czwartek, 31 stycznia 2008

Polskie Centrum Medyczne "Medicus" w Cork

Po Dublinie, Polskie Centrum Medyczne "Medicus" otworzyło swoją placówkę w Cork. W dodatku cork-owska jest od dublińskiej większa ;-)

/Powyżej: wejście do Medicusa w Cork/

Twórca Medicusa, p. Tomasz Łotocki (znany Internautom w Irlandii także jako twórca portalu Gazeta.ie) zaprosił mnie w ubiegłym tygodniu do swojej nowej placówki. Następnie oprowadził mnie po wszystkich gabinetach lekarzy, którzy wkrótce rozpoczną pracę w Medicusie w Cork, miałem też okazję obejrzeć sprzęt i wyposażenie tej nowej polskiej przychodni. Całość wygląda profesjonalnie.

Pierwsi lekarze już rozpoczęli przyjmowanie pacjentów, wkrótce dołączy do nich pozostały skład lekarskiego zespołu.

Lekarze, którzy rozpoczną pracę w Medicusie, przylecą z Polski, jednak podstawowym warunkiem - oprócz oczywiście niezbędnych kwalifikacji - jest biegła znajomość przez nich języka angielskiego, bowiem Medicus będzie świadczył usługi wszystkim mieszkańcom Cork.

Medicus Medical Centre mieści się w nowo wybudowanym budynku w City Square Plaza przy Watercourse Road, Blackpool, Cork.

..........................
W 2014 roku Medicus zmienił właściciela i nazwę. Obecnie nazywa się MD Clinic.

środa, 30 stycznia 2008

Cork: Blackrock Castle Observatory

W Blackrock Castle przy Castle Road w Cork mieści się obserwatorium astronomiczne, w którym turyści mogą zapoznać się m.in. z multimedialnymi projekcjami.

Sam Blackrock Castle jest malowniczym, pochodzącym z pierwszej połowy XIX w. zamkiem, znajdującym się ok. 5 km od centrum Cork. Obecny zamek jest już trzecim stojącym na tym samym miejscu: pierwszy wybudowano w XVI w. - miał bronić miasta przed piratami. Blackrock Castle - jest również jednym z nieformalnych symboli Cork.

/Na zdjęciu powyżej: Blackrock Castle Observatory/

Najpierw odwiedzamy cztery pomieszczenia z projektorami, gdzie możemy obejrzeć wybrane przez nas dokumenty dotyczące historii powstania Wszechświata, komet, rozwojowi życia na Ziemi, kosmicznej techniki, i wielu innych interesujących nas zagadnień. Filmów jest mnóstwo: w każdej sali mamy do wyboru 4 dokumenty, z których każdy - również składa się przynajmniej z czterech. Łącznie mamy więc do obejrzenia kilkadziesiąt filmów. Projektor z wybranym filmem uruchamiamy sami, dotykając jeden z kolorowych walców znajdujący się przed ekranem.

Następnie przechodzimy do kolejnej sali, w której również możemy obejrzeć interesujące materiały - tym razem już na mniejszych, komputerowych monitorach.

W końcu trafiamy do największej sali, gdzie możemy wziąć udział w swoistych grach komputerowych, gdzie m.in. ratujemy Ziemię przed upadkiem na nią meteorytu, itp. ;-)

Nie zapomniano również o dzieciach - dla nich przeznaczono specjalną salkę, gdzie mogą pobawić się w gry i zabawy związane z astronomią.

wtorek, 29 stycznia 2008

Roche's Point Lighthouse

Latarnia morska w Roche's Point jest zlokalizowana przy wejściu do portu w Cork. Została wybudowana w 1835 r., zastępując wcześniejszą - z 1817 r.

W 1864 r. wyposażono ją w urządzenia umożliwiające nadawanie sygnału optycznego pomimo mgły, w 1898 r. - dodatkowo w możliwość nadawania sygnału akustycznego. Latarnię całkowicie zelektryfikowano w 1970 r. W latach 1994 - 1999 została z kolei całkowicie zautomatyzowana. Wieża latarni ma 15 metrów wysokości, a znajduje się 30 metrów nad wodą. Jej światło jest widoczne na odległość ok. 20 km.

Obecnie, z uwagi na pełną automatyzację, w latarni nie ma obsługujących ją pracowników. Sam budynek latarni został wynajęty Sirius Arts Centre (jest to centrum kulturalne skupiające wokół siebie niemal wszystkie formy życia kulturalnego i artystycznego w rejonie East Cork).

Niestety, obecnie latarnia nie jest udostępniona do zwiedzania indywidualnym turystom. Niemniej, warto się tam wybrać z uwagi na fantastyczną okolicę. Kilka zdjęć więcej można zobaczyć TUTAJ.

/Powyżej: latarnia morska w Roche's Point/

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Język polski - drugim w Irlandii

Polonizacja Zielonej Wyspy trwa. Oczywiście - jest to polonizacja przy ścisłej współpracy Irlandczyków, a jak wiadomo - chcącemu nie dzieje się krzywda. Chociaż z drugiej strony - jakoś tak coraz dziwniej się robi...

Jeden z kolejnych przykładów polonizacji - na zdjęciu obok. Jest to dwujęzyczna informacja znajdująca się w mojej zakładowej stołówce.

Wersja polska informacji (pisownia oryginalna ;-): "Prosimy uzywac oddzielnych talerzy do goracych posiltkow oraz satatek. Dziekvjemy."

sobota, 26 stycznia 2008

Restauracje i bary w Cork: Cafe Paradiso

Wegetarianie /ale nie tylko, rzecz jasna/ o bardziej wysublimowanym smaku - powinni koniecznie odwiedzić Cafe Paradiso.


/Na zdjęciu: po lewej stoję przed wejściem do Cafe Paradiso, po prawej - zajadam opisane poniżej danie główne ;-)/

Tuż po złożeniu zamówienia otrzymujemy gratisowe "czekadełko", którego rolę pełni pyszny pełnoziarnisty chlebek maczany w oliwie.

Jako starter zamówiłem wegetariańskie... sushi ;-) podawane z panierowaną marchewką i kalafiorem, wraz z odpowiednimi sosami. Z czego i jak zrobili to sushi - nie mam pojęcia, ale w smaku było znacznie lepsze od oryginału, a smak oryginału świetnie pamiętam jeszcze z czasów przed moim przejściem na wegetarianizm. Do sushi, jako sztućce, otrzymujemy pałeczki.

Natomiast na danie główne wybrałem, hm, specjalnie przyrządzone płaty rzepy - wyglądały i smakowały jak... ser - przedzielone nadzieniem z grzybów portobello i orzechów włoskich, do tego wędzone ziemniaczane puree z kiełkami brukselki, wszystko to w sosie z czerwonego wina z dodatkiem kminku i pomarańczy. Do popicia - świeżo wyciśnięty sok z jabłek.

Pycha ;-)

Cafe Paradiso jest wegetariańską restauracją i mieści się przy 16 Lancaster Quay.

piątek, 25 stycznia 2008

Irlandzki numer

Pisałem już o irlandzkim horrorze - więc czas na przeciwległy biegun: tym razem komedia z Irlandią w tle ;-)

Moja kolekcja filmów niedawno wzbogaciła się o "Irlandzki numer" (oryginalny tytuł to: "Irish Jam")

/Na zdjęciu obok: demonstruję ww. komedia "Irlandzki numer"/

Na odwrocie płyty dvd czytamy: "Zwariowana komedia o amerykańskim raperze, który stawia na głowie życie mieszkańców pewnego irlandzkiego miasteczka. Miasteczko Ballywood ma poważny problem finansowy, który może spowodować odebranie mu praw miejskich. Zdesperowani mieszkańcy wpadają na pomysł, by ogłosić konkurs poetycki, podczas którego odbędzie się zbiórka funduszy na ratowanie miasteczka. Nie wiedzą jeszcze, że czeka ich prawdziwe trzęsienie ziemi. Otóż zwabiony nagrodą (prawo wieczystej dzierżawy miejscowego pubu) przybywa na konkurs sympatyczny, ale zdrowo postrzelony amerykański raper. Czy konserwatywni Irlandczycy mogą zaprzyjaźnić się z kimś takim? Czas pokaże."

Hm, film można obejrzeć, ale raczej w chwili nudy. Niemniej - jest tam odrobina irlandzkiego klimatu ;-)

środa, 23 stycznia 2008

Polscy tatuatorzy w Cork

Dzisiaj, na tablicy ogłoszeniowej w tesco, natknąłem się na dwie interesujące ulotki, dotyczące usług tatuatorów (na zdjęciu poniżej). Na pierwszej z nich, Stefan, poleca swoją usługę polegającą na wykonaniu tatuażu artystycznego - w domu klienta. Na drugiej, "polish artist", oferuje szerszy wachlarz usług: od tatuażu i piercingu, poprzez malowanie obrazków na samochodach, motocyklach, kaskach, gitarach, etc. W tym drugim przypadku - ogłoszeniodawca zaprasza zainteresowanych do studia przy Barrack Street.

Restauracje i bary w Cork: Wagamama

Amatorzy kuchni azjatyckiej spotykają się w Cork w restauracji Wagamama przy 4-5 South Main Street.

Jest to restauracja inna niż wszystkie: klienci siadają wspólnie przy długich stołach, kelnerzy zapisują zamówienia w elektronicznych notesach - z których trafia ono od razu do kucharzy, a których z kolei pracę możemy podglądać. Jednak nie należy utożsamiać tej restauracji z jakąś japońską odmianą "mcdonalda": jedzenie tam serwowane jest zgodnie z maksymą firmy nasycone "pozytywną energią".

Jemy oczywiście pałeczkami, chociaż można otrzymać także "normalne" sztućce. Porcje duże, ceny przystępne, no i jest to jedno z nielicznych miejsc w Cork - gdzie możemy skosztować podawaną na ciepło japońską sake.

Sieć tych restauracji jest już znana na całym świecie. W Cork restauracja Wagamama mieści się

/Powyżej: restauracja Wagamama/

niedziela, 20 stycznia 2008

Dead Meat

Niedawno obejrzałem niezły irlandzki horror: "Dead Meat" (pol. "Martwe mięso").

Na odwrocie pudełka z filmem napisano: "Helen i Desmond - para zakochanych nie przypuszcza, że romantyczna wycieczka po Irlandii zamieni się w przerażającą walkę o życie. Wszystko za sprawą farmera karmiącego krowy zarażonymi resztkami mięsa. Szalejąca choroba wściekłych krów mutuje się i zamienia zwierzęta w krwiożercze zombie. Te szybko atakują ludzi i rozprzestrzeniają morderczą zarazę... Helen i Desmond znajdują się nagle w samym środku piekła pełnego żywych trupów tylko od ich sprytu zależy, czy uda im się uniknąć makabrycznej przemiany w zombie..."

Od razu zastrzegam, że "Dead Meat" jest dla miłośników gatunku ;-) W filmie nie brakuje też typowo irlandzkich elementów: od krajobrazów i ruin zamków, poprzez irlandzki akcent bohaterów, po scenę kiedy to trener Hurling'a walczy z zombie za pomocą kija służącego do tej gry - która to gra uprawiana jest głównie w Irlandii:-)

piątek, 18 stycznia 2008

Kontrowersyjne polskie plakaty w centrum Cork

Kilka dni temu w centrum Cork pojawiły się kontrowersyjne plakaty - jeden z nich jest na zdjęciu obok.

Wśród oglądajacych go Rodaków zdania były podzielone:
- "To rzetelna informacja skierowana do Polek, które w Irlandii bardzo często wchodzą w bliskie związki z przybyszami z Afryki" - twierdzili jedni.
- "To przejaw rasizmu, jaki część Polaków przywlokła z sobą na Zieloną Wyspę" - twierdzili drudzy.

Jaka jest prawda?

środa, 16 stycznia 2008

Limerick

Limerick (irl. Luimneach) jest to miasto w środkowo - zachodniej Irlandii (prowincja Munster), położone nad rzeką Shannon. Ośrodek administracyjny hrabstwa Limerick.

Limerick został założony w IX w. przez Wikingów. W X w. wpadł w ręce Irlandczyków, walczących pod wodzą wielkiego króla Brian Boru. Był stolicą królestwa Limerick, potem siedzibą królów Munsteru. W 1691 ostatni punkt oporu Jakuba II w walce o odzyskanie tronu Anglii. W mieście jest University of Limerick, pierwotnie szkoła czysto techniczna, szanowana na tym polu nie tylko w Irlandii.

/Powyżej: centrum Limerick,  Tait's Clock przy Baker Place/

Podczas mojej parogodzinnej wycieczki po Limerick zwiedziłem m.in. King John's Castle (zamek króla Jana bez Ziemi) i Hunt Museum.

King John's Castle (zamek króla Jana bez Ziemi) pochodzi z przełomu XII/XIII w. Co prawda widok zamku szpeci współczesna, biała "przybudówka", ale za to jego dziedziniec, na którym odtworzono m.in. wygląd średniowiecznych warsztatów - i, a jakże, szubienicy - jest naprawdę warty uwagi. Podobnie jak poszczególne zamkowe komnaty, w których za pomocą manekinów i audiowizualnych pokazów przekazuje się turystom w interesujący sposób podstawowe informacje o zamku i jego mieszkańcach. W jednej z komnat spotykamy nawet samego króla Jana, który ze swojego tronu opowiada nam swoją historie ;-)

Warto wspiąć się na zamkową wieżę, aby podziwiać panoramę Limerick, a później zejść aż do podziemi, gdzie możemy obserwować wykopaliska archeologiczne.


/Powyżej: King John's Castle/

Z kolei w Hunt Museum na trzech poziomach zgromadzono tam sporo wartościowych eksponatów, od pochodzącego z IX w. krzyża z Antrim, poprzez zabytki staroegipskie, rzymskie i etruskie po chińską porcelanę. Ale to nie wszystko, znajdują się tam również eksponaty pochodzące z epoki kamiennej.

Koniecznie trzeba odwiedzić również odwiedzić Limerick City Gallery of Art, a w czasie weekendu warto zrobić zakupy w The Milk Market.

Moje zdjęcia z Limerick znajdują się tutaj: LINK.

Daniel Passent pisze (d)o mnie

Daniel Passent w swoim blogu "En Passant" napisał /LINK"SŁOTWIŃSKI Piotr – blogowicz z Irlandii, bardzo dziękuję za ciekawą relację z wizyty w Ojczyźnie. Zapraszamy częściej i prosimy o jeszcze."

Nie wiem czy się cieszyć czy nie, odnotowuję - ku pamięci.

poniedziałek, 14 stycznia 2008

Centra - polskie półki

Po Tesco i Dunnes Stores wyraźnie oznakowane półki z polskimi produktami wprowadza w Irlandii sieć sklepów Centra /na zdjęciu poniżej/:

WOŚP w Cork - zagrała już po raz drugi!

16 Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - który jest jednocześnie drugim finałem w Cork - dobiegł końca. Organizatorem finału było tak jak poprzednio Stowarzyszenie MyCork, dzięki któremu to właśnie w Cork zebrano w tym roku najwięcej w Irlandii pieniędzy na WOŚP (zostawiając daleko w tyle Dublin - tak jak "prorokowałem" w ubiegłym roku :-))

/Na zdjęciu: wrzucam mój datek do orkiestrowej puszki/

W tym roku niestety sam nie kwestowałem (koliduje mi z tym moja praca, co prawda mam w tygodniu aż 4 dni wolnego, ale za to pracuje w weekendy), niemniej - wieczorem dotarłem pod "polski kościół" gdzie do orkiestrowej puszki wrzuciłem swój datek, a później wraz z tłumem Rodaków, stawiłem się w klubie Savoy, gdzie oprócz finałowego koncertu odbyła się też licytacja zgromadzonych przedmiotów, z której dochód jest w całości przeznaczony na - a jakże - WOŚP.

Oczywiście, tak jak w poprzednim roku - w tym również wziąłem udział w licytacji, tym razem wylicytowałem obraz z "gatunku" ulubionej przeze mnie, ogólnie rzecz biorąc - sztuki współczesnej ;-)


/Powyżej: odbieram wylicytowany przeze mnie obraz/

Przed rozpoczęciem finałowego koncertu miało miejsce rozstrzygnięcia konkursu "Poezja na Bagnisku" - pierwszego w Cork polskiego konkursu poetyckiego. Jego organizator, Krzysztof Wolny, zaprosił na scenę jury - czyli p. Ewę Stolarczyk (nauczycielkę języka polskiego w polskiej szkole), oraz moją (nie)skromną osobę ;-), a także właścicieli Salonu Prasowego "Badacz" którzy ufundowali nagrody dla laureatów - i ogłosił zwycięzców. Więcej szczegółów o ww. konkursie znajduje się TUTAJ.
W trakcie XVI Finału WOŚP, w Cork zebrano 16 168,96 euro - najwięcej w Irlandii :-)

piątek, 11 stycznia 2008

WOŚP w Cork - zagra już po raz drugi!

Jak będzie wygladał tegoroczny Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Cork?

/Obok: plakat WOŚP w Cork autorstwa Ewy Rybki/

Jak napisano na stronie MyCork:
"Kasia Chmara, koordynator, już w niedzielny poranek zaprosi dzieciaki da kina Gate na "Wielką podróż Bolka i Lolka" ( g.10 ) oraz "Shreka" ( g.12 ) w polskiej wersji językowej. Po seansach filmowych dzieci beda mogły się przenieść do siedziby NASC na Mary Street - tam, gdzie był lokal wyborczy - by uczestniczyć w warsztatach papierowych prowadzonych przez Ewę Rybkę. W tym czasie będzie można również pomalować dziecięce buźki. Jeśli ktoś lubi mocne wrażenia Tomek Piwoński zaprosi na plac przed Cork Opera House na przejażdżki motocyklowe z grupą HusaRRia IRELAND FG ( g.14 ). W godzinach późnopopołudniowych na ulicach Cork pojawią się didżeje, którzy będą przygrywać do pokazów żonglerki ogniami. Cały czas w wielu miejscach będzie można spotkać kwestujących na dzieci ze schorzeniami laryngologicznymi.

A wieczorem - dobra wiadomość dla tych , którzy się obawiają tłumu podczas koncertu głównego – firma Rebel Bar Group zdecydowała się udostępnić za darmo jedną z największych sal koncertowych miasta, czyli Savoy (!) na Patrick Street. Tu na licytację zgromadzonych gadżetów oraz koncert zespołu The Locus Gang zaprosi Tomek Napierała, który tak świetnie poprowadził poprzednią edycję i który przyjedzie specjalnie z Polski na corkowski finał.
Do "Finału z głową" przyłączają się kolejne miasta, jak Fermoy, Midleton czy Carrigtowhill."

czwartek, 10 stycznia 2008

Przewodniki po Irlandii (1): "Podróże marzeń: Irlandia"


Twarda oprawa, 381 stron, sporo informacji i fotografii. Przewodnik został napisany przez Irlandczyków. Opisy innych posiadanych przeze mnie przewodników znajdziesz TUTAJ.


środa, 9 stycznia 2008

Tyskie czeka na Ciebie - w Irlandii

Ostatnio lecąc z Cork do Krakowa liniami Centralwings - na rozkładanym stoliku przed fotelem zobaczyłem poniższą reklamę. Napis głosi: "Lecisz do Irlandii? Tyskie już tam jest!"

VI wizyta w Polsce (4): Gazeta w samolocie

Jestem już z powrotem w Cork.

Na dwa dni przed moim wyjazdem z Krakowa - zrobiła się tam ładna pogoda, a ja z kolei złapałem jakieś przeziębienie, co z kolei staje się już tradycją moich "wizyt w Polsce". Złośliwi mogliby powiedzieć, że moja Ojczyzna pała do mnie coraz mniejszą sympatia, ja jednak ciągle naiwnie składam to na karb przypadku ;-)

Coby nie przynudzać, to tylko tak pokrótce: najpierw zjawiam się na lotnisku w Balicach. Od niepamiętnych czasów trwa tam jakiś remont, zza niebieskiej, widocznej kotary na zdjęciu poniżej, oddzielającej strefę remontowaną od jeszcze nie remontowanej - do uszu osób tłumnie się na lotnisku kłębiącym - radośnie dobiegają głośne, szorstkie, robotnicze słowa, ze zdecydowaną przewagą tych niecenzuralnych na "k", "ch", i "p". Niby normalnie, jak to na budowie, tyle że krakowskie lotnisko oficjalnie nosi dumną nazwę "Międzynarodowego Portu Lotniczego im. Jana Pawła II".

/Na zdjęciu powyżej: czekam na rozpoczęcie odprawy na krakowskim lotnisku/

Ale dalej już prawie europejsko: co prawda nadal umundurowani funkcjonariusze ostentacyjnie demonstrują turystom broń palną, ale - już po raz drugi przy przechodzeniu przez bramkę kontrolną na odprawie osobistej na tym lotnisku, nie musiałem zdejmować butów ani wyciągać paska ze spodni (bo, przypominam, nie mam w nich ani grama metalu). I - funkcjonariusze sprawdzający paszporty chyba już na stałe nauczyli się używać słów "proszę" i "dziękuję".

Wracam liniami Ryanair - do Dublina, dopiero później autobusem pojadę do Cork. Samolot wypełniony do ostatniego miejsca. I, muszę się przyznać - że obserwując pasażerów lecących do Dublina, miałem uczucie déjà vu - podobne obrazki widziałem w Cork przed 3-ma laty: niemal sami faceci, średnia wieku 40 lat, większość w skórzanych kurtkach (w Irlandii takie kurtki noszą już chyba tylko Polacy - i przybysze z Afryki), spora część pod wąsem, z twarzy i zachowania można niemal odczytać identyczne życiorysy, doświadczenia i pochodzenie. Jedna, niemal monolityczna ludzka masa. No cóż, podobno najłatwiej jest kupić bilet do Dublina, co ma swoje przełożenie nie tyle w ilości - co w niewielkim zróżnicowaniu polskiej emigracji w Dublinie - w porównaniu do innych miast w Irlandii...

/Na zdjęciu obok: wczorajszy "Dziennik Polski"/

No nic, coby odegnać takie niezbyt budujące myśli, sięgam po krakowski "Dziennik Polski", który sobie "na drogą" nabyłem w kiosku na lotnisku. No i znowu niestety, na pierwszej stronie w tekście pt: "Sprzedawcy pilnie poszukiwani" czytam:
- Młodzież nie chce się uczyć w szkołach zawodowych, a ci, którzy już się wykształcili, wyjeżdżają za granicę - mówi Wiesław Jopek, prezes Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej.
(...) Proponowane miesięczne zarobki to najczęściej 1000 - 1200 zł brutto na stanowisku: sprzedawca, ale pojawiają się też oferty 1400 - 1700 brutto. Pracownicy magazynów sklepowych mogą liczyć na wynagrodzenie w wysokości 1000 - 1300 zł brutto (sporadycznie 1900 - 2000 zł brutto".

Ja widać, w najbliższym czasie tanie linie lotnicze oferujące loty na Wyspy nie muszą martwić się o brak klientów...

Lądowanie, gdy tylko koła samolotu dotykają ziemi od razu słychać dźwięk włączanych komórek, nadchodzących sms-ów i pierwszych rozmów telefonicznych. Ledwie samolot się zatrzymuje, kto tylko może zrywa się z siedzenia, pośpiesznie wyciągając swój bagaż podręczny - aby następny kwadrans spędzić w dziwacznych wygięto - pochylonych pozach.

Przy odprawie paszportowej jestem świadkiem zatrzymania jednego z naszych Rodaków. Pijany, nie zna języka, funkcjonariusz telefoniczne wzywa kogoś, kto mógłby się z nim porozumieć...

Później jeszcze tylko odbiór bagażu, gdzie parokrotnie dochodzi do pomyłek, kiedy to ktoś chwyta nie swoją - za to podobną - torbę. W sumie dla większości nie powinno to mieć większego znaczenia, zawartość - co stwierdzam z rozmów osób oczekujących na bagaż - jest wszędzie niemal taka sama: gorzała, papierosy i mięso.

I - już po wszystkim;-)

wtorek, 8 stycznia 2008

VI wizyta w Polsce (3): emigranci umacniają Polskę - w której jest bardzo zimno

Niemal nie wychodzę z domu. Zimno. Poza tym jednostajny szaro - błotnisty krajobraz, tworzony przez rozjeżdżony przez auta śnieg, zawsze działał na mnie przygnębiająco. Byłem co prawda na Kazimierzu i na Rynku, wieczorem spotkałem się tez ze znajomymi, niemniej - temperatura trochę odstrasza mnie od wielogodzinnych włóczęg po mieście.

Telewizji też nie oglądam, bo nie chcę. Ot, tylko jakiś tam film na dvd zobaczyłem. Czytam za to gazety ;-) A w każdej gazecie - wzmianka o emigracji. Temat, jak widać, jest dość istotny. Dzisiaj ogólnopolski "Dziennik" opublikował zajawkę tekstu na pierwszej stronie, który to tekst jest w głębi numeru. W zapowiedzi tego tekstu na pierwszej stronie "Dziennika"stwierdzono: "- To gigantyczna kwota. Polacy kilkakrotnie przebili inwestorów zagranicznych, którzy w zeszłym roku lokowali pieniądze w naszym kraju - mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha."

/Na zdjęciu obok: dzisiejszy tekst z "Dziennika"/

W dalszej części tekstu pt.: "Emigranci umacniają Polskę" czytamy m.in.: "Z szacunkowych danych Narodowego Banku Polskiego przygotowanych dla Dziennika wynika, że w ubiegłym roku do kraju przesłano za pośrednictwem banków 4,1 mld euro. Ale to tylko czubek góry lodowej. NBP przyznaje, że są one niedokładne. Suma ta może być znacznie większa. Nikt nie jest bowiem w stanie określić, ile pieniędzy trafia do Polaków w postaci po prostu gotówki."

Ano racja: sam znam mnóstwo osób, które transferują pieniądze do Polski bez żadnego śladu w polskim systemie bankowym...

sobota, 5 stycznia 2008

VI wizyta w Polsce (2): pączki nad gazetą

Za któraś moją wizytą w Polsce, krakowski taksówkarz wiozący mnie z lotniska - gdy się zorientował, że przez chwilę zawahałem się z której strony powinienem wsiadać do jego auta - i jednocześnie bezbłędnie wiążąc ten fakt z godziną przylotu nocnego samolotu z Cork, od razu zaczął mnie wypytywać, czy, cytuje: "nie brakuje tam panu Rodaków?"

Nie, Rodaków chyba nikomu z nas tutaj nie brakuje, tym bardziej, że Cork jest np. znacznie bardziej spolonizowanym miastem niż Dublin (a kto nie wierzy, niech odwiedzi obydwa te miasta - i porówna). W zasadzie, jeżeli chodzi o jakiekolwiek "polskie rzeczy" - mamy już w Cork wszystko, no - może oprócz lokalnej gazety i... cukierni z prawdziwego zdarzenia.

Oczywiście - rynek nie znosi próżni, i jeżeli będzie popyt pojawi się też i podaż, jak to było np. na przykładzie polskich fryzjerek: najpierw oferowały swoje usługi pokątnie po domach, a teraz działają już w Cork polskie zakłady fryzjerskie (możesz o nich przeczytać TUTAJ). Podobnie zapewne bedzie i z cukiernią: na razie widziałem sporo ogłoszeń o oferowanych "domowych wypiekach", więc niewykluczone, że za jakiś czas pojawi się też w Cork pierwsza polska cukiernia.

Na razie, będąc w Krakowie, bez żadnych wyrzutów sumienia objadam się pączkami, sernikami, makowcami, itp. ;-)

/Na zdjęciu powyżej: talerz pączków z jednej z krakowskich cukierni, z których za chwilę lwią część sam pochłonę ;-)/

Żeby nie było, że tylko jem, to - jak wspomniałem - także czytam, szukając w lokalnej krakowskiej prasie sygnałów, że Polska rośnie w siłę a ludziom żyje się dostatniej. No niestety, odnajdowanie tych sygnałów za bardzo mi nie wychodzi, a raczej - wprost przeciwnie...

Ot, choćby w dzisiejszym "Dzienniku Polskim": po pierwsze, widze że ta gazeta uruchomiła nowy dodatek "Praca w Europie", a po drugie, treść zamieszczonych w niej artykułów ma raczej jednoznaczny wydźwięk. Ot, choćby pierwszy z nich pt.: "Wersal na budowie", gdzie czytamy m.in.: "35-letni Ireneusz Janka z Gniezna pracuje w Belgii jako dekarz zaledwie od pół roku, a już myśli, jak ściągnąć do siebie żonę i roczną córeczkę. Do Polski nie wróci na pewno.

W kraju jako doświadczony dekarz i brygadzista zarabiał miesięcznie 2,5 tys. zł na rękę, jednak pracował codziennie do godz. 19-20 i tylko jedną sobotę w miesiącu miał wolną. Był zmęczony.
- Pracuję głównie przy konstrukcji dachów budynków przemysłowych. W Polsce - gdy jest do dyspozycji dźwig, to tylko na godzinę, wszystkie materiały budowlane są więc zrzucane w jedno miejsce takiego wielkiego dachu i dźwig odjeżdża. A my biegamy po całym dachu, nosząc ciężkie materiały z jednego końca na drugi - opowiada. - W Belgii dźwig jest do wykorzystania przez cały czas. Materiały są nam podawane po kolei i to w miejsce, gdzie akurat pracujemy, niemal do ręki. Nie trzeba się nabiegać i nadźwigać. Praca jest więc nieporównywalnie lżejsza.

(...)- W Polsce wyzyskuje się pracownika, a tam jest inny świat - konkluduje pan Irek, który podjął już decyzję o sprowadzeniu rodziny do Belgii na stałe. Jego żona, krawcowa, na pewno znajdzie w Belgii pracę, jeżeli nie w swoim zawodzie, to w innym."

Itd, itp...

czwartek, 3 stycznia 2008

VI wizyta w Polsce (1): stalowe buty, śnieg i przegląd prasy

Przyleciałem na tydzień do Polski. Do Krakowa, rzecz jasna ;-)

Razem ze mną leciało sporo ludzi, jak widać - sezon urlopowy w pełni. Odprawa bez problemów, oprócz tego, że gdzieś tak na 5 osób przede mną kazano wszystkim ścigać buty i puszczono nas w skarpetkach. Powód? Większość wracających Rodaków miało na sobie obuwie ze stalowymi wkładkami, które otrzymali na swoich budowach czy w niektórych fabrykach, magazynach, itp.

Są to tzw. "safety shoes", które z zewnątrz wyglądają w zasadzie normalnie, ale są dodatkowo wyposażone m.in. antypoślizgową podeszwę i wspomnianą stalową wkładkę chroniącą stopę przed zgnieceniem w razie upadku na nią jakiegoś ciężaru, najechaniu wózkiem widłowym, itp. Obuwie takie jest wymagane w wielu zakładach pracy, z reguły pracodawca dostarcza je bezpłatnie.

W sumie, gdy się obecnie leci do Polski, zabieranie go z sobą nie jest może najgorszym pomysłem (bo chronią przed pośliźnięciem się na oblodzonych chodnikach, czy "nadepnięciu" w zatłoczonym autobusie lub tramwaju), ale z pewnością nie jest dobrym pomysłem przechodzenie w nim przez bramkę na lotnisku...

No nic, w ramach narodowej odpowiedzialności zbiorowej buty też zdjąć musiałem, chociaż nie mam w nich ani grama metalu, na szczęście pasek od spodni - został na swoim miejscu (bo też nie mam w nim ani grama metalu - to tak tytułem wyjaśnienia tym spośród moich Czytelników, których bardzo dziwiło to, że z kolei mnie dziwiło, że tenże pasek zawsze musiałem ściągać na lotnisku w Krakowie, a nie musiałem np. na lotniskach w Cork czy Londynie).

Lot też bez problemu, oprócz tego że na "dzień dobry" musiałem wyprosić pewnego młodziana, który bezceremonialnie zajął moje miejsce, pewnie dlatego, że przy oknie (mimo że na bilecie w liniach Centralwings miejsce jest wyraźnie oznaczone), w zamian za co przez prawie cały lot musiałem razem z nim wysłuchiwać discopolowej wiązanki, sączącej się przez jego kiepskiej jakości słuchawki z discmana, którego z dumą przez cały lot dzierżył w garści (bo jego miejsce wypadło niestety obok mojego).

Lądowanie, śnieg, zimno. Odprawa paszportowa: wąsaty funkcjonariusz używający słowa "dziękuję" ;-)

Kupuję 2 lokalne krakowskie gazety, w każdej na pierwszej stronach noworocznych wydań piszą, a jakże, o emigracji.

Najpierw w "Gazecie Krakowskiej" bije w oczy tytuł: "Emigracja rozbija rodziny" (na zdjęciu obok), gdzie napisano m.in.: "Eksperci alarmują: emigracja jest główną przyczyną rozwodów. Według demografów rozpadnie się co trzecia emigracyjna rodzina", zaraz później na pierwszej stronie w krakowskim "Dzienniku Polskim" w artykule "Siostry uciekają" czytam m.in.: "Tylko w ubiegłym roku 850 pielęgniarek wystąpiło o zaświadczenia uznające kwalifikacje zawodowe za granicą" (dodam, ze ta liczba dotyczy wyłącznie pielęgniarek z Małopolski).

No cóż, jest jak jest...

A sam - wyciągam gdzieś z dna szafy zimową kurtkę - i ruszam "w miasto" ;-)

środa, 2 stycznia 2008

Wódka Sobieski - król na ścianie

Producenci polskich napojów alkoholowych rozpoczynają w Irlandii kampanię reklamowa swoich produktów. Na razie - ta reklama jest adresowana chyba wyłącznie do Polaków...

Parę dni natknąłem się w okolicy stacji kolejowej na billboard z reklamą wódki "Sobieski" (na zdjęciu poniżej).


"Sobieski - król jest tylko jeden", głosi napis - po polsku, rzecz jasna. Dopiero umieszczony na dole plakatu adres witryny internetowej w irlandzkiej domenie: www.sobieski.ie wskazuje, że wciąż jeszcze jestem w Irlandii...

wtorek, 1 stycznia 2008

Nejlepsze życzenia ;-)

W księgarni Eason przy Patrick Street w Cork natknąłem się na polsko - irlandzkie kartki z życzeniami ;-)

Zresztą, nie po raz pierwszy, przed rokiem również o tym pisałem (zobacz notkę: "Polskie" kartki świąteczne"). W tym roku - jest już cały "polski stojak" z kartkami na różne okazje.

Ja sobie wybrałem tą na zdjęciu obok.

Widok jak widok, przedstawia Jerpoint Abbey - dawny klasztor Cystersow, ale najciekawszy jest napis na kartce: "Nejlepsze zyczenia". Jak widać, musiał to tłumaczyć Irlandczyk, za co szacunek mu się należy ;-)