wtorek, 10 kwietnia 2007

IV wizyta w Polsce: jest dużo pracy

Dzisiaj w nocy wrocilem, jak to sie mowi, "z Polski". Bylem tam prawie 3 tygodnie. Jak bylo? Coraz bardziej - "normalnie". No, pomijajac absurdalnie wysokie ceny w porownaniu do plac, wieczne sciski w srodkach miejskiej komunikacji, brak usmiechu sprzedawcow, itp.

Chociaz, z drugiej strony, moze bylo dla mnie tak "normalnie"poniewaz, nauczony przykrymi doswiadczeniami z poprzednich wizyt, podjalem pewne srodki zaradcze, coby sobie nie psuc humoru podczas tej mojej wizyty.

Jakie to srodki? M.in. juz po kilku dniach kompletnie ograniczylem sobie dostep do codziennej prasy, a telewizor wlaczalem tylko wtedy, gdy chcialem obejrzec uprzednio przygotowany film na dvd ;-) Nie chcialem, zeby polscy politykierzy zepsuli mi urlop. I - ze strzepkow informacji jakie do mnie docieraly wywnioskowalem, ze to byla jak najbardziej sluszna decyzja.

Zreszta, juz taksowkarz ktory wiozl mnie z krakowskiego lotniska na moje osiedle niemal od razu zapytal, czy slyszalem "o tej aferze z nagranymi tasmami"? No jasne, ze slyszalem - odpowiedzialem naiwnie. Przeciez to stara sprawa: przyszedl Rywin do swojego kumpla Michnika (w koncu, znali sie i na "ty" byli od dawna, a zapewne i niejedna butelczyne razem oproznili), ktory to Rywin w imieniu "grupy trzymajacej wladze" zlozyl Michnikowi niemoralna propozycje, ktora ten opublikowal w swojej gazecie po pol roku, w wyniku czego jego byly juz chyba kumpel poszedl za kraty.

- Panie, cos pan? - taksowkarz spojrzal na mnie nie jak na przybysza z irlandzkiego Cork, ale co najmniej jak na 8 pasazera Nostromo... Od tego czasu to afer z nagrywaniem mielismy od metra. Teraz mamy najnowsza: byly premier Oleksy podczas picia gorzaly z znanym biznesmenem Gudzowatym naopowiadal mase rzeczy na swoich paryjnych kolegow, ze kombinuja, oszukuja, itp.
- Tez mi nowina - probowalem ratowac resztki honoru. Przeciez o tym, ze polscy politycy kombinuja i oszukuja - wie w Polsce kazde dziecko.

- No tak, pewnie. Chodzi tylko o to, ze wczesniej mowilismy to my o nich, a teraz mowia to oni sami o sobie. Ba, w dodatku do mikrofonu - chociaz ukrytego.

Jak widac, w polskiej polityce nic sie nie zmienia. Moge dac sie informacyjnie zahibernowac na nastepne 3 lata, a po odmrozeniu nadal moge krzyczec: "ciemnosc, widze ciemnosc, ciemnosc widze"...

/Na zdjęciu: stoję w samym sercu Krakowa ;-)/

Jak napisalem na wstepie, odcialem sie od doplywu informacji po paru dniach pobytu w Polsce. Przez tych pare dni jednak przejrzalem pare gazet, i nawet widzialem pare programow w tv (ale nie informacyjnych :-) Pisze o tym tylko dlatego zeby zaznaczyc, ze odnioslem wrazenie ze o naszej emigracji mowi sie i pisze w Polsce sporo.

W "Dzienniku" na pierwszej stronie obszerny artykul o Polakach przyjezdzajacych na swieta. Ze pelne lotniska, ze brak miejsc w samolotach, ze szacunkowo za praca wyjechalo juz ok. 3 milionow ludzi... W tv zupelnie przypadkowo trafilem na program o polskiej "agencji pracy", ktora wysylala - za slona oplata - ludzi do Anglii. W ciemno. Ludzie ci oczywiscie natychmiast wracali. Mialem mieszane uczucia, czy im wspolczuc, czy tylko popukac sie w czolo, kiedy uslyszalem opowiesci glownych bohaterow, jak to w Polsce rzucili dobrze platna prace, blisko domu, zeby wyjechac do Anglii - i wrocic z niczym. Tak, wstyd na wsi, jak cholera...

Bo chodzi prosze Panstwa o to, ze w Polsce praca juz jest. Ba, jest juz bardzo duzo pracy, takze w miare dobrze platnej.

Kiedy wyjezdzalem z Polski na poczatku czerwca 2004 r., bedac jednym z pierwszych na tej poteznej emigracyjnej fali, tej pracy faktycznie nie bylo. To zaczy byla, ale przyjmowali glownie do agencji towarzyskich i ubezpieczeniowych. A jak nawet gdzie indziej, to za pieniadze, ktore w wiekszosci byly obraza dla ludzi...

Ale kiedy wyjechalo nas byc moze i 3 miliony, kiedy szeroki strumien euro i funtow poplynal do Polski (tym samym zanizajac ich kurs), nagle okazalo sie, ze ta praca jest. Spacerujac po krakowskich ulicach ze zdumieniem widzialem na witrynie co drugiego sklepu oferte pracy dla sprzedawcow, na praktycznie kazdej restauracji oferty dla kucharzy, kelnerow i zmywajacych, a gazety byly pelne ogloszen nawet dla osob bez zadnych kwalifikacji.

Bylem tez swiadkiem kilku sytuacji, ktore pozwalaly domniemywac, ze wiekszosc osob, ktora znala choc podstawy angielskiego - juz jest na Wyspach. Jakie to sytuacje? W zasadzie zenujace: w mcdonaldzie przy nieopodal Rynku tylko jedna dziewczyna z trudem duka po angielsku - i to do niej ustawia sie spora kolejka turystow, w jednym w krakowskich prestizowych muzeow zadna z pan tam pracujacych nie potrafila zrozumiec prostego pytania anglojezycznych turystow o katalog z wystawy, itp, itd.

Odnosnie tej ostatniej sytuacji samorzutnie podjalem sie roli tlumacza, przez co pozniej niemal sila musialem sie wyrywac sie z objec tychze turystow, ktorzy chcieli mi zaplacic, zebym ich oprowadzil po kilku miejscach na krakowkim Kazimierzu. Nie mogli uwierzyc, ze jestem w zasadzie takim samym turysta jak oni. No, moze prawie takim samym - w koncu mam ta przewage, ze swietnie znam jezyk polski :-) bez ktorej to znajomosci - w Polsce ani rusz...

Wiec: w Polsce praca jest. A w irlandzkim Cork wlasnie kilka co wiekszych zakladow pracy dokonalo grupowych zwolnien...

Taka mnie mysl naszla: a moze... zostac w Polsce? Praca jest, podczas gdy w Cork zwalniaja, angielski znam (nie rewelacyjnie, ale w sytuacji gdy juz prawie nikt w Polsce nie mowi po angielsku - to juz zupelnie inna kategoria), do tego, ho ho, troche rosyjski i perfekt polski ;-) Moze wystarac sie w Polsce o jakas mniej lub bardziej prestizowa posadke? Ale szybko sie opamietalem. Nie chce Wam tego zrobic, moi kochani Rodacy ktorzy zostaliscie w Polsce. Znajac mojego pecha, obawiam sie, ze moja zmiana kraju skonczylaby sie to tak, jak poprzednio: czyli w slad za mna wyjechaliby pozostali, zwalniajac miejsca pracy tu, a zapelniajac je tam ;-)

Zartuje oczywiscie, przypisujac sobie role sprawcza, ale z drugiej strony... licho nie spi... W koncu nawet najwieksza lawina moze sie zaczac od jednego malego kamyczka :-)


p.s. Najwieksze zdziwienie spotkalo mnie mnie tuz po powrocie do Cork. Kiedy wzialem taksowke z postoju okazalo sie, ze taksowarz usilowal wziac jeszcze kogos "na lebka". Przez chwile wydawalo mi sie, ze jestem w ukrytej kamerze, albo ze czas sie cofnal - i znalazlem sie w Polsce lat 80-tych. Tak... - ja rozumiem, ze kazdy chce zarobic, ale bez przesady. Na szczescie jedno krotkie, ale ostre zdanie, przywolalo "mojego" sniadolicego kierowce, rodem bodajze z Pakistanu - do porzadku.

Tak to jest, kiedy sie usiluje przenosic nawyki wyniesione ze swoich ojczyzn - na inny grunt. To takze ku przestrodze nam wszystkim...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz