Na Święta - lecimy do Polski. Tym razem z Cork do Krakowa, przez Bruksela-Charleroi. Filmik z tej naszej podróży można zobaczyć na moim kanale na YT: LINK.
Na lotnisku w Cork stanęła Szopka Betlejemska, brawo. W dzisiejszych czasach to wręcz akt odwagi. Kontrola na lotnisku bardzo szczegółowa, łącznie z nakazem zdjęcia butów. W Charleroi już tego nie było, może lepsze skanery mają, nie wiem. Wracając do Cork: windy mogą używać tylko pracownicy lotniska. Chcieliśmy nią zjechać, bo wózek, etc, pani 2 razy obiecywała że zaraz ktoś przyjdzie, skończyło się tak, że sami znieśliśmy wszystko, bo gdybyśmy nadal czekali, to pewnie nigdzie byśmy nie polecieli. Wcześniej chyba tego nie było, winda była ogólnie dostępna, teraz zainstalowali przy niej skaner i trzeba wklepać kod. Sam lot - bez przygód.
W Bruksela-Charleroi długa kolejka do odprawy paszportowej /przylecieliśmy spoza strefy Schengen/. Jeden imigrant został chyba zatrzymany, celnik głośno go wypytywał, jaki jest powód jego przylotu, etc, ten nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Przed lotniskiem jest ogrodzony plac zabaw, niestety, "w okresie zimowym" zamknięty na łańcuch. Nie wiem jaka oni tutaj zimę mają, ale Patryczek był niepocieszony. Inne dzieci też zaglądały tam co chwilę i całowały klamkę. Ot, jakby pokazać cukierka przez szybę.
Na lotnisku świąteczne dekoracje, ale już bez odniesień, czyje Urodziny będziemy świętowali. Postawiono też swego rodzaju tron, na którym przez dobrą godzinę spał pijany - chyba nasz rodak, dopóki się nie ocknął albo ktoś go nie przegonił. Tak od razu mi się wydawało, a później okazało się, że też leci do Krakowa. Na Belga w każdym razie - nie wyglądał. Do odprawy poszedł kompletnie pijany, chwiał się, ale nie rozrabiał, więc go przepuszczono. W samolocie też żadnych ekscesów nie robił.
Sam lot opóźniony, najpierw o pół godziny, później kolejną godzinę siedzieliśmy w samolocie, czekając na wolny pas do startu. W samolocie miałem dziwna sytuację: wsiadalismy ostatni, facet który siedział przede mną powiesił sobie kurtkę na fotelu, tak, że znalazła się ona już w mojej, równie ciasnej przestrzeni. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Oczywiście zwróciłem mu uwagę, to jakoś ją tak poprzesuwał żeby nie zwisała na mnie, ale chyba wielka obraza nastąpiła. No ludzie...
Po godzinie lotu poinformowano nas, że w Krakowie jest mgła i nie możemy tam lądować. W Katowicach też nie ma miejsca, bo przekierowano tam samoloty lecące do Krakowa, więc wylądujemy... w Poznaniu. Po kwadransie kolejny komunikat, że jednak jest jedno miejsce w Katowicach, więc tam wylądujemy, co cały samolot nagrodził gromkimi brawami. Wiadomo, Katowice to 1,5 godziny jazdy od Krakowa, ale Poznań, to już ponad 5-6. Kolejne 10 minut i następny komunikat: jednak lądujemy w Krakowie. O dziwo, nikt się specjalnie nie cieszył. Na lotnisku w Krakowie mnóstwo koczujących ludzi, którym odwołano loty.
I tak oto rozpoczęła się moja 85 wizyta w Polsce :-)
Poniżej - kilka zdjęć z Bruksela-Charleroi:




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz