patryczkiem do Centrum Edukacji Przyrodniczej UJ, żeby zobaczyć znajdujące się tam wystawy. Sporo do obejrzenia, różna tematyka, od ryb żyjących na dużych głębokościach poprzez szereg mniej lub bardziej egzotycznych zwierząt, po wymarły świat dinozaurów. Ale - nie tylko. Warto odwiedzić to miejsce.

Poniżej - kilka zdjęć:



poniedziałek, 15 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /1/: whiskey za 20 tysięcy euro

Po badaniach, wracam do Krakowa. Generalnie pomyślnie zakończyliśmy załatwianie większości Bardzo Ważnych /dla nas/ Spraw, wymagających naszej praktycznie stałej obecności w Polsce, ale jeszcze czeka nas kilka uroczystości rodzinnych, etc. Tak czy owak, pewnie do wakacji ten stan zawieszenia może jeszcze potrwać.

Tym razem trywialnie, autobus do Dublina, lot do Krakowa. Na lotnisku w Dublinie zobaczyłem specjalną edycję whiskey Midleton. Nazwa pochodzi od miasteczka, w którym mieści się destylarnia. To chyba najdroższa irlandzka whiskey, dostępna w sprzedaży detalicznej: kosztuje, bagatela, 20 tysięcy euro, czyli na chwilę obecną jakieś 86 tysięcy złotych ;-)

/Powyżej: Midleton na dublińskim lotnisku/

niedziela, 14 kwietnia 2024

Biały miś czyha w pułapce

Całą Polskę obiegła już historia "białego misia" z Zakopanego, który nachalnie domagał się pieniędzy za filmowanie ulicy, po której grasował wraz z innymi pajacami, przebranymi za bajkowe postacie. Mało tego, wypłynęły też inne historie, w których nieopierzone nastolatki żaliły się, że zostały wręcz osaczone i niemal siłą zmuszone do zapłacenia tego swoistego haraczu. Po aferze, gdy filmik zobaczyły setki tysięcy ludzi, zakopiańska straż miejska pochwaliła się, że nałożyła na misia mandat. Od tamtej pory nakłada go podobno codziennie, miś codziennie płaci gotówką, bo oficjalnie jest bezdomny i mandatów kredytowych przyjmować nie może. Płacić ma z czego, bo został się kolejną atrakcją turystyczną Zakopanego, chwilowo większą nawet od oryginalnego białego misia, który nikogo nie zaczepia i daje się fotografować za co łaska. Teraz ludzie chcą się sfotografować nie tyle z białym misiem z Zakopanego, co z chytrym ale za to sławnym cwaniaczkiem, wymuszającym haracz na kobietach i dzieciach.

Nie ma się co dziwić, ostatnio coraz częściej bywa, że filmik, który staje się viralem, potrafi uratować nie tylko upadającą cukiernię serwującą rurki ze śmietaną, co wręcz rozsławić turystycznie te czy inne miasteczko. Potrafi też wynieść człowieka od zera do bohatera, i odwrotnie. Potęga internetu, proszę Państwa.

Wracając do Zakopanego i chytrego misia: w tym, że jacyś spryciarze chcą sobie zarobić na kieliszek chleba, nie ma oczywiście nic złego. To, że robią to bez żadnej rejestracji działalności, paragonów i zupełnie "na lewo", jest kwestią ich sprytu i nieudolności lokalnego urzędu skarbowego. Jednak to, że wymuszają haracz na turystkach i dzieciach, świadczy o nieudolności nie tylko tamtejszej straży miejskiej, która uczyniła sobie z białego misia źródło przychodów z mandatów, podnosząc tym samym własne statystyki skuteczności w zwalczaniu tego czy innego nielegalnego procederu, ale i całych władz Zakopanego. Naprawdę tak trudno przegonić z Krupówek, głównej ulicy naszej zimowej stolicy Polski, tego czy innego jegomościa, który z zastraszania małolatów uczynił sobie sposób na biznes? Facet na środku drogi wymusza opłaty, a władze miejskie udają, że nic się nie dzieje. A to, że małolaty wracają z wycieczki do Zakopanego lżejsze o parędziesiąt złotych, które skasował biały miś, to przecież śmiechu warte, prawda? Ważne że pieniądze zostaną w miasteczku, bo misio z kumplami i tak zaraz je przeznaczy na kolejne mandaty i napoje wyskokowe. Kasa musi krążyć a pieniądz, jak wiadomo, nie śmierdzi.

Biały miś w Zakopanem to modelowy wręcz "tourist trap", pułapki na turystów, znana na całym świecie i występująca w setkach odmian. Sam do takiej wpadłem dwa razy, w Rzymie i w Paryżu, w obydwu przypadkach były to restauracje, gdy głód przyćmił mi jasność myślenia. W tym pierwszym, była to restauracja przy głównym turystycznym szlaku. Zgłodnieliśmy, więc daliśmy się namówić na nawoływanie kelnerów "pasta, pizza". Restauracja, jak i inne przy tej drodze, była nastawiona na jednorazowych klientów, więc serwowała podłe jedzenie za niemałe pieniądze. Tak swoją drogą, nigdzie tak źle nie zjadłem, jak wtedy w Rzymie, ale równocześnie nigdzie tak dobrze nie zjadłem, jak również w Rzymie, gdy nauczeni doświadczeniem w poszukiwaniu dobrego jadła, zboczyliśmy z turystycznych szlaków, trafiając tam, gdzie jedzą miejscowi. Za śmieszne pieniądze dostąpiliśmy kulinarnego raju. Można? Można. Drugi raz to była restauracja, w paryskim Montmartre. Tam to już się cuda działy: co innego zamawialiśmy, co innego dostaliśmy, ceny w menu nie zgadzały się z tymi na rachunku, generalnie - granda na całego. Ale, o dziwo, było bardzo smacznie. Wychodzi na to, że w oszukiwaniu Francuzi są bardziej uczciwi od Włochów, bo dadzą lepiej zjeść. Przynajmniej tyle z tego zysku, co w pysku.

Czy w Irlandii również istnieją "tourist trap"? Oczywiście. Złośliwi twierdzą, że cały ten kraj jest taką pułapką, ale nie przesadzajmy, jak mówią ogrodnicy. Tym bardziej że w samej Republice Irlandii jeszcze nie jest najgorzej, a na pewno lepiej, niż w Irlandii Północnej. Tutaj problemem jest nie tyle wyciąganie pieniędzy od turystów za usługi i produkty niewarte swojej ceny, co turystyczny marketing, osiągający czasami granicę absurdu. Powoduje to stratę nawet nie tyle pieniędzy, co czasu, chociaż jak wiadomo czas to też pieniądz, szczególnie gdy nie ma się go w nadmiarze.

Przykładów można mnożyć, ale weźmy pierwszy z brzegu: megalityczne dolmeny, będące miejscem dawnych pochówków, z których m.in. słynie Zielona Wyspa. Z reguły fotografuje się je od dołu, przez co sprawiają wrażenie znacznie większych, niż są w rzeczywistości. Pamiętam moje rozczarowanie, gdy niemal dwadzieścia lat temu przejechałem kawał Irlandii, żeby zobaczyć najsłynniejszy z nich, tj. Poulnabrone. Na zdjęciach w przewodniku wyglądał na ogromny, a w opisach głowili się, w jaki sposób umieszczono na nim nakrywający go kamień? Kiedy zobaczyłem go na żywo, od razu zrozumiałem jak: podeszło czterech facetów, nawet niekoniecznie bardzo silnych, podniosło i ułożyło, ot co, bo sam dolmen tak naprawdę jest niewielkich rozmiarów. To samo dotyczy wielu innych rzeczy, od ruin zamków po ślady dinozaurów na Valentia Island. Co nie znaczy, że Irlandia nie ma niczego do zaoferowania dla turystów, wprost przeciwnie, to fantastyczny i malowniczy kraj, ale ma też swoje "tourist trap", i warto o tym pamiętać.

Jak sobie radzić z tymi pułapkami na turystów? Z chytrym misiem z Zakopanego sprawa wydaje się prosta. Skoro skarbówka potrafi zamknąć pod błahymi zarzutami nawet sporą firmę, to nie wierzę że nie poradzi sobie z jednym białym misiem. Brak zgłoszonej działalności gospodarczej, brak kasy fiskalnej, zajęcie pasa drogowego, itd., itp. Za to można nałożyć naprawdę spore grzywny, przy których mandaty ze straży miejskiej, to jakieś drobne. Same mandaty też można wystawiać co kwadrans. Swoją drogą, to niepojęte że w Polsce, jeżeli już chce się zarabiać łamiąc prawo, mniejsze konsekwencje ponosi ten, kto od początku robi wszystko "na czarno", niż ten, kto tylko spóźnił się z płaceniem danin państwowych.

Co do pozostałych zastawianych "tourist trap", to nie pozostaje nic innego, jak edukacja. Najłatwiejsza i najszybsza jest ta przez internet: teraz niemal każdy z mniej lub bardziej znanych podróżników, ma swój kanał na YouTube. Na grupach i forach dyskusyjnych tysiące ludzi również dzieli się swoimi doświadczeniami, z podróży tam i ówdzie. Wiedzy jest obecnie mnóstwo, nie trzeba już polegać na papierowych przewodnikach, często pisanych przez osoby które nigdy w życiu w danym kraju nie były.

Gdyby jednak komuś się nie chciało poświęcić choćby kilku godzin na dokształcenie się przed podróżą, szczególnie tą do bardziej egzotycznych miejsc niż Krupówki w Zakopanem, to warto pamiętać przynajmniej o jednej, generalnej zasadzie, którą na swój nieudolny sposób, próbował przekazywać biały miś: w życiu nie ma nic za darmo, i za wszystko przyjdzie i tak zapłacić. Darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy, dlatego trzeba być bardzo wyczulonym, gdy ktoś oferuje nam coś za bardzo niską cenę, lub wręcz bezpłatnie. Jak to mówią, jeżeli ktoś zaprasza Cię na darmowy obiad, to może się okazać, że to Ty będziesz tym obiadem. 

Samych udanych wojaży Państwu życzę!

sobota, 13 kwietnia 2024

Po 18 latach zrezygnowałem z internetu

Przez ostatnie 18 lat miałem domowy internet w jednej firmie. No może nie w jednej, bo najpierw był to Chorus, później UPC a teraz Virgin Media, niemniej nazwy się zmieniały, ja - trwałem. Do wczoraj.

Umowę z Chorusem podpisałem w 2006 roku, można o tym przeczytać tutaj: LINK. Ha, jeszcze jedna z korzyści prowadzenia bloga, ma się odnotowane takie rzeczy ;-) Przez te 18 lat było tak, jak się umówiliśmy: ja płaciłem, oni dostarczali internet. Póki był ten Chorus a później UPC, było ok. Od kiedy nastało Virgin Media, zaczęły się hocki: co roku podnosili ceny. Kiedy przegięli za bardzo, dzwoniło się na ich infolinię z fikcyjnym zamiarem rezygnacji z usług, wtedy natychmiast udzielano bonusu, tak że było najpierw było taniej, chociaż później i tak drożej, i jakoś się to kręciło przez lata. Od kilku już lat nie jestem związany na sztywno umową, okres wypowiedzenia mam 30-dniowy, za to z roku na rok jest coraz drożej. Ostatnie dwa lata i tak większość czasu spędzaliśmy w Polsce, często zaglądając jedynie na kilka dni w miesiącu do Irlandii, albo i to nawet nie, jednak utrzymywało się ten internet, tak jak opłaca się prąd. No bo jak to tak, bez interentu?

Jednak miesiąc temu zakomunikowano nam kolejną podwyżkę. Niby znowu tylko o 4 euro, ale w sumie wychodziło nam już 76 euro miesięcznie za internet + telefon /na łączu interentowym/, z którego i tak praktycznie nie korzystamy. Sam telefon dodaje do rachunku może z 5 euro, więc jest to rzecz pomijalna. Zerknąłem co oferują nowym klientom? Ano - dwa razy szybszy internet za dwa razy niższą cenę, czyli ledwie 35 euro miesięcznie, przy umowie na rok. Czyli ja, klient który od 18 lat korzysta z ich usług mam płacić o 40 euro więcej miesięcznie, w dodatku za gorszy produkt? Tak, wiem, korporacje, wszyscy tak robią. Ale gdzie logika, gdzie sens?

Przy informacji o podwyżce, standardowo umieszczono regułkę, że można z tego powodu zrezygnować z ich usług. Skoro tak, to skorzystałem, przez formularz na stronie. Przyszło nowe, przedtem, jak wspomniałem, trzeba było dzwonić na wiecznie zajętą infolinię. Minęło 30 dni, i zaczęły dziać się dziwne rzeczy: najpierw, 15 minut po północy w dniu w którym mieli wyłączyć internet /akurat wgrywałem sobie filmik z pobytu w Polsce/, wyłączyli mi na chwilę modem. Po chwili włączyli, ale prędkość internetu spadła drastycznie. I tak się działo przez kolejny dzień. W końcu - znowu wyłączyli, tym razem już na dobre.

Komórkę mam w vodafonie, na kartę, ale w ofercie takiej, że za doładowanie 30 euro miesięcznie mam m.in. nielimitowany internet. Ustawiłem na niej hotspot, podłączyłem telewizor na którym z reguły oglądam YouTube no i laptopa, i wszystko gra. Oczywiście, to tymczasowe rozwiązanie, dobre dla mnie. Kiedy będziemy tutaj wszyscy, stały internet musi być. I tutaj też jest kilka opcji: mogę ja /lub Agnieszka/ zostać "nowym" klientem Virgin Media, za 35 euro miesięcznie. Mogę zmienić firmę. Mogę nawet zaeksperymentować z modemem na kartę, chociaż to raczej ostateczność.

Zobaczymy. Tak czy owak, po 18 latach skończyła się dla mnie pewna epoka ;-)

piątek, 12 kwietnia 2024

Wizyta w CUH

Wczoraj z samego rana wybrałem się na kontrolną wizytę lekarską do Cork University Hospital, czyli szpitalu w którym leczyłem się rok temu przez dwa tygodnie, wskutek mojego "incydentu sercowego". Oczywiście wizyta była zaplanowana już kilka miesięcy temu. Niewiele brakowało, żebym się na nią spóźnił. Właściwie - to i tak się spóźniłem, dobry kwadrans, ale to Irlandia, tutaj do wszystkiego podchodzi się na luzie. A dlaczego się spóźniłem? Bo planowałem sobie podjechać taksóweczką. Tyle że to była godzina 8 rano, pogoda jak zwykle taka sobie, ludzie jadą do pracy i taksówek po prostu nie było. Ani bolta, ani ubera, ani nawet takich "zwykłych". Nic, zero. Miejska komunikacja jest w takich godzinach również niewydolna, głównie przez ogromne korki. Do tego pozwężano jezdnie, ścieżki rowerowe /z których naprawdę niewiele osób korzysta/ są w obydwu kierunkach, więc jest, jak jest. Nie ma się co kopać z koniem, chyba trzeba będzie sobie ten rower /znowu/ kupić.

Wracając: przebadano mnie, wszystko w porządku, kolejną wizytę wyznaczono za kolejne 8 miesięcy. Na początku miałem te wizyty co miesiąc, ale kiedy bodajże po pół roku zrobiono mi ponownie badanie tzw. "echo serca" i stwierdzono, że już wszystko wróciło do normy, kolejne kontrolne wizyty są jak widać w coraz większych interwałach czasowych. Z ciekawostek: przy badaniu czy nie występują problemy z sercem, pacjent m.in. pokazuje... stopy ;-) Dlaczego tak? Żeby sprawdzić czy nie są opuchnięte, co może być symptomem gromadzenia się wody, z powodu mało wydolnej pracy serca. 

Na razie, odpukać, wszystko jest ze mną ok. ;-) 

środa, 10 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /10/: płatne toalety na lotnisku

Znowu na kilka dni wracam do Cork. Wiadomo, trzeba podlać kwiatki, odpalić autko, ale przede wszystkim - mam kontrolną wizytę lekarską, związaną z moim "incydentem sercowym" sprzed roku. Napiszę o niej więcej za dwa dni. Tym razem poleciałem z przesiadką w belgijskim Charleroi

Już kiedyś tak lecieliśmy, a dokładnie - prawie 8 lat temu. Tyle że wtedy polecieliśmy do Dublina, a teraz mamy też połączenie do Cork. I w sumie uwinąłem się niemal w 8 godzin, od wyjścia z mieszkania w Krakowie do wejścia do mieszkania w Cork. To chyba mój rekord, przeważnie - zawsze taka podróż zajmuje mi 12 godzin, niezależnie od wyborów środka transportu /czyli albo lot do Dublina i autobus do Cork, albo lot do wybranego lotniska a stamtąd również lot do Cork/.

Z ciekawostek: na lotnisku w Charleroi po raz pierwszy zobaczyłem... płatne toalety ;-) Na razie tylko w tej części terminala dostępnej dla wszystkich. Już po odprawie przechodzimy do drugiej części, gdzie toalety jeszcze nadal są bezpłatne. 

Jeszcze inna ciekawostka: w czasie lotu pierwszy raz w życiu spotkałem się z sytuacją, że stewardessa poprosiła kilku pasażerów o zmianę miejsc, żeby... zapewnić lepszy balans w samolocie. Gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, to pewnie bym nie uwierzył. Inna rzecz, że w samolocie była ledwie połowa pasażerów, może nawet mniej. Kiedy już wszyscy weszli na pokład, wiele osób zmieniało swoje miejsca na "lepsze", tj. przy oknie lub przy przejściu, kilka par przesiadło się żeby siedzieć razem /nie każdy chce płacić za wybór miejsca/, itp. Stąd, być może, taka akcja...

/Powyżej: płatna toaleta na lotnisku w Charleroi/

wtorek, 9 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /9/: "wyborcza" szpatułka

Wybory samorządowe już praktycznie za nami, dlatego, jako ciekawostkę, chciałbym pokazać pewien gadżet, który jeden z kandydatów wsunął do skrzynek pocztowych potencjalnych wyborców /dostała go Mama Agnieszki/. Jest to drewniana kuchenna szpatułka, z wypalonymi danymi kandydata. Kiedy inni ograniczają się tylko do ulotek, taki przedmiot może wzbudzić zainteresowanie. Kandydat nie z mojej bajki,ale pomysł mi się podoba. Niezła sztuka reklamy ;-)

/Powyżej: "wyborcza" szpatułka/

wtorek, 2 kwietnia 2024

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /7/: krakowski Emaus 2024

W tym roku wyjątkowo krakowski odpust Emaus miał miejsce przy Błoniach, a to z uwagi na remont ulicy Kościuszki. Po raz pierwszy - jako sprzedawca - wzięła w nim udział również Agnieszka ;-)  Podobnie jak na jarmarku w Niepołomicach, dzieliła stanowisko z Izabellą Agaczewską i tradycyjnie sprzedawała świeczki z wosku pszczelego, nieco rękodzieła o pszczelarskiej tematyce, przygotowanego przez jej koleżanki z Cork i miody z pasieki mojego Taty.

Poniżej - tegoroczny odpust i Agnieszka na swoim stoisku:


niedziela, 31 marca 2024

75 wizyta w Polsce /6/: Wielkanoc 2024

Jak wiadomo, bez Święconki nie ma zbawienia ;-), więc tradycyjnie, jak co roku, wybraliśmy się "poświęcić koszyczek", jak to mawia pewien lewicowy polityk, który wcześniej uznał Belzebuba za jednego z Trzech Króli. Tym razem - w kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, oczywiście w Tomaszowie Lubelskim. Jak zwykle uczestniczyliśmy w nabożeństwach podczas Triduum Paschalnego i wspólnie z Tatą zjedliśmy świąteczne śniadanie. Po śniadaniu - wróciliśmy do Krakowa.

Poniżej - kilka zdjęć:



piątek, 29 marca 2024

75 wizyta w Polsce /5/: z Patryczkiem w pasiece

Na kilka dni pojechaliśmy do Tomaszowa Lubelskiego, mojego Taty. Oczywiście - z obowiązkową wizytą w pasiece, gdzie Patryczek podglądał życie pszczół i jak zwykle mógł do woli posiedzieć na traktorze ;-)

Poniżej - kilka zdjęć:



poniedziałek, 25 marca 2024

75 wizyta w Polsce /4/: prace plastyczne Patryczka

Gdy odbierałem Patryczka z przedszkola, dostałem też "hurtem" jego prace plastyczne, jakie ostatnio wykonywał. Rośnie mały artysta ;-)

/Powyżej: prace plastyczne Patryczka/

niedziela, 24 marca 2024

75 wizyta w Polsce /3/: jarmark wielkanocny w Niepołomicach

Dzisiaj Agnieszka wybrała się na kiermasz wielkanocny w Niepołomicach, na którym dzieliła stanowisko z Izabellą Agaczewską. Agnieszka miała jak zwykle świeczki z wosku pszczelego, nieco rękodzieła o pszczelarskiej tematyce, przygotowanego przez jej koleżanki z Cork, miody z pasieki mojego Taty, itp. Tym razem zostałem z Patryczkiem w domu, bo pogoda była mocno niepewna: padało, a przez chwilę był nawet grad.

/Powyżej: Agnieszka na swoim stoisku/

piątek, 22 marca 2024

środa, 20 marca 2024

75 wizyta w Polsce /1/: mądrość nie zawsze przychodzi z wiekiem

Znowu polecieliśmy do Polski, załatwić resztę Bardzo Ważnych Spraw. Właściwie i tak naprawdę, właśnie skończyliśmy je załatwiać, jednak pewne rozpoczęte rzeczy toczą się własną siłą bezwładności, której nie chcemy zbyt gwałtownie zatrzymać. Dlatego jeszcze przez kilka miesięcy będziemy w zawieszeniu pomiędzy Polską a Irlandią. Na razie - na kilka tygodni znowu wracamy do kRAJu.

Tym razem standardowo: autobus z Cork do Dublina, lot z Dublina do Krakowa. Wszystko w porządku, prawie cały lot Patryczek i tak przespał. 

Z ciekawostek: na lotnisku w Dublinie, tuż przed bramką do samolotu, jeden z naszych rodaków zaczął się zbyt głośno zachowywać. Oczywiście - pijany. Najpierw rozbił piwo, później zaczął śpiewać piosenki, a na końcu wygrażać współpasażerom. Wkrótce pojawiła się lotniskowa policja, i typek oczywiście nigdzie nie poleciał. Dobrze, że uaktywnił się tuż przed odprawą, a nie już w samolocie, czy nie daj Panie Boże - w trakcie samego lotu. Wtedy na pewno byłoby ciekawie, chociaż niekoniecznie przyjemnie. O dziwo, facet w średnim wieku. Jak to mówią, mądrość przychodzi z wiekiem, ale bywa i tak, że wiek przychodzi sam...

/Powyżej: z Patryczkiem na przystanku autobusowym w Cork/

wtorek, 19 marca 2024

poniedziałek, 18 marca 2024

Świętopatrykowe spotkanie z Patryczkiem

Wczoraj, razem z Patryczkiem, zaprosiliśmy naszych najbliższych znajomych z Cork na - nazwijmy to - "świętopatrykowe spotkanie z Patryczkiem" ;-) Poniżej - kilka zdjęć, a filmik z tego wydarzenia można zobaczyć na moim YT: LINK.





niedziela, 17 marca 2024

Parada w Dniu św. Patryka w Cork 2024

Świętujemy Dzień św. Patryka. Przed paradą poszliśmy na Mszę Św. do Church of the Annunciation, "naszego" lokalnego irlandzkiego kościoła i dostaliśmy poświęconą koniczynkę. Tradycją jest, że Irlandczycy w tym dniu przypinają ją sobie do ubrania. Pisałem już o tym tutaj: LINK

Po mszy - wybraliśmy się na paradę. Sobie a muzom do odnotowania: w tym roku po raz pierwszy Patryczek świętował dzień św. Patryka - w Irlandii ;-) Była też polska grupa, utworzona przez ABC EduLibrary /polską bibliotekę w Cork/ i harcerzy z ZHP. Pozostałe /trzy albo cztery, straciłem rachubę/ polonijne organizacje "prężnie działające" w Cork, nie wzięły udziału w paradzie.

Poniżej - kilka zdjęć, filmik z przejścia polskiej grupy można zobaczyć w filmiku na moim YT /od 1:15 minuty/: LINK.