poniedziałek, 1 października 2012

XXIV wizyta w Polsce (1): Wiejski Gangsta, Miss Truskawek, niemy film i samowolne Heyah...

I znowu w kRAJU ;-) Tym razem nieco ponad 2 tygodnie. Lot do Pyrzowic, bus do Krakowa, taksówka do domu.

Standardowe przepychanki co niektórych Rodaków przy odprawie, ignorowanie kolejki, próby wejścia do kolejki z pierwszeństwem wejścia z dziećmi już znacznie wyrośniętymi, oburzenie - gdy obsluga reaguje na to prosząc aby przejść do zwykłej kolejki i mniej  lub bardziej dyskretne "faki" pod jej adresem. Robi to oczywiście zaledwie kilka/naście osób, margines, ale jak to margines - jest najbardziej widoczny.

W samolocie drzemkę przerwały mi amory parki siedzącej za mną. Postacie jak z kiepskiego komiksu, wyraźnie przerysowane, aż nienaturalne. On, wypisz-wymaluj - typ wiejskiego gangsta wystającego pod remizą lub na przystanku pks, ona - niespełniona pretendentka do tytułu Miss Truskawek czy innych ziemniaków. Poznali się właśnie teraz, on jej czyni awanse ona z chichotem je przyjmuje. Problem w tym, że facet operuje głównie kuchenną łaciną i to chyba ostatniego sortu, co dziewoi w ogóle nie przeszkadza. O tempora, o mores... Właśnie zawartą znajomość chcą przypieczętować wspólnym wypiciem wódki z colą, składają stosowne zamówienie, ale z racji bliskiego lądowania - wyszynk już został zamknięty. Tuż po wylądowaniu Wiejski Gangsta donośnym głosem, żeby wszyscy dookoła słyszeli, rzecze do Miss Truskawek: "patrz, teraz k*rwa pier****ne polaczki będą klaskać, ja pier**le, ale wiocha", więc - chociaż nigdy tego nie robię, tym razem sam klaszczę, chcąc być "polaczkiem" nie mającym nic wspólnego z typem siedzącym za moimi plecami.

Odprawa paszportowa, podaję swój, celnik skanuje, coś sprawdza, oddaje. Ani dzień dobry, ani dziękuję, więc i ja nie silę się na uprzejmości, akcja jak w niemym kinie. Wyjeżdżają bagaże, najpierw jakieś słoiki. Słoiki, i to luzem? No tak... Jak to możliwe, nie wiem, piszę o tym co widziałem.

Zmieniam kartę w telefonie, konto doładowałem jeszcze przed wylotem. Od ostatniej wizyty w Polsce, po perypetiach z Orange, przeniosłem się do Heyah. Pierwszy sms z informacją że włączyli mi pakiet internetowy, taki sam jak poprzednio, i z tego tytułu pobrali sobie co nieco z konta. Byłem pewien, że tuż przed poprzednim wylotem z Polski wyłączyłem tą opcję, żeby mnie nie kasowali automatycznie co miesiąc, skoro jestem w Irlandii. Sprawdzam jeszcze raz stan konta - co miesiąc nie pobierali, ale teraz pakiet włączyli. Co prawda sam chciałem to zrobić, no ale właśnie - sam. No nic, dopóki mi to nie przeszkadza, a wręcz ułatwia, to o.k., zobaczymy jak będzie dalej.

A dalej - wybrałem się "na miasto", żeby wymienić trochę euro na złotówki. Miłe zaskoczenie: kantor mam teraz blisko domu, w oddziale jednego z banków, kurs nawet o.k. Ot, frontem do klienta ;-) Wymieniam co nieco, ale z "wyprawy" nie rezygnuję. I tutaj pojawiają się problemy: z powodu ogólnych rozkopów i modernizacji - zlikwidowano znajdujący się do niedawna przy "moim" przystanku automat biletowy. Podjeżdża tramwaj, widać na nim napis, że takiż automat jest w jego wnętrzu. No to super, wsiadam, ale okazuje się, ze automat przyjmuje tylko bilon, którego ja - nie posiadam. Trzeba by poprosić ludzi, może ktoś by rozmienił, ale gdy widzę jak każdy jest zaaferowany widokiem za oknem, który oglądali już setki albo i tysiące razy, rezygnuję. Jeden przystanek przejeżdżam na gapę, wysiadam, kupuję bilet w kiosku.

I - na Rynek ;-)

1 komentarz: