wtorek, 31 maja 2011

XX wizyta w Polsce (7): sztuka lewitacji

Na krakowskim Rynku aż roi się od różnych postaci, zarabiających na kieliszek chleba w przeróżny sposób: bądź to tworząc "żywe pomniki", bądź występując w najbardziej dziwacznych strojach, czy też prezentując długo szlifowane umiejętności.

Moją uwagę wzbudził, nazwijmy go "lewitujący jogin", który prezentuje swoje umiejętności tuż przy Bazylice Mariackiej.

/Powyżej: lewitujący jogin na krakowskim Rynku/

Jakieś wytłumaczenie tej sztuczki istnieje i kilka z nich czytałem na necie. Niemniej jak to naprawdę robi - nie wiem, ale wygląda to bardzo realistycznie ;-)

poniedziałek, 30 maja 2011

XX wizyta w Polsce (6): obwarzanki z serem

Co się zmieniło w Krakowie od mojej ostatniej wizyty w październiku ub.r.? Pojawiły się obwarzanki z serem ;-)

/Powyżej: krakowski obwarzanek z żółtym serem/

Być może pojawiły się wcześniej, głowy sobie za to uciąć nie dam, ale na pewno nie na taką skalę. Teraz są wyraźnie widoczne w każdym wózku z obwarzankami, jakie stoją na rogach (i nie tylko) niemal każdej krakowskiej ulicy. Kiedy zamieszkałem w Krakowie w 1994 r., wybór był prosty: obwarzanki były z solą albo z makiem. Później pojawiły się z sezamem. A teraz, proszę, z żółtym serem. I nie tylko, bo w wózku każdego sprzedawcy jest jeszcze większy wybór. Ale, niestety, z roku na rok smakują coraz gorzej, za to kosztują coraz drożej. Ktoś kto zajada się nimi codziennie pewnie nie czuje różnicy, ale ja racząc się nimi raz na pół roku, przez ostatnich lat już siedem - odkąd wyjechałem do Irlandii - różnicę czuję wyraźną. Szkoda, tym bardziej że 30 października ub.r. krakowski obwarzanek trafił na listę produktów chronionych Unii Europejskiej.

niedziela, 29 maja 2011

XX wizyta w Polsce (5): Zakopane

Weekend spędziłem w Zakopanem: wyprawa nad Morskie Oko, wyjazd na Gubałówkę, odwiedziny "domu do góry nogami", spacer po Krupówkach.

/Powyżej: jestem nad Morskim Okiem/

Przy wyprawie nad Morskie Oko pogoda niestety nie dopisała. Padało cały dzień, najczęściej dość intensywnie. Ale, co tam ;-) Bus z Zakopanego do Palenicy Białczańskiej, później 9 km "spacerek" nad Morskie Oko, 2 km wokół jeziora i taki sam spacer z powrotem. W sumie 20 km. Mimo deszczu - piękne widoki.

Z Gubałówką było o tyle lepiej, że nie padało, chociaż gęsta mgła niemal całkowicie zasłoniła to, co było warte zobaczenia. Wyjechałem kolejką, pospacerowałem wśród straganów, zjechałem.

/Powyżej: jestem na Gubałówce/

Z rozrywek - poszedłem m.in. do kina 7D na krótki filmik "Dead House". 7D - czyli film w 3D + kilka dodatkowych efektów (ruszające się fotele, podmuchy powietrza, itp., pisałem o tym TUTAJ). Specjalnie wybrałem horror, licząc na dawkę emocji, ale chyba się starzeję, bo bardziej na śmiech mnie zbierało, niż na strach ;-) Coraz bardziej przekonuję się, że jednak najwięcej emocji jest w starych, czarno - białych, często dość statycznych produkcjach dawnych mistrzów kina, a nie w przereklamowanych kolorowych trójwymiarowych filmach współczesnych rzemieślników. Chociaż, jak już pisałem, myślę że jest to kino przyszłości, ale jeszcze daleka droga przed nim, bowiem technologia - to nie wszystko.

Znacznie ciekawsza była wizyta w "domu do góry nogami". Świetna rzecz - jest to domek stojący nie tylko "do góry nogami", ale i pod pewnym skosem, co powoduje że po wejściu do niego nasz błędnik zaczyna dawać znać o sobie. Niezapomniane uczucie ;-)

/Powyżej: stoję przed wejściem do "domu do góry nogami"/

Na koniec - oczywiście spacer po Krupówkach, zamienionych w jeden wielki bazar, na którym można kupić niemal wszystko: od drewnianej "ciupaski", poprzez oscypki, baranie skóry czy słoiki z grzybami "spod samiuśkich Tater".

/Powyżej: pamiątkowe zdjęcie na Krupówkach/

sobota, 28 maja 2011

XX wizyta w Polsce (4): Tomaszów Lubelski

Tomaszów Lubelski to niewielkie, założone na początku XVII w., 20-tysięczne miasto w woj. lubelskim, leżące nieopodal granicy z Ukrainą.

Miasteczko było świadkiem wielu historycznych chwil naszej historii, m.in. w czasie II wojny światowej zostało zbombardowane przez Niemców już 7 września 1939 r.

Z powodu zniszczeń nie zachowało się wiele zabytków, niemniej warto zobaczyć m.in. drewniany kościół parafialny z 1627 roku pw. Zwiastowania NMP, cerkiew prawosławną z 1889 roku pw. św. Mikołaja, „Herbaciarnię” – drewniany dom z 1895 roku czy budynek Państwowej Szkoły Muzycznej (dawniej: Straży Pożarnej) z 1927 roku.

Drewniany kościół z 1627 r., zwany także Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, to jeden z najcenniejszych zabytków budownictwa drewnianego okresu baroku w Polsce.

Udało mi się także m.in. zwiedzić cerkiew prawosławną z 1889 roku pw. św. Mikołaja, zamkniętą i zdewastowaną po II wojnie światowej, a obecnie, po reaktywacji parafii prawosławnej, odrestaurowaną, oraz Muzeum Regionalne im. Janusza Petera, które poprzez szereg wystaw przybliża historię tomaszowskiej ziemi.

/Powyżej: kilka zdjęć z Tomaszowa/

czwartek, 26 maja 2011

XX wizyta w Polsce (3): Zamość

Na kilka godzin zatrzymałem się w Zamościu. W 1992 roku zamojskie Stare Miasto zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

/Obok: stoję przed ratuszem na Rynku Wielkim w Zamościu/

W tym mieście w 1992 r. podjąłem swoją pierwszą pracę, jako dziennikarz. Przez kolejne dwa lata pisywałem m.in. w ukazujących się do dzisiaj Tygodniku Zamojskim i Kronice Tygodnia. Nie byłem tutaj prawie od 20 lat, ale - niewiele się zmieniło ;-)

Z ciekawostek: w 1994 r. przyglądałem się jak na zamojskim rynku powstaje obraz "Amritha", namalowany przez Pawła Dudzińskiego wraz ze współpracownikami. Był to, przynajmniej wtedy, największy obraz na świecie, o powierzchni 17830 m2, czym zapewnił sobie miejsce w Księdze Rekordów Guinnessa. Obraz istniał bodajże do pierwszego deszczu, ale przez ten czas nikt z mieszkańców nie rzucił w tym miejscu nawet niedopałka na ziemię, bo "na sztukę nie wypada"...

środa, 25 maja 2011

XX wizyta w Polsce (2): widok i hejnał z Wieży Mariackiej

Wybrałem się na Wieżę Mariacką w Bazylice Mariackiej w Krakowie. Po wejściu na wieżę, z jej czterech okien możemy podziwiać fantastyczna panoramę Rynku, jak i niemal całego Krakowa. Można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z hejnalistą, a jeżeli trafi się tam o pełnej godzinie - można posłuchać hejnału z nieco innej perspektywy ;-)

/Powyżej: pamiątkowe zdjęcie z krakowskim hejnalistą ;-)/

Na odwrocie biletu czytamy: "Wieża Mariacka - zwana również Wieżą Straży, Budzielną, Alarmową lub Hejnalicą - jest jedyną na świecie, z której od przeszło sześciuset lat przez całą dobę co godzina trębacz gra hejnał na cztery strony świata. Aby zobaczyć i usłyszeć te cuda trzeba wspiąć się po 239 schodkach na wysokość 54 metrów. Trębacz mariacki potrzebuje na to dwie i pół minuty. My nie musimy się tak spieszyć. Najważniejsze, że tam na górze czekają na nas zawsze serdeczni strażacy hejnaliści - ostatni czarodzieje Krakowa..."

Poniżej: krótki filmik z widokiem z okna Wieży Mariackiej oraz Hejnał Mariacki:

wtorek, 24 maja 2011

XX wizyta w Polsce (1): co czytają Rodacy? Uważam Rze... Gościa Niedzielnego

Najbliższy tydzień - w Polsce. Kraków, Tomaszów Lubelski, Zakopane.

Lot z Cork do Katowic, później bus do Krakowa. W samolocie - mnóstwo dzieci. Rodzice - Polacy, ale dzieci - już z paszportem irlandzkim. Takie czasy, coraz więcej młodych Polaków (?) przychodzi na świat poza Polską. I wcale nie wiadomo, czy będą się z nią identyfikowali.

Rano poszedłem do sklepu po coś na śniadanie. Sklepik osiedlowy, podobny do tego w którym prezes PIS zrobił sławne zakupy. Ceny - irlandzkie, zarobki - ciągle polskie. Dlaczego tak jest, nie wiem...

Do śniadania - lektura prasy. Czasy teraz takie, że nie wiadomo po którą gazetę sięgnąć, żeby otrzymać w miarę obiektywne informacje. Wybieram nowy tygodnik: "Uważam Rze". Zaczął się ukazywać po moim ostatnim pobycie w Polsce (ostatni raz byłem w październiku ub.r., a tygodnik zaczął ukazywać się w lutym b.r.). Oczywiście słyszałem o nim wcześniej, podczytywałem go w necie, ale po raz pierwszy mam papierowe wydanie w ręku. Jego sprzedaż w krótkim czasie bije rekordy: wg danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy tygodnik "Uważam Rze" ze średnią sprzedażą w marcu b.r. na poziomie 140,7 tys. egzemplarzy wyprzedził takie tytuły jak "Polityka", "Wprost", "Newsweek Polska" i "Przekrój" (chociaż ten ostatni jest tylko cieniem tego, czym był kiedyś).

Ale, z ciekawostek, obecnie najlepiej sprzedającym się tygodnikiem opinii w Polsce jest... "Gość Niedzielny", ze średnią sprzedażą 142 tys. egzemplarzy.

poniedziałek, 23 maja 2011

Polisz kicz projekt, Polisz kisz projekt... kontratakuje, Legenda

Obejrzałem ostatnio, zresztą po raz wtóry, "trylogię" filmów Mariusza Pujszo: "Polisz kicz projekt", "Polisz kisz projekt... kontratakuje" i "Legendę". Rewelacyjne, pełne humoru kino niskobudżetowe ;-)

/Powyżej: Polisz kicz projekt, Polisz kisz projekt... kontratakuje i Legenda/

Bardzo ważne jest żeby te filmy obejrzeć we właściwej kolejności (czyli w takiej jak podałem na wstępie), w przeciwnym razie trudniej będzie wychwycić wszystkie niuanse.

"Polisz kicz projekt" opowiada o reżyserze który wraz ze swoim kolegą usiłuje zarobić parę złotych. W tym celu oczywiście chcą nakręcić film. Ponieważ jednak zdają sobie sprawę że i tak nikt nie obejrzy ich filmu, na który zresztą zupełnie nie mają pomysłu o scenariuszu już nie mówiąc, mają inny pomysł na biznes: polega on na tym, że dziewczęta chętne do zagrania w ich produkcji muszą zapłacić za udział w castingu, a następnie za otrzymanie głównych ról w filmie. Same oczywiście nie otrzymają też żadnego wynagrodzenia. W filmie mamy też zabawne cytowania z "The Blair Witch Project".

"Polisz kisz projekt... kontratakuje" opowiada o dalszych losach reżysera i jego koleżki. Ich poprzedni film oczywiście odniósł spektakularną klapę. Spotykamy ich po kilku latach, pracujących w wypożyczalni filmów video w Przasnyszu. Nie opuszcza ich jednak pragnienie wyrwania się z tegoż Przasnysza i zrobienia kariery w Hollywood. W tym celu planują kolejny film, tym razem ma to być horror "Legenda". Problem w tym, że dziewczyny już nie chcą płacić za udział w castingach. Ale od czego są sponsorzy i bogaci rodzice chcące obsadzić swoją córkę w filmie? ;-) Ale nie wszystko idzie dobrze, bowiem zemstę na nich planuje także chłopak dziewczyny która grała w ich poprzednim filmie... W tym filmie reżyser nie mniej dowcipnie cytował nasz rodzimy "Rejs".

"Legenda" - to film którego kręcenie oglądaliśmy w poprzedniej produkcji. Sześć kobiet organizuje wieczór panieński w średniowiecznym zamku. Są tam same wraz z nieco dziwnym dozorcą, który opowiada im legendę o duchu tego zamku. Legenda okazuje się żyć własnym życiem...

Jak dla mnie, jest to świetne kino niskobudżetowe (szczególnie dylogia "Polisz kicz..."), pełne humoru i olbrzymiego dystansu do siebie jego twórców.

niedziela, 22 maja 2011

James A. Feehan: Opowiadania na niedzielę

"Opowiadania na niedzielę" James'a A. Feenhan'a to zbiór pouczających historii i zabawnych anegdot z życia katolickich księży w Irlandii.

Książka po raz pierwszy została wydana w Cork w 1988 r. (oryginalny tytuł: "Stories for Preachers"), w Polsce w 1996 r. wydało ją wydawnictwo "W drodze". Poniżej jedna z historyjek z życia irlandzkiego księdza umieszczona w "Opowiadaniach na niedzielę":

"Późnym wieczorem drażniący ucho dźwięk dzwonka u drzwi i towarzyszące mu bombardowanie żwirem w okno sypialni zerwało ojca Johna z pierwszego snu. Gdy ojciec John otworzył okno, rozpoznał jednego ze swoich parafian, który niezmiernie wzburzony, zadzierał w górę głowę, ledwo stojąc na nogach z nadmiaru wypitego alkoholu.
- Niech ojciec zejdzie na dół i porozmawia ze mną - dobiegł z dołu wyzywający głos - nie mogę zmrużyć oka przez całą noc, bo wciąż myślę o schizmach w Kościele!

- Bill, u licha - odrzekł ojciec John - zdajesz sobie sprawę, która to godzina?

- Tak ojcze i przepraszam, że cię niepokoję, ale te schizmy doprowadzają mnie do szaleństwa!
- Dobrze, Bill, czy nie możesz zatem przyjść jutro rano, gdy wytrzeźwiejesz, i wtedy moglibyśmy porozmawiać o schizmach?
- Ale między Bogiem a prawdą, ojcze, gdy jestem trzeźwy, jajco mnie obchodzą wszystkie schizmy!"


:-)

piątek, 20 maja 2011

Wizyta królowej Elżbiety II w Cork

Od 17 do 20 maja b.r. w Irlandii gościła królowa Wielkiej Brytanii Elżbieta II. Była to pierwsza wizyta brytyjskiego monarchy od 100 lat - po raz ostatni Irlandię odwiedził w 1911 r. król Jerzy V, dziadek obecnej monarchini. W piątek, 20 maja b.r., królowa odwiedziła Cork, z którego wróciła do swojego kraju.

Królowa Elżbieta II przybyła do Irlandii na zaproszenie prezydent Mary McAleese. Z tego co widziałem w tv, po wyjściu z samolotu ubrana była "na zielono", oddając tym samym cześć Zielonej Wyspie. Podobnie było również przy wejściu do samolotu już w Cork. W Cork królowa odwiedziła English Market i Tyndall National Institute.

Początkowo miałem zamiar nie wychylać nosa z domu w trakcie wizyty królowej, obawiając się kompletnego paraliżu miasta. Ale jednak, pod pozorem pustej lodówki ;-), wybrałem się do sklepu, przy okazji przechodząc przez główną ulicę w Cork, Patrick Street, na której ustawiono telebimy aby publiczność mogła na bieżąco śledzić przebieg wizyty, która miała miejsce kilkadziesiąt metrów dalej (przynajmniej w przypadku English Market) ;-)

/Powyżej: telebim z relacją z wizyty królowej Elżbiety II w Cork/

Dostać się bezpośrednio w pobliże miejsce gdzie będzie królowa, było niestety niemożliwe. Garda, jak widać, pilnowała ;-)

/Powyżej: zamknięta przez policję jedna z ulic w bezpośrednim sąsiedztwie English Market/

W mieście panowała atmosfera pikniku, w przeciwieństwie do Dublina nie było żadnych "zadym", wprost przeciwnie - było mnóstwo ludzi w przyjaznych nastrojach. No cóż, Cork ciągle jest znany jako "Rebel City", ale to już śpiew zamierzchłej przeszłości. Czas przekazać tę sztafetową pałeczkę Dublinowi.

/Powyżej: publiczność w Cork oczekująca na przyjazd królowej/

Z tego co słyszałem, niektórzy chcąc być jak najbliżej, przybyli pod barierki już wcześnie rano. Ludzi było naprawdę sporo, a jak widać na załączonym obrazku - chcąc lepiej widzieć zajęto nawet słupki przy chodniku. Jak udało im się tak długo utrzymać równowagę - nie wiem ;-)

/Powyżej: ludzie stojący na słupkach/

Piknikową atmosferę podtrzymywały zespoły grające irlandzką /i nie tylko/ muzykę.

/Powyżej: muzycy grający tradycyjną muzykę irlandzką przy Patrick Street/

W Cork z okazji wizyty królowej oczywiście poczyniono przygotowania, chociaż nigdzie nie zauważyłem tzw. "malowania trawy na zielono", jak to ma miejsce w Polsce podczas wizyty tego czy innego I sekretarza (nazewnictwo się nieco zmieniło po 1989 r., ale nawyki te same). Miasto jest, jakie było. Jedyne co, to powieszono w English Market kilka zdjęć przedstawiających jego wnętrze sprzed dobrych kilkudziesięciu lat.

Chociaż kilka zmian wychwycić można: pojawiły się plakaty wyrażające sprzeciw wobec wizyty królowej (wiadomo, zaszłości historyczne), tyle że sygnowane przez socjalistów i anarchistów, czyli polityczny plankton.

/Powyżej: plakaty nawołujące do spotkań w związku ze sprzeciwem wobec wizyty w Cork Królowej Elżbiety II/

Ze względów bezpieczeństwa, bezpośrednio w okolicy w której przebywała królowa Elżbieta II, zaplombowano wszelkiego rodzaju włazy i studzienki kanalizacyjne, jak również wnęki w ulicznych słupach i latarniach, w które można by było wcisnąć niewielki choćby pakunek.

/Powyżej: zaplombowane włazy w najbliżej okolicy English Market w Cork/

/Powyżej: zaplombowane wnęki w ulicznych słupach i latarniach w najbliżej okolicy English Market w Cork/

Już we wtorek pojawiło się też w miejscach, które w Cork miała wizytować królowa, sporo panów w ciemnych garniturach, co do profesji których raczej nie ma wątpliwości.

Zanim królowa Elżbieta II przybyła do Cork, była m.in. w Dublinie, gdzie we wtorek 17 maja b.r. złożyła kwiaty w Garden of Remembrance, czyli Ogrodzie Pamięci poświęconemu pamięci tych, którzy oddali swoje życie w walce o niepodległość Irlandii, oraz udała się do Trinity College, uczelni założonej w 1592 przez Elżbietę I, aby obejrzeć słynną Book of Kells (Księgę z Kells). W środę, 18 maja, królowa Elżbieta II m.in. zwiedziła Guinness Storehouse oraz stadion Croke Park, w którym w listopadzie 1920 r. brytyjscy żołnierze zastrzelili 14 cywilów - w odwecie za zabicie dzień wcześniej 14 brytyjskich szpiegów. Ze względów bezpieczeństwa - trybuny pozostały puste. Wzięła także udział w uroczystym bankiecie w Dublin Castle.

W chwili gdy pisze tę notkę, kątem oka rzucam na telewizor, gdzie właśnie pokazują pożegnanie królowej Elżbiety II na lotnisku w Cork - i jej odlot.