niedziela, 21 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /3/: irlandzkie świeczki w polskim kościele

Dzisiaj niedziela, więc wybraliśmy się do Sanktuarium Miłodzierdzia Bożego na Mszę Świętą. Tam, gdy zapaliliśmy świeczki w intencji naszych bliskich, zobaczyłem że pochodzą one /świeczki, nie bliscy, chociaż kilka bliskich osób - też ;-)/ z Irlandii. Trochę to dziwne. 

Tak jak jest dziwne to, że polski rynek mięsa jest zalany irlandzką wołowiną, co zresztą wyszło dość przypadkowo, gdy w 2008 roku okazało się, że mięso jest skażone dioksynami. Wybuchła wtedy lekka panika, pamiętam że z irlandzkich sklepów praktycznie na 1 dzień zniknęło całe mięso, a od kolejnego pojawiły się kartki w witrynach, że teraz mięso pochodzi z Danii, Włoch czy tam innej Hiszpanii, nieważne. Niemniej wtedy odkryto również, że spore partie trafiły do Polski. W kRAJu oczywiście nikt niczego ze sprzedaży nie wycofywał. Podejrzewam że w Irlandii też nie, ale przynajmniej zrobiono spektakl pod publikę.

Wracając do świeczek: dlaczego w polskich kościołach są irlandzkie świeczki? Naprawdę nie mamy lokalnych producentów, tylko musimy dawać zarabiać innym? Zrobienie świeczki to żadna filozofia, Agnieszka robi je w warunkach domowych, i to z wosku pszczelego, więc w czym jest problem i dlaczego jest, jak jest? I w ilu jeszcze dziedzinach - tak jest?

/Powyżej: świeczki z Irlandii w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie/

sobota, 20 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /2/: wystawy Centrum Edukacji Przyrodniczej UJ

Wybraliśmy się z Patryczkiem do Centrum Edukacji Przyrodniczej UJ, żeby zobaczyć znajdujące się tam wystawy. Sporo do obejrzenia, różna tematyka, od ryb żyjących na dużych głębokościach poprzez szereg mniej lub bardziej egzotycznych zwierząt, po wymarły świat dinozaurów. Ale - nie tylko. Warto odwiedzić to miejsce.

Poniżej - kilka zdjęć:



poniedziałek, 15 kwietnia 2024

76 wizyta w Polsce /1/: whiskey za 20 tysięcy euro

Po badaniach, wracam do Krakowa. Generalnie pomyślnie zakończyliśmy załatwianie większości Bardzo Ważnych /dla nas/ Spraw, wymagających naszej praktycznie stałej obecności w Polsce, ale jeszcze czeka nas kilka uroczystości rodzinnych, etc. Tak czy owak, pewnie do wakacji ten stan zawieszenia może jeszcze potrwać.

Tym razem trywialnie, autobus do Dublina, lot do Krakowa. Na lotnisku w Dublinie zobaczyłem specjalną edycję whiskey Midleton. Nazwa pochodzi od miasteczka, w którym mieści się destylarnia. To chyba najdroższa irlandzka whiskey, dostępna w sprzedaży detalicznej: kosztuje, bagatela, 20 tysięcy euro, czyli na chwilę obecną jakieś 86 tysięcy złotych ;-)

/Powyżej: Midleton na dublińskim lotnisku/

niedziela, 14 kwietnia 2024

Biały miś czyha w pułapce

Całą Polskę obiegła już historia "białego misia" z Zakopanego, który nachalnie domagał się pieniędzy za filmowanie ulicy, po której grasował wraz z innymi pajacami, przebranymi za bajkowe postacie. Mało tego, wypłynęły też inne historie, w których nieopierzone nastolatki żaliły się, że zostały wręcz osaczone i niemal siłą zmuszone do zapłacenia tego swoistego haraczu. Po aferze, gdy filmik zobaczyły setki tysięcy ludzi, zakopiańska straż miejska pochwaliła się, że nałożyła na misia mandat. Od tamtej pory nakłada go podobno codziennie, miś codziennie płaci gotówką, bo oficjalnie jest bezdomny i mandatów kredytowych przyjmować nie może. Płacić ma z czego, bo został się kolejną atrakcją turystyczną Zakopanego, chwilowo większą nawet od oryginalnego białego misia, który nikogo nie zaczepia i daje się fotografować za co łaska. Teraz ludzie chcą się sfotografować nie tyle z białym misiem z Zakopanego, co z chytrym ale za to sławnym cwaniaczkiem, wymuszającym haracz na kobietach i dzieciach.

Nie ma się co dziwić, ostatnio coraz częściej bywa, że filmik, który staje się viralem, potrafi uratować nie tylko upadającą cukiernię serwującą rurki ze śmietaną, co wręcz rozsławić turystycznie te czy inne miasteczko. Potrafi też wynieść człowieka od zera do bohatera, i odwrotnie. Potęga internetu, proszę Państwa.

Wracając do Zakopanego i chytrego misia: w tym, że jacyś spryciarze chcą sobie zarobić na kieliszek chleba, nie ma oczywiście nic złego. To, że robią to bez żadnej rejestracji działalności, paragonów i zupełnie "na lewo", jest kwestią ich sprytu i nieudolności lokalnego urzędu skarbowego. Jednak to, że wymuszają haracz na turystkach i dzieciach, świadczy o nieudolności nie tylko tamtejszej straży miejskiej, która uczyniła sobie z białego misia źródło przychodów z mandatów, podnosząc tym samym własne statystyki skuteczności w zwalczaniu tego czy innego nielegalnego procederu, ale i całych władz Zakopanego. Naprawdę tak trudno przegonić z Krupówek, głównej ulicy naszej zimowej stolicy Polski, tego czy innego jegomościa, który z zastraszania małolatów uczynił sobie sposób na biznes? Facet na środku drogi wymusza opłaty, a władze miejskie udają, że nic się nie dzieje. A to, że małolaty wracają z wycieczki do Zakopanego lżejsze o parędziesiąt złotych, które skasował biały miś, to przecież śmiechu warte, prawda? Ważne że pieniądze zostaną w miasteczku, bo misio z kumplami i tak zaraz je przeznaczy na kolejne mandaty i napoje wyskokowe. Kasa musi krążyć a pieniądz, jak wiadomo, nie śmierdzi.

Biały miś w Zakopanem to modelowy wręcz "tourist trap", pułapki na turystów, znana na całym świecie i występująca w setkach odmian. Sam do takiej wpadłem dwa razy, w Rzymie i w Paryżu, w obydwu przypadkach były to restauracje, gdy głód przyćmił mi jasność myślenia. W tym pierwszym, była to restauracja przy głównym turystycznym szlaku. Zgłodnieliśmy, więc daliśmy się namówić na nawoływanie kelnerów "pasta, pizza". Restauracja, jak i inne przy tej drodze, była nastawiona na jednorazowych klientów, więc serwowała podłe jedzenie za niemałe pieniądze. Tak swoją drogą, nigdzie tak źle nie zjadłem, jak wtedy w Rzymie, ale równocześnie nigdzie tak dobrze nie zjadłem, jak również w Rzymie, gdy nauczeni doświadczeniem w poszukiwaniu dobrego jadła, zboczyliśmy z turystycznych szlaków, trafiając tam, gdzie jedzą miejscowi. Za śmieszne pieniądze dostąpiliśmy kulinarnego raju. Można? Można. Drugi raz to była restauracja, w paryskim Montmartre. Tam to już się cuda działy: co innego zamawialiśmy, co innego dostaliśmy, ceny w menu nie zgadzały się z tymi na rachunku, generalnie - granda na całego. Ale, o dziwo, było bardzo smacznie. Wychodzi na to, że w oszukiwaniu Francuzi są bardziej uczciwi od Włochów, bo dadzą lepiej zjeść. Przynajmniej tyle z tego zysku, co w pysku.

Czy w Irlandii również istnieją "tourist trap"? Oczywiście. Złośliwi twierdzą, że cały ten kraj jest taką pułapką, ale nie przesadzajmy, jak mówią ogrodnicy. Tym bardziej że w samej Republice Irlandii jeszcze nie jest najgorzej, a na pewno lepiej, niż w Irlandii Północnej. Tutaj problemem jest nie tyle wyciąganie pieniędzy od turystów za usługi i produkty niewarte swojej ceny, co turystyczny marketing, osiągający czasami granicę absurdu. Powoduje to stratę nawet nie tyle pieniędzy, co czasu, chociaż jak wiadomo czas to też pieniądz, szczególnie gdy nie ma się go w nadmiarze.

Przykładów można mnożyć, ale weźmy pierwszy z brzegu: megalityczne dolmeny, będące miejscem dawnych pochówków, z których m.in. słynie Zielona Wyspa. Z reguły fotografuje się je od dołu, przez co sprawiają wrażenie znacznie większych, niż są w rzeczywistości. Pamiętam moje rozczarowanie, gdy niemal dwadzieścia lat temu przejechałem kawał Irlandii, żeby zobaczyć najsłynniejszy z nich, tj. Poulnabrone. Na zdjęciach w przewodniku wyglądał na ogromny, a w opisach głowili się, w jaki sposób umieszczono na nim nakrywający go kamień? Kiedy zobaczyłem go na żywo, od razu zrozumiałem jak: podeszło czterech facetów, nawet niekoniecznie bardzo silnych, podniosło i ułożyło, ot co, bo sam dolmen tak naprawdę jest niewielkich rozmiarów. To samo dotyczy wielu innych rzeczy, od ruin zamków po ślady dinozaurów na Valentia Island. Co nie znaczy, że Irlandia nie ma niczego do zaoferowania dla turystów, wprost przeciwnie, to fantastyczny i malowniczy kraj, ale ma też swoje "tourist trap", i warto o tym pamiętać.

Jak sobie radzić z tymi pułapkami na turystów? Z chytrym misiem z Zakopanego sprawa wydaje się prosta. Skoro skarbówka potrafi zamknąć pod błahymi zarzutami nawet sporą firmę, to nie wierzę że nie poradzi sobie z jednym białym misiem. Brak zgłoszonej działalności gospodarczej, brak kasy fiskalnej, zajęcie pasa drogowego, itd., itp. Za to można nałożyć naprawdę spore grzywny, przy których mandaty ze straży miejskiej, to jakieś drobne. Same mandaty też można wystawiać co kwadrans. Swoją drogą, to niepojęte że w Polsce, jeżeli już chce się zarabiać łamiąc prawo, mniejsze konsekwencje ponosi ten, kto od początku robi wszystko "na czarno", niż ten, kto tylko spóźnił się z płaceniem danin państwowych.

Co do pozostałych zastawianych "tourist trap", to nie pozostaje nic innego, jak edukacja. Najłatwiejsza i najszybsza jest ta przez internet: teraz niemal każdy z mniej lub bardziej znanych podróżników, ma swój kanał na YouTube. Na grupach i forach dyskusyjnych tysiące ludzi również dzieli się swoimi doświadczeniami, z podróży tam i ówdzie. Wiedzy jest obecnie mnóstwo, nie trzeba już polegać na papierowych przewodnikach, często pisanych przez osoby które nigdy w życiu w danym kraju nie były.

Gdyby jednak komuś się nie chciało poświęcić choćby kilku godzin na dokształcenie się przed podróżą, szczególnie tą do bardziej egzotycznych miejsc niż Krupówki w Zakopanem, to warto pamiętać przynajmniej o jednej, generalnej zasadzie, którą na swój nieudolny sposób, próbował przekazywać biały miś: w życiu nie ma nic za darmo, i za wszystko przyjdzie i tak zapłacić. Darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy, dlatego trzeba być bardzo wyczulonym, gdy ktoś oferuje nam coś za bardzo niską cenę, lub wręcz bezpłatnie. Jak to mówią, jeżeli ktoś zaprasza Cię na darmowy obiad, to może się okazać, że to Ty będziesz tym obiadem. 

Samych udanych wojaży Państwu życzę!

sobota, 13 kwietnia 2024

Po 18 latach zrezygnowałem z internetu

Przez ostatnie 18 lat miałem domowy internet w jednej firmie. No może nie w jednej, bo najpierw był to Chorus, później UPC a teraz Virgin Media, niemniej nazwy się zmieniały, ja - trwałem. Do wczoraj.

Umowę z Chorusem podpisałem w 2006 roku, można o tym przeczytać tutaj: LINK. Ha, jeszcze jedna z korzyści prowadzenia bloga, ma się odnotowane takie rzeczy ;-) Przez te 18 lat było tak, jak się umówiliśmy: ja płaciłem, oni dostarczali internet. Póki był ten Chorus a później UPC, było ok. Od kiedy nastało Virgin Media, zaczęły się hocki: co roku podnosili ceny. Kiedy przegięli za bardzo, dzwoniło się na ich infolinię z fikcyjnym zamiarem rezygnacji z usług, wtedy natychmiast udzielano bonusu, tak że było najpierw było taniej, chociaż później i tak drożej, i jakoś się to kręciło przez lata. Od kilku już lat nie jestem związany na sztywno umową, okres wypowiedzenia mam 30-dniowy, za to z roku na rok jest coraz drożej. Ostatnie dwa lata i tak większość czasu spędzaliśmy w Polsce, często zaglądając jedynie na kilka dni w miesiącu do Irlandii, albo i to nawet nie, jednak utrzymywało się ten internet, tak jak opłaca się prąd. No bo jak to tak, bez interentu?

Jednak miesiąc temu zakomunikowano nam kolejną podwyżkę. Niby znowu tylko o 4 euro, ale w sumie wychodziło nam już 76 euro miesięcznie za internet + telefon /na łączu interentowym/, z którego i tak praktycznie nie korzystamy. Sam telefon dodaje do rachunku może z 5 euro, więc jest to rzecz pomijalna. Zerknąłem co oferują nowym klientom? Ano - dwa razy szybszy internet za dwa razy niższą cenę, czyli ledwie 35 euro miesięcznie, przy umowie na rok. Czyli ja, klient który od 18 lat korzysta z ich usług mam płacić o 40 euro więcej miesięcznie, w dodatku za gorszy produkt? Tak, wiem, korporacje, wszyscy tak robią. Ale gdzie logika, gdzie sens?

Przy informacji o podwyżce, standardowo umieszczono regułkę, że można z tego powodu zrezygnować z ich usług. Skoro tak, to skorzystałem, przez formularz na stronie. Przyszło nowe, przedtem, jak wspomniałem, trzeba było dzwonić na wiecznie zajętą infolinię. Minęło 30 dni, i zaczęły dziać się dziwne rzeczy: najpierw, 15 minut po północy w dniu w którym mieli wyłączyć internet /akurat wgrywałem sobie filmik z pobytu w Polsce/, wyłączyli mi na chwilę modem. Po chwili włączyli, ale prędkość internetu spadła drastycznie. I tak się działo przez kolejny dzień. W końcu - znowu wyłączyli, tym razem już na dobre.

Komórkę mam w vodafonie, na kartę, ale w ofercie takiej, że za doładowanie 30 euro miesięcznie mam m.in. nielimitowany internet. Ustawiłem na niej hotspot, podłączyłem telewizor na którym z reguły oglądam YouTube no i laptopa, i wszystko gra. Oczywiście, to tymczasowe rozwiązanie, dobre dla mnie. Kiedy będziemy tutaj wszyscy, stały internet musi być. I tutaj też jest kilka opcji: mogę ja /lub Agnieszka/ zostać "nowym" klientem Virgin Media, za 35 euro miesięcznie. Mogę zmienić firmę. Mogę nawet zaeksperymentować z modemem na kartę, chociaż to raczej ostateczność.

Zobaczymy. Tak czy owak, po 18 latach skończyła się dla mnie pewna epoka ;-)

piątek, 12 kwietnia 2024

Wizyta w CUH

Wczoraj z samego rana wybrałem się na kontrolną wizytę lekarską do Cork University Hospital, czyli szpitalu w którym leczyłem się rok temu przez dwa tygodnie, wskutek mojego "incydentu sercowego". Oczywiście wizyta była zaplanowana już kilka miesięcy temu. Niewiele brakowało, żebym się na nią spóźnił. Właściwie - to i tak się spóźniłem, dobry kwadrans, ale to Irlandia, tutaj do wszystkiego podchodzi się na luzie. A dlaczego się spóźniłem? Bo planowałem sobie podjechać taksóweczką. Tyle że to była godzina 8 rano, pogoda jak zwykle taka sobie, ludzie jadą do pracy i taksówek po prostu nie było. Ani bolta, ani ubera, ani nawet takich "zwykłych". Nic, zero. Miejska komunikacja jest w takich godzinach również niewydolna, głównie przez ogromne korki. Do tego pozwężano jezdnie, ścieżki rowerowe /z których naprawdę niewiele osób korzysta/ są w obydwu kierunkach, więc jest, jak jest. Nie ma się co kopać z koniem, chyba trzeba będzie sobie ten rower /znowu/ kupić.

Wracając: przebadano mnie, wszystko w porządku, kolejną wizytę wyznaczono za kolejne 8 miesięcy. Na początku miałem te wizyty co miesiąc, ale kiedy bodajże po pół roku zrobiono mi ponownie badanie tzw. "echo serca" i stwierdzono, że już wszystko wróciło do normy, kolejne kontrolne wizyty są jak widać w coraz większych interwałach czasowych. Z ciekawostek: przy badaniu czy nie występują problemy z sercem, pacjent m.in. pokazuje... stopy ;-) Dlaczego tak? Żeby sprawdzić czy nie są opuchnięte, co może być symptomem gromadzenia się wody, z powodu mało wydolnej pracy serca. 

Na razie, odpukać, wszystko jest ze mną ok. ;-) 

środa, 10 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /10/: płatne toalety na lotnisku

Znowu na kilka dni wracam do Cork. Wiadomo, trzeba podlać kwiatki, odpalić autko, ale przede wszystkim - mam kontrolną wizytę lekarską, związaną z moim "incydentem sercowym" sprzed roku. Napiszę o niej więcej za dwa dni. Tym razem poleciałem z przesiadką w belgijskim Charleroi

Już kiedyś tak lecieliśmy, a dokładnie - prawie 8 lat temu. Tyle że wtedy polecieliśmy do Dublina, a teraz mamy też połączenie do Cork. I w sumie uwinąłem się niemal w 8 godzin, od wyjścia z mieszkania w Krakowie do wejścia do mieszkania w Cork. To chyba mój rekord, przeważnie - zawsze taka podróż zajmuje mi 12 godzin, niezależnie od wyborów środka transportu /czyli albo lot do Dublina i autobus do Cork, albo lot do wybranego lotniska a stamtąd również lot do Cork/.

Z ciekawostek: na lotnisku w Charleroi po raz pierwszy zobaczyłem... płatne toalety ;-) Na razie tylko w tej części terminala dostępnej dla wszystkich. Już po odprawie przechodzimy do drugiej części, gdzie toalety jeszcze nadal są bezpłatne. 

Jeszcze inna ciekawostka: w czasie lotu pierwszy raz w życiu spotkałem się z sytuacją, że stewardessa poprosiła kilku pasażerów o zmianę miejsc, żeby... zapewnić lepszy balans w samolocie. Gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, to pewnie bym nie uwierzył. Inna rzecz, że w samolocie była ledwie połowa pasażerów, może nawet mniej. Kiedy już wszyscy weszli na pokład, wiele osób zmieniało swoje miejsca na "lepsze", tj. przy oknie lub przy przejściu, kilka par przesiadło się żeby siedzieć razem /nie każdy chce płacić za wybór miejsca/, itp. Stąd, być może, taka akcja...

/Powyżej: płatna toaleta na lotnisku w Charleroi/

wtorek, 9 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /9/: "wyborcza" szpatułka

Wybory samorządowe już praktycznie za nami, dlatego, jako ciekawostkę, chciałbym pokazać pewien gadżet, który jeden z kandydatów wsunął do skrzynek pocztowych potencjalnych wyborców /dostała go Mama Agnieszki/. Jest to drewniana kuchenna szpatułka, z wypalonymi danymi kandydata. Kiedy inni ograniczają się tylko do ulotek, taki przedmiot może wzbudzić zainteresowanie. Kandydat nie z mojej bajki,ale pomysł mi się podoba. Niezła sztuka reklamy ;-)

/Powyżej: "wyborcza" szpatułka/

wtorek, 2 kwietnia 2024

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /7/: krakowski Emaus 2024

W tym roku wyjątkowo krakowski odpust Emaus miał miejsce przy Błoniach, a to z uwagi na remont ulicy Kościuszki. Po raz pierwszy - jako sprzedawca - wzięła w nim udział również Agnieszka ;-)  Podobnie jak na jarmarku w Niepołomicach, dzieliła stanowisko z Izabellą Agaczewską i tradycyjnie sprzedawała świeczki z wosku pszczelego, nieco rękodzieła o pszczelarskiej tematyce, przygotowanego przez jej koleżanki z Cork i miody z pasieki mojego Taty.

Poniżej - tegoroczny odpust i Agnieszka na swoim stoisku:


niedziela, 31 marca 2024

75 wizyta w Polsce /6/: Wielkanoc 2024

Jak wiadomo, bez Święconki nie ma zbawienia ;-), więc tradycyjnie, jak co roku, wybraliśmy się "poświęcić koszyczek", jak to mawia pewien lewicowy polityk, który wcześniej uznał Belzebuba za jednego z Trzech Króli. Tym razem - w kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, oczywiście w Tomaszowie Lubelskim. Jak zwykle uczestniczyliśmy w nabożeństwach podczas Triduum Paschalnego i wspólnie z Tatą zjedliśmy świąteczne śniadanie. Po śniadaniu - wróciliśmy do Krakowa.

Poniżej - kilka zdjęć:



piątek, 29 marca 2024

75 wizyta w Polsce /5/: z Patryczkiem w pasiece

Na kilka dni pojechaliśmy do Tomaszowa Lubelskiego, mojego Taty. Oczywiście - z obowiązkową wizytą w pasiece, gdzie Patryczek podglądał życie pszczół i jak zwykle mógł do woli posiedzieć na traktorze ;-)

Poniżej - kilka zdjęć:



poniedziałek, 25 marca 2024

75 wizyta w Polsce /4/: prace plastyczne Patryczka

Gdy odbierałem Patryczka z przedszkola, dostałem też "hurtem" jego prace plastyczne, jakie ostatnio wykonywał. Rośnie mały artysta ;-)

/Powyżej: prace plastyczne Patryczka/

niedziela, 24 marca 2024

75 wizyta w Polsce /3/: jarmark wielkanocny w Niepołomicach

Dzisiaj Agnieszka wybrała się na kiermasz wielkanocny w Niepołomicach, na którym dzieliła stanowisko z Izabellą Agaczewską. Agnieszka miała jak zwykle świeczki z wosku pszczelego, nieco rękodzieła o pszczelarskiej tematyce, przygotowanego przez jej koleżanki z Cork, miody z pasieki mojego Taty, itp. Tym razem zostałem z Patryczkiem w domu, bo pogoda była mocno niepewna: padało, a przez chwilę był nawet grad.

/Powyżej: Agnieszka na swoim stoisku/

piątek, 22 marca 2024

środa, 20 marca 2024

75 wizyta w Polsce /1/: mądrość nie zawsze przychodzi z wiekiem

Znowu polecieliśmy do Polski, załatwić resztę Bardzo Ważnych Spraw. Właściwie i tak naprawdę, właśnie skończyliśmy je załatwiać, jednak pewne rozpoczęte rzeczy toczą się własną siłą bezwładności, której nie chcemy zbyt gwałtownie zatrzymać. Dlatego jeszcze przez kilka miesięcy będziemy w zawieszeniu pomiędzy Polską a Irlandią. Na razie - na kilka tygodni znowu wracamy do kRAJu.

Tym razem standardowo: autobus z Cork do Dublina, lot z Dublina do Krakowa. Wszystko w porządku, prawie cały lot Patryczek i tak przespał. 

Z ciekawostek: na lotnisku w Dublinie, tuż przed bramką do samolotu, jeden z naszych rodaków zaczął się zbyt głośno zachowywać. Oczywiście - pijany. Najpierw rozbił piwo, później zaczął śpiewać piosenki, a na końcu wygrażać współpasażerom. Wkrótce pojawiła się lotniskowa policja, i typek oczywiście nigdzie nie poleciał. Dobrze, że uaktywnił się tuż przed odprawą, a nie już w samolocie, czy nie daj Panie Boże - w trakcie samego lotu. Wtedy na pewno byłoby ciekawie, chociaż niekoniecznie przyjemnie. O dziwo, facet w średnim wieku. Jak to mówią, mądrość przychodzi z wiekiem, ale bywa i tak, że wiek przychodzi sam...

/Powyżej: z Patryczkiem na przystanku autobusowym w Cork/

wtorek, 19 marca 2024

poniedziałek, 18 marca 2024

Świętopatrykowe spotkanie z Patryczkiem

Wczoraj, razem z Patryczkiem, zaprosiliśmy naszych najbliższych znajomych z Cork na - nazwijmy to - "świętopatrykowe spotkanie z Patryczkiem" ;-) Poniżej - kilka zdjęć, a filmik z tego wydarzenia można zobaczyć na moim YT: LINK.





niedziela, 17 marca 2024

Parada w Dniu św. Patryka w Cork 2024

Świętujemy Dzień św. Patryka. Przed paradą poszliśmy na Mszę Św. do Church of the Annunciation, "naszego" lokalnego irlandzkiego kościoła i dostaliśmy poświęconą koniczynkę. Tradycją jest, że Irlandczycy w tym dniu przypinają ją sobie do ubrania. Pisałem już o tym tutaj: LINK

Po mszy - wybraliśmy się na paradę. Sobie a muzom do odnotowania: w tym roku po raz pierwszy Patryczek świętował dzień św. Patryka - w Irlandii ;-) Była też polska grupa, utworzona przez ABC EduLibrary /polską bibliotekę w Cork/ i harcerzy z ZHP. Pozostałe /trzy albo cztery, straciłem rachubę/ polonijne organizacje "prężnie działające" w Cork, nie wzięły udziału w paradzie.

Poniżej - kilka zdjęć, filmik z przejścia polskiej grupy można zobaczyć w filmiku na moim YT /od 1:15 minuty/: LINK.




sobota, 16 marca 2024

Na Ty czy na Pan?

Na facebookowych grupach zrzeszających Polonię w Irlandii, od czasu do czasu pojawia się dyskusja, czy będąc w Polsce należy się do nieznajomych zwracać per "pan, pani", czy od razu przechodzić na "ty"? Dla mnie samo postawienie takiego pytania jest zdumiewające, ale łapię się na tym, że coraz częściej jestem w mniejszości, a coraz więcej zwolenników ma z kolei Ryszard Petru, który przecież ogłosił że "po angielsku wszyscy jesteśmy na you".

Za moich lat młodzieńczych, to komu mówimy na "ty", a komu w żadnym wypadku, kto pierwszy podaje rękę na przywitanie, itp. było wiedzą elementarną. Teraz, w myśl zasady "róbta co chceta", co niektórym naprawdę peron odjechał, i mylą szlachetną prostotę z szalonym prostactwem. Od razu więc wyjaśnijmy sobie: w języku polskim do osób nieznajomych, starszych, itp., zawsze zwracamy się per "pan, pani".  Podkreślę: w języku polskim, a nie, że tylko w Polsce. Dziękuję i nie zapraszam do dyskusji, bo jest to sprawa oczywista. 

Oczywiście, zawsze znajdzie się grupka internetowych interlokutorów, która ma zdanie odmienne. Główny powód w tym przypadku? Bo tutaj mówimy sobie na "ty", więc i w Polsce nikomu nie będę "pan-ował". Nie musisz, po prostu wyjdziesz na chama i prostaka, i tak możesz zostać potraktowany, zresztą zupełnie słusznie. Nie można stosować argumentu, że, jeszcze raz powtarzając za Ryszardem Petru: "po angielsku wszyscy jesteśmy na you", czy też że w Europie tak się mówi. Jeżeli używasz języka polskiego, stosuj się do zasad tego języka. Jeżeli jesteś w kraju gdzie panuje określona kultura i zasady współżycia społecznego, również się do nich stosuj. To że w Twoim miejscu zamieszkania robiono coś inaczej, to nie znaczy, że będzie to zaakceptowane gdzie indziej. Dla przykładu: to, że do irlandzkiego kościoła możesz przyjść na Mszę Świętą ubrany niemal jak na plażę i nikt ci uwagi nie zwróci, to nie znaczy, że możesz zrobić to samo w Arabii Saudyjskiej, wchodząc do meczetu. Tam nie tylko zwrócą Ci uwagę, co obowiązkowo otrzymasz kilka kopniaków poniżej pleców, i oby tylko na tym się skończyło. Co kraj, to obyczaj, pamiętaj o tym.

Przyjrzyjmy się jeszcze raz argumentowi, że w Irlandii "jesteśmy na you". Zgadza się, ale tylko w języku angielskim. Jak mi tłumaczył dość konserwatywny i świadomy swojej historii Irlandczyk, w jego własnym, irlandzkim, języku zwrócenie się w tak bezpośredni sposób do kogoś obcego, jest równie niekulturalne, co w języku polskim. A jak to jest w innych krajach europejskich, z innymi językami? Też wszyscy jesteśmy "na you"? No, nie bardzo. A jak Cię potraktują w takiej Japonii? Podpowiem: bardzo źle. Mało tego, używając tego samego języka ale w innym kraju, może zmieniać się forma, w jakiej należy się zwracać. Polecam prześledzić ten temat, bo jest bardzo ciekawy.

Niektórzy twierdzą, że takie międzypokoleniowe powszechne przechodzenie na "ty" skraca dystans, sprawia że czujemy się przez to młodsi  i jest to pozytywne. Naprawdę? To może, żeby jeszcze bardziej ten dystans skrócić i się odmłodzić, zwracajmy się do innych wręcz: "elo, ziom", czy nawet: "siema, mordo"? Swoją drogą, nie wyobrażam sobie, żeby 20-letni chłopaczek zwracał się na "ty" do 90-letniego powstańca warszawskiego. Pewnie mam za małą wyobraźnię.

Jeszcze inni twierdzą, że zwracanie się do kogoś per "pan, pani", jest oznaką szacunku, a na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Naprawdę? Każdy człowiek zasługuje na szacunek, natomiast łatwo można taki szacunek stracić. Na pewno od razu z automatu tracą go takie "ziomy" i "mordy", czy też panie i dranie z kryzysem wieku średniego, którzy chcą udawać nastolatków i przez to skracają dystans i wchodzą w pewną sferę prywatności, zarezerwowaną dla rodziny i osób naprawde bliskich. Pół biedy, kiedy spotkamy takiego "ty-czkarza" na dworcowym peronie, który zagai do nas: "elo mordo, który to pociąg to Rudy Śląskiej"? Zawsze można mu od biedy wskazać ten drugi, w przeciwnym kierunku, i problem się rozwiąże sam. Gorzej, gdy persony takiego rodzaju biorą się za prowadzenie biznesu, wtedy to już tragedia gotowa.

W Irlandii miałem styczność z wieloma polskimi biznesami i o dziwo, nikt nie pozwolił sobie na skrócenie tegoż dystansu i przejście na "ty", mając świadomość, że jestem klientem który mu przynosi pieniądze. Zawsze była pełna kultura, chociaż, umówmy się, nie zawsze pozostała część usługi była na najwyższym poziomie. Ale jak to bywa w regule, zdarzył się jeden jedyny wyjątek: polska restauracja w hrabstwie Kerry. Tam właścicielka i kelnerka w jednym, bezpośrednio zwróciła się do mnie i moich przyjaciół, bez zachowania tej podstawowej formy grzecznościowej. "Co dla ciebie, a ty co zamawiasz?", itp. Niby nic, ale gdyby ktoś tak bezceremonialnie zwrócił się do gości w restauracji w Polsce, pewnie szybko przywołano by go do porządku. Jedzenie było takie sobie, jak to z reguły w polskich restauracjach w Irlandii bywa, ale ok., zjedliśmy, zapłaciliśmy, wyszliśmy. Później jeszcze kilka razy byłem w tym miasteczku, ale już nigdy tam nie wstąpiłem, ani nie poleciłem znajomym. Wolałem zostawić moje pieniądze gdzie indziej, a jedynym powodem była właśnie moja niechęć do takiego nadmiernego skracania dystansu, i to jeszcze w biznesowych relacjach, gdzie to ja płacę. Powie ktoś: tobie nie pasowało, ale innym tak, skoro restauracja się trzyma. Być może, tylko zyski zawsze mogą być mniejsze, lub większe. Zawsze też, skoro chce się w ten sposób przyciągać klientów, można się do nich od razu zwracać: "elo mordo, co chcesz do chrupnięcia"?

Czy warto tak na siłę "amerykanizować" nasze zwyczaje, żeby rozpuścić się w europejskim tyglu narodów? Wg mnie - nie. Kilka lat rozmawiałem z jedną z Ukrainek pracujących w Polsce, która była zachwycona naszą kulturą, w tym - kulturą osobistą. Najbardziej ujęło ją właśnie to, że wszyscy zwracali się do niej przez "pani". Tego już nie ma na Zachodzie, a nigdy nie było na Wschodzie, takie rzeczy - tylko w Polsce, proszę Państwa.

I oby tak zostało...

piątek, 15 marca 2024

Garretstown Beach

Dzisiaj wyjątkowo nie padało, więc wybraliśmy się na Garretstown Beach, plażę w okolicy Kinsale. Byliśmy już tutaj kilka razy, m.in. sprzątaliśmy ją w ramach National Spring Clean 2021. Po "plażowaniu" - ryba i frytki dla Agnieszki i Patryczka, i smażone pieczarki dla mnie ;-) Następnie plac zabaw, ale to już w Kinsale.

Poniżej - kilka zdjęć:



wtorek, 12 marca 2024

AI tworzy kartki pocztowe na Świętego Patryka

Zbliża się Dzień Świętego Patryka. Z tej okazji An Post, irlandzka poczta, zaoferowała możliwość utworzenia własnej kartki pocztowej, wygenerowanej przez AI /sztuczną inteligencję/. Na razie ograniczono możliwość własnej radosnej twórczości do wyboru z góry określonych słów kluczowych, ale i tak - jest niezła zabawa. Można utworzyć do trzech wzorów, jeżeli żaden z nich nie przypadnie nam do gustu, trzeba się wylogować i zalogować ponownie, żeby utworzyć kolejne wzory. Dodam, że nawet przy użyciu tych samych słów kluczowych, proponowana kartka za każdym razem będzie inna.

Następnie można wpisać własne życzenia, lub - wygenerowane przez AI. Podajemy adres swój - i odbiorcy, płacimy, i gotowe. Za 4 euro nasza kartka zostanie wydrukowana i dostarczona w dowolne miejsce na świecie, tak przynajmniej deklarują na stronie poczty.

Poniżej - moje zabawy z generatorem wspomnianych kartek, za każdym razem zaznaczałem więcej słów kluczowych ;-)



niedziela, 10 marca 2024

Kiermasz Wielkanocny w Polskiej Szkole w Cork 2024

Jak co roku, w dniach 9-10 marca b.r., w Polskiej Szkole w Cork miał miejsce Kiermasz Wielkanocny. Również Agnieszka wzięła w nim udział, sprzedając miód z pasieki mojego Taty, samodzielnie zrobione świeczki z wosku pszczelego, mydełka, słodkie bukiety, itp. 

/Powyżej: na stoisku z Patryczkiem ;-)/

sobota, 9 marca 2024

118 Warsztaty z My Little Craft World: warsztaty wielkanocne

W sobotę, 9 marca b.r., My Little Craft World zaprosiło wszystkie dzieci na kolejne świąteczne warsztaty kreatywne, podczas których dzieci przygotowały wielkanocne ozdoby świąteczne. Warsztaty miały miejsce w Polskiej Szkole w Cork. Tak jak w poprzednich zajęciach, na pełnoprawnych zasadach wziął w nich udział również Patryczek ;-) Na YT można zobaczyć filmik z tych zajęć: LINK.

Poniżej - kilka zdjęć:



piątek, 8 marca 2024

Referendum w Irlandii

Dzisiaj w Irlandii jest referendum, w którym oczywiście wzięliśmy udział. Rząd zaproponował dwie zmiany w konstytucji, a tutaj, żeby takich zmian dokonać, potrzebne jest właśnie referendum. W końcu jak demokracja, to demokracja, dlatego wszyscy którzy zniechęcali do wzięcia udziału w jakimkolwiek referendum, a w szczególności tym ostatnim w Polsce, powinni zniknąć z życia publicznego.

Co tym razem zaproponowano? Zainteresowanych zapraszam do lektury chociażby strony referendum.ie, w największym skrócie: zaproponowano poszerzenie definicji rodziny, wprowadzając, oprócz małżeństwa, pojęcie "innych trwałych związków", oraz usunięcie m.in. zapisu, że "państwo powinno dołożyć starań, aby matki nie były zmuszane koniecznością ekonomiczną do pracy zawodowej".

Generalnie debata na ten temat w irlandzkich mediach była dość gorąca, sondaże wskazywały na dużą przewagę zwolenników zmian. Okazało się jednak, że zdecydowana większość odrzuciła proponowane zmiany, co również stawia pytania o rzetelność tych sondaży.

/Powyżej: plakaty wyborcze/

środa, 6 marca 2024

74 wizyta w Polsce /11/: wracamy do Cork

Znowu lecimy do Cork, tym razem całą trójką. Lot z Krakowa do Dublina, autobus z Dublina do Cork. Patryczek cały lot albo przespał albo oglądał książeczki, itp. W Dublinie na lotnisku zjedliśmy obiad, i wsiedliśmy do autobusu, tym razem - GoBus. W tej chwili trasy Dublin - Cork obsługuję dwie firmy, wspomniany GoBus i Aircoach, z którego do tej pory najczęściej korzystaliśmy. Jest też państwowy przewoźnik, Bus Éireann, ale zdaje się że w chwili obecnej nawet nie oferuje bezpośrednich połączeń między tymi miastami, trzeba by się przesiadać i stracić zdecydowanie więcej czasu. Jak na tę chwilę, GoBus oferuje wyższy standard, nie jest tak zatłoczony, itp. Cała podróż zajęła nam ok. 10 godzin, licząc od wyjścia z mieszkania w Krakowie do wejcia do mieszkania w Cork, czyli - nie jest źle ;-)

wtorek, 5 marca 2024

74 wizyta w Polsce /10/: zdjęcie z aplikacji

Potrzebowałem "legitymacyjne" zdjęcie Patryczka. Kiedyś trzeba było iść do fotografa, teraz można je zrobić samemu, z komórki. Skorzystałem z aplikacji PhotoAiD /przynajmniej taką ma nazwę w sklepie google/. Świetna sprawa, apka sama usuwa tło i wstępnie ocenia czy zdjęcie jest odpowiednie do danego rodzaju dokumentu. Można wybrać zdjęcie do paszportu, dowodu osobistego, prawa jazdy, itp. Następnie po zapłaceniu /w chwili kiedy je robiłem kosztowało to 34 zł/, zdjęcie zaakceptuje - bądź nie - również człowiek, żeby nie polegać wyłącznie na algorytmie. Cyfrowe można pobrać od razu, wydrukowane dostarczają kurierem na następny dzień.

/Powyżej: zdjęcia Patryczka/

czwartek, 29 lutego 2024

74 wizyta w Polsce /9/: Ogród Świateł "Wioska Smerfów"

Wybraliśmy się do Ogrodu Świateł, tym razem na "Wioskę Smerfów". Byliśmy w tym miejscu rok temu, wtedy tematem wystawy był "Piotruś Pan". Podobnie jak rok temu, Patryczek miał świetną zabawę ;-)

Poniżej - kilka zdjęć: