środa, 1 października 2025

Drony ze styropianu, państwo z kartonu

/Ten tekst powstał 13 września b.r. i został pierwotnie opublikowany w październikowym wydaniu polonijnego miesięcznika MIR - mir.info.pl w którym publikuję, stąd uwagi na wstępie/

Nie jest łatwo napisać felieton do miesięcznika o bieżących wydarzeniach w Polsce, bo przez cykl wydawniczy to, co dla mnie wydarzyło się wczoraj, dla Państwa miało miejsce dobre 2-3 tygodnie temu. Z mojej perspektywy, wczoraj wtargnęło do Polski kilkanaście dronów, a w momencie, gdy weźmiecie Państwo do ręki bieżące wydanie lub pobierzecie je ze strony internetowej, może się okazać, że nasz kRAJ jest w stanie wojny, bo wszystko wskazuje na to, że pomimo zapewnień najważniejszych polityków, nasi żołnierze jednak znajdą się na Ukrainie.

Niemniej pewne rzeczy na pewno się nie zmienią, przynajmniej przez te najbliższe dwa tygodnie. Przede wszystkim to, że my, Polacy, mamy państwo z kartonu. Jak to w kartonowym państwie, zamiast oglądać poważne kanały informacyjne, możemy sobie od razu włączyć Cartoon Network. Poziom dziecięcej naiwności będzie taki sam. Dlaczego twierdzę, że mamy państwo z kartonu, którego polityka przypomina komiksowe obrazki? Ano choćby przez te drony. Na chwilę, w której to piszę, informacje mamy takie: do Polski wtargnęło 19 tanich dronów, najprawdopodobniej nieuzbrojonych, będących tzw. wabikami. O tym, że lecą do nas te drony, poinformowała nas... Białoruś. Poderwano nasze myśliwce, które nic nie mogły zrobić, bo nie mają możliwości namierzenia i niszczenia tak małych celów, oraz myśliwce naszych sojuszników, a konkretnie - Holendrów, którzy strącili 3 takie drony, używając rakiet za, dosłownie, miliony.

Reasumując: o niebezpieczeństwie poinformowało nas teoretycznie wrogie nam państwo, nasi sojusznicy z NATO strącili nam co 6-tego drona, a my sami mogliśmy co najwyżej rykiem silników naszych odrzutowców pobudzić okolicznych mieszkańców. Alert RCB rozesłano kilka godzin po fakcie, podobno po to, żeby nie wzbudzać paniki i żeby ludzie nie chcieli uciekać z kRAJu. Co ogłosił rząd? Jak zwykle pełny sukces i że "wszystkie procedury zadziałały".

Oczywiście jak to w kartonowym państwie, nic nie zadziałało. Nie mamy na granicy żadnego sprawnego systemu antydronowowego, chociaż takie są produkowane przez polskie firmy i sprawdzają się w warunkach bojowych na Ukrainie. Gdyby nie Białoruś, kto wie, czy w ogóle wiedzielibyśmy, że jakieś drony do nas wleciały. Gdyby nie Holendrzy, wszystkie drony mogłyby osiągnąć swoje cele, gdyby w ogóle je miały. Ogólnie rzecz biorąc, blamaż i kompromitacja: można do nas wpuścić nawet latawce czy inne dmuchawce, a sam wiatr zrobi swoje. Dokładnie jak w piosence: latawce, dmuchawce, wiatr...

Co do samych dronów, w chwili kiedy to piszę, trwają dywagacje, skąd to przyleciało i czyje to na pewno jest. Oczywiście głównie twierdzi się, że to ruskie maszyny. Sposób ich wykonania, byle jak i z byle czego, też na to wskazuje. Do tego na poważnie traktuje się argument, że: "były rosyjskie, bo miały rosyjskie napisy". Przyjmuje się również, że drony faktycznie były rosyjskie, tyle że wleciały na nasze terytorium wskutek zakłócenia sygnału gps przez ukraińską armię, która to jednak nie poinformowała nas o tym. Problem w tym, że od zawsze wojna polegała nie tylko na strzelaniu do siebie czym popadnie, ale również na dezinformacji, tworzonej z reguły przez wszystkie strony konfliktu.

Pamiętacie Państwo słynną ukraińską Wyspę Wężową, która wręcz stała się symbolem tej wojny? Już pierwszego dnia pełnoskalowej wojny, podpłynął do niej rosyjski okręt wojenny, i zażądał od ukraińskich odbiorców poddania się. Ich odpowiedzią miało być słynne: "Russkij wojennyj korabl, idi na ch...". Dalej, jak głosiła ukraińska hagiografia, Rosjanie mieli otworzyć ogień, a w nierównej walce zginęli wszyscy bohaterscy obrońcy wyspy. W rzeczywistości żaden z nich nie zginął, wszyscy się poddali a później wskutek wymiany jeńców - wrócili do domu. Dzisiaj o tym już wiemy, ale wtedy każdego, kto po lekturze rosyjskich mediów podważał ukraińską wersję, wyzywano od ruskich onuc i zwolenników Putina.

Właśnie, rosyjskie media. Nadal mamy je zablokowane w Europie, tej ostoi wolności słowa, prawda? Słusznie, nic nie może psuć jedności przekazu: jak wszyscy polegli, to wszyscy, wiadomo. "Prawda została ustalona i żadne fakty tego już nie zmienią", jak to stwierdziła swego czasu znana dziennikarka TVN i jednocześnie felietonistka Gazety Wyborczej.

Po Wyspie Wężowej mieliśmy cały wysyp baśni i legend: a to ukraińska babcia miała strącić słoikiem ruskiego drona, a to lokalni Cyganie ukradli ruskim... czołg, a to Rosjanie błyskawicznie się wystrzelali z amunicji i rakiet i wkrótce będą strzelać chyba tylko kamienicami z procy, a to Ukraińcy walczą tak dzielnie, że wkrótce zorganizują defiladę w Moskwie. I co? I nic, bajki z mchu i paproci, rzeczywistość jest zupełnie inna.

W końcu przyszedł Przewodów i śmierć dwóch Polaków od rakiety rosyjskiej produkcji, tyle że wystrzelonej przez Ukraińców. Jednak najpierw usłyszeliśmy, że to Rosja nas zaatakowała i że teraz już musimy zastosować odwet i wkroczyć do wojny. Oto co wtedy napisał prezydent Zełenski na Twitterze: „Federacja Rosyjska zabija wszędzie tam, gdzie może dotrzeć. Dzisiaj dotarła do Polski. Ten atak na bezpieczeństwo zbiorowe w regionie euroatlantyckim jest eskalacją. Zginęli ludzie. Moje kondolencje dla polskich braci i sióstr! Ukraina zawsze z wami. Należy powstrzymać terror Rosji. Solidarność to nasza siła". Nastroje znacznie podkręcali w internecie Ukraińcy, pisząc wprost: " I co, Poliaki? Ruscy was zaatakowali, a wy nic?" Dodam, że szczegółowe śledztwo w sprawie tej rakiety trwa do dzisiaj, skutecznie blokowane przez Ukrainę. Zresztą podobnie jak blokowane są ekshumacje Polaków, niewyobrażalnie brutalnie zamordowanych przez swoich ukraińskich sąsiadów. Doprawdy, trudno po tym wszystkim dawać wiarę jednej stronie, pamiętając jednocześnie, że druga też kłamie w żywe oczy a wręcz jest mistrzem propagandy.

Wracając do naszego ogródka: kolejnym symptomem tego, że mamy państwo z kartonu jest fakt, że będąc sąsiadem kraju, który od 2014 roku jest w stanie wojny z Rosją, kiedy to bez jednego wystrzału przekazano jej Krym, skupiamy się na kompletnie nieistotnych rzeczach, zamiast już wtedy zacząć się zbroić. Wydajemy mnóstwo pieniędzy na budowanie jakiś super zapór na granicy z Białorusią, gdy tymczasem, o czym jestem przekonany, wystarczyłaby jedna, góra dwie karabinowe serie: pierwsza tuż pod nogami próbujących się wedrzeć do Polski przestępców, a druga, gdyby pierwsza nie poskutkowała, już w kolana. Do trzeciej, wymierzonej w głowę, zapewne by nie doszło.

Rozumiem, że może to niektórych z Państwa zbulwersować, ale tak postępuje poważny kRAJ. Granica to świętość, do jej przekraczania służą odpowiednie przejścia. Każdy, kto przekracza ją inaczej, w świetle prawa jest przestępcą i ryzykuje życiem. Gdybyśmy od razu zastosowali taką taktykę, ilość chętnych do szturmowania naszej granicy stopniałaby do zera, a nasz dźgnięty nożem żołnierz, młody chłopak, przed którym było całe życie, pewnie nadal by żył. Swoją drogą to, że ten bandyta, który ugodził polskiego żołnierza, nie został zastrzelony na miejscu, również daje sporo do myślenia. Idąc dalej: wydajemy mnóstwo pieniędzy na jakieś centra dla podrzucanych nam przez Niemców imigrantów, zamiast przekształcić je od razu w ośrodki deportacyjne, i odsyłać nieproszonych gości, oczywiście - na koszt Niemców, którzy ich tutaj zaprosili. Nie mówię już o milionach złotych wydawanych na jakieś chore ideologie, według których istnieje 365 płci, inna na każdy dzień roku, zamiast przeznaczyć te pieniądze na jak najlepsze zabezpieczenie naszych granic.

To, że mamy kartonowe państwo, widać choćby po naszej ambasadzie w Dublinie. Dacie Państwo wiarę, że już od ponad roku nie mamy tutaj swojego ambasadora? Oczywiście tylko i wyłącznie wskutek politycznych gierek nowej władzy, status naszej ambasady w Irlandii ma znacznie niższy prestiż. Pominę już litościwe działania naszego konsulatu, którego najmniejszych grzechem jest rozsyłanie e-maili z jawną listą mailingową odbiorców, dzięki czemu tak naprawdę nawet osoby postronne, mogą łatwo uzyskać dostęp do bazy adresowej organizacji i działaczy polonijnych w Irlandii. Niby to niewielka rzecz, może zwykły błąd, ale już świadczy o kompetencjach, a raczej ich braku. Aha, panie konsulu: jeżeli Pan to czyta, to zweryfikujcie sobie tę listę, bo idę o zakład, że w połowie jest już nieaktualna. Później człowiek przeciera oczy ze zdumienia, widząc goszczących na różnych rautach w naszych dyplomatycznych placówkach persony, które od lat nie udzielają się w pracy dla Polonii, ale ciągle mają dostęp do skrzynki mailowej. Niemniej, proszę się nie przejmować, nikt od Was tak naprawdę niczego nie wymaga, bo ludzie rozumieją, że jakie państwo, taka i dyplomacja. Na szczęście - już nie rowerowa, którą uprawiała poprzednia pani ambasador, bo jak widać, miniona władza też traktowała Zieloną Wyspę po macoszemu, i kierowała tutaj różne dyplomatyczne persony, chyba za karę.

Dlaczego tak jest? Dlatego, że jesteśmy Polakami i jest to naszą narodową przywarą. Już Mickiewicz to piętnował w Panu Tadeuszu, krytykując zryw narodowy wywołany emocjami, nad starannie zaplanowane działanie. Pamiętamy jego słynne zawołanie, włożone w usta Sędziego: "Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!". Jakoś to będzie, odwaga przed rozsądkiem... Tyle, że nie tym razem.

Ida trudne czasy i dla naszego państwa - i dla Państwa, bo przecież każdy z nas zostawił w kRAJu jak nie najbliższą rodzinę, to przynajmniej część serca i duszy. Oczywiście przetrwamy to wszystko i daj Panie Boże, odrodzimy się silniejsi. W Polsce choćby i betonowej, byle nie kartonowej...

Czego Państwu i sobie życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz