poniedziałek, 10 października 2011

Polska PO wyborach

Przez ostatni tydzień przed wyborami bawiłem w Londynie, będąc praktycznie odciętym od informacji z Polski. Kiedy w POwyborczą noc wróciłem do Cork i zobaczyłem wyniki wyborów - byłem, przyznam, zaskoczony...

Wbrew temu co próbują nam wmawiać polskojęzyczne media z Polski, wybory w naszej Ojczyźnie nie były na czołówkach newsów całej Europy. W swoim pokoju miałem tv z podstawowym pakietem bodajże ośmiu programów, i ani razu nie zobaczyłem tam Tuska, Kaczyńskiego, Palikota, Napieralskiego czy Pawlaka, że o reszcie tego towarzystwa nie wspomnę. Wyborami żyją, oprócz samych polityków, przede wszystkim media w Polsce, bo już wyborcy - niekoniecznie, czemu dała wyraz ponad połowa z nich zostając w domu. Jeszcze gorzej z frekwencją było na Wyspach: szacuje się że w Wielkiej Brytanii i w Republice Irlandii mieszka łącznie ok. 800 tysięcy Polaków, z czego do wyborów w Wielkiej Brytanii zarejestrowało się ok. 29 tysięcy naszych Rodaków a w Republice Irlandii - ledwie 9 tysięcy. Rzeczywista ilość osób które wzięła udział w wyborach na Wyspach była jeszcze niższa, dla przykładu w Irlandii zagłosowało tylko 7634 Polaków, niemniej szacunkowo można określić że w wyborach tutaj głosuje mniej niż 5% Rodaków, i ta liczba systematycznie z roku na rok jest niższa. Oczywiście komisje wyborcze podają nieco inne dane, np. dowiadujemy się że w Cork, cytuję: "frekwencja wyniosła 86,94%", przy czym nie dodaje się, że jest to procentowa liczba tych, którzy się do wyborów zerejestrowali. A zagłosowało tam ledwie coś z tysiąc osób, przynajmniej tak mi wyszło z dodawania, bo w chwili kiedy piszę ten tekst komisja nie podała jeszcze łącznej ilości oddanych tam głosów.

Głosy wyspiarskiej emigracji są, jak widać, zupełnie marginalne i praktycznie bez znaczenia. Najwyższy czas więc pójść po rozum do głowy i przestać szastać pieniędzmi polskich podatników wydawanych na tworzenie komisji wyborczych poza krajem. To jest moje zdanie, ale chyba nie jestem w nim odosobniony, sądząc po tutejszej wyborczej frekwencji.

Co z tą POwyborczą Polską? Pisząc ten tekst w pierwszym dniu po wyborach trudno prorokować, ale z tego co widać, będzie bez zmian. Polacy zdecydowali o utrzymaniu status quo, pomimo licznych błędów i afer poprzedniej rządzącej ekipy. Po części wynika to zapewne z tego, że Polska będąc beneficjentem Unii Europejskiej naprawdę jest "w budowie", o czym łatwo się przekonać spędzając urlop w kRAJu i porównując jak było przed naszym wejściem do UE, a jak jest teraz. PO jest gwarantem że nie zostanie przykręcony kurek z unijnymi pieniędzmi, choćby i dlatego że trudno od nich oczekiwać żeby np. na niemieckie takie czy inne uwagi zaproponowali wystawienie rachunku za zburzenie Warszawy, przed czym z kolei nie miałby oporów PIS. Ale nie należy zapominać, że jednak w sumie większość wyborców głosowała na inne, niż do tej pory "grupy trzymające władzę", tyle że ich głosy uległy rozproszeniu pomiędzy kilka partii.

Na pewno czarnym koniem tych wyborów okazał się Ruch Palikota, a wielkim przegranym - Sojusz Lewicy Demokratycznej. Nie da się ukryć, że Ruch Palikota odebrał wyborców przede wszystkim właśnie SLD, za co przewodniczący tego ostatniego, Grzegorz Napieralski, najprawdopodobniej zostanie odsunięty od ścisłej politycznej "wierchuszki" swojej partii. Być może zawirowań personalnych będzie zresztą więcej, w końcu Jarosław Kaczyński również ogłosił swego czasu, że jeżeli PIS nie wygra wyborów w 2011 roku - to on, jak to się wyraził, "ustąpi miejsca młodszym". Czy dotrzyma słowa - czas pokaże. Z kolei wyborczy wynik to wielki sukces Donalda Tuska, który powtórzył sukces z 2007 roku, pomimo gospodarczego kryzysu, Tragedii Smoleńskiej czy "opraw" przygotowanych mu przez kibiców, odgrażających się że obalą jego rząd, skandując "Donald, matole, twój rząd obalą kibole". Chcieli inaczej, wyszło jak zwykle. Po raz pierwszy od 1989 roku rządząca partia pozostanie u władzy przez następną kadencję, przez co otrzymała od wyborców bardzo mocny mandat do sprawowania władzy.

Przegrani za swoją porażkę obwiniają przede wszystkim media, że więcej i lepiej pisały o innych, a mniej i gorzej o nich samych. No cóż, czasami jednak trzeba przyznać się do błędów i uderzyć w piersi, ale tego próżno oczekiwać od naszych polityków. Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać i trzeba sobie jasno powiedzieć, że współczesny polityk to produkt medialny, "sprzedawany" konsumentom - wyborcom tak jak wiele innych produktów: musi dobrze wyglądać, poprawnie się wypowiadać, ocierać łzy płaczącym niewiastom, etc. Jeżeli tego zabraknie, to nie pomogą choćby najlepiej napisane programy, których zresztą i tak większość wyborców nie przeczytała, bo wymagałoby to od nich odrobiny wysiłku intelektualnego.

Czy w POwyborczej Polsce będzie lepiej? Trudno powiedzieć, ale być może będzie śmieszniej, co prawdopodobnie zagwarantuje ekipa Palikota.

2 komentarze:

  1. PO wygrało jako mniejsze zło - a Palikot jako inne mniejsze zło aczkolwiek człowiek ten nie zdziałał nic - ZERO - w tak zwanej komisji "przyjazne państwo" - poza kilku szołmeńskimi występami - więc przypuszczam w sejmie poza show też niewiele zrobi. PIS jaki jest każdy wie :) "wojna bez końca wszystkich z wszystkimi" czyli polska cecha narodowa posunięta przez pana Kaczyńskiego do absurdu. Jedyne co mnie smuci to że w sejmie sama lewica - naprawdę zero innego spojrzenia na państwo, aparat urzędniczy, podatki, wolność osobistą itd....

    OdpowiedzUsuń
  2. "PO jest gwarantem że nie zostanie przykręcony kurek z unijnymi pieniędzmi..." -
    Kraj o mentalności menela pod kościołem z papierowym kubkiem na drobne. Mam gdzieś taką wizję państwa.

    OdpowiedzUsuń