niedziela, 15 sierpnia 2010

Sześć lat unijnej emigracji

Tuż po pamiętnym 1 maja 2004 r., kiedy Polska stała się członkiem unijnej wspólnoty, wyruszyły z naszej Ojczyzny na zachód Europy autokary pełne emigrantów. Co się zmieniło przez te 6 lat?

Pierwsze autokary z przyszłymi pracownikami irlandzkich fabryk i budów wyruszyły już 30 kwietnia roku pamiętnego i czekały na niemieckiej granicy kilka godzin do wybicia północy, po której zaczęła się nowa era gastarbeitera, zwana też emigracją unijną. Było to nad długo przed obecną erą Ryanaira, nie było jeszcze bezpośrednich lotów z Polski do Irlandii, te z przesiadką w Londynie kosztowały małą fortunę, a wiadomo że większość "wyjechanych" opuszczała kraj za pożyczone pieniądze, traktując to jako inwestycję która umożliwi spłatę pozostawionych w Ojczyźnie długów. Toteż ci pierwsi którzy rozpoczęli w połowie 2004 r. masowy exodus z kraju słynącym z wina "Arizona", zanim rozpoczęli podbój Dublina, Cork, Galway czy Limerick najpierw musieli spędzić wśród sobie podobnych dwie bite doby w autokarze.

Na początku wyjechali mężczyźni, potem dołączały do nich - lub nie - matki, żony i kochanki. Ponieważ tylko matka jest jedna, to te żony i kochanki które nie dołączyły, wkrótce traciły ten status. Względnie - zostawały żonami czy kochankami Rodaków którzy albo świetnie sobie w kRAJu radzili, albo zabrakło im odwagi żeby wsiąść do autokaru odjeżdżającego w kierunku zachodzącego słońca, względnie po prostu nie mieli od kogo pożyczyć na bilet, a wszystko co miało jakąkolwiek wartość już dawno zostało przez nich zastawione w lombardach, wyrastających w Polsce jak grzyby po deszczu. Niestety, związki na odległość to mit, a mity mają to do siebie że im bardziej są piękne - tym mniej prawdziwe.

Tak więc pierwszy rok emigracji to dominacja mężczyzn w średnim wieku, kobiety i młodzież zaczęły na większą skalę przyjeżdżać później. Jacy byliśmy w tym pierwszym roku? Z wąsami i plecakami, ze skarpetkami do sandałów, mieszkaliśmy po kilka/kilkanaście osób w niewielkich mieszkaniach a poruszaliśmy się piechotą lub na rowerach - z oszczędności rzecz jasna, a nie dla zdrowia... Tak, oczywiście nie wszyscy, uogólniać nie można, ale skoro statystyka jest dyscypliną naukową, to taki akurat statystyczny obraz się rysuje. W kolejnym roku, gdy rodziny i pary zaczęły się łączyć, wzrósł popyt na samodzielne, mniej krępujące mieszkania a na ścianach wynajmowanych domów i mieszkań oprócz grzybów pojawiły się talerze Cyfry + i Cyfrowego Polsatu, które w swoich regulaminach zabraniają używania dekoderów poza granicami Rzeczpospolitej. Dwa lata później już masowo pojawiły się i kilkunastoletnie używane samochody, kupowane za jedną czy dwie tygodniówki.

Od samego początku zaczęły się ujawniać także nasze złe cechy, przede wszystkim postępująca euroza, charakteryzująca się dążeniem do zgromadzenia jak największej ilości euro w jak najkrótszym czasie bez względu na koszty własne. Prace w dwóch czy trzech miejscach, żywienie się przecenionymi produktami, cwaniaczkowata oszczędność doprowadzająca nawet do wynoszenia ze swojego miejsca pracy środków czystości czy papieru toaletowego. Kto wie ilu z naszych Rodaków zapadłych na eurozę zaharowałoby się na śmierć, gdyby nie zbawienna dla nich recesja, która dopadła celtyckiego tygrysa? Także nasze narodowe malkontenctwo u niektórych z nas sięga szczytów: psioczymy na wszystko co irlandzkie, wychwalając pod niebiosa to, co polskie, zapominając że przecież nikt nas tutaj na siłę nie przysłał i w każdej chwili można się spakować i wrócić.

Oprócz cech z których niekoniecznie można być dumnym, ujawnia się też nasza przedsiębiorczość: zaczyna raczkować polski biznes. Powstają polskie sklepy, początkowo mikroskopijne z często przeterminowanym towarem w horrendalnych cenach. Po kolejnym roku - dwóch ta sytuacja się zmieni: nowe sklepy mają coraz większe powierzchnie i niższe ceny, a te mniejsze nie wytrzymują konkurencji i się zwijają. Zaczynają ukazywać się polonijne tytuły prasowe, część z nich wkrótce upadnie, ale kilka przetrwa przez kolejnych parę lat. Większość z nich była na poziomie polskich gminnych gazetek, ale nie od razu Dublin zbudowano. Opiekę medyczną coraz większej rzeszy Rodaków w Irlandii zaczynają świadczyć polscy lekarze, wkrótce powstają też polskie przychodnie. Co prawda jak twierdzą ci którzy z nich korzystali, jest w nich drożej niż u miejscowych lekarzy, ale za luksus rozmawiania z lekarzem po polsku - trzeba dodatkowo zapłacić. Rodacy organizują się także w powstających w wielu miejscowościach polonijnych organizacjach. Część z nich przetrwa kolejne lata, aktywnie promując wśród Polonii prospołeczne postawy.

Kościół też nie zasypiał gruszek w popiele, wraz za Rodakami ruszyli duchowni, dzięki którym irlandzkie kościoły, zwykle wyludnione, podczas "polskich mszy" na oczach irlandzkich księży przecierających oczy ze zdumienia zapełniają się po brzegi. Do kościoła zaczynają chodzić także ci którzy w Polsce omijali go z daleka, kościoły stają się często mniej lub bardziej udanymi zalążkami polonijnych wspólnot w Irlandii.

Kontakt z rodzinami i przyjaciółmi w Polsce zapewniają początkowo telefony w kafejkach internetowych. Już po dwóch latach ilość ich klientów zacznie się zmniejszać: za zarobione tutaj pieniążki kupujemy laptopy i zakładamy internet, aby dzięki różnego rodzaju komputerowym komunikatorom zapewnić sobie praktycznie bezpłatny kontakt z bliskimi znajdującymi się dwa tysiące kilometrów od Zielonej Wyspy. Po kolejnym roku spora część kafejek zostaje zamkniętych.

Mijają lata, na wyspie zaczynają przychodzić na świat potomkowie polskich unijnych emigrantów. Dzieci urodzone w Irlandii, których rodzice mieszkają tutaj ponad trzy lata otrzymują od razu irlandzkie paszporty i stają się małymi Irlandczykami. Te starsze, urodzone w Polsce i tak rozpoczynają lub kontynuują naukę w irlandzkich szkołach. Stają się dwujęzyczne, z czasem po polsku rozmawiają tylko z rodzicami w domu, a między sobą - już po angielsku.

W połowie 2008 r. Irlandię dotyka recesja, najczęściej w pierwszej kolejności tracą pracę imigranci, w tym Polacy. Jednak rozbudowany system socjalny nie pozwala tutaj nikomu umrzeć z głodu, stąd masowe powroty do Polski są mitem lansowanym przez polskojęzyczne media w Polsce. Polacy owszem, wyjeżdżają, ale do innych krajów. W tym czasie nieciekawie robi się też w Polsce, pomimo zapewnień rządu o kolejnych sukcesach. Bezrobocie, początkowo maskowane olbrzymią falą wyjeżdżających, znowu daje znać o sobie. Nie pomaga tłusta rzeka euro i funtów płynąca do Polski z zagranicy. Gdyby polscy emigranci któregoś dnia podjęliby decyzję o powrocie do kRAJu, oznaczałoby to tragedię dla naszej Ojczyzny, w której bezrobocie sięgnęłoby kilkudziesięciu procent.

Część z nas, która przyjechała tutaj tylko po to, żeby dokończyć budowę domu w Polsce czy kupić łąkę od sąsiada, wróciła do siebie, inni zaczynają zapuszczać korzenie. Co bardziej zdecydowani zaciągają kredyty, za które kupują irlandzkie domy, w których chcą spędzić resztę życia. Tęsknota za Ojczyzną jest zminimalizowana: to w końcu tylko niecałe 3 godziny lotu, krócej niż jazda pociągiem pośpiesznym z Krakowa do Warszawy. Poza tym jest polska tv, są polskie gazety, można przeglądać polskie portale, robić zakupy w polskich sklepach a co niedzielę chodzić na mszę po polsku. Jest też, niestety, możliwość brania udziału w polskich wyborach, a co niektórzy polscy polityczni aktywiści posuwają się nawet do zaśmiecania irlandzkich miast polskimi plakatami wyborczymi z buźką przyszłego prezydenta z wąsami.

Z wąsami, które my sami już dawno tutaj zgoliliśmy...

16 komentarzy:

  1. nic dodać nic ująć mimo, że przeżyłem to samo, ale w UK

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne podsumowanie, Piotrze. Fakt, nieco gorzkie, ale przecież takie są tutejsze realia.

    Znam takich rodaków, którzy zatrzymali się na etapie opisanego przez Ciebie pierwszego roku. Może ciężko w to uwierzyć, ale oni NADAL istnieją. Smutne to.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prosze Cie nie mow Piotr, ze socjal w Irlandii nikomu nie da zdechnac z glodu. Wielu sie zalapalo, ale tez wielu niestety nie. Kiedy robilem projekt dla MyCork spotykalem sie z wieloma Polakami zdychajacymi na ulicy, bo to, bo tamto, bo sramto... Normalnie bylo "sorry ale nie mozemy nic dla ciebie zrobic, masz koc idz spac na dworzec". Nie wszyscy tez moga sie wziasc, spakowac i poprostu wyjechac do PL - nawet jakby chcieli ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dodaj, że problemy tych naszych Rodaków wynikały z braku znajomości choćby podstaw języka oraz najczęściej problemów z alkoholem. Nie znam tutaj nikogo, kto "zdechłby na ulicy"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Niekoniecznie - sa tacy ktorym odmowiono socjala bo brakowalo im miesiaca do dwoch lat pobytu. Pracownic socjala mowil sorry i kazal wyjsc. Ludzie spali na ulicach pod kocami i zebrali. Wiem bo z nimi pracowalem...

    OdpowiedzUsuń
  6. A dlaczego spali na ulicy? Przecież są tutaj noclegownie (Simon, St. Vincent) o standardach nieporównanie większych niż w Polsce (jednoosobowe pokoje, itp.). Był jeden warunek: należało być trzeźwym... Kiedy się było nietrzeźwym - dawali koc. W Cork są co najmniej 3 miejsca, gdzie można bezpłatnie, bez najmniejszych formalności, otrzymać żywność. Ktoś, kto naprawdę chciał pomóc sobie - tę pomoc otrzymał. Niestety, brak znajomości języka + gorzała robi to, co robi...

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam artykuly o emigrantach w Irlandii i UK i zawsze w nich znajduje postac Pana Ryska z wasami. Dlaczego nik nigdy nie mowi o Polakach, ktorzy konacza tutaj studia, pracuja na uczelniach, zakladaja biznesy i integruja sie z Irlandczykami? Dlaczego zawsze sie pisze o przecietnosci i nieudolnej emigracji, ktora nie mowi po angielsku a wieczorami stoi z piwkiem po Tesco. Dziwimy sie innym narodowoscia, ze wrzucaja nas wszystkich do jednego worka a jak narazie to my sami to robimy.

    Ja nigdy nie mialem plecaka, wasa a wyjechalem tylko dlatego, ze mialem dosc polskiej mentalnosci i braku usmiechu na twarzach. Mialem dosc "Chrystusa narodow" w ktorym tylko wspomina sie historie, mowi o tym jakcy BYLISMY wspaniali i staje w obronie krzyzy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem dlaczego "nikt nigdy nie mówi?" Może dlatego, że nie ma o czym mówić, bo taka jest niestety prawda? Poza tym - to blog a nie naukowe opracowanie, ja to tak subiektywnie widzę. Panów Ryśków z wąsami jest zdecydowanie więcej. Obowiązuje tutaj również zasada Pareto 80/20: 80% Ryśków i 20% nie-Ryśków. Wspomniałem też o statystyce: nie twierdzę przecież że wszyscy mieli wąsy i plecaki? Poza tym: wspomniałem również o polskiej przedsiębiorczości: o sklepach, gazetach, lekarzach, stowarzyszeniach? Nie ma tutaj mowy o "nieudolnej emigracji": ludzie wyjechali i dają sobie świetnie radę. Co do integracji, to wg mnie jak na razie to mit, to ciągle wyjątek a nie reguła.

    OdpowiedzUsuń
  9. Brawo Autor!!! Proszę jeszcze więcej trafnych analiz, szczególniej o Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajnie piszesz Piotrze i pewnie w większości prawda :)

    Zachęcam do blogu prawniczego pisanny przez anonimowego sędziego bardzo fajne piszę podobnie jak Ty :)

    Robert

    http://sub-iudice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. ciekawie Panie Piotrze

    OdpowiedzUsuń
  12. Piotrze, bardzo trafne! Jako jeden z tych, którzy od przyjazdu prowadził tu własny interes (wspólnie pracowaliśmy nad "Emigracja.ie") ale jednak nie miał planu na daleeeeeka przyszłoć - zgadzam się w 100%. Teraz jednak, gdy rodzina zaczęła dorastać bez babć, cioć, wujków itp, bokiem zaczelo wychodzic tak uwielbiane kiedys irladzkie luzne podejscie do zycia [nie naprawiony przez 2 tyg. boiler, Garda nie potrafiaca dac rady młodocianym przestępcom itp. itd] a w Irlandczykach zaczyna się dostrzegać coraz więcej maskowanej "Polskości" w postaci wypowiedzi nie przeznaczonych dla ucha emigranta... postanowilismy powrócić...
    Jesteśmy w Polsce 3 miesiace. Jest nieźle. Nie będę się zachwycał, bo i nie ma czym, ale też biadolić nad czym nie ma...Niby kraj ten sam, ci sami ludzie, ale moje podejście inne! Po co mam się denerwować na pania w okienku? Po co nerwy strzępić na skrzyżowaniu? Druga Irlandia? Jasne - staram się robć to na codzień. Uśmiecham się do pani w urzędzie, mówię "nie ma problemu" gdy coś jest nie tak, przepuszczam kierowców na skrzyżowaniu... Powiem Wam wszystkim, koledzy, kolezanki i inni - tylko nasze nastawienie może zmienic nasz kraj!
    A na dokładkę przytoczę własna historię z poznańskim taksowkarzem;
    Wyladowalem któregoś dnia w Poznaniu, odebralem bagaż i wyszedłem z terminalu. Ponieważ teść, który po mnie przyjechał wyszedł nieco z lewej - w jego kierunku się udałem. Przeszedłem tę waska uliczkę nie "po pasach" zgodnie z irlandzkim przyzwyczajeniem. Zareagował na to natychmiast jeden z taksówkarzy krzyczac i wymyślajc mi od "zagraniczniaków". :) Dawniej pewnie chętnie podjałbym tę dyskusję, a będac większym i lepiej przygotowanym fizycznie zakonczyłbym konfrontację z takówkarzem na asfalcie. Ale po co..? Powiedziałem człowiekowi "sorry, faktycznie dawno nie byłem w Kraju" a on się zamknal.
    Budujmy druga Irlandię w ten sposób! Byłoby naprawdę super w Kraju!

    OdpowiedzUsuń
  13. bardzo trafne spostrzeżenia na temat polskiej emigracji...ja dodam od siebie że jestem takim typem obserwatora i przyznam że Polacy tutaj to bardzo skrajny obraz: od Marianów z reklamówką z Lidla, przez tlenione tipsowe Mariole po napakowanych sterydami Zbyszków...poznać z kilometra...naprawdę trudno nas spotkać studentów/biznesmenów nie wyróżnijących się z tłumu...

    OdpowiedzUsuń
  14. @studioBurda.com - Takich Polaków jak Ty potrzeba nad Wisłą!!

    Panie Slotwiński - gratuluję chyba po raz kolejny bloga i daru do wyrażania własnego zdania. Czyta się wspaniale. Zapraszam też do przemyśleń emigranckich nad "Kawą po turecku" - kaef.blog.onet.pl
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Pozdrawiam Panie Piotrze!

    Wlasnie stuknely mi 3 lata w Irlandii:)

    Adam Komarnicki
    Listowel
    Co.Kerry

    OdpowiedzUsuń
  16. Swietnie i zabawnie napisane ! Chociaz bitter-sweet, ale prawdziwe. Serdecznie z francuskiej emigracji,

    Maciek

    OdpowiedzUsuń