sobota, 30 grudnia 2006

Stowarzyszenie MyCork organizuje WOŚP w Cork

14 stycznia 2007 r. po raz pierwszy w historii Wielka Orkiestra Swiatecznej Pomocy zagra takze w... irlandzkim Cork. Oprocz Dublina, Cork bedzie jedynym miastem w Irlandii, gdzie zagra WOSP.

A to wszystko za sprawa ludzi nalezacych, lub bedacych sympatykami Stowarzyszenia MyCork. Z duma pragne doniesc, ze niedawno zostalem jednym z czlonkow MyCork, jak rowniez jednym z czlonkow cork-owskiego sztabu WOSP :-)

Co to jest Stowarzyszenie MyCork? Na glownej stronie www.mycork.org mozemy przeczytac:

"O Stowarzyszeniu MyCork

I my i "maj" Cork. My, czyli Polska Społeczność w Cork. „My” [maj] bo to nasze miasto z którym większym lub mniejszym przypadkiem postanowilimy związać swe losy.
(...)
Początkiem września 2005 zostało zarejestrowane Stowarzyszenie „My Cork” mające na celu dostarczanie informacji polskim emigrantom żyjącym w Cork i okolicach, a także promowanie polskiej kultury i tradycji oraz tworzenie silnych więzi między polską i irlandzką społecznością.

/Obok: logo Stowarzyszenia MyCork/

Chcemy by każdy Polak, któy zdecyduje się na przyjazd i pozostanie w Cork, mógł uzyskać informacje o podstawowych sprawach np: jak wynająć mieszkanie, podjąć legalną pracę lub w razie potrzeby, gdzie szukać pomocy.

Chcemy by Irlandczycy dowiedzieli się że Polska to nie tylko Kraków gdzieś we wschodniej europie gdzie wilki biegają po lasach. Jesteśmy narodem z bogatą historią, tradycją, filmografią i wspaniałą muzyką.

Mamy w planach pokazy filmowe, wystawy sztuki, fotografii jakiś mały koncercik i co nam tylko przyjdzie do głowy (mile widziane propozycje).

Będziemy organizować spotkania i imprezy integrujące Polaków i Irlandczyków.

Ruszyliśmy z portalem informacyjnym na razie skromnym, ale będzie się rozrastać.

Nasza organizacja jest non –profit. (...) "

W trakcie swojej dzialalnosci Stowarzyszenie MyCork zrealizowalo szereg projektow na rzecz polskiej spolecznosci w Cork. Jednym z najnowszych takich projektow jest wlasnie organizacja, po raz pierwszy w Cork, Wielkiej Orkiestry Swiatecznej Pomocy. Na stronie glownej MyCork mozemy przeczytac komunikat:

"Stowarzyszenie MyCork z radością informuje, że 14 stycznia 2007 odbędzie się finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Cork.

(...) Pełny program imprezy będzie znany w całości zaraz po Nowym Roku o czym wszystkich poinformujemy.

Jeżeli ktoś z Was chce się przyłączyć w jakiś sposób do akcji, chętnie przyjmujemy każdą oferowaną pomoc, mile widziane są osoby z pomysłami, utalentowane muzycznie, chcące zagrać dla Orkiestry, przyjmujemy także przedmioty na planowaną aukcję, wszystkich przywitamy w naszych szeregach z otwartymi ramionami!!! (...)"

W celu kontaktu z osobami kierujacymi organizacja WOSP w Cork - zapraszam na strone Stowarzyszenia MyCork: www.mycork.org

Trzymajcie kciuki :-)

piątek, 29 grudnia 2006

Wzrasta minimalna placa w Irlandii

Od 1 stycznia 2007 r. wzrośnie minimalna stawka godzinowa z 7,65 do 8,30 euro, a od lipca – do 8,65 euro. Będzie to druga co do wysokości płaca minimalna w Europie.

Jednak nalezy podkreslic, ze poziom placy minimalnej moze sie roznic w zaleznosci od branzy, wieku pracownika jak i od tego, czy jest to jego pierwsza praca, itp...

Dla przykladu: stawki ponizej okreslonej placy minimalnej moga dotyczyc: osob ktore maja ponizej 18 roku zycia, osob ktore uczestnicza w kursach (z reguly kursanci otrzymuja wynagrodzenie za udzial w kursach organizowanych przez FAS - tj. tutejsze biuro pracy), itp.

Powyzsze jednak moze dotyczyc jedynie minimalnej liczby Polakow w Irlandii.

Natomiast najwieksza bolaczka naszych Rodakow jest nieznajomosc przez nich obowiazujacych stawek minimalnych w budownictwie (gdzie jest zatrudnionych sporo Polakow), co pozwala pracodawcom na wykorzystywanie tej niewiedzy - i drastyczne zanizanie plac...

I tak w przypadku branzy budowlanej, od 1.06.2006 r. obowiazuja nastepujace stawki (wszystkie kwoty dotycza stawki godzinowej, czyli euro/godz):

RZEMIESLNICY: 17,71

ROBOTNICY BUDOWLANI PRACUJACY PRZY MASZYNACH (% OD STAWKI RZEMIESLNICZEJ):

STOPIEN A (TECHNIK OPERATOR) 97%: 17.18

STOPIEN B (WYKWALIFIKOWANY OPERATOR) 91%: 16.12

STOPIEN C (SREDNIO WYKWALIFIKOWANY) 88%: 15,58

STOPIEN D (PODSTAWOWY OPERATOR) 80%: 14.17

Stawki te ulegna podwyzszeniu 1 lipca 2007 r.

Wszyscy robotnicy budowlani sa uprawnieni do takich swiadczen. Pensje nizsze niz ww. sa niezgodne z prawem.
W razie jakichkolwiek watpliwosci, polecam kontaktowac sie ze zwiazkami zawodowymi SIPTU: www.siptu.ie

środa, 27 grudnia 2006

"Polonijna" Wigilia

Z duma mogę napisać, ze Polacy na emigracji mimo wszystko w Święta się jednoczą...i potrafią zadbać o tradycyjna polską świąteczna atmosferę :-)

Zjednoczyliśmy się tak w kilkanaście osób i zrobiliśmy wspólna wigilie. Gospodarze przyjęcia postanowili połączyc tradycyjne polskie kulinarne zwyczaje - serwując rybę, oraz zwyczaje irlandzkie - podając drób.

Gwoli ścisłości: nie zabrakło tez potraw jak najbardziej tradycyjnie polskich.

Mieliśmy plany tez wybrać się na tradycyjna Pasterkę (jak tradycja, to tradycja), niestety - nie udało się. W wigilijny wieczór ustaje w Cork wszelka komunikacja, czy to miejska czy taksówkowa (a mieliśmy spooory kawałek...). Telefony w korporacjach taksówkarskich albo milczały, albo głos automatycznej sekretarki zapraszał nas po świętach... Gwoli ścisłości pragnę jedynie odnotować, ze w Cork, jak i w całej Irlandii ta msza odbywa się nie o północy, a - o 22.00. Dlaczego? Ano dlatego, ze sporo Irlandczyków zjawiało się o północy już mocno w stanie wskazującym, wiec podjęto decyzje o zmianie tychże godzin...

Pozostaliśmy wiec na miejscu, tocząc tradycyjne, nocne Polaków rozmowy :-)

/Na zdjęciu powyżej jestem na udekorowanej świątecznie Patrick Street. Zmierzam właśnie po wigilijnej kolacji do domu :-)

Ponieważ, jako się rzekło, wszelka komunikacja dla ludności ustała, po spałaszowaniu sporej części (wszystkiego nie daliśmy rady) wigilijnych potraw, już niemal nad ranem pożegnaliśmy się.

piątek, 22 grudnia 2006

Sklepy w Cork: Lidl (czyli miejsce magiczne :-)

Sa w Cork pewne magiczne miejsca, ktore Rodakow przyciagaja silniej niz inne. Jednym z tych magicznych miejsc jest... Lidl :-)

Lidl jest niemal kultowym obiektem pieszych, czesto wielokilometrowych pielgrzymek Polakow mieszkajacych w irlandzkim Cork. Jezeli w jakis dzien wolny od pracy zobaczycie naszych Rodakow wyposazonych w plecaki i podazajacych w naboznym skupieniu dobrze sobie znana trasa, to mozecie z duza doza prawdopodobienstwa przyjac, ze celem ich wedrowki jest wlasnie Lidl.

Tutaj niezorientowany Czytelnik moze sie obruszyc i stwierdzic, ze wyciagam zbyt pochopne wnioski. A moze Rodak ten - zapyta Czytelnik - ma dosc tradycyjnych rozrywek sporej czesci Polakow polegajacych na spedzaniu wolnego czasu przed tv z puszka najtanszego piffka w garsci i wlasnie wyruszyl na piesza wedrowka krajoznawcza? Teoretycznie - jest to jak najbardziej mozliwe. W praktyce jednak, takiego wyruszajacego na "szoping" (od ang. "shopping") Rodaka zdradza... pusty plecak - odwrotnie niz tego wyruszajacego na turystyczna wedrowke - ktory dopiero ma byc wypelniony atrakcyjnymi artykulami spozywczymi w jeszcze bardziej atrakcyjnych cenach. A powracajacego? No coz, ceny kusza, a nie wszystko sie zmiesci w plecaku, totez Rodaka powracajacego z "szopingu" mozna rozpoznac po (oprocz obciazonym plecaku) takze dzierzeniu w obu dloniach sporych toreb z charakterystycznym logo "Lidl"-a ;-)

Sam z zalem przyznaje, ze do Lidla zupelnie mi nie po drodze. Mieszkam w centrum, a Lidl jest jednak niemal na skraju miasta.

/Na zdjęciu obok stoje przed cork-owskim Lidlem, jednym z tych magicznych miejsc w Cork, ktore przyciagaja tlumy naszych Rodakow :-) /

No ale, wracajac: jako sie rzeklo, do Lidla mam pare kilometrow, a do dobrze zaopatrzonego Dunnes Storess ledwie 10 minut spaceru, wiec nie przesadzajmy... Niemniej, postanowilem w koncu sam odwiedzic ten uswiecony pielgrzymkami obiekt handlowy, coby naocznie sie przekonac, co tez jest w srodku.

Niestety, nie poszedlem na piechote objuczony plecakiem, tak jak nakazywalaby nasza polsko - emigracyjna tradycja. Z dwoch powodow, po pierwsze: nie mam plecaka, a po drugie: jestem chyba za leniwy...

Po wejsciu do Lidla od razu rzucily mi sie w uszy slowa rzucane gromko przez rozmawiajacych z soba "wypakowywaczy" towaru i "ustawiaczy" ich na polkach. Jezyk wydal mi sie znajomy, jednakze z powodu slow rzucanych z szybkoscia karabinu maszynowego poczatkowo nie moglem rozpoznac - ktory to. Dopiero uslyszane charakterystyczne "kokot" i "buzerant" pozwolily mi okreslic narodowosc tychze lidlowskich pracownikow. To Slowacy :-) Tak, czas spedzony na irlandzkich budowach pozwolil mi m.in. nauczyc sie kląć w kilku jezykach :-) a "kokot" i "buzerant" to czolowe slowackie wulgaryzmy.

Jak sie okazalo, niemal caly personel cork-owskiego Lidla sklada sie ze Slowakow i... Chinczykow. Lidlowska "mieszanka egzotyczna".

No ale, rozpoczalem szoping. I doznalem niemal szoku... Panie i Panowie: niech juz nikt wiecej nie probuje mi wmawiac, ze "zycie w Irlandii jest drogie". Ceny niemal wszystkich artykulow sa nizsze (czasem znacznie) niz np. ceny tych samych artykulow w krakowskim Tesco, gdzie zaopatrywalem sie w Polsce. I nie mam tutaj na mysli wylacznie wyrobow z "najnizszej polki"...

Drozsze byly jedynie, tradycyjnie, wodka i papierosy. Ale pewnie juz niedlugo polskie ceny takze tych artykulow przewyzsza np. te w Irlandii, kraju ktory uchodzi za "drogi". W miejscu pozostana jedynie zarobki...

Oprocz mnie szopingowalo w tym czasie sporo Rodakow. O dziwo: szopingowali niemal w milczeniu, czasami jedynie polglosem wymieniajac uwagi ze swoimi partner(k)ami odnosnie celowosci tego czy innego zakupu. Jakos tak to jest za granica, ze kiedy wiemy ze w najblizszym otoczeniu sa inni Rodacy, to czesto milkniemy, natomiast kiedy jestesmy przekonani, ze nikt nas nie rozumie (co juz praktycznie nigdzie nie jest mozliwe, ale z czego jeszcze czesc osob nie zdaje sobie do konca sprawy) to beztrosko przekraczamy przyslugujacym normalnym ludziom liczbe wydawanych decybeli...

Reasumujac: wycieczka do Lidla byla i ciekawa, i pozyteczna :-) Jednak i tak pozostane chyba wierny moim dotychczasowym handlowym faworytom. W koncu czas - to tez pieniadz, a osobiscie jestem przekonany ze czas spedzony na szopingu, jako szuka dla sztuki, jest jednak czasem bezpowrotnie utraconym...

niedziela, 17 grudnia 2006

"Polskie" kartki świąteczne

Zbliżają się swięta, a w cork-owskich sklepach pojawiły się świąteczne kartki z życzeniami... po polsku :-)

Na zdjęciu obok trzymam kupiona dzisiaj taka kartkę. Napis glosi "Wesołych Świąt z Irlandii", a w środku znajdują się wydrukowane, rowniez po polsku, standardowe swiąteczno - noworoczne życzenia.

Kartki (jest ich kilka wersji) przygotowała irlandzka firma.

Jak widać, popyt rodzi podaż...

piątek, 15 grudnia 2006

Tora

Kazda z trzech wielkich monoteistycznych religii ma swoje swiete Pisma na ktorych opiera swoje praktyki. Jednak wszystkie trzy za podstawe uznaja Tore - czyli pięć pierwszych ksiąg Biblii.

Oczywiscie, najwieksza wage do Tory przywiazuje judaizm, ale, jakby nie patrzec, to wlasnie w nim tkwia korzenie chrzescijanstwa i islamu.

Prawde piszac, "Stary Testament" (nazwa, wg mnie, b. zla...) w dotychczasowych polskich przekladach jakos mnie odrzucal od czytania. Moze dlatego, ze byly to wlasnie... przeklady, a nie - tlumaczenia. Przeklad i tlumaczenie, to wbrew pozorom niekoniecznie to samo. W przekladzie mamy najwierniej jak sie dalo przelozony tekst oryginalny na jezyk czytelnika. Natomiast tlumaczenie ma za zadanie pomoc nam ten oryginalny tekst zrozumiec.

Przeklad jest bardzo czesto trudno zrozumiec. Ot, wyobrazmy sobie, ze ktos probuje przelozyc, najwierniej jak sie da, "Pana Tadeusza" na, dajmy na to, jezyk jednego z koczowniczych plemion z dorzecza Konga. Da rade? Pewnie ze tak. Czy czytelnicy przekladu zrozumieja tresc? Watpliwe... Zeby mogli ta tresc zrozumiec, oprocz samego tekstu naszej narodowej epopei musieliby takze poznac historie naszego kraju, szlacheckie obyczaje, instytucje sejmikow, itp, itd... W zasadzie "Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem", pisany 13-zgłoskowcem jest w pelni, ze wszystkimi niuansami, zrozumialy chyba tylko przez nas, Polakow...

Nie inaczej jest z Tora. Czytanie samego przelozonego tekstu, bez tlumaczenia, praktycznie mija sie z celem. Ba, moze wyrzadzic wrecz wiecej szkody, niz pozytku, trwale odrzucajac czytelnika od tej Ksiegi, ktora ludzkosc zglebia od tysiacleci...

Piekny przyklad koniecznosci tlumaczenia tego, co sie czyta, aby mozna bylo zrozumiec tresc znajdziemy m.in. w ewangelicznych "Dziejach Apostolskich" (Dz 8:26-31, (BT):

"26. Wstań i idź około południa na drogę, która prowadzi z Jerozolimy do Gazy: jest ona pusta - powiedział anioł Pański do Filipa.
27. A on poszedł. Właśnie wtedy przybył do Jerozolimy oddać pokłon Bogu Etiop, dworski urzędnik królowej etiopskiej, Kandaki, zarządzający całym jej skarbcem,
28. i wracał, czytając w swoim wozie proroka Izajasza.
29. Podejdź i przyłącz się do tego wozu - powiedział Duch do Filipa.
30. Gdy Filip podbiegł, usłyszał, że tamten czyta proroka Izajasza: Czy rozumiesz, co czytasz? - zapytał. 31. A tamten odpowiedział: Jakżeż mogę /rozumieć/, jeśli mi nikt nie wyjaśni? I zaprosił Filipa, aby wsiadł i spoczął przy nim."

Na szczescie, w Polsce jest juz dostepne tlumaczenie (a nie tylko - przeklad :-) Tory wydane przez Pardes Lauder. Przypomne, ze na Tore, w najwezszym znaczeniu, sklada sie pierwszych piec ksiag Biblii, tj.:
1. Bereszit (tłum. "Na początku"; pl. Księga Rodzaju łac. Genesis)
2. Szemot (tłum. „Imiona"; pl. Księga Wyjścia; łac. Exodus)
3. Wajikra (tłum. "I zawołał"; pl. Księga Kapłańska; łac. Leviticus)
4. Bemidbar (tłum. "Na pustyni"; pl. Księga Liczb; łac. Numeri)
5. Dwarim (tłum. "Słowa"; pl. Księga Powtórzonego Prawa; łac. Deuteronomium)

Bedac ostatnio w Polsce kupilem to dzielo. Oprocz przelozonego w naprawde "rewolucyjny" sposob tekstu, do kazdego niemal wersetu znajdziemy stosowne objasnienia, fragmenty midraszy czy konkluzje "uczonych w pismie" :-)

Fantastyczna lektura i intelektualna przygoda zycia.
Dla kazdego. Bez wzgledu na wyznanie, czy tez jego brak.

niedziela, 10 grudnia 2006

Christmas Party

Niepisana swiateczna tradycja kazdej wiekszej irlandzkiej firmy (no, nie tylko irlandzkiej ;-) jest organizowanie dla swoich pracownikow tzw. "Christmas Party".

Moze ono przybierac rozne formy, jednak najczesciej spotykana jest po prostu zaproszenie przez przelozonych swoich bezposrednich podwladnych do pubu i przekazanie im voucherow upowazniajacych do zamowienia w barze drinkow na koszt swojej firmy.

Tydzien temu bylem wlasnie na takim Christmas Party w jednym z cork-owskich pubow. Nie z mojej firmy co prawda, ale - zostalem zaproszony :-)

/Na zdjatku powyzej jestem na Christmas Party w jednym z cork-owskich pubow. Najwieksza trudnoscia w takich przypadkach jest dostanie sie do oblezonego baru :-) /

A moja firma? Mam nadzieje ze tez stanie na wysokosci zadania. Na razie powiedziano nam, ze na swieta mamy dostac po... indyku (irlandzka potrawa swiateczna jest wlasnie indyk, a nie karp ;-).

Zastanawiam sie, co mam zrobic z tym indykiem - jako wegetarianin?

Chyba urzadze mu pogrzeb...

poniedziałek, 4 grudnia 2006

Dzien Swietego Mikolaja

Pojutrze - 6 grudnia jest Dzien Swietego Mikolaja :-)

Co prawda obecnie od paru dni jest wyjatkowo zla pogoda (nawet jak na Irlandie), ale sklepy nie narzekaja na brak klientow, ktorzy masowo kupuja mikolajkowo - swiateczne prezenty.


/Na zdjęciu obok stoje przed jednym z cork-owskich sklepow, do ktorego zapraszaja - a jakze - Mikolaje :-)/

piątek, 1 grudnia 2006

Problem z legalnością oglądania Cyfry +...

Dziesiatki tysiecy Polakow w Irlandii za pomoca m.in. Cyfry + oglada polskie programy. Zapewne niewielu z nich zdaje sobie sprawe z tego, ze... lamie prawo.
Dlaczego? Wystarczy zwrocic uwage na art.4. paragraf 2, punkt 1 "REGULAMINU UMOWY O ABONAMENT" obowiazujacej w Cyfrze Plus (calosc w postaci pliku pdf jest do pobrania TUTAJ) ktory mowi:

Art.4. paragraf 2, punkt 1
§ 2. Korzystanie ze Sprzętu przez Abonenta.
1. Używanie Sprzętu (w tym Karty) dopuszczalne jest wyłącznie na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.

Czy w zwiazku z tym ci, ktorzy korzystaja z Cyfry + w Irlandii lamia prawo? Wg mnie - niestety, tak. Odpowiednie przepisy mozna by wywiesc chocby z ogolnych przepisow kodeksu cywilnego...

Cyfra + ustalila swoj regulamin zapewne na podstawie danych jej licencji. Prawdopodobnie Cyfra Plus ma prawo do nadawania programow tylko na terenie RP, dlatego tez - nie majac technicznych mozliwosci do ograniczenia odbioru sygnalu tylko na tym terenie - zabronila w swoim regulaminie wywozu sprzetu za granice. Wlodarze Cyfry + doskonale wiedza, ze dziesiatki tysiecy Polakow korzysta z niej za granica. I chyba nic w tym kierunku nie robi. Natomiast licencjonodawcy maja prawo zadac zaplaty za swoje prawa.

Cyfra + powinna zmienic regulamin i nie narazac swoich klientow na lamanie prawa.

Prawdopodobnie bedzie sie to wiazalo z koniecznoscia rozszerzenia licencji jakie zostaly udzielone Cyfrze + przez wlascicieli praw do programow, filmow, transmisji, itp. - ale to juz jest zmartwienie Cyfry +, a nie jej klientow. Jezeli beda sie z tym wiazaly wyzsze oplaty - to jest tez zmartwienie Cyfry +, bo wtedy klienci moga wybrac tanszych "dostawcow" polskiej tv.

Natomiast jezeli Cyfra + wie o tym (a wie na pewno, stad ten zapis w jej regulaminie) ze dziesiatki tysiecy Polakow oglada ja za granica, i sama czerpiac z tego materialne korzysci przerzuca poprzez zapis w regulaminie odpowiedzialnosc prawna na tychze Polakow - to cos tu jest nie tak...

Dochodzi do paradoksu: sprzedawca sprzedaje klientowi sprzet, ktorego - wg regulaminu okreslonego przez firme tegoz sprzedawcy - klient nie ma prawa uzywac (za granica)...

Ot, Paragraf 22. Wersja polska.

Jak na razie - legalne ogladanie polskich programow za pomoca Cyfry + jest mozliwe w Irlandii jedynie na terytorium polskiej ambasady ktora wg przepisow stanowi czesc terytorium RP.

Mnie - na szczescie - ten problem nie dotyczy. Ogladanie polskiej tv w Irlandii zawsze uwazalem za niewskazane - ze wzgledow zdrowotnych. Mam jedynie kolekcje najlepszych polskich filmow na dvd. I to mi na razie w zupelnosci wystarcza.

niedziela, 26 listopada 2006

Smalec wegetarianski

Irlandia, chociaz na pierwszy rzut oka nie jest moze rajem dla wegetarian ze wzgledy na kulinarne nawyki autochtonow, to jednak - przy odrobinie kreatywnosci staje sie miejscem calkiem dla nich znosnym :-)

Spora czesc osob powstrzymuje przed przejsciem na wegetarianizm walory pseudosmakowe miesnych potraw (dlatego pseudosmakowe, bo wspolczesnym wedlinom itp. smak nadaja przede wszystkim dodatki chemiczne). Oczywiscie dla chcacego nic trudnego. Osobiscie nie przepadam, ale istnieja przeciez wegetarianskie parowki, kielbasy, kotlety, weganskie sery, itp. wiec jezeli ktos naprawde chce przestac przykladac reke do zabijania innych istot, czujacych strach i ból - ma wybor.

I tak np. wczoraj dostalem od kolegi (dzieki, Zen :-), rowniez wegetarianina - wegetarianski smalec :-) W wygladzie i smaku nie do odroznienia nie do odróżnienia od "naturalnego".

/Powyżej - otrzymany wczoraj wegetarianski smalec :-) /

Jak zrobic taki smalec? Kolega za bardzo nie wiedzial (smalec przyrzadzony przez zone przywiozl pare dni temu z Polski), ale wklepalem w google "smalec wegetraianski" i juz wszystko jasne :-)

Podaje za internetowa wegetarianska ksiazka kucharska: www.puszka.pl ale od razu zaznaczam - ze na internecie jest sporo innych, takze znacznie prostszych przepisow na wegetarianski smalec :-)

"Dla kogoś, kto nie może zapomnieć smaku chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym. W smaku i zapachu nie do odróżnienia. Tylko bardzo kaloryczny." Informacje ogólne: Rodzaj diety: wegańska Kategoria: dodatki do pieczywa Czas przygotowania: 30 min Składniki: granulat sojowy (najdrobniejszy) 1/3 paczki bulion wegetariański instant 1 łyżeczka 2-3 cebule 1-2 ząbki czosnku 1 szklanka oleju margaryna planta, 1 kostka 2-3 pieczarki przyprawy: pieprz, sól, majeranek, sos sojowy Przepis: Na patelni rozgrzać olej i plantę, aż się planta rozpuści. Cebulę i pieczarki posiekać i wrzucić na patelnię, dodać granulat, bulion , wyciśnięty lub pokrojony czosnek i smażyć na małym ogniu ok. 15 min. Dodać przyprawy, a pod koniec smażenia można wrzucić posiekaną natkę pietruszki lub szczypiorek. Można też dodać posiekane jabłko. Troche ostudzić i zlać do słoika. Ostudzić aż do zastygnięcia, z tym że przed zastygnięciem jeszcze raz wymieszać. Wskazówki i uwagi: Zamiast pieczarek można dodać boczniaka. Czosnek najlepiej dodawać pod koniec smażenia."

Smacznego ;-)

sobota, 18 listopada 2006

III Wizyta w Polsce. Plusy dodatnie i plusy ujemne...

Ostatni tydzien (a dokladnie: miedzy 9 a 16 bm) bylem w Polsce. I coz tam w Polsce? Bez wiekszych zmian. Sa plusy dodatnie - i plusy ujemne, jakby powiedzial to nasz byly prezydent...

Troche "na kolanie" spisalem co najwazniejsze, czesc rzeczy jednak pomijajac, zeby nie bylo, zem skrajny malkontent, ktoremu nie tylko belka - ale i zdzblo w oku przeszkadza... Jezeli pominalem jakies zmiany w kierunku normalnosci, to pewnie dlatego - ze normalnie w naszym, sredniej wielkosci kraju lezacym w srodku Europy, powinno byc juz co najmniej od dekady. A ciagle nie jest...

LOTNISKO

Majac troche czasu do odlotu, pozwiedzalem sobie oddany niedawno do uzytku nowy terminal lotniska w Cork. Ktos kiedys na moim blogu narzekal, ze lotnisko w Cork przypomina mu kurnik ;-) No, to juz raczej czas przeszly...

Na chwile zatrzymalem sie przed kantorem: jak sie okazuje, swoja walute moga tutaj wymienic m.in. Czesi i Wegrzy. Ale nie my, mimo ze to nas jest tutaj najwiecej... Jak widac, zlotowka jest ciagle waluta wymieniana "wewnetrznie" - w przeciwienstwie do korony czy forinta. O czyms to chyba jednak swiadczy...

Przy odprawie bagazowej podchodzi do nas czlowiek w zoltej kamizelce i rozdaje chetnym ulotki (po polsku - lot jest do Polski wiec wiadomo, ze wiekszosc stojacych w kolejce - to Polacy) informujace o nowych obostrzeniach dotyczacych bagazu podrecznego. M.in. nie mozna w takim bagazu przewozic napojow w opakowaniach wiekszych niz 100 ml (ale napoje w wiekszych objetosciach mozna bez problemu kupic w sklepie - po odprawie paszportowej, czy wrecz w samolocie). Kilku naszych Rodakow nie chcac przepakowac napojow do bagazu glownego - w desperacji wypija je "na miejscu". Na szczescie - chodzi o zwykle tescowe soczki :-)

LOT

Tym razem polecialem liniami Centralwings (to ci od ochydnej, aczkolwiek prawdziwej reklamy: "Bo my, Polacy, lubimy latac TANIO"), ktore rozpoczely obslugiwanie bezposrednich polaczen m.in. z Cork do Krakowa. Co prawda na forach dyskusyjnych przestrzegano przed notorycznymi zmianami godzin odlotow u tego przewoznika (dodajmy: Centralwings to polska firma), ale poniewaz bilet kupilem 2 miesiace wczesniej, wiec coz - zaryzykowalem. I jak bylo? W polowie - dobrze. Z Cork do Krakowa lot odbyl sie normalnie. Fantastyczne widoki na miasta w dole, fantastyczne widoki sklebionych chmur. Nad Polska - sklebionych tego dnia szczegolnie. Lecimy ponad chmurami, przez ktore nie widac absolutnie nic. Tylko sniezno - chmurno - bialy krajobraz dookola. Zaczalem sie zastanawiac, czy moze Pan Bog juz nawet nie chce patrzec z gory na nasz Kraj?

Od takich mysli oderwala mnie stewardessa, ktora przy ladowaniu zaczela rozdawac nam po cukierku - co jest raczej niespotykane w innych tanich liniach. Zeby jednak nie bylo tak dobrze - powrotny lot z Krakowa do Cork byl opozniony o... 4 godziny - i juz nie dostalismy cukierkow :-( Trzeba jednak oddac sprawiedliwosc, ze Centralwings rozeslal 4 dni przed terminem wylotu z Krakowa info (sms-em i e-malem) o planowanym opoznieniu. Tyle tylko, ze - ja je otrzymalem, bo mam telefon z roamingiem, natomiast moja znajoma, w dodatku z malym dzieckiem, ktora takiego roamingu nie miala, a przypadkowo tez wracala tym samym lotem - odczekala te cztery godziny na lotnisku...

/Na zdjatku powyzej stoje przed nowo wybudowanym na moim osiedlu centrum handlowym "Pasaz Ruczaj". Projektanci nowych krakowskich osiedli pamietaja oczywiscie o lokalach komercyjnych. Szkoda - ze nie pamietaja za bardzo o placach zabaw dla dzieci czy odrobiny zieleni.../

WYBORY

Trafilem akurat na wybory samorzadowe. Oczywiscie - nie glosowalem. Jest to dla mnie oczywiste, bo skoro nie mieszkam w danym miejscu, uwazam ze nie mam moralnego prawa wybierac ludziom mieszkajacym tam stale - kto ma nimi rzadzic. Inna rzecz, ze wybor byl, jak mawia klasyk, "pomiedzy tyfusem a cholera". Z nudow popatrzylem tylko z okna tramwaju na plakaty wyborcze. Czesc z kandydatow miala wyraznie kryminalna fizjonomie, czesc - twarze nieskazone mysla - a reszta byla przynajmniej nieogolona. Tak - ja wiem, ze moja fotka mozna z kolei dzieci (i nie tylko) straszyc, ale ja przeciez nie startuje w zadnych wyborach ;-)

Napisalem o fizjonomiach, bo o programach politycznych nawet nie ma co wspominac: kazdy z kandydatow jest wspanialy, ma wizje rozwoju, ma pomysly na kase (z reguly - chodzi o wyciagniecie tej kasy z UE, a nie o zwiekszenie dochodow wlasnych), i wie co ma zrobic, zeby Polska rosla w sile a ludziom zylo sie dostatniej. W Krakowie dodatkowo do chetnych "robienia ludziom dobrze" dolaczyli tez ci, ktorzy miastem rzadzili poprzednio. Czemu wtedy tym ludziom dobrze nie zrobili, i dlaczego chca zeby im znowu uwierzyc - nie wiadomo. A jak nie wiadomo o co chodzi - to zapewne chodzi o pieniadze...

MPK

Przy okazji jazdy tramwajem: zastanawialiscie sie moze, dlaczego w polskiej komunikacji miejskiej z reguly zawsze jest tlok? Do tej pory myslalem, ze zachodzi tu zaleznosc: jest duzo ludzi, a malo autobusow i tramwaji, bo decydenci tak kradna, ze na te autobusy i tramwaje nie wystarcza. Tymczasem - nie. Autobusow, itp. jest wystarczajaco. Jest ich tak duzo, ze gdyby je wypuscic na trase, to kazdy pasazer moglby spedzic podroz siedzac, tak jak jest to w normalnych krajach. Skad wiem o tej liczbie? Ano stad, ze zrodla masowego przekazu zapodaly, ze w Krakowie (a jest tak pewnie i w innych miastach) w czasie ciszy wyborczej nie wyjechaly autobusy i tramwaje oblepione reklamami kandydatow (a po miescie jezdzilo ich mnostwo). Zostaly w zajezdniach. Wyjechaly za to inne, obslugujac jakby nigdy nic wszystkie linie...

Czyli - tabor jest znacznie wiekszy, niz nam sie wydaje. A to znaczy - ze nie musimy stac w scisku. A dlaczego jest jak jest? Pewnie dlatego, ze wlodarze MPK maja swoich "klientow" gleboko w "poszanowaniu". Po co wypuszczac wiecej autobusow? Beda sie psuc, spalac benzyne, i jeszcze kierowcom trzeba placic. A ze ludzie przez to gniota sie w niemilosiernym tloku? A kto by tam sie w Polsce ludzmi przejmowal. Jak im nie pasuje - niech jezdza taksowkami...

PKP

Pojechalem tez odwiedzic moich Rodzicow. Pociag mialem w srodku nocy, dworzec PKP w Krakowie jest wtedy zamkniety, wiec cala lumpiarnia gromadzi sie w przejsciach pod peronami, gdzie ulokowano tez kasy biletowe. Normalny czlowiek wytrzymuje tam na bezdechu ze 2 minuty. Duszac sie w odorze niemytych cial, udalo mi sie kupic bilet - od obrazonej na mnie (i chyba caly swiat) z nieznanego mi powodu Pani Kasjerki. Co ciekawe - wracajac, zaplacilem u konduktora w pociagu (bo kasa na stacji z ktorej wyjezdzalem byla nieczynna) za bilet na ta sama trase o... 12,0 zl mniej - niz za taki sam bilet w krakowskiej kasie... Ot, po prostu konduktor sam, nie proszony, wynalazl dla mnie jakas znizke. I zaznaczam: nie jestem mlodzieza do lat 16 ani osoba po 70 - tce, kobieta w ciazy czy z dzieckiem na reku, jak rowniez nie posiadam widocznego kalectwa (a o ukrytym - poki co nic nie wiem). I nie bylo to w weekend... Czy ktos jest to w stanie mi wytlumaczyc?

Po wyjsciu z pociagu - juz z powrotem w Krakowie, o 4 rano, - przyczepia sie do mnie dwoch byczkow proszac o "uzyczenie impulsika" bo do dziewczyny chca zadzwonic. "Nie mam komorki" - rzucam burkliwie, chociaz w kieszeni mam ich dwie (z polska i irlandzka karta). Klamac nieladnie, jednak jestem pewien ze po wyjeciu komorki i przekazaniu "byczkowi" juz bym jej wiecej nie zobaczyl. Czemu w takich miejscach, gdzie wiadomo ze kreci sie podejrzany element nie ma w zasiegu wzroku policjanta lub sok-isty czy ochroniarza?

PRACA W POLSCE

Jak jest z praca? Praca w Polsce jest. Zreszta, zawsze byla. Glownie dla dziewczyn w agencjach towarzyskich i dla akwizytorow (roznie zwanych). Ponadto: dla wyspecjalizowanych specjalistow (wiem: maslo maslane). A co z reszta? Reszty nie trzeba, jak lubia slyszec kelnerzy i taksowkarze. A na powaznie: dla reszty jest praca za pareset zlotych. Ewentualnie: jest taka sama praca za granica, za kilka razy wiecej, nawet przy wyzszych kosztach zycia. Rachunek jest prosty. Co prawda bezrobocie w Polsce nadal jest najwieksze w UE, ale pracodawcy placza, ze brakuje im ludzi do pracy. Tia, za 600 zl - brakuje. Jakby zaplacili chociaz z 600 euro, toby sie chetni znalezli. W koncu - ceny produktow sa i tu - i tam - porownywalne (za wyjatkiem moze wodki i papierosow). A tak - wciska sie ludziom ze brakuje rak do pracy, pewnie po to, aby przygotowac grunt pod inwazje tanszych robotnikow z bratniej Ukrainy, ktorzy beda szczesliwi pracujac za 2 zl na godzine... Niemniej - widzialem na miescie sporo ogloszen poprzyklejanych do witryn: szukaja sprzedawcow, kelnerek, zmywajacych, itp...

ZAKUPY

Cos mi odbilo i postanowilem wesprzec polski przemysl. W tym celu nabylem na prezent wyprodukowany w Polsce "stacjonarny" odtwarzacz plyt kompaktowych i mp3 wraz z radiem. Gwoli prawdy, poczatkowo chcialem taki sprzet kupic w Irlandii i przywiezc z soba do Polski, bo jednak taniej, ale mialem tak zapchany bagaz, ze stwierdzilem ze kupie to juz na miejscu. I kupilem. Cos firmy z nazwa na "E" - znanej jeszcze za komuny (nie chce tu robic negatywnej reklamy podajac pelna nazwe - moze po prostu jakis pechowiec ze mnie?). Za cene wyzsza niz podobnej klasy odtwarzacze znanych w swiecie firm. Pomyslalem, ze moze jest lepsze - bo polskie, nawet bez domieszki zagranicznego kapitalu... Niestety - blad. Po powrocie do domu okazalo sie, ze dziala tylko radio... Na szczescie wymienilem bez zbednego handryczenia sie (prosze, idzie nowe...) na podobny sprzet bardzo znanej firmy i w tej samej cenie... No coz - zarobil polski sklep, ale juz nie polska fabryka... Ale ja naprawde chcialem dobrze...

Za to - udalo mi sie kupic sluchawki do mojego telefonu. Sluchawki - niby zwykla rzecz, tyle ze mi chodzilo raczej o sluchawke, taka na jedno ucho. Bo kiedy w pracy slucham sobie ksiazek (nagranych w mp3, ktore wrzucam do mojej komorki), to jednak wypada miec tez minimalny chocby kontakt ze swiatem zewnetrznym, a wkladanie jednej sluchawki w ucho a drugiej do kieszeni jest mi troche nieporeczne. W sklepach w Cork sprzedawcy rozkladali rece zdziwieni w ogole moim pytaniem. Wg nich - nic takiego do mojego modelu telefonu (SE k750i) nie istnieje. A tu prosze - taka sluchawke kupilem bez problemu w byle punkciku zdejmowania simlockow w Polsce. I to oryginalna :-)

Co ponadto kupilem w Polsce? Niewiele. Przeciez niemal wszystko jest tutaj - i to czesto znacznie tansze. Kupilem jedynie to - czego tutaj kupic nie moglem: oprocz rzeczonych sluchawek - troche polskich ksiazek (i to raczej bardziej, hm, "specjalistycznych") i plyt, oraz suvenirow z polskimi akcentami dla znajomych.

CENY (MIESZKAN)

Swoja droga - jestem zszokowany cenami w Kraju. Wszystkiego - od zywnosci po rtv i agd. W Krakowie sa praktycznie niemal takie same jak w Cork. Tyle ze tu - zarabia sie znaaacznie wiecej... W zasadzie w Polsce sa tansze, jak wspominialem, jedynie wodka i papierosy. No - i mieszkania. Z tymze te ostatnie - to pewnie juz niedlugo zrownaja sie z cenami z tymi irlandzkimi. W Krakowie mieszkania w ciagu ostatnich 3 lat podrozaly... 3 razy. Mysle, ze to jakis kant, ze ktos tych biednych ludzi oszukuje. Ze to jakas banka mydlana, ktora moze peknac z hukiem. To normalne, ze mieszkania drozeja. Ale - w normalnych krajach, gdzie gospodarka sie rozwija, gdzie praktycznie nie ma bezrobocia, gdzie przepisy sa dla ludzi i gdzie ci ludzie dobrze zarabiaja a nadwyzki kapitalu lokuja w nieruchomosciach. Tymczasem Polska ma najwyzsze bezrobocie w UE (i nie pomogl wyjazd setek tysiecy, czy wrecz paru milionow - nikt nie ma dokladnych danych - ludzi za granice), przepisy sa wredne, panstwo jest nieprzyjazne dla obywateli - premiujac rentami i zasilkami obibokow i dajac po lapach tym bardziej aktywnym, a wszystko - mimo ze komuna zdechla 17 lat temu - nadal opiera sie na lokalnych ukladach i ukladzikach oraz centralnym TKM (teraz, k... My! - jak to swego czau powiedzial milosciwie panujacy Polakom w Polsce Jaroslaw K.)... Wiec dlaczego w takiej sytuacji w Polsce mieszkania drozeja, i to w chwili gdy setki tysiecy mlodych Polakow calymi rodzinami opuszcza Polske z zamiarem "niepowrotu"? Doprawdy - nie wiem...

POWROT

Powrot z Polski odbyl sie w miare normalnie. Czyli - tylko czterogodzinne opoznienie polskich linii Centralwings, pozniej - odprawa, gdzie od razu jakis wasacz z bronia przy pasku (po co im te pistolety?) kazal mi zdjac buty i wyjac pasek ze spodni przy przechodzeniu przez bramke (tylko w Polsce mi sie to zdarza...), po drugiej stronie bramki, stojac w skarpetkach i ze spodniami w garsci zostaje nagle poddany przesluchaniu na okolicznosc tego, co mam w torbie podroznej, mimo ze katem oka widze, ze przepytywacz widzi na swoim monitorze jak na dloni, co tez ludzie w tych torbach maja. "Nie pamietam - odpowiadam juz troche wk... - jak pan masz ochote, to mozesz pan sobie otworzyc i zobaczyc" - proponuje. Pan ochoty nie mial. Najwidoczniej to bylo pytanie retoryczne...

Jeszcze odprawa paszportowa. Szklana budka podkreslajaca dystans, kolejny umundurowany i uzbrojony wasacz dlugo i nieufnie porownuje moja fizjonomie z tym co jest w paszporcie, patrzac na mnie wzrokiem w ktorym istnieje glebokie przekonanie, ze jestem seryjnym morderca usilujacym za pomoca dobrze sfalszowanych dokumentow uciec z Polski. Tyle tylko - ze dokumenty mam prawdziwe i morderca, przynajmniej na razie, nie jestem, wiec uzbrojony funkcjonariusz z wyraznym zalem odpycha od siebie moj paszport. Takich slow jak "dzien dobry", "prosze", "dziekuje" i "do widzenia" - umundurowany polski wasacz, z bronia przy pasku siedzacy w szklanej budce - po prostu nie zna...

Dalej - tez normalnie. Poniewaz tymi liniami leca niemal wylacznie nasi Rodacy, wiec zachowanie jest do przewidzenia: musi byc galop, przepychanie sie w kolejce, wyscig do samolotu (nie wiem po co, skoro miejsca sa numerowane, a numery na biletach), pozniej picia piffka w trakcie lotu, znowu przepychanie sie przy wyjsciu i galop do odprawy (tez nie wiem po co, skoro i tak trzeba czekac na bagaze).

Sama odprawa paszportowa przy wlocie, to po prostu - w porownaniu z tym co bylo w Krakowie - sama przyjemnosc. Irlandzki urzednik (niesamowite, patrzcie Panstwo - bez broni!!! i nieodgrodzony tafla szkla) uwija sie bardzo szybko, nie zapominajac usmiechnac sie do kazdego, rzucic jakis zart czy wrecz nieporadne "dzien dobry" (uczcie sie - polscy wasacze, skoro taki Ajrisz lamie sobie jezyk zeby nas, Polakow, powitac w swojej Ojczyznie w naszym jezyku, to wy moglibyscie wydusic z siebie tych pare grzecznosciowych zwrotow...).

Pozniej jeszcze stadne tloczenie sie przy odbiorze bagazu (ludzie, po co to? chcecie jakies lepsze walizki sobie wybrac, czy jak?), taksowka (place w przeliczeniu niemal tyle samo, co z lotniska w Krakowie, a i trasa jest podobnej odleglosci) - i juz.

Jestem z powrotem w domu...


Reasumujac, zeby nie bylo tak pesymistycznie: milo jest spedzic troche czasu w Polsce, pod warunkiem ze sie pracuje gdzie indziej i za inne pieniadze... Bo Polska - to piekny Kraj, to nasza Ojczyzna, to nasza Historia...

Wiec dlaczego jest jak jest?

piątek, 17 listopada 2006

Polska zywnosc w irlandzkim Tesco

Polskie produkty spozywcze w Irlandii (czy wrecz cale "polskie polki") - po "polskich" sklepach oraz sieci Dunnes Stores - doslownie przed paroma dniami zaczelo wprowadzac rowniez Tesco.

Jak widac na zdjeciu ponizej - popyt jest duzy, oczywiscie: glownie ze strony naszych Rodakow. Podobno wkrotce ma sie zwiekszyc czestotliwosc dostaw a tym samym dostepnosc i asortyment polskich towarow na polkach. No i ceny maja byc znacznie nizsze niz te oferowane nam dotychczas w "polskich" sklepach przez obrotnych Ukraincow i Litwinow.

Swoja droga, zaczyna byc dziwnie: w irlandzkim Tesco Polacy (licznie tam zatrudnieni) sprzedaja Polakom (licznie tam kupujacym) towary importowane z Polski...

/Powyżej: ogolocona z polskich produktow polka w przy Paul Street w Cork/

piątek, 3 listopada 2006

Rafał A. Ziemkiewicz: "Polactwo"

"Ja w ogóle nie lubię chodzić do kina. A szczególnie nie chodzę na filmy polskie w ogole... Nudzi mnie to po prostu... Zagraniczny to owszem. Pójdę sobie. Bo fajne są filmy zagraniczne. Wie pan?" - twierdzil inz. Mamon w kultowej scenie z "Rejs"-u.

Kiedy ogladam polskie produkcje filmowe minionej dekady, zaczynam uwazac inz. Mamonia niemal za proroka... A jak jest z - ksiazkami? Wg mnie - znacznie lepiej. Od czasu kiedy polityczna cenzura stala sie niechlubna przeszloscia, ksiazek wydano u nas mnostwo, i chociaz na wiekszosc z nich niepotrzebnie scieto drzewa, to jednak mozna z tego morza tytulow wylowic prawdziwe perelki.

Inna rzecz, ze jak alarmuja badania, czytelnictwo wsrod Polakow spada w zastraszajacym tempie... Dlaczego? Wg mnie - z dwoch powodow: cen ksiazek i braku wolnego czasu. Ksiazki w Polsce sa drogie, prosze Panstwa. Niewielu Polakow zdecyduje sie przeznaczyc na jakas wydawnicza nowosc polowe swojej dniowki. Tymczasem w Irlandii, w ktorej aktualnie mieszkam, ta sama nowosc czesto kosztuje... pol godziny pracy. Wynika to pewnie w duzej czesci ze znacznie nizszych jednostkowych kosztow druku wielotysiecznego anglojezycznego nakladu, przeznaczonego na wydawniczy rynek kilku panstw w porownaniu z bardzo niskimi nakladami polskojezycznych edycji - ale nie tylko... Sytuacje troche ratuje mozliwosc kupienia ksiazek "z drugiej reki", czy tez korzystania z bibliotek, itp, ale czy na to ma czas przecietny Kowalski zmeczony colodniowa pogonia za paroma zlotymi? Ja wiem, ze dla chcacego nic trudnego - ale zawsze...

Niemniej, sa ksiazki ktore przeczytac trzeba, bez wzgledu na ich "okladkowa" cene i ciagly brak czasu. I to ksiazki wydane wspolczesnie, w dodatku traktujace o naszym kraju - i o nas samych...

Do takich ksiazek nalezy np. "Polactwo" Rafala A. Ziemkiewicza*. Jest to wnikliwa, momentami az do bolu, analiza nas, Polakow. I tych, zyjacych w Ojczyznie, i tych - poza jej granicami... I wbrew pozorom - czyta sie ja jednym tchem ;-)

Oddaje na chwile glos autorowi, ktory we wstepie do "Polactwa" pisze:
"Znam czlowieka, ktory juz po 1989 roku dwa razy w Polsce bankrutowal, a kiedy przeniosl sie za ocean i zalozyl tam ten sam biznes, ktorego nie byl w stanie skutecznie prowadzic u nas, prosperuje. Tu byl nieudacznikiem, a tam nagle okazuje sie zdolnym przedsiebiorca? U siebie jestesmy leniami, a na saksach grozna konkurencja dla Chinczykow?(...)

Nie ma to nic wspolnego z cechami charakteru, zwlaszcza narodowego. Polak w Polsce jest leniwy, a na Zachodzie pracowity z tego samego powodu: bo tak mu sie oplaca. Kiedy pojedzie do Ameryki, zaczyna funkcjonowac w systemie ktory premiuje pracowitosc, aktywnosc i pomyslowosc. Ale dopoki jest u siebie, to wie od pokolen, ze tutaj grunt sie nie wychylac, ze pokorne ciele dwie matki ssie, stoj w kacie - znajda cie, nie badz orlem bo wylecisz, a czy sie stoi czy sie lezy kazdemu sie nalezy tyle samo.

To wyjasnienie, nie usprawiedliwienie. Ktos powie: to nie my wymyslilismy ten system, czyniacy z ludzi wolnych niewolnikow, a z niewolnikow zadowolonych ze swojego losu degeneratow, ktorym do szczescia wystarczy juz tylko regularnie zmieniana micha i od czasu do czasu pare najprostszych rozrywek. Nie wprowadzono tego systemu nad Wisla na nasze zyczenie, przeciwnie, przy znaczacym oporze. Owszem: przegralismy wojne, bylismy przez pol wieku okupowani, zreszta za zgoda i przy obludnym wspolczuciu sojusznikow, dla ktorych szafowalismy - nikt nie odwazy sie powiedziec tej oczywistej prawdy, ze niepotrzebnie - krwia polskich zolnierzy. Walczylismy dzielnie, cierpielismy, konspirowalismy, nie tylko w ubieglym stuleciu, ale w calej naszej historii, oczywiscie, ze o tym wiem.

Tyle ze to wszystko dawno i nieprawda. Nie chcemy pamietac, ze kiedy jedni Polacy szli do powstania, do lasu, walczyc za ojczyzne, to inni podazali za nimi, zeby poleglych powstancow obdzierac z butow. Tymczasem, naturalna koleja rzeczy, tych pierwszych bylo coraz mniej, az w koncu wygineli - a drudzy mnozyli sie, kwitli, az w koncu przyniesiono im w darze ustroj bedacy spelnieniem ich marzen, idealnie dopasowany do ich oczekiwan, i jeszcze dowartosciujacy poczuciem dumy z wlasnej, chamskiej tezyzny i przekonaniem, ze wszyscy, ktorzy nie pracuja lopata, zyja z laski robotnika i chlopa. I tak oto socjalizm, narzucony knutem i naganem czekisty, stopil sie z panszczyzniana mentalnoscia Polaka i stal sie jego druga natura (...).

Stalismy sie polactwem, bo z nas polactwo zrobiono, ale pozostalismy nim po odzyskaniu niepodleglosci juz z wlasnego wyboru. Obdarowani przez historie wolnoscia, o jakiej bez zadnej nadziei marzyly przeszle pokolenia, pozostalismy w duszach niewolnicza trzoda. Bo tak jest wygodniej. A takze troche dlatego, ze nikt nie ma odwagi polactwu powiedziec w oczy prawdy. Vox populi, vox dei - narodu krytykowac nie wolno! Ilekroc napomkne w felietonie czy artykule o przywarach tubylczej ludnosci III RP, zaraz dostaje peczek listow z wyrazami oburzenia i napomnieniami: nie obrazac Polakow! Jak pan smiesz krytykowac ten narod, ktory tak wiele przeszedl! My, spoleczenstwo polskie, stanowczo protestujemy przeciwko zamieszczaniu w naszej ulubionej gazecie felietonow Rafala Ziemkiewicza, w ktorych autor zionie pogarda dla prostych ludzi! (...)"

Panie i Panowie: z autorem "Polactwa" Rafalem A. Ziemkiewiczem* mozna sie nie zgadzac. Ale "Polactwo" - przeczytac trzeba... To po prostu lektura obowiazkowa...


*Rafal A. Ziemkiewicz: pisarz, krytyk literacki, dziennikarz, felietonista, komentator ekonomiczny i polityczny. Urodził się w 1964 roku. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutował w roku 1982 opowiadaniem „Z palcem na spuście”. Autor wielu opowiadań, czterech powieści, z których dwie – „Pieprzony los kataryniarza” (1995) i „Walc stulecia” (1998) – nagrodzone zostały Nagrodą im. Janusza A. Zajdla. Współpracował m.in. z „Gazetą Polską”, radiem „WAWA”, czasopismem „Fenix”, „Fantastyką”, radiową „Trójką”. Związany z Unią Polityki Realnej.

czwartek, 26 października 2006

Wyspy Aran: Inishmore

Wyspy Aran, chociaz lezace na uboczu - tak naprawde sa samym sercem dawnej, celtyckiej Irlandii. W ich sklad wchodza trzy wyspy Inismore, Inishmaan i Inisheer. Zwiedzanie zaczynamy od najwiekszej.


/Powyżej: z Agnieszką na Inishmore/

Najpierw kilka informacji za Wikipedia.pl:

"Arann, ang. Aran Islands - grupa trzech wapiennych wysp u zachodnich wybrzeży Irlandii w Zatoce Galway.
Położenie Wysp Aran W skład wysp wchodzą: - Inishmore (irl. Inis Mor), pow. 3092 ha, liczba miesz.: 831 os. (2002 r.), - Inishmaan (irl. Inis Meain), pow. 912 ha, liczba miesz.: 187 os. (2002 r.), - Inisheer (irl. Inis Oirr lub Inis Oirtheach), pow. 567 ha, liczba miesz.: 262 os. (2002 r.). Główną osadą jest port Kilronan (Cill Rónáin) na wyspie Inishmore, zamieszkany przez 270 osób. Połączenia promowe z Rossaveal (hr. Galway), Doolin (hr. Clare); połączenie lotnicze wszystkich wysp obsługiwane przez lokalne linie lotnicze Aer Arann. Obecnym źródłem utrzymania mieszkańców wysp jest obsługa ruchu turystycznego, rękodzieło (wyrób swetrów), rybołówstwo, rolnictwo. Najwcześniejsze ślady osadnictwa na wyspach pochodzą z epoki brązu (ok. 700 lat p.n.e.) i żelaza, m.in. kamienne forty Dun Aengus (Dun Aonghasa) i Dun Duchathair na wyspie Inishmore. Z późniejszego okresu zachowały się pozostałości budowli obronnych i wczesnochrześcijańskich kościołów. W średniowieczu, w związku z rozwojem portu w Galway wyspy nabrały pewnego znaczenia strategicznego, stąd toczyły się o nie walki lokalnych klanów. W 1565 r. królowa Elżbieta I przekazała wyspy w ręce angielskie, pod warunkiem ochrony interesów Korony. Utrata pozycji ekonomicznej w XVII w. i zainteresowania ze strony Anglii spowodowała zapanowanie biedy na wyspach. Sytuację pogaszały wysokie czynsze dzierżawcze nakładane przez właścicieli na użytkowników tych skalistych i nieurodzajnych ziem. Mimo powiązań z ruchem oporu przeciwko Anglikom w Irlandii, mieszkańcy wysp żyli w głębokiej izolacji. W związku z renesansem kultury celtyckiej od końca XIX w. datuje się szersze zainteresowanie życiem i kulturą wyspiarzy z powodu zachowanego bogatego folkloru i tradycji oraz przetrwania języka irlandzkiego w codziennym użyciu. Ilustracją ciężkiego życia na przekór naturze jest film dokumentalny Roberta O'Flaherty'ego "Man of Aran". Obecnie coraz większą rolę w gospodarce odgrywa turystyka, wyspy przyciągają turystów niezwykłymi krajobrazami klifowego wybrzeża, unikalną atmosferą jak również licznymi obiektami zabytkowymi. Źródło: "http://pl.wikipedia.org/wiki/Arany".

/Powyżej: kamienne murki/

Aby dostac sie na Wyspy nalezy najpierw udac sie do Galway, gdzie - np. w jednym z biur Irish Ferries (ale niekoniecznie, na Wyspy plywaja tez inni przewoznicy) za wiecej niz przystepna cene mozemy wykupic specjalny pakiet w sklad ktorego wchodzi przeprawa promem (wraz z dowozem i przywozem autobusem z portu w Rossaveal) w obydwie strony + nocleg w B&B na wyspie. Kupujemy taka wycieczke na najwieksza z Wysp Aran: Inishmore. Dojazd autobusem z Galway do Rossaveal trwa ok. godziny, przeprawa promem z Rossaveal na Inishmore - ok. 45 minut. Oczywiscie, po postawieniu nogi na ladzie turysta nie jest zostawiony samemu sobie, ale przedsiebiorcy mieszkancy natychmiast proponuja mu zwiedzanie wyspy na kilka mozliwych sposobow, od jazdy "dorozka" po wypozyczenie roweru.

Sami pierwszego dnia korzystamy z innej opcji: wsiadamy do turystycznego minibusu, ktorego kierowca za pare euro obwozi nas po calej niemal wyspie, po drodze snujac barwne opowiesci o jej historii i dniu dzisiejszym. Od naszego rozmownego przewodnika dowiadujemy sie m.in., ze: "mamy 3 wyspy, 3 szkoly, 3 policjantow - ale za to 6 pubow :-) " Od siebie dodam, ze liczba "3" nie zawsze sie sprawdza, bowiem na wyspie jest jeden bank (czynny jeden dzien w tygodniu), jeden sklep spozywczy (chociaz sklepow z artykulami pamiatkarskimi z Wysp jest chyba 9), jeden bankomat, itp. Z ciekawostek: Inishmore zostala zelektryfikowana w 1975 r., jednakze nasz rozmowca z rozrzewnieniem wspomina, jak to pewnego razu mieli awarie pradu - akurat w Wigilie, i wszyscy mieszkancy spedzili ten czas razem, przy swieczkach - w pubie...

Oprocz snucia opowiesci, przewodnik pokazuje tez najbardziej godne uwagi miejsca do dokladnego zwiedzenia. Wykorzystamy to takze nastepnego dnia - kiedy to wypozyczamy na 1 dzien rower, aby moc juz powoli i na spokojnie nacieszyc sie fantastycznymi widokami ;-)

/Powyżej: Dun Aenghus/

Wczesniej jednak nasz przewodnik podwozi nas w okolice prehistorycznego kamiennego fortu Dun Aenghus - bedacego niejako "wizytowka" Inishmore. Kiedy dokladnie powstal sam fort - niewiadomo. Jak podaje Wikipedia.pl: "Dun Aengus (irl. Dun Aonghasa) – pozostałość kamiennej budowli obronnej (fortu) pochodzącej najprawdopodobniej z epoki późnego brązu (ok. 700 lat p.n.e.), znajdująca się na wyspie Inishmore (Wyspy Aran, Irlandia). Tworzą ją trzy koncentryczne, kamienne mury w kształcie półkręgów, z których wewnętrzny – największy ma 6 m wysokości i 5,5 m grubości. Prawdopodobnie w przeszłości budowla miała kształt regularnego koła, jednak prawie jej połowa osunęła się w wyniku podmycia i zawalenia się klifu, na skraju którego się znajduje, do morza." Do samego fortu udajmy sie ok. kilometrowa dróżka, na koncu ktorej oprocz fortu czekaja nas tez niezapomniane widoki na klify. W ogole cala okolica jest fantastycznym widokiem...

/Powyżej: klify/

Przy wejsciu na droge prowadzaca do fortu na turystow czekaja sklepy ;-) Specjalnoscia Wysp Aran sa... arany :-) Arany - to slynne na cala Irlandie swetry z welny wyspiarskich owiec. Sam nabywam koszulke z wizerunkiem celtyckiego druida, majac slowo sprzedawczyni, ze poniewaz te koszulki projektuje i wykonuje jej syn wylacznie na potrzeby prowadzonego przez nia sklepu, sa one niedostepne gdziekolwiek indziej :-)

Wracajac na nocleg do B&B pytam mojego rozmowce o Polakow: czy mieszkaja tutaj? Oczywiscie - przytakuje. W sezonie naplywa tutaj cala fala naszych Rodakow, glownie do pracy przy obsludze turystow, ale nawet poza sezonem sporo z nich zostaje usilujac zatrudnic sie do wszelkiego rodzaju pracy.

Pytam tez, czy to prawda ze mieszkancy wyspy rozmawiaja miedzy soba po irlandzku (bo zdazylem sie juz zorientowac, ze wyczytana przeze mnie w jednym z przewodnikow informacja, jakoby napisy na szyldach byly wylacznie po irlandzku - jest po prostu nieprawda). Moj przewodnik zaczyna udzielac mi wymijajacych odpowiedzi, co pozwala domniemywac, ze jest to jedna z kolejnych "irlandzkich legend". No coz, Irlandczycy - jak to juz kiedys wspomnialem - to mistrzowie turystycznego marketingu...

/Powyżej: jeden ze sklepów na wyspie/

Po sniadaniu wypozyczamy rowery i zapuszczamy sie w najciekawsze rejony wyspy. Poprzedniego dnia w krystalicznie czystej zatoce pokazal sie delfin, niestety, nastepnego gdzies odplynal - ale jest za to cale stadko fok. Z kolei lad jest pokryty kamiennymi niskimi murkami, ulozonymi z mnostwa kamieni zebranych na polach... Kamienne, zamykajace dana przestrzen murki pozwalaja na swobodny wypas bydla (krow, owiec i koz). Dodatkowo - przy wielu takich mini-pastwiskach mozna zauwazyc kamienne zbiorniki m.in. na deszczowke ktora pozniej pija pasace sie zwierzeta (wyspa jest otoczona slona woda).

Po dwoch dniach spedzonych na Inishmore z zalem przychodzi opuszczac ta wyspe, ktora - choc komercjalizuje sie w blyskawicznym tempie - ciagle zachowuje jeszcze dawny, celtycki "klimat"...

Jezeli chcecie odwiedzic Wyspy Aran - pospieszcie sie, bowiem tabuny turystow z kazdym sezonem nieodwolalnie zmieniaja ich oblicze z surowego, ale pieknego serca celtyckiej Irlandii - w kolejna miejscowosc letniskowa...

------------------------
Dopisek z sierpnia 2019 roku: po 13 latach ponownie wybraliśmy się na Inishmore. Zdjęcia z tej wycieczki można zobaczyć na moim fb: LINK.

poniedziałek, 23 października 2006

Galway

Galway nalezy do jednych z najpiekniejszych miast sredniej wielkosci w Irlandii. 

/Powyżej: centrum Galway/

Jak podaje Wikipedia.pl: "Galway (irl. Gaillimh) - miasto w zachodniej Irlandii, stolica hrabstwa Galway. Liczy 65,8 tys. mieszkańców (2002). Początki miasta sięgają 1124 r., gdy król prowincji Connacht, Tairrdelbach mac Ruaidri Ua Conchobair, założuł tam fort Dún Bun na Gaillimhe.Z czasem wokół fortu zaczęło pojawiać sie osadnictwo. Około roku 1230, podczas inwazji Normanów, miasto przejął ich przywódca -Richard Mor de Burgh.


W grudniu 1484 Galway otrzymało oficjalny status miasta korony angielskiej. Kiedyś miasto handlowe, także dzięki dobrym kontaktom z Anglią. W XVII wieku zniszczone przez wojska Cromwella, utraciło świetność po klęsce nad rzeką Boyne. Dzisiaj przyciąga głównie turystów i żeglarzy. W średniowieczu miastem rządziło 14 klanów kupieckich (12 normandzkich i 2 irlandzkie). Wówczas gród przeżywał swoje lata rozkwitu i dostatku. Był to wówczas główny irlandzki port handlowy dla handlu z Hiszpanią i Francją.


Podczas odrodzenia galickiego gród pozostał wierny koronie angielskiej. W czasie najazdu wojsk Cromwella na Irlandię miasto było oblężone przez 9 miesiecy. Pod koniec XVII w. Galway poparło króla angielskiego Jakuba II i jego zwolenników (jakobitów) przeciwko Wilhelmowi Orańskiemu w wojnie irlandzkiej (1689-1691). W wyniku tego zostało przejęte i okupowane przez wiliamitów po bitwie pod Aughrim w 1691. Miasto wówczas bardzo podupadło i swoją świetność odzyskało dopiero podczas bumu ekonomicznego pod koniec XX w."

Tyle Wikipedia.


W Galway znajdziemy sporo interesujacych miejsc. Zwiedzanie mozemy rozpoczac np. od Church of St Nicholas (kosciola sw. Mikolaja), w ktorym to - podobno - Krzysztof Kolumb uczestniczyl w mszy sw., zanim wyplynal w podroz - w wyniku ktorej doplynal do Ameryki.

Tuz obok kosciola znajduje sie slynne "Lych's Window" - okno w ktorym wg legendy w 1493 r. owczesny burmistrz Galway powiesil wlasnego syna za zamordowanie hiszpanskiego goscia. Bylo to morderstwo w afekcie, podobno Hiszpanin za bardzo interesowal sie narzeczona mlodego Lyncha. Nikt w miescie nie chcial wykonac wyroku na powszechnie lubianym mlodziencu - totez w koncu zrobil to jego ojciec. Jednak wg historykow - jest to jedynie legenda, nie majaca potwierdzenia w zadnym ze zrodel. No coz, nie od dzisiaj wiadomo, ze Irlandczycy to mistrzowie marketingu ;-)


Warto takze odwiedzic miejskie muzeum - a przy okazji obejrzec znajdujace sie tuz przy nim Spanish Arch (Hiszpanski Luk) - jedyna pozostalosc po murach obronnych miasta...

W srodku miasta, na Eyre Square, znajduje sie m.in. zbudowana dla uczczenia 500 - lecia miasta fontanna z kompozycja z brazowych trojkatow, symbolizujacych zagle tradycyjnych lodzi rybackich.

Wiecej zdjęć z Galway znajduje sie tutaj: LINK.

niedziela, 22 października 2006

White Painting

Czy lubicie sztukę współczesną? Ja - od kiedy zobaczylem obraz Kazimierza Malewicza "Czarny kwadrat na białym polu" stalem sie jej fanem ;-) Za kazdym razem kiedy jest mi dane z taka sztuka obcowac - jak bumerang powraca do mnie pytanie: gdzie jest granica pomiedzy sztuka - a kiczem, sacrum - a profanum i wreszcie: geniuszem a hosztaplerem?

Te pytania sa szczegolnie istotne przy dzielach sztuki najnowszej. Czasami mi sie wydaje, ze nie o sztuke tu idzie - co o wzbudzenie jak najwiekszej sensacji i rozglosu, czesto - za kazda niemal cene.

O ile jeszcze motywacje takich "tfurcuf" zrozumiec potrafie (ot, chca panie i dranie zarobic w latwy i szybki sposob troche kasy), o tyle zabiegi krytykow wmawiajacych gawiedzi ze ten czy ow - parafrazujac Gombrowicza - "wielkim tworca jest!" zakrawa juz co najmniej, delikatnie piszac - na kpine...

Stanislaw Lem stwierdzil swego czasu: ".. jak przyjdzie jakiś wariat i zaprezentuje w salonie sztuki nowoczesnej pieczoną ludzką wątrobę, to zawsze się znajdą eksperci, którzy powiedzą, że to jest wiekopomne dokonanie artystyczne. "

Nic dodac, nic ujac...

Ostatnio, bedac w Galway, odwiedzilem tamtejsze miejskie muzeum, ktore prezentuje obecnie m.in. kolekcje dziel "abstrakcyjnych" :-)

Na zdjęciu obok stoje przed obrazem ktory spodobal mi sie najbardziej ;-) To płótno Erika Adriana Van Der Grijn pt. "White Painting" z 1974 r. Nic na tym obrazie nie widzicie? Sa tam 2 odcienie bieli :-) Nie wiem tylko, co robi ten czarny pasek u gory obrazu - skoro to "Bialy Obraz"... Zastanawiam sie tez, czy autor poszedl za ciosem i namalowal cala serie: "Niebieski Obraz", "Zielony Obraz", a moze nawet, kto wie, "Rozowy Obraz"? :-)

poniedziałek, 16 października 2006

Dublin: z autobusu

Jedna z mozliwosci zwiedzania Dublina - szczegolnie gdy sie dysponuje ograniczonym czasem - jest przejazdzka po miescie pietrowym autobusem.

Autobusy kursuja regularnie m.in. z centrum miasta, zakupiony bilet jest biletem 24 godzinnym. Jest to o tyle wygodne, ze mozemy wysiasc na jednym z przystankow na trasie przejazdu, zwiedzic katedre czy muzeum polecane nam przez kierowce (w trakcie jazdy caly czas jestemy informowani na biezaco co wlasnie mijamy i co jest godne szczegolnej uwagi) - a nastepnie wsiasc do kolejnego autobusu tego typu i kontynuowac podroz. Na trasie mamy 21 przystankow z az 32 zalecanymi przez kierowce - przewodnika miejscami do odwiedzenia.

Jeden dzien - to oczywiscie absolutnie za malo czasu na odwiedzenie ich wszystkich, totez nie pozostaje nic innego jak wybrac te najbardziej nas interesujace - lub za jakis czas udac sie ponownie w taka "podroz".

/Na zdjęciu powyzej jestem wlasnie w jednym z "turystycznych" dublinskich autobusow/

niedziela, 15 października 2006

Dublin: Guinness Storehouse

Z Irlandią nieodmiennie kojarzy sie m.in. znane na calym swiecie piwo Guinness. Jego historia rozpoczela sie w Dublinie...

/Powyżej: przed budynkiem Guinness Storehouse/

Najpierw garsc informacji przytoczonych za www.wikipedia.pl: "Arthur Guinness (ur. 24 września 1725, zm. 23 stycznia 1803) - założyciel i właściciel browaru Guinness Breweries produkującego najbardziej znane irlandzkie piwo, Guinnessa. Urodził się w Celbridge (County Kildare, Irlandia). Jego ojciec pracował dla arcybiskupa Cashel, Dr. Aruthura Price'a, warząc piwo dla pracowników folwarku.  Arthur Guinness rozpoczął warzenie piwa początkowo w Leixlip, a od 1759 w St. James's Gate Brewery w Dublinie. St. James's Gate Brewery - najbardziej znany browar istniejący w Dublinie, oraz najbardziej znany browar produkujący piwo Guinness. Największy na świecie browar produkujący piwo stout.

Browar został wynajęty w 1759 przez Arthura Guinnessa na 9,000 lat za L45 rocznie, St. James's Gate od samego początku był miejscem produkcji piwa Guinness. W 1838 stał się największym browarem w Irlandii, a w 1914 największym browa
rem na świecie. Do tej pory pozostaje największym na świecie browarem produkującym piwo stout. Guinness to najpopularnieje piwo produkowane w Irlandii w browarze Arthura Guinnessa St. James's Gate Brewery w Dublinie. Browar St. James's Gate z czasem stał się jedną z największych i najbardziej znanych firm piwowarskich na świecie. Guinness - jest to piwo górnej fermentacji typu porter.

Guinness to stout czyli ciemne, prawie czarne piwo, uzyskiwane ze skarmelizowanego słodu jęczmiennego z dodatkiem słodu pszenicznego, o ciężkim, słodko-gorzkawym smaku
".

/Powyżej: w Guinness Storehouse/

Bedac chocby na 1-dniowym "wypadzie" w Dublinie - nalezy koniecznie odwiedzic VII pietrowy Guinness Storehouse. Budynek ten powstal w 1904 r. i zostal zbudowany w stylu architektonicznej szkoly chicagowskiej, czyli sklada sie glownie ze stali i szkla. Do 1988 r. byl wykorzystywany do produkcji piwa, od listopada 2000 r. otworzyl swoje podwoje dla turystow. Budynek zostal zaprojektowany tak, aby przypominal gigantyczna szklanke z piwem.

Na kazdym z siedmiu pieter czeka nas sporo atrakcji: zapoznajemy sie m.in. z procesem warzenia piwa, jego historia, itp., odwiedzamy mnostwo wystaw (od tradycyjnych po te z wykorzystaniem urzadzen multimedialnych) az w koncu na ostatnim, siodmym pietrze trafiamy do The Gravity Bar - jednego z najniezwyklejszych barow w Dublinie (i nie tylko). Jest to oszklone, okragle pomieszczenie, na srodku ktorego znajduje sie bar w ktorym mozemy zamowic sobie pinte Guinness'a, aby nastepnie popijac piwko - rozkoszowac sie 360 stopniowa panorama Dublina.

I pomimo, ze - wg mnie - smak dublinskiego Guinness'a nijak sie ma do smaku corkowskiego Beamish'a, polecam kazdemu odwiedzić to wyjatkowe miejsce.

/Powyżej: widok Dublina z Gravity Bar/

-------------------
dopisek z 14.03.2020 r.: w Guinness Storehouse byłem w 2006 i w 2020 roku. Co się zmieniło przez te 14 lat? Sporo ;-) Zdjęcia z tego ostatniego pobytu można zobaczyć w galerii na moim fb: LINK.

sobota, 14 października 2006

Jerpoint Abbey - dawny klasztor Cystersów

Nieopodal miasteczka Thomastown, Co. Kilkenny, znajduja sie malownicze ruiny Jerpoint Abbey - dawnego klasztoru Cystersow. 

Jest to jednoczesnie jeden z najbardziej znanych osrodkow monastyczych w Irlandii. Klasztor powstal w drugiej polowie XII wieku. Obecnie mozemy ciagle jeszcze podziwiac fantastyczne kruzganki, plaskorzezby i kamienne figury.

/Powyzej: dziedziniec jednego z najbardziej znanych klasztorow Cystersow w Irlandii./

piątek, 6 października 2006

"Wyspa" - polski miesięcznik w Irlandii

Dzisiaj zauwazylem (i kupilem :-) nowy polski miesiecznik wydawany w Irlandii: "Wyspa".

/Na zdjęciu obok trzymam pierwszy numer "Wyspy" - nowego polskiego miesiecznika w Irlandii/

W pierwszym numerze zgodnie z zapowiedzia znajdziemy m.in.:
- wywiad miesiąca z grupą Big Cyc, czyli opowieść o „moherowych beretach”
- „Co zrobi Irlandia z falą obcokrajowców przybywających na Wyspę?” – nadzieje, obawy i prognozy ;
- Wikingowie w Irlandii, czyli jak zdobyto Szmaragdową Wyspę ;
- 16 stron kompletnych informacji o życiu w Irlandii, czyli od PPS, przez Tax Credit, Form 12A, aż po znalezienie mieszkania i pracy, itp, itd.

--------------------
Dopisek z 01.02.2008 r. - "Wyspa" przestaje się ukazywać.

wtorek, 3 października 2006

Restauracje i bary w Cork: Ruen Thai Restaurant

Wczoraj wybrałem się do Ruen Thai Restaurant przy Patrick Street - jest to chyba najlepsza tajska restauracja w Cork.

/Na zdjęciu powyżej: jestem w restauracji Ruen Thai Restaurant/

Zamówiłem jedno z rekomendowanych dań, którego nazwy co prawda nie potrafię powtórzyć, ale był tam ryz, sos na mleku kokosowym i sporo "egzotycznych" warzyw :-) zapijając je tajskim piwem i herbatą jaśminową :-)

Skośnooka kelnerka daje poczucie pewnej autentyczności dań znajdujących się w menu ;-)

poniedziałek, 2 października 2006

Irlandzka kuchnia

Irlandia slynie z pubow, ale nie - z restauracji. Jak juz pisalem nie tak dawno: "Nie ma co ukrywac, ze irlandzkie "narodowe" potrawy do wyszukanych nie naleza. To ta sama anglosaska kuchnia co w USA czy w Anglii: "chips and more chips" - jak czasem podsumowuje jeden z moich znajomych Irlandczykow ;-)

W prawdziwie "irlandzkiej" restauracji, prowadzonej przez Irlandczykow, z irlandzka obsluga itp. bylem raz - i obiecalem sobie, ze wiecej nigdy tam nie pojde... Zaczelo sie od tego, ze otrzymalem niedomyta szklanke - i sztucce. Poprosilem o wymiane - dostalem tak samo niedomyte... Zamowilem cos wegetarianskiego (oczywiscie :-), dalem rade zjesc do polowy... Ja nie jestem wybredny i dla mnie nawet tescowa pizza z mikrofali smakuje wysmienicie, ale to co mi zaserwowano - to byla "smakowa" przesada...

Coby uciac wszelkie domysly: nie "potraktowano" mnie tak dlatego, ze jestem Polakiem. Znajomi Irlandczycy mieli tak samo :-) Ale - im to nie przeszkadzalo... Zreszta, kiedy sie rzuci okiem na sklad oslawionego "irlandzkiego sniadania" - to juz wszystko tlumaczy :-) Oczywiscie - nie znaczy to, ze tak musi byc w kazdej "irlandzkiej" restauracji... Jak mi przejdzie uraz, to za jakis czas wybiore sie do innej - i dam Wam znac :-)

Jezeli chcemy cos zjesc poza domem, i ma to byc cos lepszego niz jakis mcdonald czy inny subway, to nalezy byc ostroznym z wyborem miejsca. Na szczescie - w Cork mamy tez spory wybor innych, mniej lub bardziej egzotycznych knajpek :-)

środa, 20 września 2006

Pożar w porcie w Cork

Wczoraj rano wybuchl w Cork najwiekszy od kilku lat pozar. Ogien trawil jeden z budynkow w porcie. Sam mieszkam wlasnie naprzeciwko portu, i budynek - ktory wczoraj sie palil - widze na co dzien z mojego okna...

Pozar wybuchl o 7.10 - na godzine przed rozpoczeciem przez robotnikow pracy. Zapalil sie szczyt 45 metrowego silosu R&H Hall's stojacym przy Kennedy Quay. Ogien i dym bylo widac w odleglosci kilku kilometrow. Tysiace ludzi zmierzajacych do pracy zastygla w przerazeniu...

Policja szybko otoczyla teren i usunela gapiow. Pomimo trudnosci wyniklych z braku specjalistycznego sprzetu - ogien szybko ugaszono. Na szczescie - jak dotad nie odnotowano zabitych lub rannych. Straty ocenia sie na miliony euro... Rozpoczeto sledztwo majace na celu ustalenie przyczyny pozaru. Policja podejrzewa podpalenie - aresztowano juz kilka osob ktore w momencie wybuchu pozaru znajdowaly sie w budynku...

Kiedy wybuchl pozar - bylem jeszcze w pracy. Kiedy przyjechalem do domu ok. 9.00 - dym ciagle jeszcze zasnuwal okolice...

/Powyzej - palacy sie budynek R&H stojacy na terenie portu w Cork. Swoja droga, czy ten widok nie wydaje Wam sie znajomy...? Autorem zdjecia jest "znajomy znajomej" - otrzymalem zgode na jego umieszczenie na blogu./