sobota, 30 września 2023

71 wizyta w Polsce /10/: 19 Kiermasz Pogranicza Kultur

Wybraliśmy się na Mały Rynek w Krakowie, na kolejny Kiermasz Pogranicza Kultur. To coroczne wydarzenie, które promuje rękodzieło i różnorodność kulturową i artystyczną. Można tu zobaczyć m.in.: zabawki z Żywca i Suchej Beskidzkiej, krakowską koronkę klockową, polskie tańce narodowe, występy artystów ludowych, itp.

Poniżej - 19 Kiermasz Pogranicza Kultur na Małym Rynku:


piątek, 29 września 2023

71 wizyta w Polsce /9/: Bardejów na Słowacji

Korzystając z okazji że byliśmy blisko granicy ze Słowacją, wyskoczyliśmy na kilka godzin do Bardejowa, miasteczka wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Piękny, średniowieczny i kompletnie pusty rynek. Gdyby nie turyści z Polski, nie byłoby tam żywej duszy. Nie przyjmują płatności kartą, bo jak powiedział mi właściciel restauracji w której zjedliśmy obiad: "kompletnie im się to nie opłaca". Można płacić tylko gotówką, w euro lub w złotówkach. Na wspomniany obiad, jako lokalne danie, zjadłem zupę czosnkową i ser zapiekany, nic innego "lokalnego" nie było.

Poniżej - kilka zdjęć:




czwartek, 28 września 2023

71 wizyta w Polsce /8/: podróż koleją parową

Będąc w Muszynie wybraliśmy się w podróż koleją retro, gdzie dawne wagony ciągnęła lokomotywa parowa. Takie wagony i lokomotywę pamiętam jeszcze z czasów młodości, teraz - to już jest retro... No cóż, czas nie stoi a rzeka życia - płynie.

No dobrze: na krótkim odcinku pomiędzy Muszyną a Krynicą-Zdrój, uruchomiono taki skład pociągu sprzed kilkudziesięciu lat, jako atrakcję turystyczną. Można pojechać tylko w jedną stronę, jednak zdecydowana większość turystów kupuje również bilet powrotny. Po dojechaniu na miejsce, to jest do Krynicy-Zdroju, mieliśmy20 minut przerwy, w trakcie której lokomotywa przejechała z jednego końca składu na drugi. Czas przejazdu umilał nam pan, ubrany w regionalny strój, który opowiadał o historii tego miejsca, a czasami nawet o poszczególnych mijanych domach.

Poniżej - kilka zdjęć:




środa, 27 września 2023

71 wizyta w Polsce /7/: Ogród Biblijny w Muszynie

W Muszynie znajduje się wyjątkowy ogród, który zachwyca nie tylko pięknem roślin, ale także głębokim przesłaniem. Ogrody Biblijne to miejsce, w którym można poznać historię zbawienia, biblijne symbole i znaczenie roślin.

Ogrody Biblijne powstały w 2015 roku z inicjatywy ks. Pawła Stabacha, proboszcza parafii w Muszynie. Projekt ogrodu przygotowała Zofia Włodarczyk, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie i autorka książki „Rośliny biblijne”. Budowa ogrodu została dofinansowana z funduszy unijnych. Ogrody Biblijne zajmują powierzchnię 1,3 ha. Znajdują się przy kościele parafialnym w Muszynie, przy ul. Kościelnej 62. 

Ogród podzielony jest na 5 tematycznych części:
I. Ogród historii zbawienia - opowiada historię zbawienia od stworzenia świata po wydarzenia opisane w Apokalipsie św. Jana;
II. Ogród krajobrazów biblijnych - przedstawia geografię Ziemi Świętej, jej charakterystyczne krajobrazy, wybrane sposoby uprawy roli i życia mieszkańców;
III. Winnica Pańska i nauka proroków - przedstawia główne tematy nauczania proroków. Znajduje się tutaj zbudowana z kamienia wieża strażnicza, tłocznia winogron i oliwek i wybrane fragmenty Pisma Świętego dotyczące proroków;
IV. Dziecięcy ogród biblijny - to miejsce w którym dzieci mogą poznać biblijne historie i symbole w przystępny i atrakcyjny sposób;
V. Ogród dla zakochanych - to miejsce w którym można celebrować miłość i znaleźć inspirację do wspólnego życia.

Ogrody Biblijne to miejsce, które warto odwiedzić. To nie tylko piękny ogród, ale także miejsce, w którym można pogłębić swoją wiedzę o Biblii i jej przesłaniu. Zwiedzanie ogrodu jest bezpłatne. 

Poniżej - kilka zdjęć:







wtorek, 26 września 2023

71 wizyta w Polsce /6/: Muszyna

Kolejny cel naszej podróży, to Muszyna. Jest to urokliwe uzdrowiskowe miasteczko, Jedną z atrakcji turystycznych jest Ogród Biblijny. Udaliśmy się też w podróż koleją retro, gdzie dawne wagony ciągnie lokomotywa parowa, zjedliśmy obiad w Domu Miodu i Wina, wstąpiliśmy również do Ogrodów Sensorycznych, ale niestety tylko na chwile, bo zrobiło się późno i w dodatku zaczął padać deszcz.

/Powyżej: rynek w Muszynie/

poniedziałek, 25 września 2023

71 wizyta w Polsce /5/: Golgota i Dróżki Różańcowe w Tyliczu

W Tyliczu, w niewielkiej miejscowości w Beskidzie Sądeckim, znajduje się drewniany kościół parafialny z XVII wieku. Świątynia, wzniesiona z inicjatywy ówczesnego biskupa Piotra Tylickiego, zachwyca barokowym wyposażeniem wnętrza. W świątyni znajduje się także portret świętej Barbary, patronki artylerzystów, podarowany kościołowi przez generała Kazimierza Pułaskiego. Uwagę zwraca również rokokowy krucyfiks z drugiej połowy XVIII wieku, późnobarokowa chrzcielnica i barokowe organy.

Tuż obok drewnianego kościoła wznosi się wybudowany w latach 2001–2007 nowy, murowano-ceglany kościół parafialny, podniesiony w 2016 roku do rangi Sanktuarium Matki Bożej Tylickiej Opiekunki Rodzin i Uzdrowienia Chorych. W ołtarzu głównego kościoła znajduje się przeniesiony z drewnianego kościoła obraz Matki Boskiej Tylickiej.

Za tym nowym kościołem pw. Imienia Maryi w Tyliczu wybudowano dróżki różańcowe - kapliczki połączone "dziesiątkami" różańcowymi, nad którymi króluje Golgota. Na wzgórzu umieszczono tablice z cytatami oraz mądrościami ludowymi oraz pomniki m.in. Jana Pawła II, Kardynała Wyszyńskiego, ks. Jerzego Popiełuszki, biskupa Piotra Tylickiego, czy króla Kazimierza Wielkiego. Pomniki i "Golgota" to pomysł prałata ks. Mariana Stacha.

Poniżej: zdęcia kościołów i Dróżek Różańcowych:





niedziela, 24 września 2023

71 wizyta w Polsce /4/: mofeta w Tyliczu

Na obrzeżach Tylicza znajduje się mofeta. Oczywiście od razu się tam wybraliśmy, żeby zobaczyć to rzadkie zjawisko. 

Za informacją na tablicy: "Mofeta to naturalny wyrzut dwutlenku węgla z wnętrza ziemi. Występuje tylko w miejscach, gdzie znajdują się szczeliny w skorupie ziemskiej pozwalające na wydobywanie się tego gazu. Dwutlenek węgla jest bezbarwny, bez zapachu i cięższy od powietrza. Wydobywanie się gazu można zauważyć, gdy przechodzi on przez warstwę wody, np. w źródle, oczku wodnym lub dnie potoku. Można też wtedy usłyszeć i zauważyć charakterystyczne bulgotanie.

Znajdująca się tutaj mofeta jest jedną z największych w Karpatach. Składa się z 11 połączonych ze sobą kręgów, 50 "bulgotek" (wyziew przez warstwę wody z charakterystycznym bulgotaniem) i "dychawek" (wyziew suchy). Ilość gazu wydobywająca się z poszczególnych kręgów jest różna, podobnie jak kolor, smak i skład mineralny wody. Pomarańczowe błoto wokół mofety, nazywane rudawką, to zawierająca tlenki żelaza ochra, która strącana jest w postaci koloidalnego osadu ze zmineralizowanej wody.

Jak powstała mofeta? Rejon Krynicy-Zdroju, Tylicza i Muszyny charakteryzuje się skomplikowaną budową geologiczną. Na przełomie paleogenu i neogenu Karpaty wynurzyły się i pofałdowały. Powstały uskoki osadów fliszowych. Rozłamy tektoniczne ułatwiły migrację gazów z wnętrza Ziemi, tworząc mofety takie jak ta i liczne na tych terenach źródła wód mineralnych, często nasyconych dwutlenkiem węgla. W przeszłości wydobywająca się wraz z dwutlenkiem węgla ochra była używana jako naturalny pigment. Pierwsze pisemne informacje o mofecie w Tyliczu pochodzą z XVI wieku. Wydano wtedy przywilej na pozyskiwanie żelaza leśnego dla hamerni, czyli dawnych hut.

W latach 50 XX wieku, właścicielem terenu był Instytut Zootechniki w Krakowie. Mofety zostały wtedy otoczone kręgami w celu pozyskiwania dwutlenku węgla do hodowli alg służących jako pokarm dla bydła. Program został po kilku latach zawieszony ze względu na brak ekonomicznego uzasadnienia takiej hodowli, a mofetę zasypano. W najbliższym otoczeniu mofety można jeszcze zaobserwować resztki betonowych koryt, w których hodowano algi. Pozostała też legenda o tajnym programie badawczym produkcji białka i oczyszczania powietrza na potrzeby lotów kosmicznych, a bulgocąca woda zmieszana z ochrą i błotem nazywana była "zupą Tiereszkowej".

W zagłębieniach terenu, gdzie gromadzi się CO2 wypierający powietrze, można czasami zaobserwować uduszone owady, jaszczurki, chrząszcze i inne, drobne zwierzęta, którym zabrakło tlenu do oddychania oraz sił do ucieczki. To dlatego Łemkowie zamieszkujący niegdyś te tereny wierzyli, że poprzez mofety oddycha piekło."

Poniżej - mofeta w Tyliczu:



sobota, 23 września 2023

71 wizyta w Polsce /3/: weekend w Tyliczu

Wybraliśmy się ponownie do miejscowości Wysowa-Zdrój, żeby odebrać Mamę Agnieszki z sanatorium. Przy okazji tradycyjnie zatrzymaliśmy się na weekend, tym razem w miejscowości Tylicz. Byliśmy również z Angeliką i Łukaszem, więc zarezerwowaliśmy dwa przestronne apartamenty. Przy domu był oczywiście spory plac zabaw a przemiła Gospodyni upiekła nawet dla nas ciasto, i to po jednym na każde mieszkanie ;-)

Poniżej - dom w którym mieszkaliśmy i ciasto naszej Gospodyni:


piątek, 22 września 2023

71 wizyta w Polsce /2/: jeszcze jedna pamiątka z Cork

Wczoraj pisałem o pamiątkach z Irlandii, jakie przywożę naszym bliskim w Polsce, a dzisiaj w sklepie na lotnisku zobaczyłem jeszcze jedną, którą szczyci się hrabstwo Cork: mianowicie takie oto "śniadaniowe pudełko", które zawiera kiełbaski, kaszankę i boczek. Ot, duma narodowa regionu ;-)

/Powyżej: jeszcze jedna pamiatka z Irlandii/

czwartek, 21 września 2023

71 wizyta w Polsce /1/: do Krakowa przez Londyn

Tydzień w Cork, i wracam do Krakowa. Raz na miesiąc trzeba tutaj zajrzeć do naszego irlandzkiego mieszkanka, coby podlać kwiatki, przepalić autko, odebrać korespondencję, czasami też odpisać na nią w tradycyjny sposób. Przez ostatnich kilka miesięcy musiałem się też stawiać na badania, w związku z moich niedawnym incydentem sercowym, w wyniku czego po raz pierwszy w moim dorosłym życiu wylądowałem w szpitalu na dwa tygodnie, pisałem o tym tutaj: LINK

Ostatnie badanie jakie właśnie miałem, to powtórne echo serca i standardowo - pobranie krwi. Wszystko wyszło bardzo dobrze, parametry mam ponownie jak zupełnie zdrowy człowiek. Dlatego kolejną kontrolną wizytę wyznaczono dopiero za... 7 miesięcy. Niestety, muszę brać tabletki regulujące ciśnienie krwi, żeby znowu nie przydarzyła mi się taka historia. Wagę muszę też zrzucić, wtedy i ciśnienie samo spadnie, ale weź tu się odchudzaj kiedy w Polsce na każdym kroku jestem wodzony na pokuszenie ;-) No nic, zobaczymy.

Oczywiście, taki stan zawieszenia pomiędzy Polską a Irlandią nie może trwać długo. Obecnie zdecydowanie więcej czasu spędzamy w Polsce, gdzie załatwiamy Bardzo Ważne Sprawy, a to wszystko trwa niestety, ale wpływu na to nie mamy.

Tym razem lot z Cork do Krakowa przez Londyn - Stansted, bo jak już pisałem na blogu i mówiłem na youtubowych filmikach, bezpośredniego połączenia między tymi dwoma miastami - nie ma. Kiedyś, z 15 lat temu, przez krótki okres były, kto wie - może jeszcze kiedyś będą. Na razie mam więc do wyboru albo 3,5 godzinną jazdę autobusem do Dublina i stamtąd lot do Krakowa, albo lot z Cork z przesiadką na którymś z lotnisk w Wielkiej Brytanii. Pewnie są i inne opcje, ale te, jak na razie, pasują mi najbardziej.

Jak zwykle kupiłem kilka pamiątek z Irlandii dla naszych przyjaciół. Większość z nich już się powtarza, ale trafiają do różnych osób.

/Powyżej: pamiątki z Irlandii/

środa, 20 września 2023

Czekając na barbarzyńców

Przed nami wybory parlamentarne w Polsce. Miejmy nadzieję, że Polacy w Ojczyźnie wybiorą mądrze. Polacy w Irlandii od dawna wybierają inaczej, niż Rodacy w kRAJu, więc tutaj na żadną mądrość bym nie liczył. Niemniej, same wybory świadczą o naszej wolności, bo tylko człowiek wolny może wybierać. Niewolnik, jak wiadomo, musi słuchać głosu swego pana. Ale prawo do wolności wiąże się z obowiązkiem odpowiedzialności.

Często zapominamy o tym, że jeżeli są prawa, to są i obowiązki. We współczesnym świecie ludzie najchętniej chcieliby coraz więcej praw, ale nikt nie chce słyszeć o odpowiedzialności za korzystanie z tych praw. To się zaczyna już od szkoły: tylko marchewka, nie ma kija. Za moich szkolnych lat, kij był jeszcze w użyciu, a brak promocji do następnej klasy był dla wielu uczniów realnym zagrożeniem. Dzisiaj, za samo pokazanie kija, nauczyciel miałby sprawę w sądzie a uczniowie przechodzą z klasy do klasy - bo tak. Prawa ucznia każdy z nich zna na pamięć, z obowiązkami jest już znacznie gorzej. Tym samym rośnie nowa generacja, dla której ciężkim szokiem będzie, gdy pracodawca każe im co rano podbijać kartę w fabryce sztucznych kwiatów, bo do bardziej odpowiedzialnej pracy większość z nich nie będzie się nadawała. Oczywiście, nauczyciele to oddzielny temat i gdyby zamknąć im te szkoły, to większości nawet do wspomnianej fabryki by nie przyjęli.

Kolejna kwestia, to odpowiedzialność za swoje życie. Czasami nie tylko swoje, co dotyczy głównie kobiet. Zamieniliśmy zawołanie św. Augustyna z "kochaj i rób co chcesz", na hasło Owsiaka "róbta co chceta" i skutki są opłakane. Owszem, my body my choice, ale gdy w wyniku tego powszechnego prawa do swobody obyczajów zostaje powołane nowe życie, to już nie jest tylko twoje body. Wtedy powstaje obowiązek dania tej nowej istocie przynajmniej szansy na urodzenie się, czyli tego samego, co sami otrzymaliśmy. Później możliwości jest wiele, nikt nie każe wychowywać ani nawet łożyć na własne dziecko - przynajmniej kobiecie. Bo z mężczyznami, to zupełnie inna kwestia, tutaj już niejeden wylądował w kopalni alimentów, często zresztą łożąc na nie swoje dziecko. Stąd powstał taki medialny lament, gdy proponowano wprowadzenie obowiązkowych badań DNA. Oczywiście, trafiają się i tatusiowie, którzy w tym naszym ludzkim ulu pełnią wyłącznie rolę trutni, ale to i tak zawsze wybiera kobieta. A z reguły działa dobór naturalny, co trafnie opisał Julian Tuwim w swoim wierszu o miłosnym spotkaniu "miejscowej idiotki z tutejszym kretynem".

Internet, to kolejne niewyczerpane pole żądań praw, bez odpowiedzialności za korzystanie z tych praw. To jest niewiarygodne, jak wielu ludzi myli wolność słowa, z chęcią bezkarnego i anonimowego naplucia komuś w twarz. Ja tam w polonijnym internetowym światku jestem na samym końcu, gdzieś tam przy drzwiach do toalety, ale proszę mi wierzyć, również natknąłem się na kilku takich "kozaków w necie", którzy przy spotkaniu w realnym świecie, nagle zachowywało się jak skromna panienka na wydaniu, i to pomimo tego, że Pan Bóg raczej poskąpił mi wzrostu, wynagradzając to wagą. Jak widać, nie jest dobrze pomylić odwagę - z odważnikiem.

Zostając jeszcze w wirtualnej rzeczywistości: ponieważ żyjemy w coraz bardziej komiksowo - infantylnym świecie, wielu dostawców internetu, najczęściej na polecenie tej czy innej władzy, postanowiło zadecydować o naszym prawie do przeglądania stron takich czy innych, nam zostawiając jedynie comiesięczny obowiązek opłacania abonamentu. I nie mam tutaj na myśli tych stron dla dorosłych, gdzie jest mało dialogów za to sporo akcji, ale wprost przeciwnie: tych gdzie obrazków jest zdecydowanie mniej niż tekstów. I tak na przykład w Polsce przez pewien czas, na polecenie ABW, zablokowano dostęp do strony internetowej dwutygodnika "Najwyższy Czas!". Nie w Chinach czy innej Korei Północnej, ale w demokratycznym państwie Unii Europejskiej, dacie Państwo wiarę? Skandal niesłychany, czegoś takiego jeszcze wcześniej nie było, ale polskojęzyczni dziennikarze nie nagłaśniali tego faktu. O zawodowej solidarności w tym fachu, można już dawno zapomnieć. Zresztą, coraz częściej dziennikarzy zastępują po prostu pracownicy mediów, więc jest jak jest.

Ale to tylko przygrywka tycia, do tego co może nas czekać w przyszłości. Wstępne ćwiczenia mamy za sobą: po napaści Rosji na Ukrainę, Komisja Europejska ogłosiła zakaz korzystania z rosyjskich mediów, w szczególności ze Sputnika i Russia Today, na terenie Unii Europejskiej. Natychmiast również największe media społecznościowe zablokowały dostęp do przeróżnych rosyjskich stron. Oficjalne wytłumaczenie? Bo to "kremlowska propaganda". Tyle, i wystarczy. Jacyś anonimowi urzędnicy, opłacani z moich podatków, zadecydowali co wolno a czego nie wolno mi oglądać. Mam 52 lata, skończyłem politologię i znam rosyjski, bo uczyłem się go przez 15 lat, od szkoły podstawowej po studia. Wydawało mi się że jestem na tyle dorosły, żeby samemu decydować co jest dla mnie dobre, a co złe. Nie chcę być uzależniony wyłącznie od informacji z jednej strony, bo później lądujemy z ręką w nocniku, studiując fałszywą hagiografię wszystkich świętych z Wyspy Węży, co to czwórkami do nieba szli. Ale czy ktoś z bardziej znanych polskich dziennikarzy - protestował? Nikt się nie wychylił, bo nie chciał być "ruską onucą".

Oczywiście na każdą technikę jest inna technika, dzięki czemu i w Polsce można było przeglądać zablokowaną stronę "Najwyższego Czasu!", jak i w Irlandii można przeglądać rosyjskie strony informacyjne, pomimo że mój dostawca internetu, któremu płacę zdecydowanie za dużo, robi wszystko, by mi to uniemożliwić. Teraz to i tak pikuś, nasi rodzice i dziadkowie radzili sobie z odbiorem permanentnie zagłuszanego radia Wolna Europa, więc pewne umiejętności mamy wdrukowane w nasze polskie geny, niezależnie od epoki w której żyjemy. A żyjemy obecnie w czasach takich, że kiedyś Rosjanie zakłócali nam odbiór mediów z wolnego świata, a teraz wolny świat zakłóca nam odbiór mediów z Rosji. Ot, ironiczny uśmiech historii, która zatoczyła koło.

Niemniej samych wolnych i odpowiedzialnych wyborów Państwu życzę, czy to tych parlamentarnych, czy tych dotyczących wyboru stron informacyjnych. Bo jeżeli uznamy że władza wie lepiej, co jest dla nas dobre a co złe, to któregoś dnia faktycznie obudzimy się zamknięci w "miastach linearnych", zarządzanych przez sztuczną inteligencję, która będzie na bieżąco monitorowała nasze chipy wszczepione w czoła. I z utęsknieniem będziemy czekać na barbarzyńców, którzy maczugami rozwalą ten nowy, wspaniały świat i wypuszczą nas na wolność, z której nie umieliśmy korzystać...

poniedziałek, 18 września 2023

Chleb ukraiński w Cork

O "polskich chlebach" w Cork nie pisałem już od dawna, bo nie ma specjalnie o czym pisać. Wiadomo, że są dostępne w każdym polskim sklepie, do wyboru, do koloru. Dzisiaj po raz pierwszy zauważyłem "chleb ukraiński". Wraz z napływem migrantów z Ukrainy tworzy się popyt, więc wolny rynek odpowiada natychmiast podażą.

/Powyżej: chleb ukraiński w jednym z polskich sklepów w Cork/

sobota, 16 września 2023

Być jak Natalia Janoszek

Ostatnio w mediach szerokim echem odbiła się sprawa Natalii Janoszek i Krzysztofa Stanowskiego. Jeżeli ktoś z Państwa nie jest w temacie, to tak w skrócie: pani Natalia podawała się za gwiazdę Bollywood i Hollywood, której filmy są pokazywane na festiwalu filmowym w Cannes, oraz m.in. za najbardziej utytułowaną Polkę w przeróżnych konkursach miss. Polscy dziennikarze uwierzyli jej na słowo, dzięki czemu kariera pani Natalii błyskawicznie rozwinęła się w naszej Ojczyźnie. Zaczęła być zapraszana od programów śniadaniowych po sylwestrowe gale, po drodze biorąc udział w przeróżnych tańcach z gwiazdami. 

Krzysztof Stanowski to dziennikarz zajmujący się głównie sportem, który jako jedyny odkrył, że pani Natalia sobie swoją oszałamiającą karierę po prostu wymyśliła. Chociaż, nie do końca. Pani Natalia rzeczywiście zagrała w kilku filmach, ale były to raptem kilkusekundowe ujęcia, lub kompletnie trzeciorzędowe rólki. Wzięła udział w wielu zagranicznych konkursach miss, ale były to konkursy w stylu naszej "miss Przasnysza" czy też "miss pieczonego ziemniaka", z których nawet przywiozła jakieś korony, ale nie dla najpiękniejszej dziewczyny, tylko tej najmilszej lub najlepiej tańczącej. Festiwale filmowe na których pokazywano "jej" filmy, to absolutnie podrzędne pokazy wyświetlane w małych salkach, które nie interesują nikogo poza ich twórcami. Długo by można o tym pisać, ale redaktor Stanowski przygotował o tym prawie trzygodzinny film na YT, więc materiału jest naprawdę sporo.

Żeby nie było: nic nie mam do pani Janoszek, nigdy o niej wcześniej nie słyszałem, a telewizji śniadaniowej nie oglądam. W sumie to nawet jest dość zabawnie obserwować, jak nabrała naprawdę znane media i ich dziennikarzy, i gdyby nie jeden facet któremu się chciało to sprawdzić, nadal kręciłaby się na tej karuzeli. W wielu miejscach też trudno zarzucić jej kłamstwo, ponieważ ma naprawdę wrodzony talent do manipulacji. Oczywiście, zbyt mocno przekoloryzowała swoje cv, ale kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Koloryzacja swojego cv, swoich osiągnięć zawodowych czy też wyników w pracy mniej lub bardziej społecznej, to również chleb powszedni naszych działaczy polonijnych w Irlandii. Takich Natalii Janoszek, różnej płci i w różnych polonijnych odmianach, mamy w Irlandii sporo. Wiele takich postaci poznałem osobiście, z niektórymi nawet pracowałem w jednej firmie czy współpracowałem w ramach tej lub innej organizacji polonijnej. Dlatego kiedy czasami czytam ich biogramy publikowane na własnych stronkach czy też informacje jakie podają o sobie w mediach, to przecieram oczy ze zdumienia. Facet, który był zwykłym pracownikiem agencyjnym i naklejał jednorazową folię ochronną na monitory komputerów, przedstawiał się niemal jako kluczowy pracownik wielkiej amerykańskiej korporacji. Inny działacz, zorganizowanie zajęć wieczorowych dla dzieci w kilku miejscowościach, nazwał "zespołem szkół". I tak dalej, i tym podobnie, przykładów można mnożyć. Generalnie szumne nazwy, to w tutejszej polonijnej nomenklaturze, chleb powszedni. Tak samo jak "podpinanie" się do cudzych osiągnięć, tytułowanie siebie "organizatorem", gdy było się co najwyżej pomocnikiem, itp.

Podobieństw jest więcej: pani Natalia przerobiła trailer "swojego" filmu, wstawiając swoje zdjęcia z innych sesji. Podobny numer zrobił swego czasu szeroko znany w wąskich kręgach "działacz" z Cork, który wręcz sfałszował fotograficzny zapis parady w Dniu Świętego Patryka w tym mieście, skwapliwie omijając jedną grupę a wstawiając zdjęcia innych ludzi, stojących w tłumie gapiów, sprytnie sugerując że tamci brali udział w paradzie a ci pierwsi - nie. Małe to i głupie, ale w komiksowej rzeczywistości w której żyjemy, dla wielu to wystarczy do wykreowania takiej alternatywnej rzeczywistości. Nie mamy tutaj swoich Stanowskich, więc jest jak jest. Polonijne media też często drukują słowo w słowo to, co im się prześle, bez żadnej refleksji, że o weryfikacji nie wspomnę. Do tego dochodzi sieć powiązań, często towarzyskich, wskutek czego o pewnych rzeczach przeczytamy wszędzie ale o innych - już niekoniecznie.

Nie inaczej jest z projektami realizowanymi przez wspomniane polonijne organizacje. Może dlatego od kilku lat Ambasada RP w Dublinie zaprzestała publikowania na swoich stronach informacji,  komu, na co i w jakiej wysokości przyznała środki. Sam w tej sprawie trzy razy do nich pisałem, bez żadnej odpowiedzi. Szkoda, bo lektura byłaby ciekawa, szczególnie za okres koronawirusowych pandemicznych obostrzeń kiedy wszyscy siedzieli w domu, ale jak podejrzewam, kasa na projekty płynęła nadal. Na siłę próbowano wtedy przenosić jakieś te czy inne polonijne aktywności "w internet", co w większości przypadków było po pierwsze - nierealne i wręcz śmieszne, a po drugie - z pewnością nie generowało nawet ułamka takich kosztów, jak wydarzenia "w realu". Ale na papierze i w sprawozdaniu, zapewne wszystko się zgadzało. Jeżeli się mylę w swoich podejrzeniach, łatwo to udowodnić, a ja z chęcią odszczekam i przeproszę: wystarczy opublikować listę dotacji z Ambasady RP w Dublinie dla projektów i organizacji polonijnych w Irlandii za minione lata. 

Zmieniła się pani ambasador, miałem nadzieję że tym razem, skoro pochodzi ona z nominacji dokonanej przez #DobrąZmianę, to faktycznie zmiany w ambasadzie będą "szybkie i głębokie", jak to zapowiadał jeden z ministrów polskiego rządu. I co? I nic. Nic się nie zmieniło, nikomu włos z głowy nie spadł, każdy dokończył swoją kadencję, a po powrocie do Polski dostał kolejną intratną posadę. Do tego nadal ten sam krąg ludzi orbituje wokół ambasady, również ci, którzy wprost szkalowali czy bojkotowali polonijne wydarzenia. Na szczęście lata lecą, a im coraz mniej chce się cokolwiek robić, choćby na pokaz. Za to, o dziwo, zaczynają im się marzyć tytuły i stanowiska. Swoją drogą, znaczna część trochę się spóźniła i pomimo zgodnych z poprzednią władzą poglądów, nie załapała się na odznaczenia, nadawane w czasie kampanii wyborczej przez Bronisława Komorowskiego swoim zwolennikom, żeby zmobilizować ich do większej aktywności w czasie kampanii wyborczej. Chłop rozdał ich na kilogramy, ale to se ne vrati, z obecnym prezydentem można sobie co najwyżej zdjątko zrobić, ale z medalami już trudniej. Zresztą, co tam poglądy, wystarczy mieć wyczucie z której strony wiatr wieje. I oczywiście wiedzę, skąd komu nogi wyrastają, ale to już jest w polonijnym światku jest przecież oczywistą oczywistością.

Tak swoją drogą, nie macie Państwo wrażenia, że życie polonijne w Irlandii jakby zamarło? Że nie ma co porównywać do tego z poprzedniej dekady? Sam bym się z chęcią wybrał na jakąś większą polonijną imprezę, mogę spokojnie dojechać do Dublina, jeżeli w Corku nic się nie dzieje, ale - nic nie ma, przynajmniej w chwili kiedy to piszę. 

Szkoda. Pani Natalii Janoszek, oprócz opowiadania bajek o swojej bollywodzko - hollywodzkiej karierze, przynajmniej chciało się udzielać w krajowych wydarzeniach. Naszym "działaczom", oprócz orbitowania wokół ambasady i "służbowych" wyjazdach do Polski, gdzie opowiadają podobne bajki, tyle że o tym ile dobrego robią dla nas, wolontaryjnie za tłuste granty i dotacje, nie chce się nawet tego.

Miejmy nadzieję że kolejne pokolenie które właśnie dorasta, będzie inne. Czego Państwu i sobie życzę.

piątek, 15 września 2023

Nowe sklepy z pamiątkami w Cork

Rzadko bywam w centrum Cork, ale dzisiaj musiałem się przejść St. Patrick Street, główną ulicą w tym mieście, i zauważyłem dwa nowe sklepy z pamiątkami: Carrolls i My Cork. 

Ten pierwszy to znana sieciówka i jeden sklep pod tym szyldem jest już w Cork - w dodatku na tej samej ulicy. Nie wiem czemu jest taka polityka firmy, ale - nie moja to rzecz. Ten drugi, tj. My Cork /nie mylić z dawnym stowarzyszeniem polonijnym o tej samej nazwie/ jest ulokowany również na tej samej ulicy, niemal naprzeciwko tego nowego Carrollsa.

Poniżej - nowe sklepy z pamiątkami, Carrolls i My Cork:


środa, 13 września 2023

70 wizyta w Polsce /9/: z Krakowa do Cork, przez Manchester

Czas wracać do Cork. Na kilka dni, ale jednak. Agnieszka z Patryczkiem na razie zostają w Krakowie. 

Tym razem przez Manchester. Nie ma, póki co, bezpośrednich połączeń Kraków - Cork i odwrotnie /chociaż z 15 lat temu przez chwilę były/, więc przesiadkę mam obowiązkową. I teraz trzeba tak połączyć kropki, żeby cała podróż była tania, szybka i możliwie wygodna. 

Obydwa loty ryanairem, obydwa opóźnione o godzinę. Przy odprawie biletowej z Polski obsługa dokładnie sprawdzała niemal wszystkim wymiary bagażu, przy wylocie z Manchesteru nikt na to nie zwracał uwagi. Generalnie: nigdzie nie zauważyłem żeby gdzieś sprawdzano wymiary bagażu - poza Polską. Na odprawę w Manchesterze wpuszczają nie wcześniej jak 3 godziny przed wylotem. Jeżeli ktoś przybędzie wcześniej - po prostu nie przejdzie przez bramkę bo nie zeskanuje swojego biletu. Proszę zawsze pamiętać, że wszelkie informacje jakie zamieszczam tutaj, są aktualne wyłącznie w chwili publikowania notki a zasady mogą się dynamicznie zmieniać. Być może jutro lub za tydzień można będzie przejść tam bramki bezpieczeństwa wcześniej/później.

W samolocie zabawna sytuacja, bo z powodu opóźnienia lotu większość Irlandczyków wypiła w lotniskowym barze po kilka piw więcej niż planowali, i w momencie startu co najmniej kilkoro z nich /bo były i kobiety/ usiłowało natychmiast skorzystać z toalety, na co stewardesy absolutnie się nie zgodziły, pomimo usilnych próśb. Na szczęście chyba wszystko skończyło się dobrze ;-)

W Krakowie było po 30 st. C i pełne słońce, tutaj ledwie 18 st. C i deszcz, więc znowu mam lekki szok termiczny...

Poniżej - lotnisko w Manchesterze /terminal 3/:


poniedziałek, 11 września 2023

70 wizyta w Polsce /8/: jedziemy do Taty

Na kilka dni pojechaliśmy do Tomaszowa Lubelskiego, do mojego Taty. Oczywiście wybraliśmy się również do jego pasieki i sadu. Z pasieki dostaliśmy sporo miodu a z sadu Agnieszka nazrywała gruszek - i winogron. Dla Patryczka największą frajdą było spacerowanie w pszczelarskim kapeluszu oraz przesiadywanie na traktorze, z którego nie chciał schodzić ;-) Jak zwykle objedliśmy się na zapas tamtejszymi bułeczkami z kaszą /zwanymi: pierożkami/, cebularzami, itp. Nigdzie tak proste jedzenie nie smakuje - jak tam.

Poniżej - na Rynku w Tomaszowie Lubelskim, Agnieszka zrywa gruszki w sadzie, Patryczek spaceruje wśród uli w pasiece, siedzi na traktorze i - jedno z naszych śniadań ze wspomnianymi "pierożkami":





wtorek, 5 września 2023

70 wizyta w Polsce /7/: Patryczek idzie do przedszkola

Dzisiaj jest ważny dzień dla nas - i dla Patryczka, który po raz pierwszy idzie do przedszkola. Zapisaliśmy go tydzień temu, przedszkole znajduje się blisko nas /dosłownie: w sąsiednim budynku/, no i najważniejsze - chcemy żeby spędzał czas również z innymi dziećmi. Na razie pomaszerował dziarsko, jak to będzie później - zobaczymy.

/Powyżej: Agnieszka z Patryczkiem, w drodze do przedszkola/

niedziela, 3 września 2023

70 wizyta w Polsce /6/: Wysowa-Zdrój

Weekend spędziliśmy rodzinnie w Wysowej-Zdrój, gdzie odwieźliśmy Mamę Agnieszki na 3-tygodniowy pobyt w sanatorium. Wynajęliśmy cały domek wraz z placem zabaw dla dzieci, z czego te ostatnie skwapliwie korzystały. W dzień spacerowaliśmy po okolicy, obiad jedliśmy w tamtejszych restauracjach a kolację - przy ognisku. Było super :-)

Poniżej - plac zabaw przy domku, wspólny obiad, przed pijalnią wód mineralnych i przy ognisku: