poniedziałek, 18 listopada 2013

Biblioteki bez książek

W połowie września b.r. skończyła się pewna epoka. Epoka bibliotek, jakie znaliśmy. Otóż w Bexar County w stanie Texas otworzono BiblioTech, pierwszą w Stanach Zjednoczonych bibliotekę, w której nie ma ani jednej papierowej książki. Znajdują się tam wyłącznie e-booki i audiobooki, do korzystania z których udostępniono 600 czytników, 48 komputerów, tablety i laptopy. Oczywiście e-booki można również wypożyczyć za pomocą specjalnej aplikacji na czytniki i tablety. Można wzruszyć ramionami, że jedna jaskółka, że pierwsze koty, itp. ale TO już się zaczęło. Za dwadzieścia, trzydzieści lat - tradycyjne biblioteki zobaczymy już tylko na starszych filmach.

Od ponad roku korzystam z Kindla, elektronicznego czytnika książek. Rewelacja. Nie męczy oczu /a przynajmniej nie bardziej niż czytanie na papierze/, za to praktycznie zapewnia nieograniczony i natychmiastowy dostęp do setek tysięcy książek. Oczywiście dla pisarzy może być problemem brak możliwości złożenia autografu na swoim dziele, no ale - coś za coś. Za to jaka wygoda np. przy wakacyjnym wyjeździe. O przeprowadzkach - nawet nie wspominam.

Oczywiście biblioteki zmieniają się od dawna. Sam "od zawsze" byłem zapisany do jakiejś biblioteki, czy to szkolnej, czy osiedlowej, czy miejskiej w końcu. Wyjeżdżając niemal 10 lat temu z Polski, miałem w pamięci moją osiedlową bibliotekę z papierowymi fiszkami. Wszystko pieczątkowo - analogowe. Toteż lekkim technologicznym szokiem była dla mnie wizyta w miejskiej bibliotece w Cork: karty magnetyczne, skanowanie kodów, możliwość wypożyczenia - oprócz książek - również audiobooków, filmów i płyt cd. Ba - możliwość przedłużenia okresu wypożyczenia przez internet, a w końcu - przysyłana sms-em informacja, że za dzień czy dwa książkę trzeba oddać. No ale - to już było. Od czasu otrzymania tegoż Kindla, do biblioteki przestałem chodzić...

Podobnie zresztą jest z pocztą. W dobie sms-ów, e-maili i wirtualnych kartek, coraz mniej osób pisze tradycyjne listy czy choćby wysyła kartki z wakacji. Podejrzewam, że moje pokolenie jest ostatnim, które to robi(ło).

Postęp technologiczny zmienia także system dystrybucji muzyki. Przez dobre 80 lat rządziły płyty gramofonowe. Później weszły płyty cd, wkrótce po nich - pojawił się format mp3, który można było dystrybuować w dowolny sposób. Przede wszystkim - przez internet. Taka ciekawostka: kilka dni dostałem płytę cd do odsłuchania. Uświadomiłem sobie, że nie bardzo mam na czym to zrobić. Owszem, mam jakieś 10-letnie radio z odtwarzaczem cd, ale nie korzystałem z niego od dobrych 2-3 lat. No i okazało się, że radio owszem działa, ale cd - już nie. Laptop? Od biedy, ale to nie to. Równie dawno nie używany odtwarzacz dvd i odsłuchanie płyty cd przez telewizor? No chyba nic innego nie pozostało... Skończyło się tak, że płytę zgrałem do formatu mp3 i odsłuchałem na słuchawkach przez smartfona.

Smartfon - to dopiero rewolucja. Mieszczące się w kieszeni urządzenie, dające natychmiastowy dostęp do ogromnej bazy danych, skrzynki e-mailowej czy w końcu do nawigacji. Dla mnie, faceta który nie ma kompletnie orientacji w terenie, to jak zbawienie. W końcu można przestać zaczepiać przechodniów i pytać o drogę do tej czy innej historycznej atrakcji gdzieś w miasteczku na Mazurach, co dogłębnie przetestowałem rok temu. Kilka razy też mogłem poznać historię mijanych właśnie ruin, których w Irlandii mnóstwo, i to w sytuacji gdy nawet nie bardzo wiedziałem gdzie jestem - wystarczyło za pomocą gps-a określić swoją pozycję, wklepać w wyszukiwarkę żądane hasło ze wskazaniem lokalizacji, i - voila, mamy cię...

Dzięki smartfonowi/tabletowi/laptopowi z internetem - mamy praktycznie wszędzie dostęp do niezależnych stacji radiowych, programów tv czy stron publikujących teksty autorów z drugiego czy wręcz trzeciego obiegu, którzy nie mają żadnych szans na zaistnienie w mainstremowych mediach, pomimo że piszą o rzeczach arcyważnych chociaż i wyjątkowo trudnych. No cóż, gdyby pisali o pupie Dody, mieliby czołówki wszędzie...

Internet zmienia wszystko i szybciej, niż nam się wydaje. Na różne "manify" ludzie zwołują się przez facebooka, a miejsce spotkania wyznaczają sobie za pomocą map googli. Jednak największe znaczenie, przynajmniej dla mnie, mają nowe media, czyli internetowe radia i telewizje. Wreszcie został przełamany monopol na masową informację, jaką mieli do niedawna byli tajni współpracownicy z walizkami pieniędzy niewiadomego pochodzenia, którzy na początku lat 90-tych ub.w. wyskoczyli jak Filip z konopi i przy pomocy swoich przyjaciół ze służb, pozakładali w Polsce różne mniej lub bardzie dziwne stacje telewizyjne i radiowe, które do tej pory nadawały ton publicznej debacie i nie tyle opisywały rzeczywistość, co wręcz ją kreowały, a to już zupełne kuriozum.

Teraz swoją gazetę, radio, ba - telewizję nawet może tworzyć każdy, a telefon z kamerką i dostępem jest równie ważny jak pierwsza poprawka do amerykańskiej konstytucji. I są już tego pierwsze rezultaty, w sieci możemy znaleźć materiały kręcone przez zwykłych ludzi, często przypadkowych przechodniów, którzy pokazują bezradność policji, albo odwrotnie - sadystyczne zachowania jej co niektórych funkcjonariuszy. Widzimy co się dzieje w sądach, gdzie niektóre rozprawy są często kpiną nie tylko z wymiaru sprawiedliwości, ale wręcz ze zdrowego rozsądku.

Przekonujemy się w końcu, że na słynne pytanie: "jak żyć, panie premierze?" nie ma jeszcze w kRAJu odpowiedzi...

1 komentarz:

  1. Ja wiem, że jestem oldschoolowy, ale dla mnie książka papierowa to jest książka. Kindle'a posiadam, ale to raczej w razie czego, jak chcę poczytać coś skomplikowanego co mnie męczy po angielsku. Do Polski latam rzadko i dlatego potrzebuję alternatywy dla Easona :) Nie ma jednak nic lepszego niż książka na półce, CD na regale itp. Nigdy nie kupiłem muzyki w wersji elektronicznej, może raz dokonałem zakupów on-line. Zdecydowanie urodziłem się nie w tej epoce :)

    OdpowiedzUsuń