poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Maseczka a sprawa polska

Mam wrażenie że sprawą która najbardziej podzieliła Rodaków podczas trwającej koronawirusowej pandemii nie jest wątpliwa konieczność kolejnych lockdownów, utrudnienia w podróżowaniu a nawet dywagacje czy mamy do czynienia z rzeczywistą pandemią czy raczej plandemią i czy szczepionki są skuteczne czy nie. Tą rzeczą jest nakaz noszenia maseczek w miejscach publicznych. 

Równo sto lat temu nasi przodkowie żartobliwie upowszechnili słynne sformułowanie "słoń a sprawa polska", wiek później miejsce słonia zajęła maseczka. Ależ się u sporej części społeczeństwa odezwała sarmacka duma. Maseczki? O nie, oni w kagańcach, namordnikach i szmatach na pysku chodzić nie będą. Bo to niezdrowe jest, grzyba można dostać, poddusza się ludzi i liberum veto! Pomijam już fakt że większość z nas, tak statystycznie rzecz biorąc, pochodzi raczej z chłopów pańszczyźnianych a nie ze szlachty ale jak widać pełna wolności polska kultura szlachecka jest atrakcyjna dla wszystkich. 

No dobrze, jakie jest moje zdanie? Jestem zdecydowanie za nakazem noszenia maseczek w miejscach publicznych, za częstą dezynfekcją miejsc i pomieszczeń przez która przewija się sporo ludzi, jestem w końcu za utrzymaniem social distance. Przynajmniej w okresach wiosenno - jesiennych na które najczęściej przypadają zachorowania. Natomiast jestem oczywiście za pełnym otwarciem gospodarki bo kolejne lockdowny /poza ewentualnie pierwszym kiedy nie wiedzieliśmy jeszcze z czym mamy do czynienia i jakie procedury trzeba opracować/ kompletnie nie mają już sensu za to stanowią niezłą pożywkę dla wielbicieli teorii mniej lub bardziej spiskowych. Żeby była jasność: nie twierdzę że na świecie nie ma osób czy wręcz całych organizacji które zawiązują spiski. Oczywiście że są i dziwne byłoby raczej gdyby ich nie było. Ale jeżeli ktoś w tym momencie planuje jakąś tajną spiskową akcję za miliardy dolarów to nie po to żeby te niecne plany ujawniał jakiś internetowy mędrek który posiadł całą mądrość z pięciu filmików na youtube. Co innego akcje dezinformacyjne żeby odwrócić uwagę od rzeczywistych działań, to się zdarza nader często ale wiedza o tym żadnym stopniu nie przybliża do prawdy.

Wracając do meritum: nie chcę wchodzić w dywagacje czy epidemia jest tak groźna jak to przedstawiały media, bo te ostatnio bardziej starają się kreować rzeczywistość niż ją opisywać. Ze środowiskami naukowymi i lekarskimi też nie jest wcale lepiej i o jednomyślności nie ma co marzyć. Skoro jednak naukowcy, lekarze i w końcu politycy potrafią formułować skrajnie odmienne oceny tego z czym mamy do czynienia, to trzeba kierować się własną logiką i pewne rzeczy brać na zdrowy, chłopski rozum. Załóżmy więc że żadnej pandemii nie ma, wirus nie jest tak groźny jak to przedstawiano na początku, gdyby nie medialna panika to być może nawet byśmy tego nie zauważyli. Ot, co najwyżej uznalibyśmy że tego roku kolejna mutacja wirusa grypy była wyjątkowo zjadliwa. Po co więc te maseczki, dezynfekcje i social distance za którymi się podpisuję obydwiema rękami?

Jak Państwo zapewne słyszeli w tym roku odnotowano wyjątkowy spadek przypadków grypy. Jedni oczywiście powiedzą: bo teraz wszystkie takie przypadki kwalifikuje się jako koronawirusa. Czy aby na pewno? A może to właśnie obostrzenia wprowadzone podczas epidemii spowodowały znaczne ograniczenie zachorowań na grypę i inne choroby grypopodobne?

Mój własny przypadek: zawsze na wiosnę i jesień obowiązkowo łapałem jakieś przeziębienie. Regularnie jak w zegarku. Nic groźnego, o żadnych wizytach lekarskich nie ma mowy, ot tyle że przez tydzień musiałem kurować się lemsipem czyli tutejszym odpowiednikiem gripeksu w Polsce lub innego podobnie działającego leku, dostępnego bez recepty w aptece ale i praktycznie w każdym większym sklepie. Zawsze na taką pojedynczą kurację schodziły mi dwa opakowania tegoż środka. Miałem z tym kiedyś zabawną historię, bo o ile w aptece nigdy nie było problemu żeby kupić te dwa opakowania o tyle kiedyś w Lidlu czy w innym Aldiku pani na kasie odmówiła mi jego sprzedaży w takiej ilości. Takie prawo, za dużo paracetamolu na raz. W aptece owszem można kupić rzeczone dwa opakowania /ale już nie trzy/, jednak w sklepie - tylko jedno. No ba, co kraj to obyczaj, alkohol też można tutaj kupić tylko w określonych porach, to nie złota wolność szlachecka jak w Polsce gdzie gorzałę można nabyć w nocy o północy na stacji benzynowej. Na szczęście była ze mną Żona, zapytała czy w takim razie ona może kupić to drugie opakowanie, nie było problemu. Jeden paragon, jeden lemsip, porządek musi być a ilość paracetamolu ma się zgadzać.

Wracając do tych moich regularnych wiosenno - jesiennych przeziębień: przez ostatni rok nic takiego się nie wydarzyło. Nawet kataru nie miałem a przecież człowiek coraz starszy. Podzieliłem się tym spostrzeżeniem u kogoś na facebooku, wywiązała się dyskusja i sporo osób potwierdziło że miało dokładnie tak samo. Czyli może jednak maseczki, ciągle dezynfekcje /w pracy i w sklepach/ w końcu ten słynny social distance jednak robią swoje? W autobusie którym dojeżdżam do lub z pracy jest co najwyżej 1/4 tej ilości pasażerów co wcześniej, w pracy od kwietnia zeszłego roku cały czas chodzimy w maseczkach i to bez taryfy ulgowej w postaci wyciągniętego nad nią nosa, pomiędzy stanowiskami ustawiono nam wiele plastikowych przesłon, na stołówce używamy wyłącznie jednorazowych naczyń i sztućców a dodatkowo każdy siedzi przy oddzielnym stoliku. Wreszcie przed wejściem do budynku mamy mierzoną temperaturę. Efekt tego jest taki że o ile na koronawirusa od czasu do czasu ktoś jeszcze zachoruje, to na bardziej banalne infekcje już praktycznie nikt. 

Skąd ta powszechna niemal niechęć do maseczek? Rozumiem gdy ktoś jest osobą urodziwą i pragnie to pokazać światu. Ale umówmy się: dla większości osób na czele z piszącym te słowa noszenie maseczek pozwala raczej podnieść swoje walory estetyczne. Dużo złej roboty robią też powielane internetowe bzdury o ich skuteczności lub nie. Jeszcze więcej zła narobili politycy którzy kazali Narodowi je zakładać pod groźbą sporej grzywny ale sami na początku wręcz ostentacyjnie paradowali bez. Podobnie zresztą jak państwowi urzędnicy obsługujący petentów przez szyby które zapewniały ochronę im samym ale już nie tymże petentom którzy maseczki mieć musieli, bo jak wiadomo - u nich szyby działają tylko w jedną stronę. Suweren miał więc prawo poczuć się co najmniej zlekceważony ze wszystkim tego skutkami. Tak naprawdę chodzi głownie o to że w maseczce trudniej się oddycha. Ano trudniej i nie ma co temu zaprzeczać. Ale skoro ja, 50-letni otyły facet w dodatku w okularach parujących od tej maseczki mogę jej używać podczas 12-godzinnej zmiany w pracy, gdy trzeba fizycznie pracować dość ciężko, to nikt mi nie wmówi że się udusi już po pięciu minutach od wejścia w niej do sklepu. Oczywiście, zwolennicy noszenia maseczek nastraszeni przez media również często zachowują się irracjonalnie. Noszenie maseczki w lesie, na plaży a nawet na przestronnej ulicy nie ma sensu, podobnie jak samotna jazda w niej własnym autem. Ale już w zatłoczonym autobusie, sklepie czy przychodni lekarskiej zaczyna mieć to sens. 

Jeszcze raz powtarzam: nie wiem czy noszenie maseczek pomaga zwalczać koronawirusa ale z całą pewnością dobrze sobie radzi w profilaktyce w okresach gdy szaleją inne wirusy. Pamiętajmy że roku grypopodobne infekcje powodują wiele absencji w pracy a jedynie apteki i koncerny farmaceutyczne zacierają ręce. Ale tym ostatnim chodzi przecież o to żeby ludzi leczyć ale już niekoniecznie wyleczyć. Wiadomo, pacjent wyleczony przestaje być klientem natomiast ten leczony najlepiej długotrwale jest żyłą złota. Dlatego warto rozważyć czy nie powinniśmy - wzorem Azjatów - zacząć rzeczywiście je używać. Każda zapora mechaniczna nawet w postaci amatorskiej maseczki działa i jest skuteczna. Oczywiście że nie w 100% ale jednak. To dlatego w krajach mniej lub bardziej Dalekiego Wschodu noszenie maseczki w czasie gdy podejrzewamy że dosięgła nas jakaś infekcja jest po prostu normą. Wpisało się to już w kod kulturowy Azjatów gdy tymczasem u nas jeszcze do niedawna nie widzieliśmy nic niestosownego w tym gdy ktoś obsmarkany i w stanie podgorączkowym przychodził do pracy. Ale nawet u nas przyjęte jest że przy kasłaniu lub kichaniu należy zasłonić nos i usta. Po co, skoro miałoby to być nieskuteczne? A jednak każdego który tego nie robi i beztrosko kicha sobie wśród ludzi gdzieś na przystanku autobusowym uważamy, całkiem zresztą słusznie, za chama i prostaka. Podobnie jak kogoś kto pali papierosa w takiej sytuacji czy urządza sobie grilla na balkonie w bloku. O słuchaniu głośnej muzyki nawet nie ma co pisać. Taką hołotę należałoby wysiedlać gdzieś do baraków poza miastem skoro nie dojrzali do mieszkania w bloku, wśród innych ludzi. Tak swoją drogą przypomnijmy sobie czasy przed pandemią: ot choćby w takim Krakowie z powodu wielokrotnego przekroczenia norm smogu już kilka lat temu zachęcano mieszkańców do noszenia maseczek antysmogowych. Widziałem ich reklamy, chociaż nie wiem czy ktoś brał sobie to do serca.

Wiek XX należał do USA które stało się światowym hegemonem ale wiek XXI najprawdopodobniej będzie należał do Dalekiego Wschodu. Nie patrzmy tylko na Zachód który na naszych oczach staje się własną karykaturą ale obserwujmy też Azjatów i wykorzystujmy ich dobre doświadczenia jednocześnie ucząc się na ich porażkach, bo wiadomo - najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Mniej sobiepaństwa oraz przypisywania sobie prawa do wiedzy o wszystkim. Nawet my, Polacy nie musimy znać się jednocześnie na skokach narciarskich, nanotechnologii, eksploracji Marsa i antygenach stymulujących układ odpornościowy. 

Ale samodzielnego myślenia nikt nam nie zabrania. Dlatego noszenie maseczek - lub nie - powinno być naszą wspólną narodową decyzją. Byleby samodzielnie przemyślaną, naukowo przedyskutowaną i bez wpływu propagandy kolejnych youtubowych pseudoautorytetów zmieniających zdanie w zależności od tego, kto płaci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz