środa, 27 maja 2020

Wesele /w reż. W. Kostrzewskiego/

W zeszłym tygodniu TVP Kultura pokazała "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego. Nagrałem a wczoraj obejrzałem. Rewelacja! Zdecydowanie lepszy od ekranizacji Andrzeja Wajdy z 1972 roku, przynajmniej - jak dla mnie.

Dodam, że na ten spektakl trafiłem przypadkiem, ot przeglądając kanały w tv i sprawdzając co jest warte nagrania i obejrzenia w danym tygodniu. Sam spektakl miał swoją premierę ponad rok temu, 28 stycznia ub.r. ale prawdę pisząc, nie natknąłem się wcześniej na informacje o nowej ekranizacji tego dramatu. Szkoda, tym bardziej że mamy do czynienia z wyjątkowo udanym dziełem.

Aby potwierdzić swoje przekonanie obejrzałem raz jeszcze ekranizację Wajdy a pół wczorajszej nocy poświęciłem na ponowne przeczytanie oryginalnego tekstu "Wesela". Nie ma co ukrywać, przerabiałem to w szkole średniej jako lekturę obowiązkową a z lektur obowiązkowych trudno czerpać przyjemność. Nie dlatego że złe, uchowaj Panie Boże, ale dlatego - że obowiązkowe. Teraz wreszcie nie musiałem - a chciałem. A dzisiaj rano ponownie dokładnie obejrzałem "Wesele" Kostrzewskiego, co zdecydowanie utwierdziło mnie w wyrażonej na wstępie opinii.

/Powyżej: "Wesele" w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego/

Od razu zastrzeżenie: ekranizację Wajdy traktuje się jako film a Kostrzewskiego - jako spektakl Teatru Telewizji. To jest tylko kwestia semantyki a nie rzeczywistości, bo między jednym i drugim nie ma żadnej różnicy: i tu i tam zastosowano te same środki, zdecydowanie bardziej filmowe niż teatralne. No, jedyna może różnica jest taka, że Kostrzewski darował sobie huczny przejazd orszaku weselnego z Panem Młodym i Panią Młodą spod Kościoła Mariackiego do dworku w Bronowicach, który jest u Wajdy a nie ma u Wyspiańskiego.

Nie zawsze co nowe, jest lepsze. Ot np. w styczniu b.r. w Teatrze Telewizji oglądałem "Igraszki z diabłem" w reżyserii Artura Więcka. Dobre, nawet - bardzo dobre, a jednak wersja Tadeusza Lisa z 1980 roku którą oglądałem jako dziecko wydała mi się zdecydowanie lepsza i to przy znacznie skromniejszych środkach jakie wtedy zastosowano. Upewniłem się w tym, oglądając ją ponownie.

Tutaj jest inaczej. "Wesele" Kostrzewskiego jest zdecydowanie wierniejsze Wyspiańskiemu niż "Wesele" Wajdy, a z drugiej strony - mamy wrażenie że akcja toczy się niemal współcześnie a nie 120 lat temu. Nie ukrywam też, że u Wajdy męczył mnie muzyczny kołowrotek gdzie w ciasnych kadrach aktorzy niemal wykrzykiwali swoje kwestie i gdzie brylował Pan Młody, znowu - niezgodnie z tym jak było u Wyspiańskiego. W nowej inscenizacji Kostrzewskiego wreszcie można się skupić na tym, co naprawdę ważne w tym dramacie. Do tego niezła muzyka, tam - gdzie powinna być.

I tam i tu wystąpili świetni aktorzy. Z ciekawostek: w jednym i w drugim "Weselu" zagrał Daniel Olbrychski, u Wajdy w 1972 roku był Panem Młodym, u Kostrzewskiego w 2019 roku - Werynhorą. Ale jest też nowe pokolenie aktorów grających naturalnie, bez teatralnych przerysowań. I są nowi twórcy na nowo odczytujący "Wesele' a jednocześnie dochowujący wierności oryginałowi.

Trzeba obejrzeć. Koniecznie!

niedziela, 24 maja 2020

Doonpeter Holy Well

Nieopodal Glenville w hrabstwie Cork znajduje się cmentarz znany z tego, że chowano tutaj nieochrzczone dzieci. Ich miejsca pochówku są oznaczone zwykłymi kamieniami. Na środku cmentarza jest Doonpeter Holy Well, kolejna "święta studnia" znana jeszcze z przedchrześcijańskich czasów. Miejscowi do dzisiaj uznają, że woda z niej ma szczególne właściwości.

Jak już kilkakrotnie pisałem przy okazji innych irlandzkich "świętych źródeł", z badań przeprowadzonych 60 lat temu wynika, że w Irlandii znajdowało się ponad 3 tysiące przeróżnych "świętych studni" - więcej niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie. Do naszych czasów zachowało się ok. 1300 z nich. W irlandzkich mitach źródła były swoistym połączeniem świata materialnego i duchowego. Wiele wczesnych irlandzkich kościołów katolickich zostały zbudowanych w pobliżu pogańskich studni, które były wykorzystywane do chrztu. W bliskiej odległości od cmentarza znajduje się las z przepływającą przez niego rzeką, idealne miejsce do pieszych wędrówek.

Kilka zdjęć z tych miejsc poniżej, więcej znajduje się w galerii na mojej stronie na fb: LINK, z kolei na YT można obejrzeć nasz krótki filmik z tego miejsca: LINK.




sobota, 23 maja 2020

Grill z przyjaciółmi

Piękna pogoda, epidemia koronawirusa oficjalnie powoli przygasa, władza pozwoliła "spotykać się w niewielkich grupach", więc wybraliśmy się do przyjaciół na grilla. Tam spotkaliśmy się m.in. z niewidzianym od kilku miesięcy Rico ;-)

/Powyżej: z Rico/

środa, 20 maja 2020

Nic się nie stało

Dzisiaj w TVP1 pokazano dokument Sylwestra Latkowskiego: "Nic się nie stało", o pedofilii wśród polskich celebrytów bawiących się w sopockim lokalu "Zatoka Sztuki", który był, jak rozumiem, skrzyżowaniem domu kultury z domem publicznym, udającym klub nocny. Albo odwrotnie. 

Bawiła tam cała sopocka "elyta" a i "warszawka" zaglądała regularnie: bywali znani artyści, muzycy, sportowcy jak i osoby znane z tego, że są znane.

Pod przykrywką organizowanych tam mniej lub bardziej kulturalnych wydarzeń, prowadzono regularny nabór mocno nieletnich dziewczynek, które następnie "oferowano" znanym i bogatym pedofilom. Dziewczynki upijano, podawano im narkotyki, gwałcono a do tego jeszcze szantażowano ujawnieniem tragedii która je spotkała. Jedna z nich, 14-letnie dziecko, nie wytrzymała psychicznie i popełniła samobójstwo.

Sam film dość wstrząsający, pokazuje tragedię matki dziewczynki i brak skutecznego działania państwa. O tej sprawie już pisano w prasie, nagłaśniano ją w TVN, a jednak - nic się nie zmieniło, nawet gdy władze Sopotu postanowiły zakończyć działalność tego lokalu. Mało tego: znaleźli się wtedy artyści którzy publicznie stanęli w obronie "Zatoki Sztuki".  Jednak ważniejsza chyba rzecz wydarzyła się po filmie: w trakcie rozmowy na żywo z reżyserem, który publicznie zwrócił się do tych znanych celebrytów, wymieniając ich z nazwiska, z apelem aby złamali zmowę milczenia i opowiedzieli czego byli świadkami.

Jest nadzieja że tym razem ta kolejna już afera pedofilska wśród naszych, pożal się Panie Boże, artystycznych "elyt", nie zostanie zamieciona pod dywan. Sprawa stała się bardzo głośna, zdaje się że jeszcze w trakcie emisji filmu zapadła decyzja po powołaniu specjalnego zespołu prokuratorów do zbadania tej sprawy.

Niemal dokładnie rok temu, 17 maja ub.r. na konwencji PiS w Łodzi, Jarosław Kaczyński zapowiedział: "Prawo i Sprawiedliwość jednoznacznie stwierdza: ani purpura, ani Nobel, ani Oscar, ani światowa czy europejska sława nikogo nie uchroni przed odpowiedzialnością za zbrodnie pedofilii (...) Chcę wyraźnie powiedzieć: PiS jest gotowe poprzeć komisję, która będzie badać sprawę pedofilii, ale nie tylko w Kościele, tylko we wszystkich środowiskach".

No cóż, czas dotrzymać obietnicy...

sobota, 16 maja 2020

C.S. Lewis: Podział ostateczny

Urodzony w Belfaście Clive Staples Lewis znany jest przede wszystkim z cyklu "Opowieści z Narnii". Kilka lat wcześniej, w 1945 roku napisał m.in. powieść "Podział ostateczny" /oryginalny tytuł to: The Great Divorce/. Autor zastanawia się w niej /przyjmując nieco konwencję sf/ nad chrześcijańskimi koncepcjami Nieba i Piekła. 

Narrator ma sen, w którym znalazł się w Szarym Mieście. Jest to Czyściec i Piekło zarazem, w zależności od tego czy chce się tam zostać czy nie. Na przystanku wraz z innymi pasażerami /z których część rezygnuje jeszcze stojąc w kolejce/ wsiada do autobusu, który zabiera go do swoistego przedmieścia Nieba. Aby przejść dalej, pasażerowie potrzebują przewodników, którzy przychodzą po nich i okazują się przemienionymi postaciami zmarłych, których świeżo przybyli znali kiedyś, podczas swojego ziemskiego życia.

Autor stawia tezę, że każdy człowiek może uniknąć wiecznego potępienia ale wielu z nich świadomie odrzuca możliwość zbawienia, nawet mając - dosłownie - wyciągniętą ku pomocy dłoń. W dalszej część opowiadania omówione są możliwe powody takiego irracjonalnego działania.

Książka niewielka objętościowo, podobno niespełna 100 stron /podobno - bo przeczytałem ją w formie ebooka/, z jednej strony czyta się ją lekko z drugiej - trzeba być cały czas skupionym, żeby nie stracić wątku.

piątek, 15 maja 2020

Killavullen

Kolejnym celem naszej ubiegłotygodniowej wycieczki było Killavullen. To niewielka wioska leżąca nieopodal Mallow. Przez miejscowość przepływa River Blackwater, nad którą przerzucono malowniczy most. 

Z Killavullen związanych jest kilkoro znanych Irlandczyków. To tutaj w 1724 roku urodził się Richard Hennessy, irlandzki oficer wojskowy i biznesmen, najbardziej znany z założenia destylarni koniaków Hennessy, która jest dziś marką luksusową i jedną z najbardziej znanych na świecie. W 1718 roku w Ballygriffin House, nieopodal Killavullen, urodziła się Nano Nagle, znana też jako "Pani z latarnią", założycielka zakonu Sióstr Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny, która wsławiła się ogromnym wysiłkiem włożonym w edukację najbiedniejszych mieszkańców Cork. Więcej napisałem o niej TUTAJ. Również w Killavullen część swojej bardzo wczesnej edukacji odebrał Edmund Burke, irlandzki parlamentarzysta i filozof, a prywatnie - kuzyn Nano Nagle.

/Powyżej: most Killavullen Bridge nad rzeką River Blackwater/

/Powyżej: pomnik "Pani z latarnią" w leżącym nieopodal Killavullen Nano Nagle Centre/

czwartek, 14 maja 2020

Bottlehill

W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się na wycieczkę na Bottlehill. Jest to wzgórze położone pomiędzy Cork a Mallow. Jego nazwa związana jest z legendą...

Dawno temu w jednej z małych irlandzkich wsi mieszkał wraz z żoną biedny człowiek, który nazywał się Michael Purcell. Pewnego dnia, kiedy nie mieli już zupełnie co jeść, jego żona powiedziała mu aby poszedł na targ w Cork i sprzedał ostatnią krowę. Biedak wyruszył więc w drogę, pędząc przed sobą krowę. Wtedy wydarzyło się coś dziwnego: z rowu wyszedł mały człowiek i zapytał go dokąd i po co idzie? Następnie zapytał, ile chce za krowę? Dziwny mały człowiek wyjął z kieszeni butelkę i dał ją Michaelowi w zamian za krowę. Purcell na początku tylko się zaśmiał, ale mały człowiek namówił go, aby wziął butelkę a dzięki temu już nigdy niczego mu nie zabraknie, o ile będzie w jej posiadaniu. W końcu Purcell zgodził się na zamianę a mały człowiek powiedział mu, co zrobić z butelką.

      /Powyżej: droga na Bottlehill, na której wg legendy Michael Purcell spotkał "małego człowieka"/

Kiedy biedak wrócił do domu, powiedział swojej żonie, aby położyła na stole czystą szmatkę. Następnie postawił butelkę na stole i powiedział: "Butelko, wypełnij swój obowiązek!". Z butelki wyskoczyło dwóch małych mężczyzn, którzy postawili na stole złote i srebrne naczynia wypełnione wszelkiego rodzaju wiktuałami. Purcell i jego żona usiedli i najedli się do syta. Od tej pory butelka była na ich usługi a złote i srebrne naczynia, których przybywało po każdym posiłku, stały się źródłem bogactwa.

Wkrótce wieści o butelce się rozeszły. Któregoś dnia ich sąsiad poprosił o jej wypożyczenie. Purcell dał mu butelkę i powiedział co z nią zrobić. Sąsiad był tak zadowolony z butelki, że ją podstępnie zatrzymał. Purcell wkrótce stał się tak biedny jak poprzednio i ponownie był zmuszony sprzedać swoją ostatnią krowę. Gdy szedł drogą na targ znowu w tym samym miejscu spotkał się z tym samym małym człowiekiem. Ten zapytał go jak to się stało że znowu jest taki biedny i co się stało z butelką? Purcell powiedział mu co zaszło i poprosił go o kolejną butelkę w zamian za krowę. Mały człowiek to zrobił i polecił mu, że gdy dotrze do domu ma użyć tych samych słów, co przedtem.

Kiedy biedak wrócił do domu, postawił butelkę na stole i powiedział: "Butelko, wypełnij swój obowiązek". Z butelki wyszło dwóch małych mężczyzn uzbrojonych w pałki i zaczęli bić Purcella i jego żonę, aż ci głośno błagali o litość. Dopiero wtedy zniknęli w butelce. Kiedy sąsiad Purcella usłyszał że ten ma kolejną butelkę, przyszedł zobaczyć jak ona działa. Purcell położył czystą szmatkę na stole i powiedział: "Butelko, wypełnij swój obowiązek". Dwaj mali ludzie wyszli z butelki i zaczęli bić sąsiada, dopóki nie zwrócił biedakowi pierwszej butelki. Od tego czasu Purcell i jego żona żyli długo i szczęśliwie.

Ot, taka lokalna irlandzka legenda ;-) Filmik z tej naszej wycieczki można zobaczyć na YT: LINK.

środa, 13 maja 2020

Koronawirus w Cork /27/: 3 rocznica ślubu

Dzisiaj obchodzimy 3 rocznicę ślubu.  Jak już pisałem, w pierwszą - byliśmy w Paryżu, w drugą - w Wenecji a w trzecią - chcieliśmy lecieć do... hm, kraju słynącego z walca i sernika. Kilka miesięcy temu kupiliśmy bilety i zarezerwowaliśmy hotel. I wtedy z Chin przyszła zaraza. Dlatego trzecią rocznicę ślubu świętujemy w domu. Też pięknie ;-) Poza tym, co się odwlecze to, wiadomo. Wymieniliśmy się drobnymi upominkami, tradycyjnie dostałem okolicznościową koszulkę ;-)

/Powyżej: nasza rocznicowa kolacja/

 /Powyżej: oglądamy nasz film /

/Powyżej: w mojej okolicznościowej koszulce /

wtorek, 12 maja 2020

Metropolis

W ramach koronawirusowej samoizolacji i odświeżania sobie filmów które już kiedyś widziałem, ostatnio padło również na "Metropolis" Fritza Langa, niemiecki obraz z 1927 roku.

Jak podaje wikipedia, w roku 1995 z okazji stulecia narodzin kina, film znalazł się na watykańskiej liście 45 filmów fabularnych, które propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne a w roku 2001 - został wpisany na listę UNESCO Pamięć Świata.

Choćby z tego względu przez wielu ten film jest uważany za kultowy. Jak dla mnie, z perspektywy czasu, jest to swoisty odpowiednik takiego "Imagine" Johna Lennona. Może chwytać za serce gdy się ma 15 lat ale kiedy się dorośnie to wiadomo, że to kolejna lewacka utopia, chociaż w świetnym artystycznym opakowaniu. Dobra dla tych, którym nieśpieszno do dorosłości, pomimo kolejnego krzyżyka na karku. Naiwność przesłania filmu można usprawiedliwić epoką: dwa najbardziej krwiożercze lewicowe systemy, jak komunizm i nazizm, dopiero wchodziły na dziejową arenę.

Fabuła dosyć zakręcona: świat jest podzielony na bogatych właścicieli środków produkcji i ich rodzin oraz klepiących biedę robotników, żyjących w podziemnym mieście i wyrabiających zawyżone normy. Robotnicy zamiast imion mają numery, w końcu - to niemiecki film. Do tego prorokini Maria głosząca w katakumbach swoje quasi-biblijne przesłania, nieszczęśliwa i tragiczna miłość, szalony konstruktor budujący robota-kobietę, trochę okultyzmu, podburzeni robotnicy niszczący maszyny, itd. Na koniec konkluzja, że "Pośrednikiem pomiędzy Umysłem /właścicielami/ a Rękami /robotnikami/ musi być Serce". To tyle w największym skrócie, swoista próba skrzyżowania Ewangelii z Manifestem Komunistycznym.

Po premierze "Metropolis", materiał znacznie okrojono, od tej pory 1/4 filmu uważano za zaginioną. Dopiero w 2008 roku w Buenos Aires odkryto niemalże kompletny materiał filmowy. Kopia która się zachowała była jednak mocno uszkodzona i zrobiona na 16 mm taśmie. Dzięki odnalezionemu materiałowi można było uzupełnić rekonstruowaną wersję i poprawić kolejność ujęć.

poniedziałek, 11 maja 2020

Koronawirus w Cork /26/: wróciłem do pracy

Jak pisałem pod koniec marca, z powodu epidemii koronawirusa zostaliśmy wysłani z pracy na 1-2 tygodnie pełnopłatnego wolnego. Nieoczekiwanie - zrobiło się z tego półtora miesiąca. Cały kwiecień przesiedziałem więc w domu "ratując w ten sposób świat", jak przekonywało szereg internetowych memów ;-)  Miałem tylko jedno krótkie spotkanie, o którym wspomniałem TUTAJ. Ale w końcu przyszedł pierwszy tydzień maja - i dostałem sms-a, że od poniedziałku wracam do pracy.

Oczywiście z powodu tej epidemii również nasze plany uległy zmianie. Pod koniec marca mieliśmy być w Polsce a właśnie dzisiaj - lecieć do zupełnie innego kraju, żeby świętować naszą 3 rocznicę ślubu. W pierwszą - byliśmy w Paryżu, w drugą - w Wenecji a w trzecią - chcieliśmy lecieć do... A zresztą, nieważne. Może polecimy tam, jak to wszystko już się skończy. Na razie trzecią rocznicę będziemy świętowali w Irlandii. Tutaj też jest pięknie ;-)

Do brzegu: dzień pracy rozpoczęliśmy kolejnym szkoleniem z przypomnieniem już znanych zasad: myj ręce, zachowaj odległość, itp. Z nowości: musimy obowiązkowo nosić maseczki, które zresztą bezpłatnie otrzymaliśmy. No cóż, jak trzeba to trzeba, jednak: inaczej to wygląda kiedy wychodzi się na chwilę do sklepu, a zupełnie inaczej kiedy trzeba w niej pracować, czasami dość ciężko, przez 12 godzin /takie mamy zmiany, oczywiście z przerwami na posiłki/. Stąd też dość szybko zobaczyłem obrazki znane z Polski: nosy wystające znad maseczek a czasami nawet, wśród co odważniejszych, maski spuszczone na brodę, na tzw. św. Mikołaja ;-)

Wracając do domu zauważyłem też że powoli otwierają się lokalne fastfoody, na razie wyłącznie z daniami na wynos. Przed każdym z nich - naprawdę spora kolejka ;-)

niedziela, 10 maja 2020

Koronawirus w Cork /25/: zdjęcia wiernych w "polskim" kościele

Kościoły w Irlandii nadal są zamknięte. Pomimo tego, polscy kapłani w St. Augustine's Church cały czas odprawiają Msze Święte. Msze są transmitowane online, chociaż odprawiane do pustych ławek. Do dzisiaj. Z inicjatywy samych wiernych w ławkach pojawiły się zdjęcia części parafian. W tym i nasze ;-)

/Powyżej: zrzut ze strony fb Duszpasterstwa Polskiego w Cork/

sobota, 9 maja 2020

Koronawirus w Cork /24/: kosmetyki kupuję online

Podobno epidemia koronawirusa i związane z nią zamknięcie większości sklepów ma szansę zmienić handel detaliczny, w szczególności produktów niespożywczych, przenosząc go do internetu. Napiszę tak - takie prognozy już czytałem... 20 lat temu, nic z tego nie wyszło. Ale tym razem - kto wie?

Na własne oczy widziałem jak na początku XXI wieku z hukiem pękła bańka internetowa i rozbudowane serwisy znikały jeden za drugim. W ten właśnie sposób straciłem swój pierwszy adres poczty e-mail. Przed upadkiem dotcom-ów też twierdzono, że tradycyjny handel zniknie w ciągu kilku lat. Nic takiego się nie wydarzyło, od tego czasu powstało tysiące nowych bazarów i centrów handlowych. Rzeczywiście, ludzie coraz częściej kupują online, z tym że jest to raczej nowy rodzaj sprzedaży wysyłkowej, znanej od ponad 100 lat. Kiedyś były papierowe katalogi i kupony drukowane w gazetach, teraz - są sklepy www. Ale technologia idzie naprzód, płatności w necie stają się coraz łatwiejsze i co najważniejsze - bezpieczne, zrobienie zakupów w sklepie znajdującym się za granicą nie stanowi większego problemu a konkurencja wymusza niskie ceny.

Dodatkowo ostatnie przymusowe zamknięcie sklepów zmusiło wielu ludzi, którzy do tej pory specjalnie tego nie robili - do zakupów online. Kto wie, może w tym zasmakują i od tej pory będą woleli zakupy w sieci? Tym bardziej że można w ten sposób kupić wiele rzeczy niedostępnych np. w irlandzkich sklepach, które - w porównaniu z tymi w Polsce - są znacznie gorzej wyposażone. Ot, konia z rzędem temu, kto w kraju słynącym z whisky bez problemu kupi w sklepie porządnego single malta, już oczywiście nawet bez wymogów że z jednej beczki - i, o zgrozo, w mocy beczki. A gdyby jeszcze dodać warunek, że w miarę rozsądnej cenie - to staje się to niewykonalne. Pozostaje internet.

No nic, pożyjemy, zobaczymy. A ja właśnie odebrałem od kuriera paczkę z kosmetykami, którą zamówiłem ponad tydzień temu. Kosmetyki z Indii /chociaż część wyprodukowana w fabryce w Zjednoczonych Emiratach Arabskich/, wysłane z magazynu na Łotwie /paczka miała też przeładunek w Polsce/, jednak najwięcej czasu zajęło jej pokonanie odległości już w Irlandii: z Athlone do Cork. Powód oczywisty, za co zresztą firma kurierska przepraszała: mają teraz ogromne obciążenie. Jak to w każdym kryzysie, jedni tracą, inni zarabiają. Dla prowadzących sprzedaż online i branży kurierskiej - teraz są żniwa. Tym bardziej że jak widać po tej mojej paczce - świat stał się globalną wioską.

/Powyżej: moja zamówiona online paczka z kosmetykami/

czwartek, 7 maja 2020

Hydrozagadka

Epidemia koronawirusa, przymusowe wolne w pracy jak i zalecenia niewychodzenia z domu bez ważnej przyczyny skutkuje tym, że m.in. pochłaniam sporą ilość filmów. W tym i te, które już widziałem po kilka razy, ale są na tyle dobre że warto je obejrzeć jeszcze raz ;-) Jak np. Hydrozagadka, przypomniana właśnie przez TVP Kultura. Film Andrzeja Kondratiuka z 1970 roku. Absurdalny i genialny.

Inni mają swojego Spider-Mana, Batmana czy Supermana, my - mamy Asa, jedynego polskiego superbohatera. Jego alter ego jest Jan Walczak, skromny szeregowy kreślarz, pracujący w jednym z biur projektowych.

Fabuła: Maharadża, władca pustynnego państewka, we współpracy z Doktorem Plamą, planuje ukraść z Polski całą wodę i za pomocą nowoczesnej technologii oraz sił natury - przenieść ją do swojego kraju. Oczywiście ich plany ma pokrzyżować As. Jak przystało na superbohatera - dysponuje on supermocami, ma też swój strój - trykot z literą "A" na piersi. Słabym punktem amerykańskiego Supermana jest kryptonit, słabym punktem naszego polskiego Asa - alkohol.

Absurdalne dialogi, teatralnie przerysowane sceny i groteskowy komizm czynią ten film absolutnie wyjątkowym.

Trochę szkoda, że czarno-biały. Rozumiem, że w niektórych przypadkach ma to swój urok ale szkoda że taki Polski Instytut Sztuki Filmowej wydaje pieniądze na - zdarza się - antypolskie filmy, zamiast spożytkować je np. na pokolorowanie tych, które są tego naprawdę warte. Jak np. "Pan Tadeusz"z 1928 roku...

środa, 6 maja 2020

Tudor Daniel, Pearson James: Tajemnice Korei Północnej

Kolejna książka o KRLD, Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej, kraju z jedyną na świecie monarchią komunistyczną. Mnóstwo informacji niedostępnych gdzie indziej, sporo zdjęć z tego do niedawna mało dostępnego kraju.

Jak napisałem, kraj był do niedawna mało dostępny, teraz - odwiedza go ponad 100 tysięcy turystów rocznie. Chętnych jest znacznie więcej ale na razie chyba taką mają maksymalną "przepustowość". Na razie zdecydowaną większość turystów stanowią Chińczycy /których podobno, ze względu na swoje zachowanie, Koreańczycy mają już serdecznie dość/, ale i z Europy Zachodniej przyjeżdża każdego roku 6-7 tysięcy osób.

Niemniej nie należy zapominać że pomimo pewnego "poluzowania" gospodarczego jak i nawet obyczajowego, ciągle panuje tam reżim. Co prawda po klęsce głodu w latach 90-tych ub.w., kiedy to władza nie potrafiła zapewnić przeżycia swoim obywatelom i spowodowała że musieli zacząć liczyć tylko na siebie, rygor znacznie osłabł. Przynajmniej poza stolicą, w której mieszkają wyłącznie ci najbardziej lojalni dynastii Kimów. Niemniej wwiezienie tam tej właśnie książki - jest zakazane. Dlaczego? Może dlatego że m.in. dowiemy się z niej, że 80% południowokoreańskich mężczyzn codziennie pije alkohol a handel metaamfetaminą jest tam praktycznie powszechny. Nie są to informacje którymi monarchia Kimów chciałaby się dzielić ze światem.

Ale w książce znajdziemy również wiele innych ciekawostek, w tym tych dotyczących drugiego obiegu informacji i szeroko pojętej kultury. W kraju internet jest dostępny tylko dla turystów i wąskiej elity, co nie przeszkadza Korei Północnej w produkcji własnych tabletów marki Samijon, które jednak nie mają funkcji wi-fi. Coraz więcej osób posiada też komputery i generalnie tanią elektronikę tego typu, mniej lub bardziej legalnie importowaną z Chin. Na licznych bazarach kwitnie handel pendrivami których pamieć jest po brzegi wypełniona tym czego nie można obejrzeć/przeczytać w Korei Północnej: od amerykańskich seriali po kopiowane w całości strony internetowe, do przeglądania offline.

Z ciekawostek: kiedy jeszcze nielegalne w Korei Północnej treści kopiowano na płyty dvd, służby często potrafiły robić naloty na mieszkańców: najpierw wyłączali prąd w całym bloku /co automatycznie powodowało zablokowanie płyty w odtwarzaczu dvd/ a następnie przeszukiwali mieszkanie po mieszkaniu i za pomocą specjalistycznego sprzętu otwierali kieszenie z płytami i sprawdzali ich zawartość. Oczywiście - chcąc uniknąć poważanych konsekwencji, trzeba było dać łapówkę. Stąd pendrivy cieszą się tak olbrzymią popularnością w KRLD: są małe, można zmieścić na nich gigabajty danych, i co ważne - bez problemu można je wyjąć z komputera/odtwarzacza i ukryć.

Takie i wiele wiele innych informacji o KRLD można znaleźć w tej książce.

poniedziałek, 4 maja 2020

Przedwyborcze refleksje. Gdybym głosował, głosowałbym na...

Zbliżają się wybory prezydenckie w Polsce, więc tak sobie a muzom kilka przemyśleń. Od razu zastrzeżenie: jak wiadomo, punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, dlatego proszę pamiętać że wszystko o czym piszę - piszę z perspektywy Polaka mieszkającego w Irlandii. Inna jest moja perspektywa, inna może być kogoś kto mieszka w Polsce - to oczywiste.

Jeszcze jedna uwaga na wstępie co do zasady, którą stali Czytelnicy mojego bloga znają a tym którzy zaglądają tutaj sporadycznie przypomnę: "od zawsze" uważam że Polonia mieszkająca praktycznie na stałe za granicą, nie powinna wybierać Polakom w Polsce kto ma nimi rządzić. Polonia ma inne zadania: powinna brać udział w wyborach w swoich krajach i wybierać tam polityków przychylnych Polsce i Polakom, w ten sposób wpływając na sytuację międzynarodową naszej Ojczyzny. Natomiast wybierać kto ma rządzić w Polsce ale samemu być za granicą i nie ponosić konsekwencji swoich wyborów? No jakoś - niezazbytnio. Ale szanuję odmienne opinie. Ba, moja Żona uważa inaczej, ale nie kłócimy się z tego powodu ;-) Oczywiście - biorę udział w wyborach irlandzkich, tych lokalnych i do europarlamentu a od kiedy mam irlandzkie obywatelstwo - również do parlamentu irlandzkiego. Czy jestem więc za odebraniem Polonii prawa głosu w polskich wyborach? Nie, ale zdecydowanie jestem za likwidacją komisji wyborczych za granicą.

Tak swoją drogą, głosowanie za granicą to wyjątek, a nie reguła i zdaje się w zdecydowanej większości państw takiej możliwości nie ma. W tym - w Irlandii, którą bardzo często mieszkające tutaj i gardłujące za prawem do wyborczego głosu lewactwo - daje za przykład innym Rodakom. Również dlatego uważam, że głos powinno się oddawać tylko w kRAJu. Mieszkasz na stałe za granicą ale uważasz że masz prawo głosować, bo masz polskie obywatelstwo? O.k., nie ma problemu, ale przyjedź w tym celu do Polski. Tak byłoby fair i chyba nie jest to jakieś wielkie poświęcenie? Tym bardziej że jak zakładam, taki głosujący chce utrzymywać jakąś więź z kRAJem. A ponadto, tak szczerze, wystarczy przeanalizować jak głosuje Polonia w Irlandii: z reguły inaczej niż Polacy w Polsce. Poza tym: w wyborach bierze udział jakieś 5-10% Polonii. W całej Irlandii głosuje mniej Polaków niż w jednej gminie Pcim. Czy w związku z tym mieszkający w Polsce polscy podatnicy powinni w tym celu pokrywać koszty wynajmu lokali wyborcze i pracy komisji w Irlandii - i w wielu innych krajach na świecie? Wg mnie - lepiej przekazać to na jakieś schronisko, nawet dla zwierząt.

Kilka dni temu Ambasada RP w Dublinie ogłosiła na swojej stronie na fb, że w związku ze zbliżającymi się wyborami na stanowisko Prezydenta RP, Polacy mieszkający w Irlandii mogą rejestrować się online do spisu wyborców. Kiedy przejrzałem komentarze to napiszę szczerze: takie szambo widziałem do tej pory jedynie na facebokowych kodziarskich grupkach typu "jestem gorszego sortu". Czego tam nie było, szkoda pisać. Ale głównie wrzask: PiS im zabiera prawo do głosowania /bo są tylko trzy komisje wyborcze, wszystkie w Dublinie a na tę chwilę obowiązuje w Irlandii zakaz przemieszczania się od domu dalej niż na 5 km/.  Bo, jakżeby inaczej, polski rząd powinien uzgadniać z rządami wszystkich innych państw na świecie w których mieszkają nasi Rodacy - czy mogą przeprowadzać wybory, czy np. z powodu erupcji wulkanu lub plagi jadowitych węży takie wybory odbyć się nie mogą, więc trzeba je przesunąć/odwołać /niepotrzebne skreślić/. Kolejny powód, żeby wreszcie skończyć z tą wyborczą fikcją i zrezygnować z tworzenia komisji wyborczych poza granicami RP.

Teraz do brzegu: na kogo zagłosowałbym /według mojej obecnej wiedzy/ gdybym mieszkał w Polsce? Prawdę pisząc, nie ma takiego kandydata o którym mógłbym napisać że spełnia on w 100% moje oczekiwania. Najbliżej ideowo jest mi Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego /celowo podkreślam Ruch Narodowy - a nie całą Konfederację. Z kolei największym rozczarowaniem jest dla mnie, niestety, Andrzej Duda i Prawo i Sprawiedliwość. O innych kandydatach, z reguły bez politycznego doświadczenia i zaplecza - nawet szkoda pisać. Przypadek Pawła Kukiza, faceta bez politycznego obycia i wsparcia który na końcu swojej politycznej drogi wylądował w PSL-u, partią którą szczerze (?) pogardzał, aż nadto świadczy o tym, że polityka to gra zespołowa.

Niestety, mam wrażenie że spora część moich Rodaków podejmując wyborcze decyzje kieruje się emocjami, a nie zdrowym rozsądkiem. Gdyby prowadzili restaurację, to na szefa kuchni wybrali by osobę z odpowiednim doświadczeniem, co świadczy o tym że w życiu prywatnym i w biznesie ludzie kierują się zdrowym rozsądkiem. Ale gdy chodzi o politykę - to są gotowi postawić na faceta który w polityce nigdy nawet szklanki wody nie zagotował, ale od razu aplikuje na najwyższe stanowisko w państwie.

Dlaczego dotychczasowy Prezydent RP, Andrzej Duda, okazał się dla mnie rozczarowaniem? Nie dlatego że zrobił to co zrobił, ale dlatego - że nie zrobił tego, czego oczekiwałem. Bo zarówno on jak i PiS rozbudzili w milionach Polaków nadzieję na prawdziwą zmianę - i na nadziei się skończyło.  Bo oczekiwałem że agentura, niezależnie od swoich partyjnych barw, czy to SLD, PO czy PSL - będzie oglądać świat w kratkę. Pierwsze dwa lata były nawet dobre, niestety, później nastąpiły niezrozumiałe dla mnie roszady personalne /Szydło i Macierewicz/, pojawili się jacyś dziwni "doradcy" za to zabrakło zdecydowanych działań wobec jawnej agentury.  Ostatni dzwonek był 16 grudnia 2016 roku, kiedy to "opozycja" próbowała zorganizować pamiętny "pucz" w sejmie. Zamiast wtedy zdecydowanie wziąć za pysk całe to towarzystwo, to PiS dał im bodajże po tysiąc zł kary z tłustej poselskiej pensji. No cóż, kruk krukowi oka nie wykole, czy też jak wolą niektórzy: qrwa qrwie łba nie urwie.

Już zupełną wisienką na torcie jest prowadzona na kolanach polityka wobec USA i Izraela. Płaszczenie się przed Trumpem jeszcze można od biedy starać się zrozumieć /co nie znaczy że akceptować/, ale ile razy można tolerować zaczepki nastawionego antypolsko Izraela? Na miły Bóg, państewko leżące gdzieś na kompletnym zadupiu, z populacją równą bodajże Czechom? A - i żeby nie było - nie ma chyba w całym Corku a może i na Zielonej Wyspie większego filosemity ode mnie. Ale trzeba spojrzeć na pewne sprawy chłodno: nie graniczymy z Izraelem i nie mamy z nim wspólnych interesów, tym bardziej więc wszelkie antypolskie hucpy powinny natychmiast spotykać się ze zdecydowaną reakcją, z wydaleniem ambasadora włącznie. A nasz prezydent? No cóż, kolejny który zapala świece chanukowe, że o całej reszcie nie wspomnę.

Ale co tam nawet te pierwsze dwa lata, w trakcie których mogliśmy mieć nadzieję na prawdziwą zmianę: gdybym nie był jak zwykle naiwny to już po kilku miesiącach mógłbym wywnioskować że żadnej większej zmiany nie będzie. Co prawda na początku lewactwo, które urządziło sobie swoiste koczowisko dekadencji zarówno w Ambasadzie RP w Dublinie jak i w niektórych polonijnych organizacjach w Irlandii, utrzymujących się wyłącznie z grantów /czyli tak naprawdę będącymi zbędnymi i niepotrzebnymi/ - po wyborze Andrzeja Dudy na urząd Prezydenta RP a później po zwycięstwie PiS - było autentycznie przerażone. Ze strony PiS poszedł też sygnał że "zmiany w Ambasadzie RP będę szybkie i głębokie". Ale na pogróżkach się skończyło a para poszła w gwizdek. Po kilku miesiącach już widziałem lokalnych lewackich kacyków robiących sobie w Warszawie selfiki z Dudą, a tymże organizacjom zaczęło się powodzić tak dobrze, jak nigdy wcześniej za Platformy Obywatelskiej. Z ambasady też nikt nie wyleciał - a powinien i to z wilczym biletem na pracę w państwowej administracji. Jeszcze się łudziłem że Irlandia to wyjątek od reguły, ale - gdzie tam.

To samo w państwowej telewizji: co prawda najpierw zniknęło to wszechobecne lewactwo, którego obecność spowodowała że od lat nie oglądałem rządowej telewizji, ale - nie na długo. Z niezrozumiałych względów PiS tylnymi drzwiami wpuścił do tv ideowych potomków czerwonej hołoty, która przywieziona na ruskich czołgach zaprowadziło w Polsce zamordyzm, oddalając nas na lata od państw tzw. Zachodu A jednocześnie - kompletnie zablokował dostęp do publicznych mediów autentycznie prawej stronie polskiej polityki.  Mało tego, gdy trzeba było pacyfikować manifestacje narodowców i prowadzić działania dezinformacyjne wobec polskiej prawicy, to socjalistom z Prawa i Sprawiedliwości ręka nie drgnęła. Jednocześnie KODziarstwo jest z niezrozumiałych dla mnie powodów traktowane wyjątkowo ulgowo. Kapitulacja na całej linii.

Doprawdy, nie rozumiem polityki PiS-u. Mieć wszystkie atuty w ręku i asy w rękawie - i tak to koncertowo sp***przyć? No cóż, jest jak jest. Ale skoro jest jak jest, skoro PiS się boi /?/ naprawdę radykalnych zmian, to prezydenta też mieć nie musi. Niech przyjdzie ktoś, kto się nie boi. W końcu, na miły Bóg, nikt nie ma obowiązku być Prezydentem RP, a jeżeli ktoś się boi podejmowania śmiałych chociaż być może niepopularnych na lewicy decyzji - to zawsze może smażyć frytki w McDonald's - to też ciężka i potrzebna praca.

Rozdawnictwo socjalne /te wszelkie +/ czy nawet śmiałe projekty gospodarcze jak budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego czy przekop Mierzei Wiślanej - to nie wszystko. Bo, tak szczerze: co Prawo i Sprawiedliwość ma do zaoferowania takim Polakom jak ja, od 16 lat mieszkających za granicą, którzy podjęliby decyzję o powrocie do Polski? Tak znam hasło że "nie pytaj co Ojczyzna może zrobić dla Ciebie, tylko co Ty możesz zrobić dla niej", ale górnolotnymi frazesami już się wyborów nie wygrywa. Państwo to przymusowa forma organizacji obywateli, więc skoro oddaję część swojej wolności to chcę otrzymać coś w zamian. Przynajmniej - gwarancję świętego spokoju, którego nie miałem gdy prowadziłem w Polsce własną działalność gospodarczą. Tymczasem PiS nie ma dla emigrantów żadnej oferty, za to nadal przy pomocy kroplówki z grantami utrzymuje przy życiu całe to polskojęzyczne lewactwo, które zarówno PiS-em jak i całą Polską szczerze gardzi, co nie szkodzi im brać tłuste dotacje. Kiedy to widzę /a widzę bo jestem na miejscu/, naprawdę trudno mi uwierzyć w zapewnienia o #dobrazmiana.

Pozostaje jeszcze kwestia wyborów korespondencyjnych, o którą ostatnio toczy się batalia. Jestem jak najbardziej - za. Taka forma głosowania pomoże np. starszym lub schorowanym osobom, dla których wyjście do komisji to często niemal wyprawa. Dlaczego im tego znacznie nie ułatwić, a przy okazji - wszystkim innym? I nie, nie kupuję bzdur o "śmiertelnych kopertach", itp.

 Zresztą, taka forma wyborów już była przynajmniej częściowo dostępna w Irlandii i jakoś nikt wtedy o to kopii nie kruszył. Powtórzę: ludzie już tak głosowali, kto nie mógł osobiście oddać głosu w komisji mógł poprosić o przysłanie pocztą pakietu wyborczego i znam osoby które to zrobiły. A teraz - aj waj, znów zabierają nam wolność! Ja bym w ogóle poszedł dalej z awangardą postępu i wprowadził głosowanie internetowe: przecież każdy zarówno w Polsce jak i za granicą /w tym przypadku w konsulacie/ może założyć sobie internetowy profil zaufany, dzięki któremu może załatwić online większość urzędowych spraw. Czyli - narzędzia są. Brak tylko dobrej woli, a przede wszystkim - odwagi. Ale głosowanie korespondencyjne? Co w tym złego?

Na koniec: czy Prezydent RP Andrzej Duda był złym prezydentem? W porównaniu z dotychczasowymi był bardzo dobry /podkreślę: w porównaniu/, ale zrobił nadzieję na znacznie więcej - niż zrobił, a Polska i Polacy zasługują na zdecydowanie #LepsząZmianę. A dlaczego głosowałbym /gdybym głosował/ na Krzysztofa Bosaka? Bo jest merytoryczny i profesjonalny, ma doświadczenie i zaplecze polityczne, jest młody - a więc pełen sił i co najważniejsze jak już stwierdziłem - jest mi ideowo najbliższy. Oczywiście, ręki sobie za niego odciąć nie dam bo już różne polityczne akrobacje widziałem. Niemniej na tę chwilę - szczerze mu kibicuję.

Tak czy owak, prośba do Rodaków w Polsce: wybierzcie mądrze ;-)

piątek, 1 maja 2020

Koronawirus w Cork /23/: "social distancing" w autobusie

Jak już pisałem, w środę byłem na krótkim spotkaniu w pracy. Po raz pierwszy od miesiąca jechałem autobusem - i zastałem w nim taki widok jak na zdjęciu poniżej. Znaczna część siedzeń została oznaczona papierowymi nakładkami z zakazem siadania na nich i z informacją o koronawirusie. Zrobiono to po to, by niejako "wymusić" na pasażerach zajęcie miejsc w pewnej odległości od siebie.

/Powyżej: autobus którym wracałem z pracy/