czwartek, 17 kwietnia 2014

Barbarzyńcy u bram

My świętujemy Wielkanoc, tymczasem "Matuszka Rosija" świętuje powrót do domu syna marnotrawnego, w postaci Krymu. Problem w tym że w skład tej, przymusowo adoptowanej sowieckiej rodziny narodów, wchodziło znacznie więcej społeczeństw które natychmiast wyprowadziły się gdy tylko stało się to możliwe. Coraz bardziej realna stała się obawa, że zostaną "za ucho" przyprowadzone z powrotem, oczywiście zgodnie z "własną" wolą wyrażoną przez V kolumny w referendach przeprowadzonych pod lufami karabinów.

Wróćmy jednak do Wielkanocy. Co roku niektórzy dzielą włos na czworo zastanawiając się, co ważniejsze: święta Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy? A to już zależy dla kogo. Dla sklepikarzy - bezwzględnie te pierwsze, gdy można wykorzystać świąteczną gorączkę zakupów i wyczyścić magazyny z zalegających towarów które nie sprzedały się przez cały rok. Przerośnięty krasnolud z reklamy coca-coli podszywający się pod świętego Mikołaja, który w oryginale był biskupem Miry, podrygujący w rytm Jingle Bells pod choinką ufundowaną miastu przez towarzystwa podejrzanej proweniencji, stwarza odpowiedni nastrój, dzięki któremu handlarze mają żniwa. Boże Narodzenie, Dzieciątko w żłóbku, kolędujący Trzej Królowie, jest miło, przytulnie, rodzinnie i komercyjnie.

Ale Wielkanoc - o, to co innego. Jak co roku nawet ci, którym do kościoła nie z bardzo po drodze, przyjdą tam karnie z koszyczkiem święconki, bo jak wiadomo - bez święconki nie ma zbawienia. A na poważnie: właśnie w te konkretne święta każdy chrześcijanin staje oko w oko ze swoją wiarą, bo jak pisał św. Paweł w 1 Liście do Koryntian: "A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara." No i już chyba wszystko jasne, które święta są bardziej święte? Urodził się każdy z nas, ale ze zmartwychwstaniem jest już inna rozmowa. Takie tematy marketingowo się nie sprzedają, chociaż próbuje się je przykrywać infantylnymi jajeczkami i króliczkami.

No właśnie, od długiego już czasu te i inne święta usiłuje się zastąpić jakimś erzacem z etykietą zastępczą. Przecież Boże Narodzenie, Wielkanoc czy nawet trywialne Walentynki, nierozerwalnie związane ze św. Walentym, biskupem i męczennikiem, to stricte chrześcijańskie święta. Również Dzień Św. Patryka - to przecież nie jest, a przynajmniej być nie powinien, okazja do całodziennego picia w pubach, tylko święto nierozerwalnie związane z apostołem Irlandii, który, w dużym uproszczeniu, wprowadził tutaj chrześcijaństwo, a tajemnicę Trójcy Świętej objaśnił na przykładzie trójlistnej koniczynki, która dzisiaj jest nieoficjalnym symbolem Zielonej Wyspy.

Tymczasem bocznymi drzwiami wprowadza się nam zamiast Bożego Narodzenia jakieś Święta Zimowe czy Święta Świateł, zamiast świętego Mikołaja mamy wspomnianego na wstępie krasnoluda z reklamy coca-coli, a Wielkanoc mają symbolizować również wymienione już jajeczka i króliczki. A wszystko to po to, żeby nie urazić, broń Panie Boże, ateistów czy innych innowierców i żeby dalej było miło i rodzinnie, a obroty w sklepach rosły. Ręce opadają... Europa, która wyrosła z chrześcijańskich korzeni /oczywiście, starożytni Grecy i Rzymianie też dołożyli swoją cegiełkę/ poprzez karykaturalną polit-poprawność traci w ten sposób swoją tożsamość. Tymczasem to już nie jest czas na szanowanie uczuć każdego, z wyjątkiem samych siebie. Kończy się czas nadstawiania drugiego policzka, nadchodzi czas by sprzedać swą szatę i kupić miecz...

Patrząc na niedawne wydarzenia w Europie wyraźnie widać, że skończyła się epoka metroseksualnych chłopców, a karty zaczynają rozdawać pozujący na macho oficerowie KGB. Car Rosji, Władimir Władimirowicz Putin, pokazał ostatnio dosyć dobitnie, co myśli o Europie i USA oraz ile są warte ich gwarancje. Aż się tęskni do Reagana, który nie dał tak sobą pomiatać jak Obama. Reagan i Obama - nawet w brzmieniu nazwisk tych dwóch amerykańskich prezydentów czuć różnicę pomiędzy tym co kiedyś, a tym co teraz. Niemniej, w samym stylu działania różnica też jest taka, jak pomiędzy mężczyzną a chłopcem. Przy czym Obama już mężczyzną raczej nie zostanie...

Lewicujący europejscy chłopcy nie mają szans w starciu z azjatyckim facetem zahartowanym przez sowiecką odmianę komunizmu. Azjatyckim, bo wybijmy sobie z głowy jakieś geograficzne mrzonki że Rosja, a przynajmniej jej część, leży w Europie. To kompletnie inna mentalność, obca nie tylko społeczeństwom zachodnim ale również i tym z Europy Środkowo - Wschodniej. Pomijam już wyraźnie w sporej części skośnookich żołnierzy, którzy najechali na Krym i przyznali się nieopatrznie że są Rosjanami, a nie jakąś lokalną "samoobroną", jak utrzymywał car Putin. Chyba trzeba będzie sięgnąć do dawnych anglosaskich koncepcji i przesunąć granicę Europy zdecydowanie na zachód. Ukraina może się załapie, chociaż nie wiadomo czy w całości.

Reasumując:  my świętujemy coraz bardziej polit-poprawne zlaicyzowane święta, a tymczasem u bram Europy już czyha rosyjski dzik, wyrosły w duchu czystego ateizmu /chociaż poprawniej chyba będzie - bezbożnictwa/ i pogardy dla europejskich wartości.

Obawiam się, że sami otwieramy przed nim drzwi i to wcale nie w nadziei na dziczyznę...

1 komentarz:

  1. Ręcyma i nogyma mógłbym się pod tym tekstem podpisać. Tyle. że jestem bardziej pesymistyczny patrząc dalej. Coraz wyraźniej widać, że świat bezwzględnie dąży do głębokiego resetu. Jak ten reset się skończy, jedn Bóg raczy wiedzieć. Globalnych napięć jest już tak dużo, że innych rozwiązań prawdopodobnie zabraknie, bo USA z roli światowego żandarma stały się raczej światową ciotką-przyzwoitką zepsutej moralności i politpoprawności, a Europa przypomina starca-sklerotyka usiłującego jednym wygrażać swoją połamaną laską,a drugich zagłaskać pustymi obietnicami.

    OdpowiedzUsuń