środa, 12 kwietnia 2006

Prawdziwa opowiesc o szukaniu pracy...

Otrzymalem e-maila od znanego mi z pewnego forum (nie zwiazanego z Irlandia) Internauty. Internauta ten zaproponowal mi umieszczenie swojego tekstu na moim blogu. Poczatkowo wahalem sie - poniewaz moj blog jest blogiem niejako "autorskim", jednak po glebszym namysle zgodnie z wola ww. postanowilem ten tekst opublikowac.

"Ku rozwadze" - a nie "ku pokrzepieniu serc"...
W zaden sposob nie ingerowalem w tresc, usunalem jedynie dane umozliwiajace identyfikacje autora tekstu...
------------poczatek tekstu---------------------

"Witam Cię z tej strony (...). Świetnie to opisałeś na swoim blogu , gdybyś chciał i spodobało Ci się moje krótkie podsumowanie mojej wizyty w Cork to proszę to umieść w swoim blogu, jeśli i Tobie nie wierzą, ą przestrzegasz ich, to może po mojej historii zastanowią się głębiej. Lecz bez nazwiska, tylko z Nickiem który jest na dole. Bardzo dobry artykuł i dobrze, że pojawił się dopiero niedawno, ponieważ odebrałbyś mi trochę przeżyć które teraz wykorzystuje


Przybyłem do upragnionego Cork po namowie kolegi który już jest tam ponad pół roku, a jego dziewczyna ponad rok. Było to niesamowite przeżycie i doświadczenie. Dziś się z tego śmieje, jednak tam nie było tak różowo, pomimo tego, że jestem życiowym optymistą.

Po przylocie wielki szok, jak tu dojechać do Centrum, koszt biletu 2,6 Euro to już cena zaporowa. Przyjazd do BusStation i kolejny szok. Gdzie dalej, co dalej. Na szczęście miałem wykupioną rezerwację w Sheilas Hotel. Dojście do samego Sheilas trwało jakieś 20 minut. Rozpakowałem się oczywiście w około pełno amerykanów i Hiszpanów. Byłem bardzo zmęczony a z kolegą miałem się spotkać dopiero o 9 wieczorem. Więc położyłem się, do pokoju weszły dwie hiszpanki które żwawo rozmawiały w swoim ojczystym języku. Troszkę zrozumiałem, ale wstałem i się przywitałem. Koleżanki z grzeczności przerzuciły się na język Angielski. I rozmawiały, że już miesiąc szukają pracy w CORK. Ja mówię dopiero przyjechałem więc i też od jutra będę szukał pracy? Dzisiaj mnie dziwi, że przez miesiąc było je stać na Hostel, zamiast na dwuosobowy pokój, zapewne z zwiększyły by o miesiąc swoje próby. Ich poziom angielskiego był bliski Fluent i one nie mogą znaleźć pracy? Trochę się załamałem, jednak mówię sobię, eee tam to kobiety. Dlaczego wiem, że był Lunet, ponieważ spędziłem z nimi dwa dni oraz widziałem jakie techniczne magazyny czytają. Tak to nie były kobiety w stylu Barbie.

Wieczorem spotkałem się z kolegą i byłem przygotowany i poinformowany gdzie i w jaki sposób szukać pracy. Zaczęliśmy jeździć do Centr handlowych. Sam sposób rozdawania CV był standardowy Podchodziłem lub wchodziłem do danego biznesu i pytałem się o Supervisora lub menadżera, lub jeśli nikogo nie było pytałem i zostawiałem CV pierwszemu lepszemu pracownikowi. Oczywiście rozmowa, że szukam pracy, że jestem na stałe. Pierwsze kierunek wzroku Irlandczyków był kierowany na numer telefonu oraz narodowość, oraz adres zamieszkania. Wszystko były spreparowane bo mieszkania jeszcze nie miałem.

Byłem w pierwszych dniach w Wilton, Blacpool, Mahpoint oraz kupowałem gazetę "Evening echo", tak tych co nawołują jak św.Jan. Podsumowując po przylocie miałem ponad 700 euro. Teraz należało znaleźć mieszkanie, żeby podszkolić język znaleźliśmy mieszkanie z trzema Irlandczykami na ulicy Evergreen. Z przyjacielem poszliśmy do kafejki i znaleźliśmy za 285 euro za miesiąc oraz 200 euro depozytu. Trochę drogo, ale pokój był dwuosobowy, i gdyby znalazła się druga osoba, miesięczny czynsz wynosiłby 200 euro, a takowa osoba miała się pojawić. Więc trzy centra handlowe były obskoczone, nie liczyłem ile tych Cv tam zostawiłem, ponad 100 na pewno.

Oczywiście numer telefonu już był dawno irlandzki. Karta Meteor czego dzisiaj żałuje, ponieważ mógłbym w Polsce sprawdzić, czy dostalem chociaż jeden telefon, niestety brak zasięgu. Tydzień przed samy wylotem jeszcze raz byłem w Mahpoint. Z samego Blackpool wracałem pieszo i tam zostawiłem parę CV. No cóż telefon z nową kartą był i notes gdyby ktoś zadzwonił w kieszeni też był. Ulice po tygodniu oraz autobusy znałem już na pamięć. Po opłaceniu mieszkań i kart telefonicznych oraz Hostelu i kafejk internetowych które kosztują 1 euro za 20 minut. Zostało mi 150 euro. Jedzeniem się nie przejmowałem ponieważ przywiozłem troszkę z polski. Tak myślałem, że to jest troszkę bo po 16 dniach już nic nie miałem.

W 5 dniu zacząłem atakować główną ulice ST. Patrick oraz poboczne, wchodziłem do każdego sklepu. Przez 3 godziny rano i trzy po godzinie 15, ponieważ o 14 większość robi sobie przerwę. Po 4 dniach miałem „obskoczone” wszystkie sklepy z ciuchami i żywnością. Zostały mi teraz sklepy elektroniczne, restauracje i bary. Troszkę tego w Cork było. Nie liczyłem ile CV zostawiłem, po prostu szedłem i szedłem, uśmiechałem się i mówiłem, że szukam pracy, że chce pracować na Full Time lub na Part Time jeśli takich osób szukają. Wiecie uśmiech zniknął po tygodniu. Mit Hiszpańki, że nie znalazła pracy stał się i moją wyrocznią.

Zacząłem wychodzić dalej poza Cork, myślałem, aby dostać się do słynnych parków jednak to graniczyło z cudem. Zacząłem odwiedzać FAS irlandzkie biuro pracy. Budynek obskurny, jednak ofert pracy średnio na dzień 10. Irlandczycy tak sobie myślę musieli się nauczyć. Kolega mówił, że na „English Markecie” sami pytali się o pracę, teraz wywieszają kartki i zbierają CV. Jeden z Irlandczyków mi powiedział, że nazbierali prawie 50 podań,a jeszcze pół roku temu można było tą prace dostać od ręki! Czasy się zmieniają a ludzie uczą.

Więc zacząłem drukować, stawiałem się jako pierwszy w Fasie. Nic to jednak nie dawało ponieważ jest wyznaczany czas Opening Date i Closing Date na przyjmowanie Aplikacji czy CV, jak wolisz. Więc pomyślałem, że zamiast tak jak wszyscy szukać nowych prac, wybiorę z tego komputerka wszystkie pracę z ostatniego miesiąca. Troszkę ich było, więc wybrałem ponad 100. Chodziłem do kafejek internetowych „bez reklamy tych żółtych” i dzwoniłem. Kazali wysyłać emaile, tylko 5% ofert było nieaktualnych, więc statystycznie opłacało się wysyłać te CV mailowo do wszystkich. W 20% przypadków dostawałem potwierdzenie, że moje CV jest rozpatrywane. W drugim tygodniu, zaatakowałem Pośrednictwa pracy, ale mam na myśli prywatne firmy typu: „Kellys Services”. Zostawiłem CV, krótka rozmowa, co bym chciał robić i skontaktujemy pana. Jestem inżynierem komputerowym oraz znam się na sieciach internetowych, całych systemach budowania WiFi, wiem jak postawić serwer na Linuxie i takie tam. Zresztą wezmę wszystko, jak to się mówi. Jednak gdy szło o restaurację i bary to nie bez obaw, wycinałem sprawy komputerowe i dawałem że mam pojęcie o restauracjach i barach. Widzisz prawdopodobnie gdy nie jesteś programistą C++/ Javy i innych daruj sobie sprawy komputerowe tzw.: Computer Clinic.

Cały czas były wydatki, mając 100 euro po 14 dniach człowiek musiał się głęboko zastanowić, co robić. Pracy nie ma po paru dniach tak jak przypuszczano i mówiono wszędzie na około. Jedzenie drogie, bilet do domu gdybym już chciał za drogi. Do tego brak kart kredytowych, nawet Visy, aby kupić taniej bilet przez Internet. Więc zaczęła się mała panika. Nie zostaje walczę dalej. Minęły trzy tygodnie ponad 300 CV rozdane i wysłane CV. Zero telefonów, więc zacząłem wyszukiwać ogłoszeń na sklepach, wcześniej tak robiłem, jednak teraz ze specjalną uwagę, kiedy pisało szukamy FULL ja pisałem FULL u góry na CV, kiedy Part pisałem ONLY PART. Jedzonko i konserwy się skończyły. Teraz pytanie czy dzwonić do Polski po 500 euro i czekać na upragniony telefon, czy wracać. Na szczęście trafiłem na wspaniałą panią Landlord nieokazała mi zapłacić za Media i mogę zapłacić pod koniec miesiąca więc już dostałem pewien luz psychiczny. Czego jednak nie doczekała.

Znów podsumowując. Wpływ języka na ten wyjazd był nikły dla mnie, ale ogromny bo była praca jako „telemarketer czy akwizytor, lub menadżer”. Nawet pełnym śmiechem blisko Washington street była napis: „poszukujemy do zmywaka wymaganie perfekcyjny angielski” z tego śmiechu jak wchodziłem zostawić CV, aż mi go nie przyjęli. W tym stresie powiedziałem im: „niech garnki i talerze przemówią”. Można się przyzwyczaić do magicznych wymagań Irlandczyków co do kandydatów. Ja nie dostałem nawet szansy na rozmowę kwalifikacyjną. Koledze powiedziałem (który jak mógł starał się załatwić mi pracę w dużym sklepie), że sukcesem będzie nie sama praca, ale rozmowa kwalifikacyjna.

Niestety mój poziom jak to pani jedna z Prywatnego pośrednictwa pracy powiedziała. „spotkamy się wkrótce, niech pan szybciej mówi, tu nie ma czasu na zastanawianie. Żeby płynnie mówić, trzeba jednak być jakiś czas i nie polegać na języku którym się posługujemy na studiach w klasach średnio-zaawansowanych. To możemy sobie darować. Po 27 dniach stwierdziłem, że lepiej będzie wrócić i nie liczyć na przychylność Irlandczyków czy pomoc naszych rodaków i wrócić, do tego brak jedzenia i doskwierający głód, powodował dodatkowy stres, zapewne i pogoda mogła się przyczynić do powiększenia paniki.

Jednak ja tu ten bilet lotniczy kupić, jak wrócić do upragnionej Polski, jeszcze ponad miesiąc temu „znienawidzonej i obrzydłej”, telefony po znajomych którzy mieszkali w CORK, szybko chodź do Kafejki musze bilet sobie kupić, minął mi termin, teraz za każdy dzień musze płacić za mieszkanie, o jedzeniu nie wspominałem bo dlaczego, my wiemy „nasza duma”. Nie spokojnie, damy rade. Dopiero po interwencji i telefonie już panicznym do Polski, zamówiono mi bilet liniami CentralWings. Na szczęście landlord była usatysfakcjonowana tym, że na moje miejsce przybędzie innych dwóch Polaków, takim sposobem odzyskałem 200 euro depozytu, co się rzadko zdarza.

Pierwsza myśl to McDonald, cały zestaw w Polsce kupię za cenę jednego małego Hamburgera w Cork. Wracając do Polski i widząc znów ten krajobraz, człowiek już nie jest ten sam. Nie miałem tego jak wracałem z Hiszpanii czy Francji, ale z Irlandii. Ten Shopping Irlandczyków, ich styl bycia, dobroć bo nie ukrywajmy spotykałem i współlokatorów i innych dobrych ludzi i pomocnych.

Jednak główny cel wyprawy nie został osiągnięty, może gdybym został i przysłano by mi 500 euro na następny miesiąc. Teraz to gdybanie, jednak odliczając 300 euro na czynsz i kartę telefoniczną, zostało by mi 200 euro na jedzenie i bilety? Czy dasz radę za tyle w Irlandii wyżyć zapewne tak, ale to już drugi miesiąc, po pierwszym głodowym. Nawet upragniona Pizza z Frytkami za 5 euro była tylko krótką promocją. Deszcz, głód i zero gotówki w portfelu może człowiekowi naprawdę namieszać w głowie. Mając już zamówiony bilet w Shannon AirPort, ogarnął mnie spokój, jednak cały czas było jakieś wewnętrzne oczekiwania i jednocześnie złość, że nikt nawet nie wyślę sms czy emaila z ofertą zatrudnienia. Ponad 800 euro poszło w błoto (liczę jedzenie kupione w Polsce i bilet lotniczy w obie strony). To zależy od Ciebie czy dałbyś radę i czekałbyś na te 500 euro dodatkowo może więcej i dalej roznosił CV, ale gdzie? Nigdzie po prostu zacząć turę od początku, ponieważ tam gdzie mogłem zaniosłem. Każdy adres email, na samochodzie czy reklamie, każdy budynek który przynosił jakiś zysk dostawał email lub telefon, może dwie kartki z CV.

Więc zastanówcie się bardzo mocno, nie wierzcie nawet jeśli to będzie gazeta Forbes w bajki o pracy po kilku dniach o pracodawcach na lotnisku. Może tak było, jednak wtedy gdy wchodziliśmy do Unii nie teraz. Teraz drogi czytelniku ucz się języka do poziomu fluent lub near fluent i oszczędź przeżyć, a szczęście pozostaw innym desperatom. Jeśli już naprawdę musisz, bierz ze sobą minimum 1500 euro, przygotuj się na dwa miesiące ciężkiej walki. W CV nie pisz jaki byłeś wielki w Polsce, tylko skromnie, pracowałeś tam, potem tam lub tu, byle dużo tego było. Gdy znajdziesz jakąś pracę nawet jeśli przepracujesz krótko i będzie to part time to możesz wpisać to w CV, Irlandczycy uwielbiają dzwonić do siebie i pytać się o rekomendację, do polski nie zadzwonią, ale do Siebie z pewnością. Gdy znajdziesz już prace na FULL, będzie Ci o wiele łatwiej, ale musisz ją znaleźć. Na pewno od razu zmieniaj kartę i drukuje centrach kserograficznych. Widzisz jak niewiedzą o tym zapłaciłem ponad 20 euro za wydruk ponad 50 CV. Szukaj więc centr kserograficznych.

Zapamiętaj tez drugą sprawę. Jest coś takiego jak „szok kulturowy”, jedzenie jest koszmarnie drogie porównując do polski. Czwarta sprawa, jest dużo Algierczyków, Marokańczyków i Hindusów, Czechów, Słowaków ba i nawet Rosjan. Dzisiaj wyjeżdżając nie myśl, gdzie jest mniej polaków, bo my Polacy jesteśmy wszędzie, tylko zadaj sobie pytanie? Gdzie sobie poradzisz, jakie masz umiejętności i ile możesz dać z Siebie oraz miej wsparcie w postaci rodziny w Polsce. Ani Cię nie zmotywuję do wyjazdu na pewno CI go nie odradzę. Wiem jak jest w Polsce i jakie motywy wpływają na wyjazd, ale musisz być naprawdę dobry i coś sobą reprezentować, trochę szczęścia i odpowiednia pora też będzie miała zapewne wpływ. Na dziś dzień, mimo że granicę nie są otwarte Francję lub USA. W Hiszpanii byłem i płacą po 4,5 euro a to samo co Ty, zrobi tam Bułgar czy Turek. Może Szwecję, lecz był fantastyczny program o Szwecji, więc uważaj tam na pobratymców.

Pozdrawiam was moi mili dla mnie to lekcja życiowa a dla was….. nie wiem
Shaker"
------------koniec tekstu--------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz