czwartek, 10 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /8/: Sanok

Wracamy już z Bieszczad do Krakowa. Ostatni dzień spędzamy w Sanoku, gdzie zwiedzamy miasto i kosztujemy pysznych lokalnych specjałów.

Filmik z tej naszej wycieczki można zobaczyć na YT: LINK /od 1:35 minuty/, poniżej - kilka zdjęć:






wtorek, 8 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /6/: Piernikowa Chata w Glinne

Kolejny wypad, tym razem do wioski Glinne, gdzie znajduje się Piernikowa Chata. Można ją zwiedzać, ścigać się na miotłach /co chyba najbardziej spodobało się dorosłym uczestnikom naszej grupy ;-)/, jest też tam plac zabaw, ale przede wszystkim - mozna wiąć udział w warsztatach piernikowych i samodzielnie przygotować swój pierniczek.

Filmik z tej naszej wycieczki można zobaczyć na YT: LINK /od 1:15 minuty/, poniżej - kilka zdjęć:










poniedziałek, 7 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /5/: Wiejskie ZOO w Berezce

Wybraliśmy się do Berezki, małej wioski w której znajduje się Wiejskie ZOO. Dzieci mogły zobaczyć, a co najważniejsze - samodzielnie nakarmić a niektóre nawet pogłaskać - najbardziej znane zwierzęta gospodarskie. W tym miejscu znajduje się również plac zabaw z wieloma atrakcjami.

Filmik z tej naszej wycieczki można zobaczyć na YT: LINK /od 3:20 minuty/, poniżej - kilka zdjęć:








niedziela, 6 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /4/: Tajemnicza Solina. W krainie biesów i czadów

W Solinie, na górze Jawor /można dojechać samochodem lub kolejką linową/ znajduje się park rozrywki "Tajemnicza Solina. W krainie biesów i czadów", w którym nawiązano do bieszczadzkich legend. Świetne miejsce dla dzieci, a i dorośli miło spędzą czas. Warto!

Filmik z tej naszej wycieczki można zobaczyć na YT: LINK /od 1:15 minuty/, poniżej - kilka zdjęć:








sobota, 5 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /3/: Zapora w Solinie

Zobaczenie Zapory w Solinie oraz spacer po jej koronie - było dla mnie absolutnym priorytetem. Wybudowana w latach 60-tych ub.w., do tej pory jest największą w Polsce. Wyjechaliśmy też /wybudowaną w 2022 roku/ kolejką linową na gorę Jawor, a tam - m.in. weszliśmy na wieżę widokową, gdzie zrobiliśmy sobie m.in. zdjęcie w swoistej fotobudce.

Filmik z tej naszej wycieczki można zobaczyć na YT: LINK /od 4:43 minuty/, poniżej - kilka zdjęć:




piątek, 4 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /2/: Wola Matiaszowa

Postanowiliśmy rzucić wszystko - i wyjechać w Bieszczady ;-) Nie na zawsze oczywiście, ale na dobre 5 dni. Wybór padł na jeden z małych prywatnych ośrodków w Woli Matiaszowej. Głównie ze względu na dzieci - towarzyszyli nam również Angelika i Łukasz wraz Oliwią. Kilka domków, obok basen i plac zabaw. 

Dzieci były bardzo zadowolone, my - nieco mniej. Za sporą dopłatą wybraliśmy "lepszą" wersję domku, sugerując się głównie dobrymi opiniami na google. Na miejscu okazało się, że sprzątanie odbywa się tam "po łebkach", pościel nadaje się tylko do wyrzucenia, kilka rzeczy zwyczajnie nie działało, brak było talerzy i sztućców, itp. Zgłosiliśmy to, mieli naprawić następnego dnia - nie naprawili do końca naszego pobytu. W zeszłym roku byliśmy też w prywatnym pensjonacie w Dąbkach /przez "prywatny" mam na myśli to, że prowadzony przez jednego  właściciela, obecnego na miejscu/ - wszystko było w najlepszym porządku. Tutaj - już nie dokońca. 

Zapłaciliśmy ile kazali, łącznie z opłatą klimatyczną, oczywiście - żadnego rachunku nie dostaliśmy. To standard w takich miejscach, ale chyba zaczniemy się upominać. Podobnie było zresztą z kupnem pamiątek, itp. w pobliskim miasteczku: drewniane budki, płatność wszędzie tylko gotówką, żadnej kasy fiskalnej. Czy mi to przeszkadza? Nie, bo wierzę że ludzie lepiej wydadzą zarobione pieniądze, niż zrobi to za nich fiskus. Przeszkadzało by mi, gdybym sam prowadził tam biznes i chciałbym działać zgodnie z przepisami, wtedy takie hocki byłyby po prostu nieuczciwą konkurencją. Dziwne jest jednak to, że takie miejsca normalnie funkcjonują, przez nikogo nie niepokojone. Gdybym ja spróbował zrobić coś takiego w Krakowie, zaraz miałbym na głowie wszystkie możliwe instytucje. Po takich wioskach, gdzie zapewne wszyscy się znają, uchodzi to zupełnie bezkarnie.

Poniżej - domki, basen i plac zabaw w naszym ośrodku:



czwartek, 3 lipca 2025

83 wizyta w Polsce /1/: do Krakowa, przez Dublin

Lecimy do Polski ;-) Tradycyjnie: autobus do Dublina, lot do Krakowa. Z kolei wracać będziemy, o ile nic się nie wydarzy, z przesiadką w Charleroi.

/Powyżej: na przystanku, tuż przed odjazdem/

środa, 2 lipca 2025

Lato w mieście

Patryczek skończył przedszkole, ma wolne do końca sierpnia, za kilka dni lecimy do Polski. Przez ten czas staram się zorganizować mu "lato w mieście" - dlatego codziennie coś zwiedzamy lub odwiedzamy ;-)

Poniżej - kilka zdjęć:




wtorek, 1 lipca 2025

Od Tymińskiego do Nawrockiego: déjà vu po wyborach

Bążur albo Czołem Wielkiej Polsce, do wyboru i jak sobie Państwo życzą, bo nie chcę nikomu sprawić przykrości, a po ostatnich wyborach, spora część Rodaków, również na Zielonej Wyspie, chodzi jakaś poddenerwowana. Jedni są zdumieni, że ci drudzy mogli wygrać, a ci drudzy z kolei, że ci pierwsi mogli głosować tak, jak zagłosowali. Takie są uroki demokracji, chociaż z tego, co widać, nie wszyscy rozumieją jej zasady i gotowi są wybory powtarzać, do skutku. Najlepiej z kartą wyborczą, na której będzie widniał tylko jeden, jedyny, słuszny kandydat i jeszcze, dla pewności, żeby nie trzeba było niczego skreślać, bo się można pomylić.

Młodsi Czytelnicy mogą tego nie pamiętać, ale takie rozwiązanie już funkcjonowało, za komuny. Wtedy powszechne było hasło "głosujemy bez skreśleń". W praktyce oznaczało to, że na karcie do głosowania znajdowało się zwykle jedyne oficjalne, "jednomyślne" zestawienie kandydatów do sejmu i wyborcy mieli zagłosować, oddając kartę bez żadnych zmian, czyli bez skreśleń żadnego nazwiska. Skreślenie kogokolwiek było formą sprzeciwu, który mógł się wiązać z konsekwencjami. Tak oto władza dbała o to, żeby wygrali ci, którzy wygrać powinni, bez takich niespodzianek jak teraz, gdy pojawiają się nieznani wcześniej nikomu kandydaci, Nawrocki, Duda, czy wcześniej - Tymiński.

Pamiętacie Państwo tego ostatniego? Ot, pojawił się znikąd i w wyścigu o fotel prezydenta RP prześcignął jakże zasłużonego Tadeusza Mazowieckiego, stając w szranki z samym Lechem Wałęsą. Jakież to było wtedy oburzenie Salonu, na ten ciemny polski Naród. Niemal takie jak dzisiaj. Nie było wtedy internetu i niemieckiego Onetu, ale z odsieczą przyszła niezawodna Telewizja Polska, wtedy jeszcze nie w likwidacji, która błyskawicznie wyprodukowała paszkwil, jak to Tymiński bije żonę i głodzi dzieci. Oczywiście, sprawę o zniesławienie w sądzie przegrała i musiała przepraszać, ale już było po wyborach. Ciekawe, jak potoczyłyby się losy naszego kRAJu, gdyby na początku lat 90-tych ubiegłego wieku, na jego czele stanął nie Lech Wałęsa, mający swoje za uszami, ale Stanisław Tymiński, nasz Rodak, spoza wszelkich politycznych układów, który odniósł niebywały sukces na emigracji? Szansa pojawiła się, ale tylko na chwilę, później już System się domknął i długo sam pilnował, żeby takich niespodzianek więcej nie było.

Jednak pomysł z powtórnym głosowaniem znamy, chociażby z Irlandii. Jak być może Państwo pamiętają, w 2008 roku Irlandczycy też zagłosowali "nie tak, jak trzeba", i w referendum odrzucili ratyfikację traktatu lizbońskiego. Tak swoją drogą, Irlandia była jedynym krajem, który taką decyzję podejmował w referendum, co wynikało z jej konstytucji. W innych krajach nikt się pospólstwa o zdanie nie pytał. Niemniej, europejskie elity na taką potwarz sobie pozwolić nie mogły, i w następnym roku urządziły w Irlandii kolejne referendum, w tej samej sprawie. Żeby uspokoić nastroje, złożono, cytuję za Wikipedią: "Uroczyste oświadczenie dotyczące praw pracowniczych, polityki społecznej i innych kwestii." Ta sama Wikipedia podaje dalej: "uroczyste oświadczenie nie ma mocy wiążącej". Skąd my to znamy? Ano, "cóż szkodzi obiecać ", prawda? Tym razem poszło już z górki.

Tak swoją drogą, wiadomo, że ci z prawej strony politycznej sceny nie lubią tych ze strony lewej, ale z kolei ci z lewej, tych z prawej wręcz nienawidzą. Symetrii tutaj nie ma, stąd i gwałtowne reakcje na przegraną i od razu uruchomiony plan B. Kiedy tylko w 2015 roku PiS przejął władzę, błyskawicznie założono Komitet Obrony Demokracji, z tym nieszczęsnym Kijowskim na czele. Teraz gdy w wyborach prezydenckich zwyciężył Karol Nawrocki, od razu rozpoczęto narrację o sfałszowanych wyborach, uruchamiając dedykowaną do tego stronę internetową, założoną jeszcze przed wyborami. Za późno, w momencie, gdy Donald Trump i Xi Jinping złożyli gratulacje Nawrockiemu, sprawa została zamknięta. Ba, plotki głoszą, że Trump wprost ostrzegł Brukselę, że nie zgodzi się na wariant rumuński w Polsce, stąd i Ursula von der Leyen z samego rana pośpieszyła z gratulacjami. Oczywiście, na użytek wewnętrzny w Polsce, prawdopodobnie przez całą kadencję Nawrockiego, będzie się przeciwko niemu toczyła taka narracja, w którą i tak nikt nie uwierzy, oprócz garstki najbardziej zacietrzewionych, ze stajni Romana Giertycha. Swoją drogą, co się z tym człowiekiem porobiło, to szkoda pisać. Pamiętam go jeszcze z 2003 roku, kiedy na krakowskim Rynku nawoływał do odrzucenia w referendum wejścia Polski do UE. Byłem jednym z gapiów stojących tuż obok niego i zastanawiałem się, czy ma wszystkie klepki. Dzisiaj widzę jak zmienił się w wielkiego, tęczowego euroentuzjastą i nadal się zastanawiam, nad tym samym zresztą. Szkoda chłopa, stał się Palikotem 2.0., mówiącym to, co Tusk by chciał, ale mu nie wypada. Oby nie skończył jak ten Palikot, żalący się ostatnio w mediach, że po wyjściu z więzienia jest bezdomnym bankrutem, żyjącym na łasce znajomych.

W czasie samej kampanii, jak i w trakcie głosowania, nie zabrakło zabawnych momentów. Pierwszym z nich było, gdy kandydat PiS, na wizji, w trakcie debaty prezydenckiej, ewidentnie zażywał jakiś środek. Myślałem, że to go całkowicie zdyskwalifikuje, wskutek czego zejdzie z ringu, ale - nie. Wychodzi na to, że kandydat PO przegrałby nawet ze strachem na wróble. Drugą taką chwilą, był moment głosowania przez Michała Żebrowskiego, prywatnie kolegi kandydata z PO, który do komisji wyborczej przybył przebrany za ułana, tyle że w różowych bucikach. Aktor oczywiście nawiązał do swojej najsłynniejszej roli w "Panu Tadeuszu", gdzie zagrał tytułowa postać.

Ech, przez takie popisy człowiek się zraża do klasyki polskiej kinematografii. Olbrychski, przez swoje polityczne zacietrzewienie, już obrzydził mi już "Potop". Jedyny film, który mogę z nim obecnie oglądać, to "Pan Wołodyjowski", gdzie pana Daniela, jako Azję Tuhajbejowicza, na pal nabijają. Teraz Żebrowski skutecznie zniechęcił mnie do oglądania ekranizacji naszej epopei narodowej. Tak to już z aktorami bywa, naogląda się ich człowiek w różnych filmach, gdzie są dzielni i mądrzy, mówiąc wyuczonym cudzym tekstem, a później przychodzi taki błazen z ułańską czapą i w różowych trampkach, i ma się dysonans poznawczy.

To oczywiście moja wina, nie aktora, ale - co zrobić? Nie mogę się już doczekać, kiedy Sztuczna Inteligencja wjedzie na pełnej mocy procesorów, i zacznie generować filmy pełnometrażowe, na podstawie załadowanej do jej pamięci książek. Wygeneruje też aktorów, o twarzach podobnych wyłącznie do literackich opisów. Wbrew pozorom, ta przyszłość jest bliższa, niż się nam wydaje. Dodatkowa korzyść jest taka, że z naszego życia publicznego znikną filmowi idole. Oczywiście, zawsze znajdą się inni, jak np. sportowcy, również mający dużo do powiedzenia na tematy, o których nie mają pojęcia, ale to już jakoś przeżyję.

Całą tą sytuacją z wyborami, najbardziej w Irlandii zmartwieni są polskojęzyczni towarzysze europejscy, których tęczowe serce bije w rytm Ody do radości. Zupełnie niepotrzebnie się przejmujecie, panie i dranie. Pamiętacie, jak 10 lat temu wybory wygrał Andrzej Duda, a zaraz później w wyborach parlamentarnych PiS przejął władzę? Jaki wtedy strach padł na was, jak myśleliście, że to koniec znanego wam świata? Ba, nawet ówcześni pracownicy polskiej ambasady w Dublinie /bo dyplomatami ich w żadnym wypadku nazwać nie można było/, byli przerażeni, bo wiedzieli kim byli i czego nie zrobili, chociaż powinni. Przecież nawet kompletnie podupadły już PolskaÉire Festival, został zainicjowany przez ówczesnego ministra ds. mniejszości narodowych, kultury i równości Aodhána Ó Riordáina, który z tym pomysłem zwrócił się do polskiej ambasady. Ponieważ był to Irlandczyk i minister do tego, to pracownicy ambasady nie mieli jak odmówić, za to chętnie przypisali sobie zasługi, i tak trwa to festiwalowe kłamstwo do dzisiaj. To chyba jedno z nielicznych polskich wydarzeń, które wsparli, bo pozostałe zawsze były dla nich "zbyt kontrowersyjne".

Na tych ludzi, którzy 1 września słowem nie wspomnieli o rocznicy bandyckiej napaści Niemiec na Polskę, za to zaproponowali nadsyłanie zdjęć, z których ułożą "wielki portret Bartoszewskiego", naprawdę padł blady strach, co się z nimi stanie po zmianie władzy. Tym bardziej że jeden z polskich ministrów wprost powiedział, że "zmiany w ambasadzie RP w Dublinie będą szybkie i głębokie". I co? I nic. Nikomu włos z głowy nie spadł, dyplomatołki spokojnie dokończyły swoje kadencje i pospadały na cztery łapy, obejmując już w kRAJu kolejne ciepłe posadki za pieniądze polskich podatników.

Jeden z tych najbardziej przestraszonych towarzyszy, który myślał, że dostęp do tłustych grantów z Polski urwie się raz na zawsze, wskutek czego będzie musiał zwijać swoją polonijną z nazwy organizację, już kilka miesięcy później epatował na facebooku wspólnym zdjęciem z prezydentem. Da się? Da, jak mawiają Rosjanie. Obawiam się, że podobnie będzie i teraz. W Polsce nie mamy przecież systemu prezydenckiego, a głowa państwa, chociaż w przeciwieństwie do członków rządu wybrana w powszechnych wyborach, tak naprawdę niewiele może. Nie lękajcie się, nic wam się nie stanie, a jeżeli nawet utną wam granty, to tylko dlatego, że na takie rzeczy "piniendzy nie ma, i nie będzie", a nie dlatego, że prezydent nie jest z waszej bajki i bańki.

Ostatnią kwestią jest sprawą niebywałego hejtu, który spadł na córeczkę przyszłego prezydenta za to, że stojąc na scenie za swoim ojcem, zachowywała się jak dziecko. Tak, proszę państwa, dziecko zachowywało się jak dziecko, robiło śmieszne minki, pokazywało paluszkami serduszko, i takie tam. Kto się na takie zachowanie oburzył? Niemal wyłącznie panie, w mocno średnim wieku. A kto wśród tych pań rzucił największą obelgę w kierunku dziecka? Nauczycielka. Szkoła, pod presją opinii publicznej, przeprosiła i zapowiedziała, że wyciągnie konsekwencje, ale takie zachowanie to nie jednostkowy przypadek. Śmiem twierdzić, że nauczyciele w Polsce stają się jedną z bardziej zdegenerowanych grup społecznych, idąc łeb w łeb z pracownikami mediów, których kiedyś nazywaliśmy dziennikarzami. Czas przeszły, dokonany. Jednych i drugich już od dawna nikt nie szanuje, a od czasu swoich strajków stali się pośmiewiskiem. O dziwo, jedni i drudzy nadal uważają się za elitę, załamującą ręce nad ciemnogrodem, który zamiast gęsi paść, poszedł do urn. Tak czy owak, o ile polityk powinien mieć nieco grubszą skórę niż przeciętny obywatel, to za hejt wobec dziecka powinno się karać więzieniem, bez żadnych "zawiasów". Nawet kilka dni spędzonych na więziennej pryczy, skutecznie ostudziłoby co niektóre zbyt rozgrzane głowy. Do tego stosowna adnotacja o byciu skazanym, uniemożliwiającą pracę z dziećmi, bo przecież takiej patologii nie można dopuszczać do tak odpowiedzialnych zajęć.

Niemniej, cieszmy się, że na razie tylko takie problemy w Polsce mamy. Na świecie tu i ówdzie dzieje coraz gorzej, od zamieszek w Irlandii Północnej, po wojnę Izraela z Iranem, gdzie za tym pierwszym stoi USA, a za drugim - Rosja i Chiny. Na tym tle życie w naszym kRAJu wydaje się całkiem sielskie.

I oby takie zostało, chociaż zawsze może być lepiej, czego Państwu i sobie życzę.