środa, 23 września 2020

Marcin Winkowski: Gdy Polacy nosili dredy. Kołtun – historia prawdziwa

Jak się okazuje, kołtun był "dolegliwością" bardzo popularną na ziemiach polskich /ale nie tylko, rzecz jasna/, stąd jedna z jego nazw: "plica polonica".  Autor systematycznie prowadzi nas przez wieki zaczynając od stanu higieny w po-średniowiecznej Europie po pseudonaukowe teorie, jednak wyznawane swego czasu przez większość lekarzy, którzy kategorycznie zakazywali ścinania kołtunów I tak, mowa tutaj o lekarzach, absolwentach uniwersytetów a nie o prostych wiejskich znachorach, którzy co najwyżej powtarzali te głupoty za "panami doktorami".

"Plica polonica" była problemem dla mieszkańców Polski a później okupowanych przez zaborców ziem polskich przez prawie 300 lat, od XVI do XIX wieku, jednak główne nasilenie miało miejsce w tych dwóch ostatnich wiekach. Co ciekawe, kołtun nie był spotykany w średniowieczu, gdzie - o czym autor chyba nie wspomina - ogólnie poziom higieny był znacznie wyższy niż w epoce renesansu i oświecenia, kiedy to właśnie objawiły się na głowach mieszkańców tytułowe "polskie dredy". To tyle jeżeli chodzi o tzw. "wieki ciemne", ciągle jeszcze demonizowane przez niektórych niedouczonych wykładowców historii.

W książce znajdziemy wiele przykładów pseudonaukowych teorii wyznawanych przez uznane autorytety medyczne swoich czasów, którzy w kołtunie upatrywali nie pospolity brak higieny - ale zewnętrzną emanację choroby która rozwijała się wewnątrz ciała. Kołtun miał być swoistym ujściem dla produktów ubocznych tej choroby, jego ścięcie spowodowałoby rzekomo "zatrucie" jego właściciela wydzielinami powstałymi przy rozwoju tej choroby i niemal pewną ślepotą. Mniej więcej coś w tym stylu, tyle że w dziesiątkach różnych odmianach. Mało tego, panowie doktorzy zamiast sięgać po nożyce napisali na temat kołtuna dziesiątki rozpraw w których uzasadniali konieczność pozostawienia go na głowie pacjenta. Niewiarygodne...

Z tymi przesądami walczył Kościół ale miał związane ręce, bo szereg wspomnianych autorytetów medycznych niemal do końca XIX wieku trzymało się swoich teorii a pacjent, z reguły ubogi i słabo wykształcony, nawet nie próbował polemizować. Dochodziło nawet do tego, że kołtuny zapuszczano celowo, właśnie w celach rzekomo leczniczych, wierząc że pomoże on "wyciągnąć" chorobę z człowieka. 

Dlaczego na ziemiach polskich aż do XIX wieku trwało to kołtunowe szaleństwo? Powody są dwa: oprócz głupoty części ówczesnych medyków, przyczynił się do tego oczywisty brak higieny. Zaborcy nie mieli ani ochoty ani interesu przejmować się stanem ludności polskiej, ciągle zamieszkującej terytorium swojej Ojczyzny, pomimo że startej z map Europy. 

Ciekawa, choć nietypowa lektura.

niedziela, 20 września 2020

Courtmacsherry

Na niedzielną wycieczkę wybraliśmy się do Courtmacsherry, żeby zobaczyć pomnik upamiętniający Patricka Keohane'a, irlandzkiego członka ekspedycji Terra Nova na Antarktydę /oficjalna nazwa wyprawy: Brytyjska Ekspedycja Antarktyczna 1910/. 

Patrick Keohane urodził się w Courtmacsherry w 1879 roku. Wstąpił do Royal Navy i awansował do stopnia podoficera. W wieku 30 lat został wybrany do dołączenia do wyprawy poprowadzonej przez Roberta Falcona Scotta. Pięciu spośród członków ekspedycji dotarło na biegun 17 stycznia 1912 roku, 33 dni po Amundsenie i jego towarzyszach. Jednak w drodze powrotnej wszyscy członkowie tej grupy zginęli. Keohane był jednym z liderów zespołu ratunkowego, który później znalazł ciała Scotta i niektórych członków zespołu, którzy zamarzli na śmierć w swoim namiocie. Po wyprawie na biegun południowy służył w marynarce wojennej i straży przybrzeżnej a podczas II wojny światowej był instruktorem w Valkyrie - tajnej szkole dla operatorów radarów i telegrafów na Wyspie Man.

Patrick Keohane zmarł w Plymouth w 1950 roku, mając 71 lat. W 2012 roku staraniem mieszkańców w Courtmacsherry stanął pomnik upamiętniający tego niezwykłego Irlandczyka.

Powyżej: pomnik Patricka Keohane'a/

czwartek, 17 września 2020

Bollywood ręcznie malowane

Oryginalny tytuł to - "Original Copy", dokument z 2015 roku opowiadający o ostatniej generacji artystów w Indiach zajmujących się ręcznym malowaniem plakatów filmowych.

Pozornie nieśpiesznie tocząca się akcja jednak z każdą minutą otwiera przed nami niezwykle barwne Indie i sylwetki jej mieszkańców. Z jednej strony jest o to historia o chylącym się ku upadkowi jednemu z kin, które ciągle jeszcze zatrudnia artystów do ręcznego malowania reklamowych banerów, mających zachęcić przechodniów do wstąpienia na seans, z drugiej - na jego przykładzie poznajemy życie wielu mieszkańców tego kraju.

Mumbai i jego współpracownicy tworzą prawdziwe dzieła sztuki, które będą żyły nie dłużej niż kilka dni, tyle - ile będzie wyświetlany dany tytuł. Później zostaną zamalowane a na ich miejsce powstaną nowe. Jednak coraz tańszy druk wielkoformatowych powierzchni czyni ich pracę coraz mniej opłacalną. 

Przy okazji snują opowieści o minionych latach, o dawnych filmowych dziełach i ich bohaterach, aż w końcu ich pozornie błahe rozmowy stają się coraz bardziej filozoficzne, gdzie używając filmowych metafor rozmawiają o Bogu, porównując Go do operatora projektora filmowego, dla którego każdy wyświetlany film to życie pojedynczego człowieka. 

"Twój film dopiero się zaczął", zwrócił się Mumbai do swojego ostatniego, młodego ucznia, mając świadomość że jego własny - powoli dobiega końca...

środa, 16 września 2020

Wild Atlantic Way Passport

Dzisiaj dostaliśmy zamówiony na stronie An Post /irlandzkiej poczty/ Wild Atlantic Way Passport. To 30-stronicowa książeczka, w twardej oprawie, z dołączoną mapką zachodniego wybrzeża Irlandii, po którym prowadzi ta turystyczna trasa. 

Jak napisano na stronie An Post: "Paszport Wild Atlantic Way to wyjątkowy zapis Twojej podróży po najdłuższej na świecie nadmorskiej trasie turystycznej. W drodze wzdłuż 2500-kilometrowego wybrzeża, możesz zebrać 188 unikalnych pieczątek, po jednym dla każdego punktu odkrytego punktu na trasie. Od Cliffs of Moher po Baltimore Beacon, możesz zdobyć pamiątkową pieczątkę, idealną pamiątkę z podróży. Każdy pięknie zaprojektowany paszport ma swój indywidualny numer, dzięki czemu jest unikalny dla Ciebie i Twojej podróży oraz idealny do pokazania znajomym i rodzinie po powrocie do domu." 

Pieczątki można zbierać w lokalnych urzędach pocztowych. Co prawda w większości tych miejsc już byliśmy, ale - jest to okazja żeby odwiedzić je raz jeszcze  ;-)

/Powyżej: Wild Atlantic Way Passport/

poniedziałek, 14 września 2020

Ballynahown Wedge Grave

Kolejny przykład megalitycznego grobowca na który natknęliśmy się podczas jednej z naszych wycieczek. Położony na południu półwyspu Beara, zdaje się na łące jednego z okolicznych farmerów, chociaż nieopodal przechodzi szlak turystyczny. Żeby do niego dotrzeć musieliśmy przejść nie tylko po podmokłym terenie co w dodatku obok pokaźnego stadka... byków, które w dodatku wykazało niejakie zainteresowanie naszą obecnością, dzięki czemu udało nam się naprawdę przyśpieszyć kroku ;-) W drodze powrotnej na szczęście stadko oddaliło się.

/Powyżej: Ballynahown Wedge Grave/

niedziela, 13 września 2020

Koronawirus w Cork /37/: pełne puby, w kościołach nadal restrykcje

Tak dla odnotowania: dzisiaj wieczorem, po Mszy Św. w "polskim kościele", wybraliśmy się na spacer po mieście. Pełne puby i fast foody. Teoretycznie puby mają być otwarte od 21 września, jednak zezwolono już na otwarcie tych, które oprócz alkoholu serwują również posiłki. Jak się okazuje w centrum Cork nagle wszystkie je serwują bo jak wspomniałem - ludzi pełno, również w ogródkach, wszyscy piją, nie zauważyłem żeby ktoś jadł. Tymczasem w kościołach nadal są poważne ograniczenia co do ilości wiernych, wymóg zachowania social distancing, ponadto na mszy trzeba być w maseczce a komunia św. jest udzielana tylko na rękę.

sobota, 12 września 2020

Okulary ajurwedyjskie

 Jeszcze jeden mój niedawny zakup na AliEkspress ;-) to - okulary ajurwedyjskie. Nigdy o nich wcześniej nie słyszałem, więc tym bardziej mnie to zainteresowało. Dostałem je 2 tygodnie temu, przetestowałem i jestem zadowolony.

Za Wikipedią: "Okulary ajurwedyjskie (wieloprzysłonowe) – okulary bezsoczewkowe sporządzone według zasad medycyny staroindyjskiej. W miejsce soczewek umieszczono nieprzezroczyste przysłony z wieloma otworami o niedużej średnicy. Poprawa ostrości widzenia następuje w wyniku zwiększenia głębi ostrości podczas patrzenia przez otwory przysłony."

/Powyżej: moje okulary ajurwedyjskie/

Najpierw zobaczyłem ich reklamę na facebooku. Jakaś firma mocno je reklamowała, za, jak pisali "jedyne 150 zł", czy jakoś tak. Zainteresowało mnie to, poczytałem o nich, ale kwota za kawałek podziurkowanego plastiku wydała mi się lekko przesadzona. Jedno zapytanie - i mam, różne wzory za nie więcej niż 1 euro za sztukę. Można 40 razy taniej? Można.

Zamówiłem kilka wzorów i zapomniałem, po 2 m-cach przyszły. Jak wrażenia? No właśnie, nie wierzyłem że to może zadziałać, ale - działa. Oczywiście zawsze lepiej nosić dopasowane szkła korekcyjne ale jednak ich skuteczność robi wrażenie: rzeczywiście znacznie poprawia się ostrość widzenia. Na początku trudno się do nich przyzwyczaić, ale po kilku dniach już daje się radę.

Po co mi one? Raz, że z ciekawości, chciałem zobaczyć czy to działa /działa!/, dwa- dla mnie jako krótkowidza, używanie okularów przeciwsłonecznych jest raczej niemożliwe /czy też: możliwe, ale utrudnione/ a tutaj mam świetne rozwiązanie.

Tak że - może komuś też się przyda.

czwartek, 10 września 2020

Zieja

Dzisiaj po raz pierwszy od marca b.r. wybraliśmy się do kina. Tym razem - "Zieja",  kolejny polski film wyświetlany w Cork. Opowieść o legendarnym warszawskim kapłanie,  ks. Janie Ziei, kapelanie Szarych Szeregów i współzałożycielu Komitetu Obrony Robotników.


Na marginesie: ostatni raz byliśmy w kinie 8 marca b.r., na "Zenku". Zaraz później zaczęła się koronowirusowa panika. Kina - zamknięto, chociaż długo po kościołach. Wirus, jak już wiadomo, nie okazał się taki groźny jak twierdzili to politycy, media i większość lekarzy, z których część do dzisiaj chowa się przed pacjentami udzielając jedynie "teleporad" ale bez problemów przyjmując ich prywatnie. Pomimo że nie ma jeszcze na niego leków a szczepionki są w fazie testów, życie powoli wraca do normalności. Aczkolwiek na ekranie, przed rozpoczęciem filmu, ciągle wyświetlano standardowe "koronawirusowe" informacje.


Wracając do filmu: akcja toczy się w latach 70-ych ub.w. Przywrócony do służby major SB ma zadanie pozyskać do współpracy jednego z opozycjonistów, sędziwego już księdza Jana Zieja. Przy okazji licznych przesłuchań duchownego poznajemy jego życiową drogę, od wojny z Rosją w 1920 roku, przez II wojnę światową, aż do czasów współczesnych. Świetny, warto zobaczyć. 


Na koniec: oprócz nas na pokazie była jeszcze jedna para. 4 osoby na polskim filmie w Cork, ot co. Wyświetlano go przez tydzień, więc mam nadzieję że oprócz tej naszej czwórki - jeszcze kilkunastu/kilkudziesięciu Rodaków w naszym mieście zobaczyło ten film. Niestety, "Zieja", prawdziwa opowieść o niezłomnym księdzu - opozycjoniście to jednak nie to co "Psy III", bajka o SB-ku "z zasadami", która jednak wypełniła tutaj kinową salę do ostatniego miejsca.

Bo tutaj jest jak jest. Po prostu...

środa, 9 września 2020

Koronawirus w Cork /36/: maseczka z wentylatorkiem 1

Dzisiaj przyszła moja zamówiona 2-mce temu na AliExpress maseczka z wentylatorkiem ;-) Jak wrażenia? Jeżeli musisz mieć zakryty nos - to zdecydowanie lepiej się w niej oddycha, szczególnie po drobnej modyfikacji, tj. usunięciu jednego z filterków, który i tak jest mało potrzebny. Na jednym naładowaniu ma działać od 4-9 godzin, ma 3 prędkości "nawiewu". To jest prosty model, ale widziałem już bardziej zaawansowane

/Powyżej: moja nowa maseczka/

niedziela, 6 września 2020

Koronawirus w Cork /35/: moda na maseczki?

Z powodu koronawirusa - maseczki stają się nieodłącznym elementem codziennego stroju a nawet - mody, o czym świadczą tak udekorowane manekiny w witrynie jednego ze sklepów odzieżowych. W tym sezonie modne będą następujące wzory ;-) :

/Powyżej: "modne" maseczki ;-)/