czwartek, 19 lipca 2012

PO-wakacyjne refleksje

Sezon urlopowy w pełni. Tysiące Polaków z Irlandii wybiera się na wakacje. Również - do kRAJU. To bardzo dobrze, bo jak wiadomo - podróże kształcą, a niektórzy z tych wykształconych przez podróże do kRAJU dochodzą do wniosku, że Polska to wspaniały kRAJ. Ale tylko - na wakacje.

Jestem jednym z tych Polaków, którzy z reguły dłuższy czas wolny spędzają w kRAJU, pomimo że jest to cenowe samobójstwo. W tym roku w zimie byłem w Krynicy Zdroju, a teraz, zamiast znacznie taniej wygrzewać się gdzieś w Hiszpanii, Italii czy na Malcie, gdzie pogoda jest niemal gwarantowana, robiłem na Mazurach, gdzie pomimo upałów jest jak w filmach z Bollywood: czasem słońce, czasem deszcz. Kiedy pracowałem w Polsce nie było mnie na to stać, więc teraz nadrabiam. Tym bardziej że zdaję sobie sprawę że jeżeli ponownie zamieszkam w Polsce, znowu nie będzie mnie na stać... Stąd najbardziej poznaję uroki Polski - mieszkając w Irlandii. Oczywiście, oprócz mniej lub bardziej patriotycznej lekcji "Znaszli ten kRAJ", najważniejsze jest spotkanie z najbliższymi mi osobami, które żyją tam, a nie tu.

Całe szczęście, że Euro 2012 już za nami, i wszystko wraca do normy, o ile normą można nazwać to, co się dzieje w kRAJU, w którym stadiony kończy się budować już po mistrzostwach, a otwierane z tej okazji z pompą autostrady trzeba po chichu zamykać, żeby nie doszło do jakiejś poważnej katastrofy. Nie wspominając już o finansowych problemach polskich miast - gospodarzy Euro 2012, których włodarze prędzej czy później dla ratowania budżetu sięgną do kieszeni podatników. Igrzyska odbyły się kosztem chleba. Jak wspomniałem, podróże nie tylko kształcą, ale i kosztują. I nie chodzi tutaj o szybko topniejący zapas eurowaluty w portfelu, bo pieniądze to rzecz nabyta (chociaż ja nadal nie rozumiem, dlaczego w Lublinie bywa drożej niż w Dublinie?), ale o koszt utraty złudzeń, że "jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie".

Oczywiście wakacyjne zagraniczne wojaże, nawet tak "egzotyczne" jak wizyty w Polsce, nie są dla wszystkich. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że spora grupa Polaków w Irlandii znalazła się tutaj nie z miłości do Zielonej Wyspy, ani nawet do mniej zielonej eurowaluty, ale z powodu konfliktów z prawem w Polsce. I nie chodzi li tylko o jakieś bzdury jak niezapłacony mandat za jazdę bez biletu. Powiedzmy to sobie szczerze: wielu spośród Rodaków w Irlandii /i nie tylko/ jest poszukiwanych przez policję w Polsce, i jakakolwiek wizyta w kRAJU spowoduje, że przez jakiś czas musieliby oglądać świat w kratkę. W Irlandii wyraźnie występuje nadreprezentacja polskiej bandyterki, która jednak stara się tutaj za bardzo nie rozrabiać z obawy przez zbytnim zainteresowaniem lokalnych stróżów prawa. Nie zawsze im się to udaje, bo wilka jednak ciągnie do lasu, stąd od czasu do czasu w mediach przewinie się informacja o kolejnej grupie deportowanych bandziorów. Deportowanych z honorami należnymi vip-om: specjalny samolot tylko dla nich, oddzielne przejścia na lotnisku, etc. W końcu to, że w Polsce od 2004 roku systematycznie spada przestępczość, nie jest zasługą polskiej tak zwanej "policji" i tak zwanych "sądów", ale tego, że polska bandyterka, choćby tylko ta osiedlowa, wolała zejść z oczu dzielnicowym, i gremialnie przeniosła się na Wyspy. Co widać i słychać, a czasami nawet - czuć. Niemniej, to tylko polski społeczny margines, chociaż procentowo jest on znacznie szerszy - niż w Polsce.

Spora część Rodaków przeznacza wakacje i urlopy do mniejszych lub dalszych podróży. Niektórzy robią to od dzieciństwa, inni - mogą sobie na to pozwolić dopiero teraz i tutaj. Za tzw. komuny, na wakacje jeździły głównie dzieci z "rodzin robotniczych", bo robotnik, przynajmniej oficjalnie, hołubiony był. Oczywiście klasa robotnicza to było szerokie pojęcie obejmujące nie tylko szalejących w fabrykach młotkowych, ale także całe tabuny person imających się zajęć w różnych dziedzinach życia, a czasem wręcz i sztuki. Gorzej było z dziećmi z "rodzin chłopskich", pomimo rzekomego sojuszu robotniczo - chłopskiego, bo te wówczas najczęściej musiały pomagać w polu. A już całkiem kiepsko miały te z rodzin "inteligencji pracującej", no chyba że rodzice całą swoją postawą popierali miłościwie panujący ustrój z przewodnią rolą partii robotniczej, wtedy co roku były wczasy w Bułgarii albo w NRD.

Ale że wszechświat jednak dąży do równowagi, znalazł się w końcu pewien młody wąsaty robotnik który przeskoczył mur i obalił komunę. A może był to agent SB przywieziony w motorówce? Ewentualnie w motorówce siedział sobowtór robotnika skaczącego przez mur? Różne źródła różnie podają... Tak czy siak komuna szczęśliwie zdechła, a przynajmniej tak nam się wydawało, skończyły się robotnicze przywileje nie tylko w pierwszeństwie wakacyjnych wojaży, ale także choćby w postaci dodatkowych punktów "za pochodzenie" przy przyjęciu na studia. Ukoronowaniem tegoż upadku komuny było wyjście wojsk rosyjskich z Polski, które jednak zostawiły za sobą nie tylko zdewastowane mienie, ale również całą siatkę swoich agentów, co jest zresztą normalną procedurą w takich sytuacjach. Podobnie jak normalne jest to, że ambasady poszczególnych krajów to w rzeczywistości jednostki szpiegowskie i to jest głównym celem ich działalności. Tak mnie przynajmniej uczono na studiach, na które żeby się dostać trzeba było zdać egzamin, a nie podpierać się punktami, względnie - opłatami, co wkrótce miało nieuchronnie nastąpić.

Czasy się zmieniają, za jednego wąsatego prezydenta rosyjskie wojska opuściły Polskę, a za kolejnego wąsacza na prezydenckim stolcu - niewykluczone że wkroczą ponownie, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie obserwując próby badania opinii publicznych za pomocą organizowania przemarszu rosyjskich "kibiców" przez stolicę Polski, opieprzenie przez telefon premiera Tuska przez cara Putina, uwagi rosyjskich kiboli o "polskich katowniach" w których rzekomo są przetrzymywani zadymiarze z dawnego Kraju Rad, no i w końcu niemal masowym remontowaniem cudem ocalonych "pomników wdzięczności" i "braterstwa broni" dla Armii Czerwonej, czy wręcz stawianiem kolejnych.

Zmieniają się także wakacyjne destynacje Polaków. Teraz ci mieszkający za granicą masowo przylatują do kRAJU z kieszeniami wypchanymi euro i funtami, ratując tym samym przed kompletnym krachem kRAJową gospodarkę, a ci żyjący w kRAJU chcą wyjechać za granicę, choćby tylko na wakacyjne miesiące i choćby tylko na osławiony "irlandzki zmywak". Wskutek tego już od kilku tygodni tabuny "młodych, wykształconych, z dużych miast", nieprzemakalnych na oficjalną rządową propagandę w polskojęzycznych mediach informującą że w Irlandii jest kryzys i bezpańskie konie chodzą po ulicach, szturmują irlandzkie puby i fastfoody z plikami cv pod pachą.

Jednym i drugim - życzę udanych wakacji.

2 komentarze:

  1. byl kiedys taki urzad W-wie na mysiej.nie ma to jak cenzura.zapewnie wiesz co mam na mysli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj nie chodzi o cenzurę, tylko o pewne elementarne zasady zachowania się na cudzej stronie. Moj blog - to moja przestrzeń w necie i chcę się tutaj czuć dobrze. Tak jak nie wpuszczam do domu pewnych osób czy też nie przyjmuję ich do kręgu bliższych znajomych, tak i mowy nie ma, żebym pozwolił tutaj na publikację anonimowych wpisów których autor w mniej lub bardziej (z reguły - mniej niż bardziej) zaowalowany sposób próbuje mnie obrażać. Można się różnić, mozna polemizować, ale z szacunkiem do drugiej strony. Tutaj może nie jest Wersal, ale też nie Onet.

      Usuń