poniedziałek, 29 lipca 2013

Kindersztuba i paragrafy

Czasami wydaje mi się, że mówiąc o "Polonii w Irlandii" traktujemy ją jak jakiś monolit. Tymczasem są to raczej dość hermetyczne kręgi, zazębiające się ze sobą w wyjątkowych okolicznościach, przy czym przy owym zazębianiu - niejeden stracił zęby.

Dobrych osiem lat temu w jednej z pierwszych polonijnych gazet w Irlandii przeczytałem dowcip: "Pojechałem na urlop do kraju, w mojej dzielnicy spotkałem policjanta. Pamiętam, ze dawniej chodził ze zwieszoną głową, smutny i apatyczny. Teraz widzę: dzielnicowy uśmiechnięty, raźno spaceruje, więc pytam, co się stało? Co odpowiada dzielnicowy? "Od wejścia do Unii prawie nie ma już problemów! Wszystkie męty powyjeżdżały!" Dowcip jak dowcip, ale - jakieś ziarnko prawdy w nim jest...

Oczywiście nie powyjeżdżały "wszystkie męty", bo sporo ich jeszcze w Polsce zostało, a niektórym udało się nawet zostać posłami. Z osła na posła, takie rzeczy tylko w erze III RP. Niemniej, mieszkając już prawie dekadę w Irlandii i chcąc nie chcąc biorąc udział w tzw. obserwacji uczestniczącej, natykam się czasami na takich osobników, których przez poprzednie ponad 30 lat życia w Polsce - nigdy nie spotkałem.

Najpierw uściślimy terminologię: jeden z członków kapeli AC/DC powiedział kiedyś, że on dzieli muzykę bardzo prosto: na metal i disco. No cóż, może za duży zamach brzytwą Ockhama, niemniej ja mam podobne zapędy jeżeli chodzi o naszych Rodaków w Irlandii: dzielę ich na normalnych - i menelstwo. Normalni to normalni, nie ma się co rozwodzić. Żyją spokojnie, zapuszczają korzenie, integrują się. Albo inaczej: żyją spokojnie, odkładają na co odłożyć chcieli i wracają do Polski. Czytają książki, albo przynajmniej gazety, albo chociaż te - internety. Mają jakiś ogólny zarys tego co się na świecie dzieje, można z nimi porozmawiać na kilka przynajmniej tematów. W wolnym czasie poznają Irlandię, albo kolekcjonują znaczki pocztowe, albo przynajmniej z dzieckiem do parku wyjdą. Ot nuda, brak akcji. Za to menelstwo - klękajcie narody, z nimi nudzić się nie sposób, czy człowiek chce czy nie. Wprost przeciwnie, włącza się pełna koncentracja a nerwy naprężają jak postronki.

Nie należy mylić polskiego menelstwa z żulią o zniszczonych twarzach przesiadującą tu i ówdzie. To jeszcze inny świat, chociaż oczywiście bliżej mu do menelstwa niż do tych normalnych. Menel jak najbardziej może nawet pracować i to w dobie kryzysu, gdy pracy brak dla architektów, malarzy i żołnierzy. O przynależności do menelskiej grupy nie świadczy przecież sposób zarobkowania. Menel - to stan umysłu.

Jak rozpoznać menela? Istnieje kilka zasad. Menel ma przede wszystkim na względzie dobro własne. Nie interesują go inni, jakieś zasady i reguły współżycia społecznego. Ot choćby dla przykładu chyba najlepiej znany typ menela Janko Muzykanta: jak słucha muzyki to tak, żeby cała "dzielnia" słyszała. Okno otwarte, głośniki w oknie i jeeedzieeemyyy!!! Pół biedy jeszcze, gdyby taki głąb miał jako tako wyrobiony gust muzyczny, ale niestety kto czeka na klasyków wiedeńskich ten się zawiedzie. Lecą hip-hopy i discopolowe wynurzenia, że "ona tańczy dla mnie". A kogo to, z przeproszeniem, obchodzi? Tańczy to niech tańczy, tańcz głupia tańcz. A sąsiedzi? Co - sąsiedzi? Jak im się nie podoba, to niech się wyprowadzą! W końcu przyjechaliśmy do Irlandii się bawić, nie? Nic to, że w kontrakcie landlord zawarł wyraźny zakaz słuchania głośnej muzyki i asocjalnych zachowań. No przecież on to po angielsku napisał, a zresztą, kto czyta kilkustronicowy kontrakt? Kontrakt jest do podpisywania a nie do czytania. Płacę rent? Płacę, więc wymagam. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Problem w tym, że menelowi do szlachty daleko, bo w końcu noblesse oblige. Tak więc nie szlachcic, chociaż co do zagrody - zgoda, jest to miejsce odpowiednie dla rożnych przedstawicieli polskiej fauny w Irlandii.

Czas wolny menel spędza w jedyny znany mu sposób: topiąc swe smutki w butelce wódki. Owszem, ze trzy lata temu wybrał się jakimś cudem na Klify Moheru, zrobił sobie trzy zdjęcia na Naszą Klasę i wystarczy tego zwiedzania. No dobra, może jeszcze jedna "słit focia" w jakimś pubie z guinnessem w ręku żeby ziomale w Polsce wiedzieli, że się powodzi. Na co dzień i tak pije się przecież w domu i to piffko polskie do równie polskiej wódeczki, bo tej tutejszej rudej na myszach pędzonej przecież wypić się nie da. No chyba że z colą.

Język jakim operuje menelstwo jest wyjątkowo niewyszukany. Menel operuje przeciętnie dziesięcioma słowami, które za to w zależności od kontekstu tworzą nieprawdopodobne kombinacje co nie dziwi, bo w kombinowaniu menelstwo akurat się specjalizuje. Przykład idzie z góry, wyciekające co chwilę "taśmy prawdy" polskich polityków, irlandzkich banksterów i całej innej reszty swołoczy pokazuje, że język z pod budki z piwem w zupełności wystarczy do tego, żeby wziąć ludzi za twarz, i w przenośni, i, niestety, dosłownie. Do tego dochodzi tembr i natężenie głosu: menel musi być słyszalny w promieniu co najmniej pół kilometra, bez znaczenia czy rozmawia z ziomalem siedzącym na krawężniku przy drugiej stronie ulicy, czy z tlenioną ziomalką uwieszoną na jego ramieniu. A treść przekazu? Panu Bogu dzięki, że Irlandczycy nie znają polskiego...

Wzruszy ktoś ramionami i powie: człowieku, co ci to przeszkadza, pilnuj swojego nosa i nie pchaj palców między drzwi. Pełna zgoda, problem w tym, że to menel wpycha się ze swoimi paluchami i nosem poza obręb swojego legowiska, a wolność jednego kończy się przecież tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Prosta rzecz, chociaż dla co niektórych nie do "ogarnięcia". Jest jeszcze inna kwestia: o ile w Polsce jest się menelem na własny rachunek, o tyle za granicą - także na rachunek innych swoich Rodaków. Tak się niestety tworzą stereotypy: ktoś mógł spotkać pięciu normalnych Polaków o których nawet nie wiedział że są Polakami, i jednego polskiego menela, który swoim zachowaniem wyrobił negatywną opinię pięćdziesięciu kolejnym Rodakom.

Problem jest o tyle poważny, bo, niestety, z Polski wyjechało sporo ludzi znających świetnie kodeks karny z własnej praktyki i nie są to bynajmniej adwokaci i sędziowie. Tak więc rzecz nawet nie w kindersztubie, co w paragrafach. Nie ma niestety żadnych danych ilu Polaków mających problemy z prawem "odnalazło" się na Zielonej Wyspie /chociaż podobno i tak nie możemy równać się z prawdziwym "zagłębiem" polskiego bandziorstwa jakim stały się Wyspy Brytyjskie/, ale ich procentowe nasycenie jest znacznie powyżej średniej krajowej. Ale co ciekawe, polska policja doskonale o tym wie, i - o ile nie chodzi ewentualnie o sprawcę morderstwa, to w pozostałych przypadkach jakoś nie kwapi się ze ściganiem za granicą ludzi poszukiwanych listami gończymi, pomimo że ich miejsce pobytu jest znane. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć, bo ciągle mam nadzieję że to nie chodzi o jakieś totalne lekceważenie swoich obowiązków, i to jeszcze finansowane przez podatników.

Co robić w takich sytuacjach? Reagować. Już Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" ustami ks. Robaka radził, że: "potrzeba dom oczyścić ze śmieci, oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!". Oczywiście nikogo absolutnie nie namawiam do zabawy w Rambo czy innego Zorro, bo skutek będzie odwrotny do zamierzonego, ale nie należy się lękać, dać zastraszyć i machnąć ręką na to wszystko, chociaż tak najwygodniej i najbezpieczniej. To co w Polsce uchodzi płazem, tutaj prawo traktuje bardzo poważnie. Wystarczy żądać respektowania prawa, oczywiście to żądanie również musi się zawierać w granicach tegoż prawa. Jeżeli nie zgodzimy się na antyspołeczne zachowania tutaj, tym bardziej nie zgodzimy się na nie po powrocie do Polski /a zakładam, że przynajmniej część Czytelników  powrotu nie wyklucza/. I wszystkim nam to wyjdzie na dobre.

Ale przede wszystkim - będziemy mieli szacunek do samych siebie.

2 komentarze:

  1. Wszystko się zgadza. Problem polega jedynie na tym, że wraz z napływem ludków z PL lokalne władze zaczęły wykazywać iście polską szybkość załatwiania spraw. A więc, dokładnie tak jak piszesz, zamiast iść na otwartą wojnę, idzie się do sądu, albo county council, albo innej państwowej "firmy", i - o ile ma się solidne podstawy - prawie na pewno załatwi się sprawę na swoją korzyść. Mi osobiście udało się już w Irlandii uciszyć różnych "spryciarzy" dwukrotnie, za każdym razem na drodze prawnej. Tylko że za pierwszym razem czekałem trzy lata, a za drugim ponad trzy miesiące. A długie oczekiwanie na efekt końcowy sprawia, że człowiek całkiem na poważnie zaczyna rozważać opcję nabycia broni palnej i paru paczek ostrej amunicji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym częściej czytać takie teksty na Twoim blogu. Świetnie napisane, ze wszystkim się zgadzam i choćbym chciała, nie potrafiłabym tego lepiej ująć. Dobra robota.

    OdpowiedzUsuń